Poprzednia część

 

 

Juliusz Verne

Cudowna wyspa

Część druga

(Rozdział XIII-XIV)

Przekład: Michalina Daniszewska

80 ilustracji L. Benetta, w tym 12 kolorowych;

1 mapa kolorowa i dwie czarno-białe.

"Wieczory Rodzinne", 1895

plwy_001.jpg (103701 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

 

Część druga

 

 XIII

PONCHARD ZDAJE SPRAWĘ Z POŁOŻENIA.

 

ubo maszyny z Babor-Harbour wskutek pęknięcia kotłów, nie mogły być w ruch puszczone, maszyny na Tribor Harbour ocalały. Standard-Island pozbawiona była jednak środków lokomocyi, gdyż na śrubach prawego boku zaledwie była wstanie wirować w kółko, nie posuwając się naprzód.

Wypadek ten pogorszył znacznie położenie rzeczy. Jeśliby Standard-Island posiadała dwie maszyny zdolne działać jednocześnie, porozumienie między stronnikami Tankerdon’a i Coverley’a mogłoby złemu zaradzić. Motory odzyskawszy zgodność działania, po kilkodniowem opóźnieniu ułatwiłyby żeglugę ku zatoce Magdaleny.

Teraz wszystko stracone! Dalsza podróż w odpowiednim kierunku stała się niemożliwą. Gdyby Standard-Island zatrzymała się w miejscu w ciągu ostatnich tygodni i oczekiwane parowce zdążyły się z nią połączyć, byłoby się może udało dostać na półkulę północną.

Na nieszczęście obserwacye astronomiczne wskazały, że w ciągu wirowania swego Standard-Island posunęła się znacznie ku południowi. Sprawdziwszy to, komendant Simoe nie ukrywał przed rozsądnymi mieszkańcami zajmującymi dotychczas stanowisko neutralne, trudności położenia w jakiem się znajdowali.

– Posunęliśmy się pięć stopni geograficznych ku południowi – mówił do nich. – Co jednak marynarz byłby jeszcze w możności uczynić na statku parowym, choćby pozbawionym masztu, tego Standard-Island nie zdoła dokazać. Cudowna wyspa bowiem nie posiada żagli, któreby jej dozwoliły posługiwać się siłą wiatru i obecnie rzuceni jesteśmy na łaskę prądów morskich. Gdzie one nas poniosą? trudno przewidzieć. W każdym razie statki płynące od zatoki Magdaleny napróżno nas szukać będą na umówionych szlakach, posuwamy się bowiem z szybkością ośm do dziesięciu mil na godzinę, w stronę Oceanu Spokojnego najmniej przez okręty uczęszczaną.

O tem położeniu rzeczy dowiedzieli się niebawem mieszkańcy Miliard-City i dwóch portów. Poczucie grożącego niebezpieczeństwa uciszyło wzburzone umysły; zaniechano walki bratobójczej, a jeśli niechęć wzajemna tlała jeszcze na dnie dusz ludzkich, utraciła w części charakter gwałtownej nienawiści. Zwolna każdy wracał do swych zajęć i swego domu. Jem Tankerdon i Nat Coverley przestali dobijać się o pierwsze miejsce, za ich radą zgromadzenie starszych, kierując cię rozsądkiem, postanowiło złożyć władzę w ręce komandora Simoe, od którego zawisło ocalenie wyspy.

plwy_76.jpg (206903 bytes)

Szczegółowe przez niego badania wykazały, że uszkodzenia Cudownej wyspy były zbyt wielkie, iżby zamyślać o podróży ku południowi; wypadało tylko czekać aby sama wypłynęła z pośród prądów zwrotnikowych. Wiadomości o wewnętrznym stanie sztucznej wyspy, zebrane przez inżynierów i zakomunikowane komendantowi, nie były pocieszające.

Pan Simoe wydał rozkaz, aby wzięto się energicznie do naprawy uszkodzeń; chodziło mu o uspokojenie mieszkańców. Zajął się jednocześnie obmyślaniem środków żywności. Chciał wiedzieć na jak długo mogły starczyć zapasy.

O brak wody nie było obawy; chociaż jedna destylarnia wybuchem została zniszczoną, druga nie przestała być czynną i mogła zadość uczynić potrzebom miejscowej ludności. Gorzej stała sprawa z żywnością, której zaledwie na miesiąc starczyć mogło; z wyjątkiem jarzyn i owoców, wszystko sprowadzano z obcych stron, a tych stron gdzie szukać teraz?… W jakiej odległości znajdowały się najbliższe lądy?… jak do nich się dostać?…

Niespodziewanie, pomyślna zmiana zaszła w nocy z 3-go na 4-ty kwietnia; gwałtowny wiatr północny przycichł, zmieniając kierunek na południowo-wschodni. Nagłe takie zmiany zdarzają się często na morzu, w porze porównania dnia z nocą.

Komendant nabrał otuchy; gdyby tylko Standard-Island posunęła się jakie sto mil na zachód, prąd przeciwny mógłby ją popchnąć ku wybrzeżom Australii i Nowej Holandyi. W każdym razie łatwiejby ją wówczas przyszło skierować ku oceanowi północnemu, gdzie w sąsiedztwie ziem australskich prędzej na jaki okręt możnaby natrafić.

plwy_77.jpg (170147 bytes)

Nad ranem wiatr wzmógł się, barometr zaczął opadać, a wysoko piętrzące się bałwany, świadczyły o burzy w południowo-wschodniej stronie. Standard-Island dawniej opierająca się zwycięzko wszelkim zmianom atmosferycznym, teraz chwiała się w posadach od gwałtownych wstrząśnień; kilka domów zarysowało się, jak bywa podczas trzęsienia ziemi. Fenomen ten nieznany mieszkańcom wyspy, przejmował ich niewypowiedzianą trwogą.

Komendant Simoe z otoczeniem swojem spędzał cały czas w obserwatoryum, coraz częstsze wstrząśnienia budziły jego niepokój.

– Dowód to oczywisty – mówił – że Standard-Island uszkodzoną być musi w fundamentach swoich, wiązania rozluźniają się i spód niema dostatecznej spójni.

– Daj Boże – dodał król Malekarlii – iżby nie była teraz wystawioną na burzę, gdyżby się jej nie oparła.

Wzdłuż rzeki, zarówno jak na ulicach miasta, grunt się zapadał, budynki zaczynały się pochylać i groziły runięciem; strumienie wzbierały się coraz silniej, zasilane obficie wodą morską, wdzierającą się z pod ziemi. Powierzchnia wyspy przy obudwóch portach i bateryach obniżyła się o całą stopę; gdyby to obniżenie przeciągnąć się miało, fale zalałyby wybrzeże, a istnienie Standard-Islandu obrachowane byłoby tylko na godziny.

Pod wieczór powstała straszna wichura; wiązania rozczepiały się, trzeszczały belki, pękały blachy. Złowieszczy metaliczny łoskot rozlegał się dokoła. Z nadejściem nocy mieszkańcy Miliard-City szukali schronienia w sąsiednich wioskach, które jako mniej zabudowane, zdawały się przedstawiać więcej bezpieczeństwa. Około 9-tej gwałtowne wstrząśnienie zrujnowało fundamenta Standard-Islandu. Fabryka Tribor-Harbour dostarczająca miastu światła elektrycznego, zapadła się w otchłań. Tak wielka nastąpiła ciemność, że nie można było odróżnić nieba od oceanu. Po nowych wstrząśnieniach domy niby budki z kart przewracać się zaczynają. Niebawem nic nie pozostanie z okazałych gmachów Cudownej wyspy.

plwy_78.jpg (210108 bytes)

– Nie możemy dłużej siedzieć w obserwatoryum, które lada chwila runąć musi – odezwał się komendant – udajmy się za innymi na wieś i tam czekajmy końca burzy.

Król Malekarlii, komendant Simoe, pułkownik Steward, Sebastyan z towarzyszami, astronomowie, oficerowie, porzucili obserwatoryum, a zaledwie oddalili się o dwieście kroków, wysoka wieża ze strasznym łoskotem runęła w przepaść. Po chwili budynek cały przedstawiał tylko stos gruzów…

O północy zwiększyła się jeszcze gwałtowność cyklonu; wiatr unosił olbrzymie bałwany morskie i pędził je na Standard-Island. Jaki los gotuje Cudownej wyspie ta walka żywiołów? Czy rozbije się o skały? czy rozpadnie wśród wód oceanu?

Spód wyspy spękany w tysiącach miejsc, wiązania ustępują, najwspanialsze kościoły, gmachy, nikną w rozpadlinach gruntu, któremi wdzierają się spienione fale morza. Ileż bogactw, skarbów, rzeźb, obrazów, kosztownych zabytków sztuki, nazawsze straconych! Ze wspaniałego miasta Miliard-City, mieszkańcy jego śladów nie zastaną ze wschodem słońca, jeśli im tego wschodu doczekać będzie dozwolone.

plwy_79.jpg (190895 bytes)

Już po ogrodach i wsiach okolicznych morze występować zaczyna; powierzchnia wyspy zrównała się z powierzchnią oceanu, a cyklon zapędza coraz silniejsze fale. Niema żadnego schronienia dla nieszczęśliwych mieszkańców wyspy; nie zabezpieczona baterya, na którą bałwany biją jak kartacze; wszystko rozpada się z łoskotem gromów piekielnych. Chwila ostatecznej katastrofy blizka. O 3-ciej rano wspaniały park zapada się dwa kilometry wzdłuż łożyska rzeki otworem morze wdziera się gwałtownie. Jedni biegną do portów, drudzy do bateryi. Popłoch ogólny nastaje; matki szukają zaginionych dzieci, podczas gdy rozhukane bałwany rozrywają powierzchnię wyspy.

Walter Tankerdon nie odstępuje miss Dyany, chce ją uprowadzić w stronę Tribord-Harbour, ale ona nie ma sił iść za nim. Zemdloną już prawie bierze na ręce i niesie wśród przerażonych, szukających ratunku tłumów.

O 5-tej straszliwy huk słychać w stronie wschodniej. Kawał lądu, pół mili kwadratowej obwodu oderwał się od całości. To Tribor-Harbour ze swemi fabrykami, magazynami uniesiony falą. Pod zdwojoną siłą cyklonu, Cudowna wyspa kołysze się jak łupina orzecha na wodzie, po chwili dno rozpada się ostatecznie i części jego nikną w głębiach oceanu.

– Po wszystkiem – zawołał Ponchard – wyspa Cudowna zginęła!

Było to rzeczywistą prawdą. Ze wspaniałej Standard-Island, jak z rozbitej komety, pozostały tylko szczątki pływające po powierzchni wód oceanu Spokojnego.

 

 

XIV

ZAKOŃCZENIE.

 

adacz śledzący paręset stopni w górze następstwa katastrofy, byłby ujrzał na wschodniej stronie trzy większe szczątki Standard-Island, około trzy hektary długości mające, obok nich kilkanaście mniejszych odłamów, pływało po powierzchni wody.

Nadedniem siła cyklonu osłabła, wiatr uspokajał się z szybkością właściwą takim wstrząśnieniom atmosferycznym.

Na jednym z większych ułamków wyspy, utrzymało się kilka budowli sąsiadujących z Babor-Harbour; w porcie ocalało parę magazynów z żywnością i cysterna wody słodkiej. Na tym kawałku wyspy, zebrało się dwa tysiące rozbitków, łudzących się nadzieją, że znajdą środki skomunikowania się z towarzyszami, pływającymi na innych oderwanych szczątkach Standard-Island, jeśli wszystkie statki z Babor-Harbour nie zostały zniszczone.

Co się tyczy Tribor-Harbour, ta część wyspy, jak wiadomo, oderwana od całości około 3 ciej rano, zatonąć musiała, gdyż śladów jej nie dostrzegano nigdzie na morzu. Łącznie ze wspomnionymi ułamkami, ocalała część wyspy pięć hektarów mająca, dawała ona przytułek czterem tysiątysiącom mieszkańców; reszta uratowanej ludności była rozproszoną na kilkunastu kawałach rozbitej wyspy, obejmujących zaledwie po parę set mil kwadratowych.

To wszystko co pozostało ze świetnego „klejnotu Oceanu Spokojnego”. Liczba ofiar w ludziach dochodziła kilkuset, a należało jeszcze niebu dziękować, że wody morskie nie pochłonęły całkowicie Cudownej wyspy.

Jeśli jednak ocaleni mieszkańcy znajdowali się w znacznej od lądu odległości, jak dostać się zdołają do niego? Czy nie będą skazani na śmierć głodową? Czy choć jeden świadek przeżyje ciężkie próby bez przykładu dotąd w dziejach żeglugi!

Nie należało jednak rozpaczać; kawały rozszarpanej wyspy unosiły na sobie ludzi energicznych, którzy zrobią wszystko cokolwiek jest możliwe dla ratunku swego i drugich.

W części dotykającej bateryi l’Eperon, gromadzili się komendant Simoe, król i królowa Malekarlii, pułkownik Stewart, kilku oficerów, radcowie miejscy i znaczna liczba mieszkańców wyspy.

Znalazły się tam również rodziny Tankerdon’ów i Coverley’ów, przygnębione odpowiedzialnością ciążącą na ich przedstawicielach, a dotknięte boleśnie zniknięciem Waltera i miss Dyany. Czy zdołali oni schronić się na jakie inne odłamki? Czy ujrzą ich jeszcze kiedy w życiu? Kwartet muzyczny i drogocenne instrumenty ocalały szczęśliwie.

plwy_80.jpg (184195 bytes)

Główny nadzorca Kalikstus Munbar niezachwiany w ufności swojej, nie powątpiewał ani o pomocy dla rozbitków, ani o ratunku Cudownej wyspy; był pewny, że wszyscy połączą się szczęśliwie i naprawią uszkodzoną wyspę. Wszakże pojedyńcze jej części utrzymywały się jeszcze na wodzie! nie godziło się przypuszczać, aby najświetniejsze dzieło architektury marynarskiej, siłą żywiołów zostało zniszczone.

W owej chwili niebezpieczeństwo nie było dla rozbitków groźnem; wszystko co miało uledz zniszczeniu, zapadło się podczas cyklonu, łącznie z Miliard-City. Domy, hotele, gmachy, fabryki, wszelkie cięższe budowle znikły z widowni, lądu; to co uszło zniszczenia, w lepszych teraz znajdowało się warunkach; powierzchnia gruntu podnosiła się stopniowo a fale morza przestały ją zalewać.

plwy_81.jpg (150159 bytes)

O dziewiątej rano komendant Simoe, wszedł w szalupę nadesłaną z Babor-Harbour i popłynął obejrzeć rozbite szczątki wyspy. Przekonał się naocznie, że maszyny dystylarni w Babor-Harbour były najzupełniej zniszczone, ale uratowana cysterna, przy zaprowadzonej oszczędności, mogła przez jakie dwa tygodnie zaopatrywać ludność w wodę. Zapasów żywności w magazynach starczyło na taki sam przeciąg czasu.

Wiadomość ta usuwała chwilowo obawę głodu, ale z drugiej strony komendant z żalem obliczał ile ofiar w ludziach straszliwa noc pochłonęła. Rodziny Tankerdon’ów i Coverley’ów pogrążone były w rozpaczy, nigdzie bowiem nie odnaleziono miss Dyany i Waltera. W chwili katastrofy, młody człowiek z narzeczoną, zemdloną na rękach, biegł ku Tribor-Harbour, a z tej części wyspy nic nie pozostało na powierzchni oceanu.

Noc cała ubiegła w głębokiej ciemności; dalekie już zdały się czasy, kiedy przedmieścia, ulice i gmachy handlowej dzielnicy Miliard-City jaśniały światłem elektrycznem, a księżyce z aluminium, rzucały olśniewający blask na cały obszar wyspy.

Z rozkazu komendanta Simoe uorganizowano straż śledzącą ukazania się jakiego okrętu, tej jednak porze przesilenia dnia z nocą, nawiedzanej zwykle gwałtownemi burzami, rzadko kiedy statek parowy lub żaglowy pojawiał się na niebezpiecznych szlakach morza.

Wbrew jednak słabo żywionym nadziejom w tym względzie, komendant Simoe o 2-ej po południu odebrał raport tej treści:

„W stronie północno-wschodniej ukazał się punkt ruchomy, a lubo kształtów jego trudno dojrzeć, zdaje się niewątpliwem, że to okręt przepływający ocean.”

– Przyjaciele – zawołał po chwili komendant, który poszedł sprawdzić pomyślne doniesienie – nie mylę się, kawał lądu naszej własnej wyspy do nas się zbliża; musi to być Tribor-Harbour, porzednio prądem wody daleko uniesiony. Parę godzin później ów dojrzany przez p. Simoe Tribor-Harbour, w małej tylko od niego znajdował się odległości. Walter Tankerdon i miss Dyana stali wpośrodku płynącej osady. Jakiemiż okrzykami szczerej radości byli powitani!

Od chwili połączenia rozbitków, nadzieja ich ocalenia nabrała większego prawdopodobieństwa. Tribor-Harbour posiadał dostateczną ilość paliwa i miał środki puszczania w ruch maszyn, tym sposobem zdaniem komendanta, mieli szansę dobić szczęśliwie do lądów Nowej Zelandyi. Trudność była tylko w pomieszczeniu tak znacznej liczby ludzi na przestrzeni mającej zaledwie sześć do siedmiu mil kwadratowych.

Nie zostawało jednak długiego czasu do namysłu jeśli rozbitki chcieli uniknąć głodowej śmierci.

– Mamy zresztą na to środek – odezwał się król Malekarlii – trzy większe części rozbitej wyspy naszej połączymy mocnymi łańcuchami, a Tribor-Harbour posiadająca maszyny o sile 5,000,000 koni, niech płynie na czele i holuje inne części jak berlinki ciągnące drugie statki na rzekach, tym sposobem doprowadzi nas do upragnionych wybrzeży Nowej Holandyi.

Nazajutrz o wschodzie słońca czuwające straże straciły z oczu ostatnie szczątki rozbitej Standard-Island.

Żegluga w ciągu 4, 5, 6, 7, 8 odbywała się pomyśnie. Dziewiątego z rana dano sygnał, że ziemię dojrzeć już można skierowane lunety ukazały podróżnym szczyty górzystej Ika Na-Mawi wielkiej, północnej wyspy Nowej Holandyi; po jednej jeszcze dobie wyczekiwania Tribor Harbour dopłynął szczęśliwie do zatoki Ravaraki.

Mieszkańcy Nowej Holandyi przyjęli gościnnie rozbitków, zaopatrując hojnie wszystkie ich potrzeby.

Zaraz po przybyciu do Aucklandu, stolicy Ika-Na-Mawi odbył się ślub Waltera Tankerdon i miss Dyany z okazałością na jaką zdobyć się było można w podobnych okolicznościach.

Po ślubie rodziny Tankerdon’ów i Coverley’ów z innymi mieszkańcami Standard-Island postanowili wrócić do Ameryki, gdzie nie mieliby już potrzeby kłócić się o pierwszeństwo w rządach. Taki sam zamiar powziął Ethel Simoe, pułkownik Stewart ze swymi oficerami, członkowie dyrekcyi obserwatoryum i główny dozorca Munbar, który nie wyrzekł się nadziei zbudowania nowej Cudownej wyspy.

Król i królowa Malekarlii objawiali szczery żal po stracie Standard-Island, gdzie spodziewali się przepędzić spokojnie resztę dni swoich.

Po ceremonii ślubnej w Auckland, Sebastyan Zorn, Yvernes, Francolin, Ponchard, pożegnawszy przyjaciół swoich, a między nimi Atanazego Doremus, wsiedli na statek odpływający do San Diego.

Przybywszy 3-go maja do stolicy Niższej Kalifornii artykułem ogłoszonym w pismach publicznych starali się usprawiedliwić opóźnienie swoje i niestawienie się na słowie przed jedenastu miesiącami. „Bylibyśmy na panów czekali jeszcze lat dwadzieścia” brzmiała uprzejma odpowiedź dyrektora towarzystwa muzycznego w San Diego. Taki był koniec dziejów dziewiątego cudu świata, niezrównanego klejnotu zdobiącego wody Oceanu Spokojnego.

Czy koniec – nie! Ten dziewiąty cud świata będzie kiedyś odbudowany. Tak dowodzi Kalikstus Munbar.

KONIEC

Poprzednia część