Poprzednia część

 

 

Juliusz Verne

 

CEZAR KASKABEL

 

(Rozdział XIII-XV)

 

 

Przetłómaczył specyalnie dla Dziennika Chicagoskiego

S.S.

85 ilustracji George'a Rouxa

12 dużych rycin chromotypograficznych

2 dużych map chromolitograficznych

CHICAGO. ILI.

Drukiem Spółki Nakładowej Wydawnictwa Polskiego

1910

cas_(02).jpg (39262 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

TOM II

 

 

ROZDZIAŁ XIII

Dzień bez końca.

 

ubernia permska wygląda, jakoby okrakiem rozsiadła się na grzbiecie Uralu, jedną nogą w Azyi, a jedną w Europie. Graniczną z nią: gubernia wołogdyjska na północny zachód, tobolska na wschód, wiacka na zachód, a orenburska na południe. Dzięki temu położeniu ludność jej tworzy dziwną mieszaninę typów azyatyckich i europejskich.

Perm, jej stolica, jest miastem liczącym 6,000 mieszkańców, położonem nad rzeką Kamą, i jest ważnem środowiskiem przemysłu metalowego. Przed wielkim ośmnastym było ono wsią tylko. Wieś ta jednak wzbogacona odkryciem kopalni miedzi w r. 1723, została zamienioną na miasto w r. 1781.

Czy nazwa ta jest usprawiedliwioną choćby dzisiaj? Trudno to przyznać. Nie ma tam żadnych pomników; ulice są po większej części wązkie i brunadne; domy bez wszelkich wygód, a hotele tego rodzaju, że jeszcze nigdy żaden podróżny nie pochlebnego o nich nie umiał powiedzieć.

Rozumie się, że Kaskabel mało obchodziły interes architektów. Czyż nie przenosili swego „domu na kołach” nad wszelkie inne? Czy zamieniliby go na nowojorski hotel „St. Nicholas” lub paryski „Grand Hotel?”

– Proszę tylko zauważyć, – powtarzał dumny jego właściciel. – „Piękny Wędrowiec” odbył podróż ze Sacramento do Permu! Malutką tę przestrzeń, oto wszystko!… Pokażcie mi który z waszych hotelów w Paryżu, Londynie, Wiedniu lub Nowym Yorku, któryby takiej sztuki dokonał!

I cóż możnaby odpowiedzieć na argumenta tego rodzaju?

W owym dniu tedy Perm powiększył się o jeden dom, stojący w samym środku głównego jego „skweru” za zezwoleniem cywilnego gubernatora miejscowego. Wysoki urzędnik nie miał powodu do najmniejszego ściągnięcia brwi przy przeglądaniu papierów.

Natychmiast po przebyciu „Pięknego Wędrowca” zaciekawienie ludności naprężone było do najwyższego stopnia: Francuzcy sztukmistrze, przybywający wprost z wnętrza Ameryki, z rydwanym ciągniętym przez kilkanaście reniferów! Jakie zyski powinno było przynieść to zaciekawienie, najlepiej osądzić mógł zarządca trupy.

Szczęście też sprzyjało o tyle, że jarmark dochodził do kulminacyjnego punktu i potrwać miał jeszcze kilka dni; a zatem spodziewać się należało pięknych dochodów! Równocześnie też należało korzystać z każdego dnia, albowiem dochody najprzód w Permie, a potem w Niższym Nowogrodzie miały pokryć koszta reszty podróży do Francyi. Po za tem zaś… reszty podróży do Francyi. Po za tem zaś… resztę pozostawiono Opatrzności, której Kaskabelowie tyle już zawdzięczali!

Z tego więc powodu wszyscy członkowie trupy od samego rana mocno byli zajęci. Jan, Sander, Clovy i obaj marynarze rosyjscy współubiegali się ze sobą w skrętnem przygotowaniu wszystkiego, co było potrzebne. Co do pana Sergiusza, to ten nie powrócił, jak był przyobiecał, – co mocno gniewało Ortika, a nieco niepokoiło p. Kaskabela.

cas_(82).jpg (156390 bytes)

Tymczasem przybijano olbrzymi afisz, rozumie się po rosyjsku wydrukowany wielkiemi literami, wedle redakcyi nieobecnego przyjaciela, który przed swojem odejściem ogłoszenie ułożył.

Napis brzmiał, jak następuje:

 

RODZINA KASKABEL.

Francuska trupa powracająca z Ameryki.

Produkcye gimnastyczne, kuglarskie,

ekwilibrystyczne, muszkularne, tańce, gracya artystyczna.

 

Pan Kaskabel, pierwszy Herkules pod wszelakim względem,

Pani Kaskabel, pierwsza mocarka pod wszelakim względem, szampionka w chicagoskich międzynarodowych zapasach.

Pan Jan, pierwszy ekwilibrysta pod wszelakim względem.

Pan Sander, trefniś pod wszelakim względem.

Panna Napoleona, tancerka pod wszelakim względem.

Pan Clovy, żartowniś pod wszelakim względem.

Dżako, papuga pod wszelakim względem.

John Bull, małpa pod wszelakim względem.

Wagram i Marengo, psy pod wszelakim względem.

Wielka atrakcya!

ROZBOJNICY Z CIEMNEGO LASU.

Pantonima, czyli przedstawienie nieme, z wielkiem weselem i przedziwną intrygą.

Nadzwyczajne powodzenie w trzech tysiącach stu siedm dziesięciu siedmiu przedstawieniach

po całej Francyi i innych krajach.

N. B. – Nie potrzeba dodawać, że przedstawienie to, ponieważ jest niemem i ponieważ w niem wyrazy zastąpione są tylko gestami, że arcydzieło to sztuki dramatycznej zrozumiałe jest dla wszystkich, a nawet dla osób dotkniętych ubolewania godną ułomnością głuchoty.

Dla wygody publiczności, wstęp wolny. Za miejsca siedzące płaci się tylko, gdy je się zajmuje.

Cena: 40 kopiejek, bez żadnego wyróżniania.

Zazwyczaj p. Kaskabel dawał swe oryginalne przedstawienia pod gołem niebem, zakreślając wielkie koło przed „Pięknym Wędrowcem,” i obwiódłszy je palami, do których przyczepiono płótno; wielki plac w Permie jednakowoż przypadkowo posiadał, jeżeli jaka przez miasto to przejeżdżała, a chociaż był on w złym stanie i nie chronił przed wiatrem i deszczem, to przecież dość jeszcze był mocny i mógł pomieścić dwieście do dwustu pięćdziesięciu osób.

Na każdy sposób na razie budynek ten cyrkowy był lepszy od płótna Kaskabela. Poprosił naczelnika miasta o pozwolenie korzystania z niego w czasie swojego pobytu w tem mieście, a dostojnik ten łaskawie zezwolił.

Bez pochlebstwa, ci Rosyanie istotnie porządnymi byli ludźmi, – chociaż nie brakło między nimi takich Ortików i im podobnych. Ale w jakimże kraju ich nie ma!

Co do cyrku w mieście Permie, to z pewnością nie poniżą go przedstawienia rodziny Kaskabel! Jednej tylko rzeczy należało żałować: oto jego carska mość Aleksander II nie zaszczycał wówczas miasta swojemi odwiedzinami. Ponieważ jednak był wówczas w Petersburgu, przeto byłoby dla niego trudną rzeczą zdążyć na to przedstawienie inauguracyjne.

Drugi kłopot Cezara Kaskabela stanowiła obawa, że może jego artyści wyszli nieco z wprawy przy koziołkach, tańcach i innych produkcyach. Próby, których zaprzestano od chwili wejścia :Pięknego Wędrowca” do wąwozu w Uralu, nie odbywały się też i w czasie podróży. Ale ba! prawdziwi artyści zawsze zaszczytnie wywiążą się ze swego zadania!

Co do pantominy, to prób odbywać nie było potrzeba! Tyle już razy ją przedstawiano bez najdrobniejszych usterek, że o to obawy nie było.

Tymczasem zaś Ortik z trudnością ukrywał gniew z nieobecności pana Sergiusza. Ponieważ ubiegłej nocy nie odbyła się schadzka projektowana, przeto powinien był uwiadomić swoich wspólników o tem, że odłożono spotkanie za dwadzieścia cztery godzin. A tymczasem dziwił się, że pan Sergiusz nie wracał, chociaż p. Kaskabel widocznie oczekiwał go w ciągu wieczora. Czy go zatrzymano w zamku? Prawdopodobnie; nie było bowiem wątpliwości, że tam się udał. Ortik zatem nie powinien był tak się niecierpliwić. Ale nie umiał nad sobą zapanować i musiał zapytać się Kaskabela, czy nie słyszał czego o panu Sergiuszu.

– Ani słowa! – odrzekł p. Kaskabel.

– Zdawało mi się, że pan go oczekiwałeś wczoraj wieczorem?

– Tak jest rzeczywiście; musiało zajść coś niespodziewanego. Wielka byłaby szkoda, gdyby nie mógł widzieć naszego przedstawienia. Będzie niezrównane! Poczekajcie-no, Ortiku, dopiero zobaczycie!

Cezar Kaskabel mówił tonem najswobodniejszym, ale przecież naprawdę był zniepokojony.

Dnia poprzedniego p. Sergiusz wybrał się do Walskiej, przyrzkłszy powrócić przed świtem. Sześć wiorst tam dotąd, sześć wiorst napowrót; to drobnostka. Ponieważ nie było dotychczas o nim wieści, przeto wedle zdania sztukmistrza dwie rzeczy były możliwe: albo go aresztowano, nim dostał się do Walskiej, albo też szczęśliwie dostał się do domu, tylko zatrzymał go stan zdrowia ojca, lub wreszcie schwytano go może, kiedy w nocy powracał. Co do przypuszczenia, by wspólnicy Ortika zwabili go w zasadzkę, to o tem nie mogło być mowy, a kiedy Kajeta wyraziła to przypuszczenie, to bez wahania odpowiedział:

– Nie, nie, Kajeto! Ten łotr Ortik nie byłby tak zaniepokojony, jakim go widzimy. Nie zapytywałby się w taki sposób, gdyby jego wspólnicy mieli go w swych szponach. O, szelma! Dopóki nie będę wiedział, że zawisł na stryczku, dopóty czegoś brakować mi będzie do ziemskiego szczęścia mojego!

Nie tylko Kajeta zauważyła niepokój Kaskabela. Także i Kornelia mu powiedziała:

– Uspokójże się, Cezarze. Zanadto bierzesz sobie to do głowy. Miejże rozum!

– Kornelio, dobrze to mówić: miej rozum. Ale trzeba mieć słuszne powody, aby „mieć rozum.” Nie można przecież zaprzeczyć, że nasz przyjaciel powinien był dawno powrócić, a przecież nie wiemy, co z nim się dzieje.

– To prawda, Cezarze, ale skoro nikt nie może nawet przypuścić, by on był hrabią Narkinem…

– Hm, tak, nikt, chyba że…

– Co takiego? „Chyba że”…? Czy przyswoiłeś sobie błazeństwa Clovy’ego? Co ci do głowy przychodzi? Tylko my obydwoje znamy tajemnicę p. Sergiusza. Czy może przypuszczasz, że ja cię wygadałam?

– Ty, Kornelio? Głupstwo! A ja także nie!

– No a zatem?

– Ale są przecież tu w Permie ludzie, którzy laty mieli do czynienia z hrabią Narkinem i którzy bardzo dobrze mogliby go poznać. Przecież od razu musi wpadać w oczy, że mamy między sobą Rosyanina. Być może, Kornelio, że jest przesada w moich obawach, ale przecież wiesz, że tak polubiłem tego człowieka, że nie mogę dać sobie rady. Muszę się niepokoić, muszę!

– Uważaj-że, Cezarze, ażebyś tem niepokojeniem się nie budził podejrzeń! A nadewszystko nie kompromituj się, zadając ludziom niestosowne pytania. Mnie przecież także to opóźnianie się niepokoi i chciałabym, aby p. Sergiusz już powrócił! Ale nie wyobrażam sobie zaraz coś najgorszego i po prostu myślę, że jego ojciec zatrzymał go w Walskiej. Otóż w dzień obawia się wyruszać, co łatwo zrozumieć, i zapewne powróci, skoro noc zapadnie. Nie rób więc głupstw, Cezarze! Trochę zimnej krwi, a pamiętaj, że dziś wieczorem masz grać „Frakassara,” który ci w całej twojej karyerze zawsze największej zawsze największe zjednał powodzenie.

Niepodobna było zdrowszych rad dawać Kaskabelowi, i dziwną może wydać się rzeczą, że jeszcze ciągle zachowywał tajemnicę w obec swej żony tak rozsądnej. Jednakowoż może przecież miał słuszność. Któż wie, czy uczuciowa Kornelia mogłaby pohamować się w obec Ortika i Kirszewa, skoroby się dowiedziała, kim byli i co zamierzali?

Dlatego to p. Kaskabel trzymał język za zębami i wkrótce wyszedł z rydwanu, ażeby dojrzeć przygotowania robione w cyrku. Kornelia zaś nie mogła się obejść bez pomocy Kajety i Napoleony przy porządkowaniu kostyumów, peruk i różnych przyrządów do przedstawienia wieczornego.

Obaj zaś Rosyanie mieli dużo do czynienia (jak mówili) z załatwieniem mnóstwa formalności potrzebnych do odesłania ich do miasta jako rozbitków, – i w tym celu trzeba było odwiedzać różne urzędy i wymagało to dużo bieganiny.

Podczas gdy p. Kaskabel i Clovy wywijali szczotką i miotłą, ażeby oczyszczać okurzone siedzenia amfiteatru, wymieść czysto arenę itp., Jan i Sander wyjmowali różne przyrządy i sprzęty potrzebne do rozmaitych punktów programu. Skoro z tem się załatwili, musieli jeszcze przyprowadzić do porządku to, co „impressario” nazywał „świeżo wykończonemi dekoracyami”, pośród których jego nieporównani artyści odegrać mieli wspaniałą ową pantomimę: „Rozbójnicy z Ciemnego Lasu”.

Jan więcej jeszcze był zasmucony, niż zwykle. Nie wiedział on oczywiście, że p. Sergiusz, jako zbieg polityczny nazwiskiem hrabia Narkin, nie mógł pozostać w swym kraju nawet choćby chciał. W jego oczach p. Sergiusz był majętnym właścicielem dóbr, który powrócił do swych posiadłości i zajął się porządkowaniem interesów na rzecz córki swojej przybranej. Jakąż pociechą byłoby dla jego serca zbolałego, gdyby był się dowiedział, że czcigodny przyjaciel jego nie może pozostać w Rosyi i że będzie musiał wyjechać po widzeniu się z ojcem; tem bardziej zaś, gdyby mógł cieszyć się nadzieją, że p. Sergiusz szukać będzie schronienia we Francyi i że Kajeta z nim się tam uda. W takim wypadku rozłączenie odwlokłoby się przez kilka tygodni. Mogliby kilka tygodni dłużej spędzić ze sobą.

– Tak! – rozważał Jan w duchu. – Pan Sergiusz tu pozostanie, a Kajeta z nim razem. Za kilka dni my odejdziemy, a wtedy…. nie ujrzę jej więcej. O, droga Kajetko! Będzie ona szczęśliwą we wspaniałym domu p. Sergiusza, a jednak…

I biedaczysko martwił się niewypowiedzianie, myśląc o tem wszystkiem.

Była już godzina dziewiąta: p. Sergiusz jeszcze nie dał znaku życiu. Co Kornelia powiedziała, to miało się sprawdzić: nie należało się spodziewać przed wieczorem, albo przynajmniej o porze takiej, w którejby się nie narażał na poznanie go w drodze.

– Jeżeli tak, – mówił do siebie p. Kaskabel, – to nie przybędzie nawet na czas na przedstawienie. Hm, ale to lepiej! Nie będzie żałował. Ładnie powiedzie się to pierwsze sprodukowanie się rodziny Kaskabelów na deskach cyrku permskiego! Przy tych wszystkich zmartwieniach nędznych będę tym razem Frakassarem po tylu moich wspaniałych powodzeniach w postaci tego poczciwca! Kornelia, chociaż nie chce się przyznać, przez cały czas będzie jak na szpilkach. A teraz Jan: ten znowu nie myśli o niczem innem, oprócz o swojej Kajetce. Sander i Napoleona gotowi choćby zaraz się popłakać na myśl o swoim wyjeździe! Jakież fiasko! Clovy, mój chłopcze, honor Kaskabelów spoczywa dzisiaj w twoich rękach!

Ponieważ skłopotany manażer nie mógł spokojnie wytrwać na jednem miejscu, przeto przyszła mu do głowy myśl przejść się i zasięgnąć języka. W takiem mieście jak Perm, nowiny szybko się rozchodzą. Narkinowie byli i znani powszechnie i lubiani. Gdyby hrabia dostał się w ręce policyi, to wieść o jego aresztowani niezawodnie piorunemby się rozeszła; wszędzie rozmawianoby o tem; więzień o tej porze już oczekiwałby swego wyroku we fortecy permskiej.

P. Kaskabel pozostawił przeto Clovy’emu wykończenie przygotowań w cyrku, a sam wyszedł na miasto, nad brzeg rzeki, gdzie gromadzą się flisacy i ich towarzysze, do górnego miasta, a potem do dolnych dzielnic: ale zdawało się, że nic nadzwyczajnego nie przerwało codziennych zajęć. Zbliżał się tu i owdzie do gromadek rozmawiających, podsłuchiwał, chociaż udawał obojętnego. Nic jednak nie usłyszał ważnego; nic takiego, coby się tyczyło hr. Narkina.

Nie poprzestawszy na tem, udał się jeszcze na drogę wiodącą ku Walskiej, którą policya musiałaby wracać, gdyby aresztowano p. Sergiusza. Ilekrotnie dojrzał zdaleka jakąś gromadę jadących, wyobrażał sobie, że jedzie jego przyjaciel w otoczeniu kozaków.

Pośród tego chaosu myśli w głowie Kaskabela, przestał on prawie myśleć o żonie, o dzieciach, o sobie samym, chociaż sam przecież straszliwie byłby skompromitowanym, gdyby hr. Narkina aresztowano. Wszakże dla władz byłoby rzeczą nader łatwą wywiedzieć się, w jaki sposób hrabia dostał się napowrót do cesarstwa rosyjskiego i kto to jemu dopomógł i nim się opiekował. A w tym razie Kaskabelowie opłaciłby drogo swą uprzejmość.

Wynikiem tych przechadzek Kaskabela po mieście i jego rozglądania się po drodze do Wolskiej było, że nie był on w cyrku, kiedy jakiś człowiek nadszedł około godziny to rano i pytał się o niego.

cas_(83).jpg (152067 bytes)

Clovy tylko podówczas był w budynku i pracował pośród kłębów kurzu wznoszących się z podłogi cyrku. Z pośród tego kurzu wysunął się spostrzegłszy przybysza, który był po prostu „mużykiem”, i obaj stanąwszy, patrzyli na siebie. Clovy równie nie znał języka rzeczonego mużyka, jak rzeczony mużyk nie znał języka Clovy’ego, a zatem rozmówienie się przedstawiało trudności nieprzezwyciężone. Clovy nie zrozumiał ani słowa. kiedy przybysz mu powiedział, że chce się widzieć z jego panem i że przyszedł do cyrku przed udaniem się do „Pięknego Wędrowca”. Było to dla biednego Clovy’ego tureckiemi kazaniem, a mużyk spostrzegłszy to, zakończył na tem, od czego powinien był rozpocząć, i dał mu list adresowany do pana Kaskabela.

Tym razem Clovy zrozumiał, o co chodzi. List, na którego kopercie znajdowało się sławne nazwisko Kaskabel, mógł być przeznaczony tylko dla głowy rodziny, chyba że był przeznaczony dla pani Kaskabelowi, albo dla pana Jana, albo dla panicza Sandera albo dla panienki Napoleony.

Clovy wziął list i gestami kosmopolitycznymi, zrozumiałymi zapewne dla całej ludzkości, dał do poznania, że wszystko w porządku i że list dostanie się do rąk właściwych za jego pośrednictwem, – poczem odprowadził go do drzwi z ukłonami i szastaniem nóg, ale nie zyskawszy najmniejszego pojęcia o tem, skąd ten człowiek przychodził, lub kto go posłał.

Kwadrans później, Clovy właśnie zabierał się, aby wrócić do rydwanu, kiedy p. Kaskabel znużony i zmartwiony jeszcze więcej niż przedtem, pojawił się we drzwiach cyrku.

– Dobrze, że pan przyszedł! – rzekł Clovy.

– I cóż?

– Mam tu list!

– List?

– Tak, list, który właśnie przyniesiono.

– Do mnie?

– Tak.

– Od kogo?

– Od człowieka, co go tu nazywają mużykiem.

– Od mużyka?

– Tak, chyba, że jest kim innym.

Podczas bezcelowej tej wymiany słów, Kaskabel porwał list, a poznawszy pismo p. Sergiusza. zbladł tak mocno, ze wierny jego sługa się przeraził.

– Co się stało, pani?

– O, nic.

– Nie! A jednak silny ów mężczyzna o mało nie padł zemdlony w ramiona Clovy’ego.

Co p. Sergiusz w liście pisał? Dlaczego pisał do p. Kaskabela? Widocznie, aby wytłómaczyć swą nieobecność. Czy istotnie został aresztowany?

Pan Kaskabel rozerwał kopertę, przetarł najprzód prawe oko, potem lewe, i przebiegł pismo oczyma.

O, jakiż wydał okrzyk! Okrzyk, jaki niekiedy wyrywa się z duszonego gardła! Twarz mu nabrzmiała, oczy się zamgliły, członki zesztywniały jakoby przez nerwowe naprężenie, próbował przemówić, ale na razie nie mógł wyjęknąć ani słowa.

Clovy obawiał się, że pan jego się udusi i wziął się do rozwiązywanie jego krawatu.

Czy to z obawy, aby Clovy nie wołał o pomoc, czy też w skutek tego, że nawet to straszliwe rozdrażnienie nasz bohater umiał pokonać żelazną swą wolą, wydawało się, że nadludzkim wysiłkiem przyszedł do siebie i rzekł z tajemniczą miną:

– Clovy: czy nie umiesz ty milczeć?

– Myślę, panie, że umiem. Czy kiedy co wypaplałem, chyba że….?

– To wystarczy; słuchaj! Czy widzisz ten list?

– List muzyka?

– Tak jest; otóż gdybyś komu pisnął słówko o tem, że list ten dostałem….

– Tak….

– Gdybyś kiedy powiedział o tem Janowi, Sanderowi lub Napoleonie….

– Dobrze, panie….

– A przedewszystkiem żonie mojej, Kornelii, to przysięgam, że każę cię wypchać na dziwowisko….

– Żywcem?

– Tak, żywcem, durniu, abyś uczuł!

Słysząc taką straszliwą groźbę, Clovy drżał od stóp go głów.

Potem pan jego, objąwszy go za ramię, mówił do niego z miną książęcej poufałości:

cas_(84).jpg (159320 bytes)

– Straszliwe ona zazdrosna…. Kornelia, rozumiesz?… Widzisz, Clovy, człowiek albo powabną ma powierzchowność, albo jej nie ma… Cudowna kobieta, księżniczka rosyjska!…. rozumiesz…. To liścik od niej do mnie….

Widzisz, coś podobnego nie mogłoby się wydarzyć tobie przy długim twym nosie….

– Nigdy! – rzekł Clovy, – chyba, że….

Ale jaki miał być następnik tego zdania Clovy’ego nikt dowiedzieć się nie mógł.

 

 

ROZDZIAŁ XIV

Rozwiązywanie wielce przez widzów oklaskiwane.

 

rzedstawienie noszące tytuł równie nowy, jak zajmujący: „Rozbójnicy z Ciemnego Lasu” było dziełem sztuki zasługującym na uwagę. Ułożone ściśle wedle starożytnych reguł sztuki dramatycznej, odznaczało się jednością czasu, akcyi i miejsca. Wstęp do niego dokładnie obznajmiał z charakterem osób działających, intryga wprowadzała je w nadzwyczajne zawikłania, rozwiązanie zaś zręcznie rozplątywało intrygę, a chociaż zakończenia takiego się domyślano, to przecież wywoływało ono zawsze efekt pożądany.

Zresztą myliłaby się bardzo publiczność, gdyby oczekiwała ze strony rodziny Kaskabel przedstawienia jakiejś nowomodnej komedyi, w której wszelkie szczegóły życia prywatnego rozgrywają się na scenie z całym naturalizmem, i w której, chociaż może niekoniecznie tryumfuje zbrodnia, to przecież cnota nie zyskuje należytej nagrody. O, nie! w końcowej scenie „Rozbójników z Ciemnego Lasu” niewinność zostaje nagrodzoną jak się należy, a przewrotność odnosi zasłużoną karę w sposób odpowiedni. Policya pojawia się nagle w chwili, kiedy się wydawało, że wszystko ginie bez nadziei, a kiedy zabiera zbrodniarzy, to sala trzęsie się od oklasków.

Nie ma też wątpliwości, że dramat tem napisanoby w stylu prostym, potężnym, przystępnym, bez uwzględniania jakichś gramatyk lub stylistyk i bez owych pretensyonalnych neologizmów, wyrażeń górnolotnych lub realistycznych nowej szkoły, – gdyby go kiedy napisano. Ale go nie napisano tak jak nie wygłaszano, i dlatego można go było odgrywać na wszystkich scenach i na wszystkich deskach teatralnych na obu półkach. Wielka to zaleta przedstawień mimicznych, nie mówiąc już o tem, że przy takich utworach literatury unika się najzupełniej błędów gramatycznych i stylistycznych.

Autorem arcydzieła tego, o którem mówimy, był sam Cezar Kaskabel. „Arcydzieł”, powiadamy, a dowodem najlepszym na to jest, że razem i w starym i nowym świecie przedstawiono je dotychczas trzy tysiące sto siedmdziesiąt razy! Ułożył je zaś w taki sposób, by uwydatnić jak najstaranniej specyalne talenta każdego z członków trupy, talenta tak urozmaicone a nadzwyczajne, że nigdy nigdzie równie pięknego zbioru nie przedstawił publiczność żaden zarządca żadnej trupy ani stałej ani podróżującej.

Mistrze współczesnej dramaturgii bardzo słusznie ogłosili zasadę: „Musisz się zawsze na scenie starać o to, ażeby widzowie albo się śmiali, albo płakali, gdyż inaczej będą poziewali”. Jeżeli przeto na tym pewniku polega wartość dramatu, to „Rozbójnicy z Ciemnego Lasu” zasługują stokrotnie na nazwę arcydzieła. Widzowie na przedstawieniu tej sztuki śmieją się do łez, a płaczą – również do łez. Nie ma ani jednej sceny, ani kawałka sceny, w czasie której najbezmyślniejszy widz mógłby poczuć pragnienie otworzenia ust do ziewania; jeżeliby zaś powstało u niego takie pragnienie w skutek jakiegoś ataku dyspepsyi, to początek ziewania natychmiast u niego przeszedłby w łkanie lub chichot,

Jak wszystkie dramata starannie ułożone, tak i ten był jasny, zrozumiały, stanowczy a prosty i w zawiązaniu swojem i w rozwinięciu. Wydarzenia następowały po sobie w następstwie tak logicznem, że należało przypuścić, iż mogły wydarzyć się w rzeczywistości.

Niechaj osądzi to sam czytelnik z następującego, rozumie się zwięzłego, streszczenia.

Były to dzieje dwojga kochanków wzajemnie się ubóstwiających, – a zaraz tu dodamy że Napoleona była ukochaną, a Sander młodym kochankiem. Ale, niestety, Sander jest ubogim, a matka Napoleony, dumna Kornelia, nie chce słyszeć o takim związku!

Szczególnie nowe zawikłania w intrydze stanowi fakt, że przebieg pięknego romansu natrafia na niezmierną trudność w skutek tego, że znajduje się długi, chudy konkurent. Clovy, którego kieszenie tak pełne są złota, jak czaszka pozbawiona mózgu i że matka, – a tu może właśnie genialność autora w najokazalszem przedstawia się świetle, – która zwraca głównie na złoto uwagę, życzy sobie właśnie oddać mu córkę.

Byłoby zaiste trudną rzeczą ułożyć intrygę zręczniej uczynić ją bardziej zajmującą. Nie trzeba dodawać, że przebrzydły Clovy wprawdzie ust nie otwiera, ale że widzowie mimowoli przypuszczają, iż palnie lada chwila jakąś niedorzeczność. Jest śmiesznym w odzieży, w postaci, w ruchach, a ma zazwyczaj wtykania wszędzie długiego swojego nosa. A kiedy wchodzi ze swoimi dwoma podarunkami weselnymi, Johnem Bullem, małpą rozdziawiającą gębę od ucha do ucha, i Dżakiem, papugą (jedynym artystą mówiącym w tej sztuce), to wywołuje efekt nie dający się opisać.

Wkrótce jednakowoż milknie śmiech hałaśliwy w obec głębokiego zmartwienia obojga kochanków, którzy tylko ukradkiem widywać się mogą.

Otóż nadchodzi dzień fatalny zawarcia związku, do którego Kornelia córkę swoją przymusza. Napoleona przystrojoną jest prześlicznie, ale twarzyczka jej zmartwiona uosobieniem jest rozpaczy. I rzeczywiście: zbrodnią się wydaje oddawać tę gołębicę owemu przebrzydłe wyglądającemu bogaczowi.

Wszystko to dzieje się na łące przed kościołem. Odzywa się dzwon; drzwi się rozwierają; orszak weselny ma właśnie wstąpić w bramy kościoła. Sander klęczy na stopniach marmurowych: muszą go stratować, jeżeli chcą przejść. Na ten widok serce się rozdziera.

Nagle pojawia się młody rycerz, a ściany płócienne drżą na jego widok. Jest to Jan, brat nieszczęśliwej panny młodej. Powraca on z wojen, zwyciężywszy wszystkich swych wrogów, których narodowości można zmieniać stosownie do tego, w jakim kraju odbywa się przedstawienie: Anglików w Ameryce, Rosyan w Turcyi, Francuzów w Niemczech i tak dalej, ad infinitum.

Dzielny a kochający brat Jan pojawia się w chwili stanowczej i na swój sposób zamierza ze wszystkiem się załatwić. Dowiedziawszy się, że Sander kocha Napoleonę i doznaje wzajemności, natychmiast potężną prawicą chwyta za ramię Clovy’ego i wyzywa go na pojedynek; ten zaś takim przejęty jest strachem, że z chęcią wyrzeka się wszelkich pretensyi do narzeczonej.

Już to samo wystarczyłoby do zrobienia dramatu zajmującym i zapełnionym ożywionemi scenami. Ale tu jeszcze nie koniec!

Zastraszony pan młody zwraca się ku Kornelii, ażeby zwolnić ją z przyrzeczenia. Ale Kornelia znikła. Wszyscy zaczynają ją szukać, – ale niepodobna jej znaleźć!

Naraz słychać krzyki z sąsiedniego lasu. Sander poznaje głos Kornelii, a chociaż tu chodzi i przyszłą jego świekrę, – on się nie waha, tylko pędzi na jej ratunek. Widocznie bowiem dumną niewiastę porwali ludzie Frakassara, a może i sam Frakassar, sławny naczelnik rozbójników w Ciemnym Lesie!

I rzeczywiście tak się stało. Podczas gdy Jan pozostaje przy siostrze, aby jej bronić w razie niebezpieczeństwa, Clovy ciągnie za sznur u dzwonu i alarmuje mieszkańców. Słychać wystrzał, – a publiczność byłoby ze sceny doprowadzić nerwy publiczności do większego naprężenia.

W tej chwili p. Kaskabel w oryginalnym stroju kalabryjskim straszliwego Frakkassara, pojawia się na scenie na czele swych ludzi, unosząc Kornelię pomimo mężnego jej oporu. Ale bohaterski młodzieniec powraca na czele oddziału policyi w butach sięgających po biodra. Kornelia zostaje wybawioną, rozbójnicy idą do więzienia, a szczęśliwy Sander żeni się ze swoją ukochaną Napoleoną.

Słuszność nakazuje wyznać, że ze względu na nieliczny personal aktorów, główna gromada rozbójników nie pojawia się wcale na scenie a także i plutonu policyi nie widać. Jest już obowiązkiem Clovy’ego poza sceną naśladować krzyki tych osób, a czyni on to zazwyczaj tak zręcznie, że złudzenie bywa kompletne. Co do naczelnika rozbójników, to musi on sam sobie nakładać na ręce kajdany, bo nie ma komu mu ich nałożyć. Z tem wszystkiem jednakowoż z naciskiem wypada zaznaczyć, że efekt tego zakończenia, – dzięki znakomitej grze aktorów – bywa nadzwyczajnym.

Otóż taki to wytwór potężnej fantazyi Karkabela miał się odegrać w cyrku permskim. Powodzenie było niewątpliwe, jeżeli aktorzy przejmą się swojem zadaniem.

Zazwyczaj tak bywało; p. Kaskabel straszliwym umiał być rozbójnikiem; Kornelia imponowała swoją dumną postacią; Jan prawdziwym był rycerzem starożytnym; Sander sympatycznie wyglądał, a Napoleona serce każdego musiała wzruszyć.

Ale wyznać należy, że rodzina Kaskabelów w owym dniu nie była w odpowiedniem usposobieniu. Smutne spojrzenia i smutne serca były w około; na deskach teatralnych bywają one wielką przeszkodą. Roztargnienie nie dozwoli przejąć się rolami, brak usposobienia nie dozwoli przejąć się rolami, brak usposobienia nie dozwoli ruchom nadać wyrazistości. Być może, że sceny smutne tem bardziej będą wzruszające, iż każdemu aktorowi naprawdę chciało się płakać, ale w scenach komicznych i wesołych, przedstawienie mogłoby, wedle wyrażenia się autora, zakończyć się zupełnem fiaskiem.

Obiad zastawiono na stole. Na widok krzesła jeszcze opróżnionego, – przedstawiającego zapowiedź zbliżającej się rozłąki, – ogólny smutek się powiększył jeszcze, jeżeli to było możliwe. Nikomu nie chciało się ani jeść, ani pić. Sytuacya była taka, że mogła do wściekłości doprowadzić najłagodniejszego manażera. Kaskabel znieść tego nie mógł, a gdy mógł, toby nie chciał. On sam jadł za czterech wyrobników i pił tyleż. Dlaczego inni nie mieli mu wtórować?

– Słuchajcie no! – zawołał nakoniec. – Czy długo tego będzie? Nie widzę nic prócz twarzy długich jak moje ramię w około stołu, począwszy od ciebie, Kornelio, a skończywszy na Napoleonie. Jeszcze tylko Clovy wygląda znośnie! Otóż wypraszam to sobie, bardzo a bardzo to sobie wypraszam! Chcę widzieć w około siebie twarze rozjaśnione. Dzisiaj wieczorem każdy musi odegrać swoją rolę z uśmiechem na twarzy i furorę wywołać i rozentuzyazmować publiczność! Powiadam że każdy musi, lub, na krew przodków moich….!

Kaskabel musiał być doprowadzamy do największej złości, ażeby wygłosić tak straszne zaklęcie, a kto je usłyszał, ten wiedział, że musi być posłusznym.

Okropny ten wybuch jednakowoż nie przeszkodził Kakabelowi spłodzić w wynalazczej swej głowie nowego wspaniałego pomysłu, co nie bywa rzeczą niezwykłą w nadzwyczajnych okolicznościach.

Postanowił on uzupełnić swój dramat, albo raczej urozmaicić jego inscenizowanie; później się dowiemy, w jaki sposób.

Powiedzieliśmy że dotychczas, z powodu braku osób działających, rozbójnicy i ich prześladowcy pozostawali niewidzialnymi. Rozbójnik Frakassar upersonifikowany przez Kaskabela wystarczył do wywołania przerażenia. Jednakowoż sądził on bardzo słusznie, że efekt będzie znacznie większy, jeżeli w scenie ostatniej brak ten jakoś się uzupełni.

Zamierzał tedy na ten wieczor zaangażować kilka innych osób. Na szczęście przecież miał pod ręką właśnie Ortika i Kirszewa. Dlaczegożby ci „uczciwi marynarze” nie mieli się zgodzić na objęcie roli rozbójników?

Przed powstaniem tedy od stołu, wytłómaczył wymienionym, o co chodzi, i dodał:

– Czy nie zechcielibyście wy obydwaj wziąć udziału w przedstawieniu? Oddalibyście mi prawdziwie przyjacielską usługę!

– Dlaczego nie? – odrzekł Ortik. – Ja chętnie się zgodzę, a pewnie także i Kirszew: co myślisz?

Kirszew zgodził się również, gdyż obydwom chodziło jeszcze o utrzymanie dobrych stosunków z gospodarzami.

– A zatem dobrze, moi przyjaciele! – mówił dalej Kaskabel. – Zresztą chodzi tylko o to, byście za mną wbiegli na scenę, skoro nadejdzie chwila stosowna, i abyście mnie naśladowali w marszczeniu czoła, wymachiwaniu rękami i nogami i ryczeniu z wściekłości. Obaczycie, że nie ma nic łatwiejszego! Założę się o sto przeciw jednemu, że zrobicie furorę!

Potem jeszcze po chwili namysłu dodał:

– Ale, ale; z was dwóch będą tylko dwaj rozbójnicy. To nie bardzo wystarczy. Przecież Frakassar rozporządzał całą szajką. Gdybym mógł dostać jeszcze jakich pięciu lub sześciu, to zrobiłoby to jeszcze większe wrażenie! Czy nie moglibyście mi wyszukać w mieście gdzie kilku mężczyzn bez zatrudnienia, którzyby nie wzgardzili flaszką wódki i zarobkiem po pół rubla?

Ortik spojrzał z ukosa na Kirszewa.

– Myślę, że moglibyśmy, panie Kaskabelu. Wczoraj wieczorem w karczmie poznaliśmy się z kilku towarzyszami.

– Sprowadźcież mi ich, Ortiku. Sprowadźcie ich na dzisiejszy wieczór, a będziemy mieli niezrównane powodzenie!

– Zrobimy to dla pana.

– Bardzo dobrze, moi przyjaciele!… Ach, jakież to będzie przedstawienie! Jaka sensacya dla publiczności!

Kiedy zaś obaj marynarze oddalili się i znikli z oczu, pan Kaskabel wybuchł śmiechem tak serdecznym, że kilka guzików jego kamizelki rozleciało się po całym pokoju.

Kornelia obawiała się, że dostanie konwulsyi.

– Cezarze, nie powinieneś śmiać się w taki sposób zaraz po jedzeniu! – rzekła do niego:

– Kornelio, kochanko, czy twój małżonek się uśmiechnął? Ależ bynajmniej nie jestem w takiem usposobieniu. Jeżeli to się stało, to zupełnie bezwiednie. W sercu mi smutno! Tylko pomyśl! Już pierwsza godzina! A naszego kochanego p. Sergiusza jeszcze nie ma! I nie pojawi się z pewnością na czas, aby wystąpić jako prestydygitator trupy! Czyż mogłoby się wydarzyć większe nieszczęście?

I kiedy Kornelia powróciła do swych strojów, on wyszedł, powiedziawszy tylko, że ma kilka koniecznych sprawunków do załatwienia.

Przedstawienie miało się rozpocząć o godzinie czwartej, ażeby oszczędzić sztucznego światła, do którego nie było przyborów w cyrku permskim! A zresztą, czyliż buzia Napoleony nie była dość świeżutką, a postać jej matki dość okazałą, by miały obawiać się światła dziennego choćby w południe?

Trudno opisać wrażenie wywołane w miasteczku przez sensacyjny afisz Cezara Kaskabela, nie mówiąc już o bębnie wielkim Clovy’ego, który przez całą godzinę warczał po ulicach. Był on zdolny wyrwać z uśpienia wszystkie carskie dziedziny!

Skutek był taki, że przed godziną oznaczoną wielkie tłumy zgromadziły się w cyrku. Przyszedł gubernator permski ze żoną i dziećmi; przyszli liczni jego podwładni, kilku oficerów z cytadeli, wielu kupców zgromadzonych w mieście na jarmark, – słowem zebranie było olbrzymie.

U wejścia już muzyka grała z należytym impetem: Sander, Napoleona i Clovy „pracowali” na waltornii, trombonie i tamburynie; Kornelia w cielistych trykotach i buraczkowej sukni prezydowała przy wielkim bębnie. Straszliwa dyzharmonia zastosowaną była do uszu muzyków!

Sam zaś Cezar Kaskabel potężnym swym głosem wołał w zrozumiałym rosyjskim języku:

– Proszę zająć miejsca! Siadajcie, panie i panowie! Tylko czterdzieści kopiejek miejsce siedzące, bez różnicy. Teraz czas zajmować miejsca!

A skoro panie i panowie zajęli miejsca na ławkach cyrku, znikła orkiestra, gdyż jej członkowie musieli wykonywać różne punkta programu.

Pierwsza część programu odbyła się nadzwyczaj gładko. Mała Napoleona na wyprężonej linie, młody Sander w swoich sztukach łamanych, małpa i papuga w swych figlach, a oboje państwo Kaskabel w produkcyach siły muszkułów, wywołali należyte wrażenie. Rzęsiste oklaski pozyskał na równi z innymi Jan także. Ponieważ myśli miał czem innem zaprzątnięte, przeto w kuglarskich jego produkcyach ręce nie zawsze odznaczały się zwykłą wprawnością, ale nie dostrzegł tego nikt oprócz jego mistrza, a z publiczności nikt nie mógł przypuścić, by myśli jego gdzieindziej błądziły.

Wielkie wrażenie wywołała ludzka piramida, poprzedzająca pauzę i na ogólne żądanie musiano ją powtórzyć.

Istotnie zdumiewającym był humor i werwa p. Kaskabela przy przedstawianiu różnych artystów i rozglądaniu się domagającem się zasłużonych oklasków. Nigdy nadzwyczajny ten człowiek nie udowodnił lepiej, do jakiego stopnia zdeterminowany mąż zdolny jest panować nad sobą. Honor rodziny Kaskabel nie był narażony; Nazwisko to odtąd Moskale mogli wymawiać tylko z szacunkiem i podziwem!

Jeżeli jednakowoż widzowie z zajęciem śledzili przebieg pierwszej części programu, to jakże niecierpliwie oczekiwali rozpoczęcia drugiej! Przez przeciąg całego antraktu o niczem innem nie mówiono.

Pauza trwała dziesięć minut: czas ten wystarczył ażeby na dworze zaczerpnąć świeżego powietrza, – poczem wrócono napowrót i ani jedno miejsce nie zostało próżne.

Ortik i Kirszew przed godziną powrócili ze sześciu statystami, którymi, jak czytelnik odgadnie, byli ich dawni towarzysze, z którymi się spotkali w górach Uralskich.

Pan Kaskabel zrobił przegląd nowych swych aktorów.

– Dobre głowy! – mówił. – Dobre twarze! Dobrze zbudowane członki! Może nieco zbyt łagodna powierzchowność, jak na rozbójników! Ale przy pomocy peruk rozwichrzonych i bród odpowiednich, coś da się z nich zrobić!

Ponieważ zaś mieli wystąpić aż pod sam koniec przedstawienia, przeto miał czasu dosyć do ustrojenia swych rekrutów, nastroszenia ich czupryn, zaopatrzenia ich w różne przybory, – słowem do zrobienia z nich pokaźnych rozbójników!

Wreszcie Clovy zapukał trzy razy.

W takiej chwili w zwykłym teatrze zasłona się podnosi w chwili, kiedy milknie orkiestra. Jeżeli tym razem się nie podniosła, to przychodziło to stąd, że cyrkowe budynki nie posiadają zasłon nawet wtedy, gdy je się zamienia na sceny.

Jednakowoż niechaj nikt nie sądzi ażeby nie było dekoracyj, a przynajmniej czegoś, coby je przedstawiało. Po lewej stronie wielka szafa z krzyżem na drzwiach wymalowanym przedstawiała kościół albo kaplicę, której nawa była oczywiście za sceną! W środku była łąka przedstawiona przez arenę cyrkową. Po prawej stronie kilka gałęzi w drewnianych pakach zręcznie ustawionych dozwalał przypuszczać, że rozpoczyna się tam „Ciemny Las”.

Przedstawienie rozpoczęło się pośród głębokiego milczenia. Jakże pięknie wyglądała Napoleona w ładnej swej sukience w paski, cokolwiek znoszonej, w zachwycającym kapelusiku, który jak kwiat rozłożył się na złocistych jej włoskach, a przedewszystkiem, jak lube, niewinne były jej oczęta! Pierwszy amant, Sander, w obcisłym spencerze koloru pomarańczowego, mocno spłowiałym już w fałdach rękawów, wyrażał jej swe uczucia tak miłosnemi spojrzeniami, że wyrazy nie mogłyby być wymowniejszymi.

Jakże jednakowoż opisać w odpowiedni sposób postać Clovy’ego w niedorzecznej peruce z płomienisto czerwonych włosów kroczącego jak na szczudłach, na swoich długich i cienkich nogach, które rozstawiał w przeciwne strony; głupią jego, ale pretensyonalną powierzchowność, nos jego niemożliwie wydłużony; jakoteż małpę wykrzywiającą gębę i gadatliwą papugą, które szły za nim!

Potem zaś pojawia się Kornelia, z której okrutna może być świekra! Bez litości odprawia Sandera, a przecie łatwo odgadnąć, że pod jej spłowiałą suknią bije serce godne matrony dawnych czasów.

Bardzo podobał się Jan, kiedy się ukazał w stroju karabiniera. Bardzo smutno wyglądał nieszczęśliwy. Można było przypuścić, że myśli o czem innem, aniżeli o oddaniu swej roli. O ileż wolałby grać rolę Sandera, ale w obec Kajety, i w rzeczywistości ją poprowadzić do ołtarza. A jakież to było marnowanie czasu, kiedy na godziny zaledwie liczyć można ich pobyt blisko siebie!

Jednakowoż sytuacya dramatyczna była tego rodzaju, że potrwała i aktora. Czyż mogło być inaczej: tylko pomyślny. Brat powracający z wojen, w stroju karabiniera, broniący siostry przed uprzedzeniami matki i śmiesznemi pretensyami głupca!

Nadzwyczaj wspaniałą była scena pomiędzy Janem a Clovy’m. Ten ostatni drżał ze strachu tak, iż wydawało się, że słychać było szczekanie jego zębów, a nos jego wydłużał się jeszcze coraz to bardziej, dopóki nie wyglądał jak ostrze szpady, którą go przebito w tyle głowy tak, że przeszła przez środek twarzy.

Właśnie wówczas dał się słyszeć za scenę głośny hałas. Młody Sander, uniesiony swem męstwem, a może w zamiarze samobójczym, bo życie mu stało się ciężarem, rzuca się w gęstwinę lasu z gałęzi na scenie. Publiczność słyszy hałas i szczęk broni, a potem wystrzał.

Wtedy Frakassar, naczelnik rozbójników, wpada na scenę. Wygląda strasznie w swoich czerwonych trykotach, obecnie mocno zbielałych i w czarnej brodzie zrudziałej. Szajka jego rozbójników wpada za nim. Są między nimi Ortik i Kirszew, których nikt nie poznałby w perukach i brodach. Straszny naczelnik porywa Kornelię, Sander jak zwykle śpieszy jej na pomoc, – i tu wydawałoby się, że rozwiązanie nie odbędzie się w odpowiedni sposób, gdyż okoliczności się zmieniły.

Dawniej bowiem, kiedy p. Kaskabel przedstawiał całą bandę opryszków w swej własnej tylko osobie, to Jan, Sander, ich matka, ich siostra a i Clovy, mogli jeszcze zagradzać mu drogę do czasu nadejścia policyi, którą markowano w oddaleniu za „dekoracyami”. Ale tu oto przy Frakassarze było ośmiu prawdziwych z krwi i kości, widzialnych zbójców, których nie tak łatwo jest pokonać. Zachodziła tedy kwestye, jak wszystko to się zakończy, aby naturalnie wyglądało.

cas_(85).jpg (168118 bytes)

Nagle oddział kozaków wkracza do cyrku. Tego istotnie nikt się nie spodziewał!

Rzecz była taka, że manażer Kaskabel nie szczędził trudu, ażeby jego przedstawienie jak najwspanialej było zaokrąglone. Personal był jak najkompletniejszy. Rozumie się, że było to wszystko jedno: policya czy kozacy. W okamgnieniu Ortika, Kirszewa i ich towarzyszy obalano na ziemię i związano, i to tem łatwiej, że należało do ich roli dać po udanych tylko oporze,

Naraz pośród tego hałasu daje się słyszeć głos:

– Mnie nie; dziękuje wam, dzielni kozacy! Tych ludzi trzymajcie; ja nie należę do szajki; ja jestem tylko aktorem!

Czyjże to głos? Otóż Frakassara, albo raczej p. Kaskabela, których teraz stoi wolny, podczas gdy jego ludzi, okuci w kajdany, znajdują się w ręku władzy.

A zatem stało się to naprawdę?! Tak jest, i był to właśnie ostatni wielki pomysł Cezara Kaskabela. Zaangażowawszy Ortika i jego wspólników do swej trupy, porozumiał się z policyą permską i powiedział jej, jak świetny może zrobić połów. Tłómaczy to pojawienie się w chwili stosownej kozaków, kiedy bieg sztuki wymagał ich nadejścia; mistrzowski plan udał się znakomicie; cała szajka miotała się nadaremnie w sieci władzy.

Ale Ortik teraz zerwał się na nogi i wskazując kapitanowi kozaków p. Kaskabela, zawołał:

– Oskarżam tego człowieka przed panem! On to politycznego skazańca wprowadził do Rosyi! Ach, zdradziłeś ty mnie, przeklęty ty linoskoku, to za to ja ciebie teraz zdradzę!

– Zdradzaj sobie, ile tylko możesz, przyjacielu! – odrzekł Kaskabel, mrugając wesoło.

– A skazaniec ten, którego wprowadził, jest zbiegiem z fortecy irkuckiej; nazwisko jego jest: hrabia Narkin!

– Masz zupełną słuszność, Ortiku!

Kornelia, dzieci jej i Kajeta skupiły się w gromadkę i z przerażeniem się przysłuchiwały.

W tejże chwili jeden z widzów powstaje z siedzenia: jest to hrabia Narkin.

cas_(86).jpg (163510 bytes)

– Otóż i on! – woła Ortik.

– Tak jest, jestem hrabią Narkinem! – odpowiada p. Sergiusz spokojnie.

– Tak, ale hrabią Narkinem wolnym za amnestyą! – woła Kaskabel wybuchając wesołym śmiechem.

Jakież wrażenie to wywoływało u publiczności! Najobojętniejsze umysły musiały się poruszyć w obec tej mieszaniny rzeczywistości z fantazyą przedstawienia! Istotnie część widzów zapewne udała się do domów z przeświadczeniem, że „Rozbójnicy z Ciemnego Lasu” nie mogą się kończyć nigdy w inny sposób.

Wystarczy słów kilka do wyjaśnienia wszystkiego.

Od czasu, kiedy hr. Narkin na granicy Alaski został znaleziony przez Kaskabelów, upłynęło trzynaście miesięcy, w czasie których żadnych nie miał wiadomości z Rosyi. W jakiż bowiem sposób mogłyby się dostać do niego, gdy bawił między Indyanami Yukonu lub krajowcami na wyspach Lajchoskich? Nie wiedział zatem, że przed sześciu miesiącami ukaz cara Aleksandra II ułaskawił wszystkich politycznych skazańców tej samej co on kategoryi. Ojciec jego, książę, pisał do niego do Ameryki, że może teraz bezpiecznie powrócić; hrabia jednakowoż już wyjechał był z kraju i list powrócił do nadawcy.

Można sobie wyobrazić niepokój księcia Narkina, kiedy przestały nadchodzić od syna wiadomości. Utracił wszelką nadzieję; myślał, że może umarł na wygnaniu. Zdrowie jego szwankowało, i był w stanie krytycznym, kiedy pewnej nocy p. Sergiusz przybył do zamku. Jakże niewypowiedzianą rozkoszą było dla księcia ujrzeć syna i oznajmić mu, iż jest wolnym!

Hrabia nie chcąc oczywiście opuścić ojca po kilkogodzinnym pobycie w domu, posłał list do Kaskabela i uwiadomił go, że wszystko teraz w porządku i że niezawodnie przybędzie do cyrku przynajmniej na drugą część przedstawienia.

Wówczas to panu Kaskabelowi przyszedł do głowy wspaniały pomysł, o którym teraz już wie czytelnik; postanowił on zarzucić sieć na Ortika i całą jego szajkę.

Kiedy dowiedziano się o znaczeniu ostatniej sceny, widzowie popadli w formalny entuzyazm. Zewsząd ozwały się radosne „hurra!”, a kiedy kozacy wyprowadzili zbrodniarzy, towarzyszyły tym ostatnim okrzyki oburzenia.

Także i panu Sergiuszowi trzeba było wytłómaczyć znaczenie tego połowu; jak to Kajeta odkryła przebrzydły spisek na niego i Kaskabelów; jak dziewczyna ta życie naraziła, zakradając się za marynarzami do lasu w nocy 6 lipca; jak wszystko opowiedziała Kaskabelowi i jak ten nie pisnął ani słowa o wszystkiem ani w obec hr. Narkina, ani w obec własnej żony.

– Tajemnica przedemną, Cezarze, tajemnica? – zapytała się Kornelia w tonie udanego wyrzutu.

– Pierwsza i ostatnia, żonusiu!

Oczywiście ona mu już z góry przebaczyła.

– Wszak wiesz, że milczałem nie z samolubstwa. Wybaczy mi pan hrabia to wyrażenie?

– Nie mów mi pan „hrabia”. Będę dla was, moi przyjaciele, zawsze panem Sergiuszem, a także i dla ciebie, moje dziecię, – rzekł, obejmując ramieniem Kajetę.

 

 

ROZDZIAŁ XV

Zakończenie.

 

akończyła się wreszcie podróż Cezara Kaskabela! „Piękny Wędrowiec” miał już tylko przejść Rosyę i Niemcy, ażeby dostać się na ziemię francuską, na północ Francyi i do Normandyi. Dość długa to podróż bez wątpienia, ale w porównaniu z dziesięciu lub jedenastu tysiącami mil, które już przebył, było to drobnostką, niejako „przejażdżką w dorożce”, jak się wyraził p. Kaskabela.

Tak, zakończyła się, i to lepiej, niż można było oczekiwać po tylu przygodach! Nigdy lepszego zakończenia nie wymarzano, – ani w przecudnej tej sztuce „Rozbójnicy z Ciemnego Lasu”, która została odegraną ku zadowoleniu wszystkich z wyjątkiem Ortika i Kirszewa, bo tych powieszono parę tygodni później i z wyjątkiem ich wspólników, których wysłano do Syberyi na resztę ich życia.

Teraz jednakowoż wszystkim naszym przyjaciołom na myśl przyszła smutna konieczność rozłąki. Jakże ta kwestya miała się rozwiązać?

Otóż, w sposobu bardzo prosty.

Wieczorem po pamiętnem owem przedstawieniu, kiedy wszyscy artyści zebrali się w „Pięknem Wędrowcu”, hrabia Narkin powiedział:

– Moi przyjaciele, wiem ja dobrze, ile wam zawdzięczam i byłbym człowiekiem niewdzięcznym, gdybym o tem kiedy zapomniał. Cóż mógłbym dla was uczynić? Krwawi mi się serce na myśl o rozłączeniu się z wami! Posłuchajcież tedy: czy nie chcielibyście pozostać w Rosyi, osiedlić się tu i zamieszkać w posiadłościach ojca mojego?

Pan Kaskabel, który nie spodziewał się podobnej propozycyi, zamyślił się przez chwilę, a potem rzekł:

– Panie hrabio……

– Nazywaj mię pan panem Sergiuszem i nigdy inaczej; proszę o to!

– A zatem panie Sergiuszu, jesteśmy mocno wzruszeni. Pańska propozycya świadczy o łaskawem usposobieniu pańskiem w obec mnie i mojej rodziny. Dziękujemy panu z całego serca. Ale pan wiesz: ojczyzna jest ojczyzna.

– Rozumiem pana, – odrzekł hrabia. – O tak, umiem podzielić pańskie uczucia. Ha, jeśli koniecznie chcecie powrócić do Francyi, do drogiej swojej Normandyi, to byłbym szczęśliwy, gdybym miał zapewnienie, że mieszkacie spokojni i szczęśliwi w ładnym domku, otoczonym polami, łąkami i laskiem, gdzie moglibyście odpocząć po długich podróżach.

– Nie myśl pan, panie Sergiuszu, abyśmy byli znużeni! – zawołał Cezar Kaskabel.

– Pomówmy jednakowoż otwarcie. Czy zależy panu bardzo na tem, aby pozostać przy swoim zawodzie?

– Rozumie się, skoro nam to daje utrzymanie.

– Pan nie chcesz mnie zrozumieć! – mówił dalej hrabia Narkin, – i sprawiasz mi pan przykrość. Czyż chcesz mi pan odmówić przyjemności uczynienia czegoś dla pana?

– Nie zapomnij pan o nas, panie Sergiuszu, – rzekła Kornelia, – o to tylko prosimy: bo co do nas, to nigdy nie zapomnimy o panu, ani też…. o Kajecie.

– O, matusiu moja! – zawołała dziewczyna.

– Nie mogę ja być twoją matką, drogie dziecię!

– A dlaczego nie, pani Kaskabel? – zapytał się p. Sergiusz.

– Jakimże sposobem?

– Oto żeniąc z nią syna swojego!

Wszelkie efekta wywoływane przez manażera Kaskabela w ciągu wspaniałej jego karyery, były niczem w porównaniu z wrażeniem, jakie wywołały te słowa hr. Narkina.

Jan nie posiadał się z radości i całował ciągle ręce pana Sergiusza, który tulił Kajetę do piersi.

Bo Kajeta miała zostać córką hrabiego! A Jan pozostanie przy nim jako prywatny jego sekretarz. Czyż państwo Kaskabel mogli marzyć o lepszej posadzie dla syna? Co do przyjęcia od pana Sergiusza cokolwiek więcej, prócz zapewnień trwałej przyjaźni, o tem słyszeć nie chcieli. Mieli w ręku dobre zatrudnienie; oddawać mu się będą i nadal.

Wówczas to Sander wysunął się naprzód i powiedział głosem drżącym, ale z rozjaśnioną twarzyczką:

– Po cóż ojciec ma się jemu oddawać? Jesteśmy bogaci! Nie potrzebujemy pracować na kawałek chleba!

I rzekłszy to, wyjął z kieszeni surduta bryłę, którą znalazł w lasach nad rzeką Cariboo.

– Skądże ty do tego przyszedłeś? – zapytał się ojciec, biorąc do ręki bryłę.

Sander opowiedział o wszystkiem.

– I nigdy nic nam o tem nie mówiłeś! – zawołała Kornelia. – Mogłeś zachować tajemnicą tak długo!

– Tak, matusiu, chociaż mię nieraz język świerzbiał. Chciałem zrobić wam niespodziankę i nie powiedzieć ani słowa, dopóki nie wrócimy do kraju.

– Kochamy jesteś chłopiec! – rzekł Kaskabel. – Otóż widzisz pan, panie Sergiuszu, właśnie w czasie stosownym spada na nas szczęście. Toż bryła złota wyraźnie; Tylko ją zmienić!

Hrabia Narkin uważnie obejrzał kamień i ważył go w ręku, ażeby ocenić jego wartość.

– Tak, – powiedział, – szczere złoto. Waży najmniej dziesięć funtów.

– I ileż to warte? – zapytał się Kaskabel.

– Warte dwadzieścia tysięcy rubli!

– Dwadzieścia tysięcy rubli!

– Rozumie się. A co do zmienienia, to rzecz bardzo prosta. Proszę spojrzeć, panie i panowie, raz, dwa, trzy!

I: prestissimo! godny uczeń Cezara Kaskabela zamienił bryłę na pugilares, który z szybkością błyskawicy znalazł się w rękach Sandera.

– Pysznie pan to zrobiłeś! – zawołał profesor. – Czy nie mówiłem panu, że pan masz wrodzony talent do sztuki?

– Cóż tam jest w tym twoim pugilaresie? – zapytała się Kornelia synka.

– Wartość bryły, – odrzekł pan Sergiusz: – ni mniej, ni więcej!

I istotnie znaleziono tam przekaz na 20,000 rubli na dom Braci Rotszyldów w Paryżu.

Czy była to rzeczywista wartość bryły? Czy było to istotnie złoto, czy też zwykły kamień, który mały Sander przywiózł aż do Rosyi z Eldorada kolumbijskiej? Nigdy o tem nikt się nie dowie. Rozumie się, że Kaskabelom wypadało uwierzyć słowom hrabiego Narkina i zaufać przyjaźni p. Sergiusza, która w ich oczach większą miała wartość od wszystkich skarbów samego cara!

Rodzina Kaskabelów pozostała w Rosyi jeszcze przez miesiąc. Na jarmark w Permie i jarmark w Niżnym Nowogrodzie nie zwracano więcej uwagi; ale czyż rodzice i rodzeństwo mogli wyjechać przed odbyciem się wesele Jana z Kajetę? Odbyło się ono z wielką okazałością w pałacu w Walskiej i nigdy młoda para nie pobierała się w otoczeniu szczęśliwych osób.

– Cóż Cezarze? Jak myślisz? – zapytała się Kornelia, trącając męża kiedy wychodzono z kaplicy zamkowej.

– To, co zawsze mówiłem! – odrzekł.

cas_(87).jpg (177883 bytes)

Tydzień później oni oboje ze Sanderem, Napoleoną i Clovy’m – którego pominąć nie można, gdyż należał do rodziny, – pożegnali się z hrabią Narkinem i wybrali się do Francyi wraz z „Pięknym Wędrowcem”, ale tym razem koleją, i to, proszę państwa, pociągiem pośpiesznym!

Powrót pana Kaskabela do Normandyi wielkiem był wydarzeniem. Wraz z Kornelią stali się właścicielami pięknej posiadłości w pobliżu Pontorson i wiadomą było rzeczą, że mieli odłożoną okrągłą sumkę dla Sandera i Napoleony.

Hrabia Narkin, jego sekretarz Jan i Kajeta, najszczęśliwsza z małżonek, odwiedzali ich co roku; nie potrzeba opisywać, jak ich witają.

Otóż i wierny opis podróży, która była może jedną z najszczególniejszych w szeregu „podróży nadzwyczajnych”. Rozumie się, że wszystko pomyślnie się zakończyło. Czyż mogło być inaczej, skoro to się tyczyło poczciwej tej rodziny Kaskabelów?

 

KONIEC.

 

Poprzednia część