Jules Verne
straszny wynalazca
Powieść fantastyczna z ilustracjami
(Rozdział XV-XVIII)
42 ilustracje L. Benetta
Nakład Księgarni św. Wojciecha
Poznań – Warszawa – Wilno 1922
© Andrzej Zydorczak
Rozdział XV
Oczekiwanie.
dzyskawszy przytomność, stwierdzam, iż znajduję się na łóżku mojej celi, na którem spoczywam, podobno już od trzydziestu godzin.
Nie jestem sam. Jest przy mnie inżynier Serkö. Zajął się mną, przypuszczam, nie jako przyjacielem, lecz jako człowiekiem, od którego oczekuje się niezbędnych wyjaśnień, pozostawiając na później rozstrzygnięcie jego losu.
Jestem tak osłabiony, że ruszyć się nie mogę. Mało brakowało, żebym został uduszony w ciasnym przedziale Sworda, spoczywającego pod wodami jeziorka. Czy jestem w stanie odpowiedzieć na pytania inżyniera Serkö, pragnącego dowiedzieć się szczegółów owej przygody?.. Tak… ale będę bardzo ostrożny.
Najpierw przychodzi mi na myśl: co się stało z porucznikiem Davon i załogą Sworda? Czy polegli, czy też są żywi i zdrowi jak my? Przypuszczam bowiem, że Tomasz Roch wyszedł obronną ręką zarówno jak ja z tego podwójnego zderzenia łodzi i Sworda…
Opowiedziałem mu, jak wieczorem około ósmej przechadzałem się na wybrzeżu, jak zobaczyłem Tomasza Roch dążącego do pracowni, jak trzej ludzie, zaskoczywszy mnie ztyłu, zakneblowali mi usta i zawiązali oczy, jak czułem się porwany do jakiegoś otworu równocześnie z innym osobnikiem, przypominającym dawniejszego chorego z Healthful-House… Przyszło mi zaraz na myśl, że znajdujemy się na łodzi podwodnej… i naturalnie nie mogłem przypuszczać czego innego, jak to, że łodzią tą jest statek Ker Karraja!… Następnie zdawało mi się, że łódź ta zanurza się w wodę… Następnie uczułem jakieś wstrząśnienie, poczem upadłem i straciłem przytomność…
Inżynier Serkö słuchał mnie uważnie, z czołem zmarszczonem, spojrzeniem nieufnem, a jednak nie ma powodu, aby mi nie wierzyć.
– Pan twierdzi, że trzech ludzi rzuciło się na pana? – pyta.
– Tak… i myślałem, że to ktoś z mieszkańców Back-Cup… Nie widziałem, jak się zbliżali… Kto to był?
– Obcy, których pan powinien był poznać po mowie.
– Nie mówili wcale.
– Pan nie domyśla się jakiej narodowości?
– Nie.
Pierwsze pytanie inżyniera Serkö zawierało się w tem zdaniu:
– Niech mi pan wytłumaczy, panie Hart, co zaszło.
Zamiast odpowiedzi, zadaję pytanie:
– A Tomasz Roch?
– Zdrów, panie Hart… Co zaszło?… – powtarza tonem rozkazującym.
– Przedewszystkiem, niech pan mi powie – mówię – co się stało z innymi?…
– Jacy inni? – odpowiada inżynier Serkö z błyskiem gniewu w oczach…
– Z ludźmi, którzy się rzucili na Tomasza Roch i na mnie, a po skrępowaniu, porwali i uwięzili… gdzie? dotąd nie wiem!
Po namyśle przyszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, gdy powiem, iż zostałem tego wieczora napadnięty znienacka, nie mogąc zdać sobie sprawy, kto był sprawcą napadu.
– Dowie się pan później, jaki koniec spotkał tych ludzi… Ale musi pan wpierw powiedzieć mi, co zaszło…
Po groźnem brzmieniu głosu, którym po raz trzeci powtórzył to pytanie, zrozumiałem, jakie podejrzenie ciąży na mnie. A jednak nie mogli mnie podejrzewać o porozumienie się z kimś z zewnątrz, ponieważ baryłka była w rękach władz bermudzkich… Przypuszczenie to zatem nie może mieć poważniejszego znaczenia.
– Pan nie wie, w jakim zamiarze dotarli do pieczary?
– Nie wiem..
– Co pan myśli o tem?..
– Co ja myślę, panie Serkö… Powtarzam, przypuszczałem, że trzech waszych korsarzy dostało zlecenie od hrabiego d’Artigas wrzucenia mnie do jeziorka, że to samo uczynić mieli z Tomaszem Roch. Myślałem, że będąc w posiadaniu całkowitego wynalazku Tomasza Roch, jak to pan twierdził – chcieliście się pozbyć nas obu…
– Doprawdy, panie Hart, myśl ta mogła zrodzić się w pańskim umyśle – potwierdza inżynier Serkö tonem poważnym..
– Tak, ale nie trwała długo, skoro zauważyłem, że znajduję się w łodzi podwodnej…
– Nie była to łódź Ker Karraja, ale statek podwodny podobny do niej.
– Statek podwodny? – zawołałem.
– Tak… statek, który miał pana porwać wraz z Tomaszem Roch…
– Porwać nas? – wykrzyknąłem udając zdziwienie.
– I pytam pana – dodał inżynier Serkö – co pan myśli o całej tej sprawie.
– Co ja myślę?… Ależ nasuwa mi się jedno tylko rozwiązanie, mianowicie, jeżeli ktoś nie doniósł o waszem schronieniu – a nie przypuszczam, żeby mógł się kto tego dopuścić, ani żeby kto z załogi, mógł popełnić jakąś nieostrożność – to mojem zdaniem, musi to być statek podwodny, który przypadkiem dostał się do tunelu, przepłynął go, wypłynął na powierzchnię jeziorka… że załoga zdziwiona znalezieniem się w jakiejś pieczarze zaludnionej, porwała pierwszych lepszych jej mieszkańców… Tomasza Roch… i mnie… innych jeszcze… wreszcie cóż wiedzieć mogę…
Inżynier Serkö zamyślił się poważnie. Czy odczuł czczość mego dowodzenia?… Czy myśli, że wiem więcej, niż chcę powiedzieć?… Bądź co bądź, zdaje się jak gdyby przyjął moją odpowiedź, gdyż dodaje:
– W istocie, panie Hart, sądzę, że rzecz miała się tak, jak pan twierdzi, i że w chwili, gdy statek wchodził do tunelu, nastąpiło jego zderzenie z łodzią, którego padł ofiarą… Ale my nie należymy do rzędu ludzi, którzy pozwalają ginąć bliźnim… Zresztą zniknięcie Tomasza Roch i pana było niebawem stwierdzone… Należało za wszelką cenę ratować tak drogie życia… Zaczęto poszukiwania… Mamy sprawnych nurków wśród nas… Zagłębili się w wodach jeziorka… zarzucili liny pod kadłub Sworda…
– Sworda?… – spytałem?
– To nazwa wypisana na przodzie statku… Z jakiemże zadowoleniem odnaleźliśmy panów, prawda nieprzytomnych, ale jeszcze przy życiu… jakie szczęście, że mogliśmy panów przywrócić do przytomności… Niestety! co się tyczy oficera, dowodzącego statkiem i jego załogi, starania nasze były niepotrzebne… Wskutek zderzenia woda dostała się do tylnej części statku i smutny los ich spotkał… zrządzeniem nieprzewidzianego przypadku, jak pan twierdzi… za to dostanie się do naszej tajemniczej kryjówki.
Żal mnie ogarniał na wiadomość o śmierci porucznika Davon i jego towarzyszy. Ale chcąc się utrzymać w narzuconej sobie roli, że nie znam wcale tych ludzi, nie okazałem po sobie mego wzruszenia. Głównem bowiem dążeniem mojem było nie wzbudzić najlżejszego podejrzenia o mym udziale w tej sprawie… Kto wie, czy inżynier Serkö przypisuje tylko „przypadkowi” przyjazd Sworda, czy nie ma powodów do poddania w wątpliwość moich objaśnień?
Ostatecznie, niespodziewana sposobność odzyskania wolności znikła… czy zjawi się znowu?… W każdym razie dowiedziano się o Ker Karraju… Zwrócą uwagę na zniknięcie Swordai nie ulega wątpliwości, że nowe wysiłki będą przedsięwzięte dla dostania się do wysepki Back-Cup! Gdyby nie to nieszczęśliwe spotkanie z łodzią Ker Karraja, byłbym wolny w tej chwili!
Powróciłem do swych zwykłych zajęć. Widać, że nie wzbudziłem żadnych podejrzeń, skoro mogłem jak dawniej swobodnie przechadzać się po wnętrzu pieczary.
Przygoda ostatnia nie odbiła się ujemnie na Tomaszu Roch. Troskliwe zajęcie się nim uratowało go również jak mnie. W pełni władz umysłowych wrócił do swego całodziennego zajęcia w pracowni.
Ebbaz ostatniej wycieczki przywiozła moc pak, pakunków, przedmiotów najróżnorodniejszego pochodzenia; wywnioskowałem stąd, że kilka okrętów musiało paść ofiarą niecnych korsarzy.
Wzięto, się znów gorliwie do montowania kozłów. Liczba pocisków dochodzi do pięćdziesięciu. Gdyby Ker Karraje i inżynier Serkö zmuszeni byli do obrony Back-Cup, trzy lub cztery z nich wystarczyłyby do trzymania w odpowiedniej odległości okrętów, gdyż wszelkie wkroczenie w ich sferę działania pociągnęłoby za sobą zniweczenie najpotężniejszego nawet statku. A zresztą czyż nie jest rzeczą prawdopodobną, iż rozumują w następujący sposób:
Jeżeli zjawienie się Swordabyło dziełem czystego przypadku, położenie nasze powstaje bez zmiany, żadne bowiem państwo, nawet Anglja nie będzie go szukała pod skorupą wysepki. Jeżeli zaś przeciwnie, wskutek jakiegoś niewytłumaczonego doniesienia dowiedziano się, że Back-Cup jest schronieniem Ker Karraja, i jeżeli wyprawa Swordabyła pierwszą próbą zdobycia wysepki, należy spodziewać się nowej próby, czy to ataku, czy też wylądowania. Zatem, zanim będziemy mogli opuścić wysepkę wraz z nagromadzonemi w niej bogactwami, musimy użyć fulguratora Roch dla naszej obrony”.
Wydaje mi się nawet, że to rozumowanie musiało pójść jeszcze dalej, i że ci złoczyńcy wnioskują w ten sposób:
„Czy niema czasem związku między tą przygodą, a podwójnem porwaniem z Healthful-House?… A może dowiedziano się, że Tomasz Roch i jego dozorca są uwięzieni w Back-Cup… że Ker Karraje jest sprawcą tego porwania… Czyż Amerykanie, Anglicy, Francuzi, Niemcy, Rosjanie mogliby się obawiać, że wszelka ofensywa skierowana ku wysepce byłaby bezowocną?…”
Przypuściwszy, że Ker Karraje zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie narażonoby się, chcąc zdobyć Back-Cup, czyż nie rozumie, że państwa nie zaniechają tego postanowienia. Przynagli je do tego konieczność, obowiązek społeczny oswobodzenia ludzkości od jego działalności korsarskiej i zniszczenie jego kryjówki. Panował on bezkarnie nad morzami zachodniej części oceanu Spokojnego, obecnie przeniósł swą działalność zbrodniczą na zachód Atlantyku… Za wszelką cenę dosięgnąć go należy!
W każdym bądź razie, choćby biorąc pod uwagę ostatnie tylko przypuszczenie, czuwanie nad Back-Cup staje się niezbędne. To też od tego dnia nakazane jest ono ściśle mieszkańcom wysepki. Dzięki korytarzowi korsarze czuwają ustawicznie nazewnątrz wysepki. Ukryci w niskich skałach wybrzeża dniem i nocą wpatrzeni są w różne strony horyzontu, zmieniając się rano i wieczór na swych posterunkach. Wszelkie ukazanie się okrętu, zbliżenie jakiejkolwiek łodzi byłoby zaraz podane do wiadomości,
Dni następne przeszły w rozpaczliwej jednostajności. Odczuć się jednak daje, że pierwotne bezpieczeństwo wysepki znikło na zawsze. Niepokój panuje w powietrzu, jak gdyby obawiano się usłyszeć z chwili na chwilę straszne alarmujące słowo: Baczność! baczność! rzucone z posterunku. Sworddokonał tego. O, dzielny poruczniku Davon, dzielna załogo! Bodaj Anglja, a z nią cały świat cywilizowany nie zapomniał nigdy, że złożyliście swe życie dla sprawy całej ludzkości!
Widoczna, że pomimo potężnych środków obrony, jakiemi rozporządzają, potężniejszych od wszelkiej zagrody i torped, Ker Karraje, inżynier Serkö i kapitan Spade są w stanie ciągłego podniecenia napróżno ukrywanego. Naradzają się często. Być może, że mają zamiar opuścić wysepkę wraz z nagromadzonemi w niej bogactwami, bo jeżeli ich schronienie odkryto, to zgładzona być musi choćby zapomocą głodu.
Właściwie jestem tylko pewien jednej rzeczy, to jest, że nikt mnie nie podejrzywa o wysłanie baryłki, która tak opatrznościowo dostała się na wybrzeże wysp Bermudzkich. Nigdy – stwierdzam to stanowczo – inżynier Serkö nie posądził mnie o nic podobnego. Nie! jestem wolny od wszelkich podejrzeń. Gdyby było inaczej, hrabia d’Artigas postarałby się do tego czasu, abym dzielił los porucznika Davon i jego załogi na dnie przepaści.
Straszne burze zimowe szaleją codziennie na oceanie. Groźne wichry wyją w kraterze wysepki.
Prądy powietrzne, rozchodzące się w lesie słupów, odzywają się wspaniałemi tony, jak gdyby pieczara ta była pudłem rezonansu jakiegoś potężnego instrumentu. A głosy te zawierają w sobie tyle siły, że zagłuszyłyby wystrzały całej eskadry wojennej. Całe rzesze morskich ptaków, zapędzonych do pieczary nawałnicą, ogłuszają nas swojemi krzykami podczas rzadkich chwil ciszy.
Przypuszczać należy, że jacht nie podołałby tym burzom morskim. Zresztą niema mowy o żadnej wycieczce. Back-Cup jest zaopatrzone na kilka miesięcy, a skądinąd przypuszczam, że hrabia d’Artigas będzie odtąd ostrożniejszy i nie będzie się śpieszył w odwiedzaniu wybrzeża amerykańskiego, gdzie mogłoby go spotkać przyjęcie należne nie bogatemu jachtmanowi, ale korsarzowi Ker Karraje!
W każdym razie myślę, że jeżeli zjawienie się Swordabyło zapoczątkowaniem walki przeciwko wysepce, to Back-Cup stoi przed zagadnieniem niezmiernie ważnem dla swej przyszłości.
To też pewnego dnia, odważam się z całą ostrożnością poruszyć tę sprawę z inżynierem Serkö.
Staliśmy w pobliżu pracowni Tomasza Roch. Po kilku chwilach rozmowy inżynier Serkö zaczął wspominać o tem niezwykłem ukazaniu się statku angielskiego w wodach jeziorka, dodając, że jednak przypuszcza, iż było ono wyprawą przeciwko Ker Karrajowi.
– Nie podzielam pańskiego zdania – odpowiedziałem, chcąc jak najprędzej zadać mu nurtujące mnie pytanie.
– A dlaczego? – spytał.
– Dlatego, że gdyby wiedziano o schronieniu Ker Karraja, staranoby się do tej pory dotrzeć do wnętrza pieczary, a przynajmniej zburzyć Back-Cup.
– Zburzyć?… – zawołał inżynier Serkö – zburzyć!… Byłoby to co najmniej niebezpieczne wobec środków obrony, któremi rozporządzamy obecnie.
– O tem nie wiedzą, panie Serkö. Ani na starym ani na nowym kontynencie nie wiedzą, że porwanie z Healthful-House dokonane zostało w celu waszym osobistym… że potrafiliście zawładnąć tajemnicą Tomasza Roch…
Inżynier Serkö nie odpowiada, twierdzenie moje bowiem odpowiedzi mieć nie może.
Ciągnę dalej:
– Zatem eskadra wysłana przez państwa zainteresowane, nie zawahałaby się zbliżyć do wysepki… skierować na nią swe pociski… Otóż, ponieważ nie dokonano tego dotąd, znaczy, że nie wiedzą o miejscu pobytu Ker Karraja… I chyba pan przyzna, że to przypuszczenie wam dogadza…
– Niech i tak będzie – odpowiada inżynier Serkö – ale, wiedzą, czy nie wiedzą, faktem jest, że jeżeli statki wojenne zbliżą się o cztery lub pięć mil od wysepki, zostaną zgładzone, zanim zdołają spróbować swych pocisków!…
– Niech i tak będzie – powtarzam zkolei – ale co potem?…
– Potem?… przypuszczamy, że inne nie będą chciały się narażać…
– Niech i tak będzie! Ale te okręty obsaczą was poza obrębem niebezpiecznym, tak że Ebbanie będzie mogła dostać się do portów, do których uczęszczał hrabia d’Artigas!… A wtedy jakim sposobem uskuteczniać będziecie zaopatrywanie wysepki?
Inżynier Serkö milczy…
Na pytanie to, które musiał sobie zadawać nieraz, odpowiedzieć nie umiał… Myślę przeto, że korsarze mają zamiar opuścić wysepkę…
Nie chcąc jednak dać za wygrane, mówi:
– Pozostanie nam zawsze łódź podwodna i to, czego Ebbadokonać nie zdoła…
– Łódź podwodna?! – zawołałem. – Jeżeli odkryto tajemnicę Ker Karraja, czyż można przypuszczać, że nie wiedzą o istnieniu statku podwodnego hrabiego d’Artigas?…
Inżynier Serkö rzuca na mnie podejrzliwe spojrzenie.
– Panie Hart, zdaje mi się, że pan za daleko posuwa swoje wnioski…
– Ja, panie Serkö?…
– Tak… i zdaje mi się, że pan mówi o tem wszystkiem, jak gdyby pan wiedział więcej, niż należy!
Uwaga ta opamiętała mnie. Wiadomą jest rzeczą, że dowodzenie moje mogło wzbudzić podejrzenie o moim udziale w ostatniej przygodzie. Inżynier Serkö nie spuszcza mnie z oka, wpatrując się we mnie przenikliwie, jakby chcąc dotrzeć do wnętrza mych myśli.
Wszelako nie tracąc zimnej krwi, odpowiadam głosem spokojnym:
– Panie Serkö, z zawodu jak i z upodobania przywykłem zastanawiać się nad każdą rzeczą. Dlatego podzieliłem się z panem swojemi wnioskami, a pan zrobisz z niemi, co uważasz.
Po tych słowach rozstajemy się. Powiedziałem stanowczo za wiele i mogłem wzbudzić podejrzenie, któremu przeciwdziałać będzie trudno….
Z tej rozmowy wszakże dowiedziałem się rzeczy bardzo cennej, mianowicie, że niebezpieczny obręb działania fulguratora Roch znajduje się w odległości czterech do pięciu mil od wysepki… Może podczas następnego porównania dnia z nocą… zawiadomienie w drugiej baryłce… Prawda, że trzeba długo czekać, zanim otwór tunelu wzniesie się ponad wodę… A przytem, czy ten nowy dokument dopłynie tak szczęśliwie jak pierwszy?…
Niepogoda trwa wciąż, wichry są silniejsze, niż kiedykolwiek, rzecz zwykła w porze zimowej w okolicach Bermudów… Czyżby burzliwy stan morza stał na przeszkodzie nowej wyprawie na Back-Cup?… Porucznik Davon upewnił mnie wszakże, że o ile nie powiedzie się jego przedsięwzięcie, o ile Swordnie powróci do St. Georges, inne środki będą zastosowane, ażeby raz skończyć z tą jaskinią bandytów… Dzieło sprawiedliwości musi być dokonane wcześniej, czy później, Back~Cup musi być zburzone… choćbym nie miał przeżyć tego zburzenia!…
Ach! czemu nie mogę odetchnąć bodaj na chwilę ożywczem powietrzem zewnętrznem!… Czemuż nie mogę spojrzeć na daleki horyzont wysp Bermudzkich! Życie całe skupia się w tem mojem pragnieniu przedostania się przez korytarz na wybrzeże i ukrycia się w skałach… Kto wie, czy nie ja pierwszy spostrzegłbym dym, unoszący się nad eskadrą, dążącą ku wysepce?…
Na nieszczęście pragnienie to jest nie do urzeczywistnienia, ponieważ dwu ludzi pilnuje wejścia dniem i nocą z dwu stron korytarza. Nikt nie może doń wejść bez upoważnienia inżyniera Serkö. Gdybym spróbował, może nie wolnoby mi było swobodnie przechadza się po pieczarze… a może co gorszego spotkałoby mnie…
Tem bardziej, że zdaje mi się, iż od ostatniej naszej rozmowy inżynier Serkö zmienił swe zachowanie względem mnie. Jego spojrzenie, dotąd kpiące, stało się nieufne, podejrzliwe, prawie tak ostre jak Ker Karraja.
17 listopada. – Dziś po południu, niezwykły ruch zapanował w Bee-Hive. Ludzie wychodzą ze swych cel… Wołania unoszą się zewsząd.
Wstaję jak najśpieszniej z łóżka, wychodzę.
Korsarze biegną w stronę korytarza, gdzie u wejścia znajduje się Ker Karraje, inżynier Serkö, kapitan Spade, starszy marynarz Effrondat, mechanik Gibson, malajczyk służący hrabiego d’Artigas.
Niebawem dowiaduję się, co spowodowało to zamieszanie, straż bowiem wraca, rzucając okrzyki trwogi.
Kilka okrętów płynie ku północo-wschodowi wysepki, – statki wojenne, płynące całą siłą pary w kierunku Back-Cup.
Jeszcze kilka godzin.
iadomość ta niewypowiedzianem wzruszeniem ogarnia mą duszę!… Położenie wreszcie zaczyna się wyjaśniać… czuję to… Oby zwyciężyła cywilizacja i ludzkość!
Dotąd spisywałem swoje wrażenia dzień po dniu. Odtąd spisywać je muszę godzina po godzinie, minuta po minucie. Kto wie, czy nie odkryję ostatniej tajemnicy Tomasza Roch, czy nie przekażę jej w tym dzienniku?… Jeżeli zginę w tej walce, niech Bóg pozwoli, komu należy, znaleźć na mym trupie opowiadanie dziejów pięciomiesięcznego mego pobytu w pieczarze Back-Cup!…
Przedewszystkiem Ker Karraje, inżynier Serkö, kapitan Spade i kilku ich towarzyszy udali się na wybrzeże wysepki. Gdybym mógł za nimi podążyć, wcisnąć się między skały, patrzeć na zbliżające się okręty…
Po upływie godziny wszyscy wracają do Bee-Hive, pozostawiwszy kilkunastu ludzi na straży. Ponieważ w tej porze roku dni są krótkie, do rana nic grozić nie może. Oblegający, wiedząc w jakim stanie obrony znajduje się Back-Cup, nie odważą się wylądować, a zatem atak nocny jest wykluczony.
Do wieczora pracowano nad ustawieniem sześciu kozłów w różnych punktach wybrzeża, upatrzonych zgóry.
Poczem inżynier Serkö udaje się do pracowni Tomasza Roch. Czyż chciałby go powiadomić o tem, co zaszło… donieść mu o eskadrze zbliżającej się ku Back-Cup… powiedzieć mu, że fulgurator Roch ma bronić wysepki?
Wtem tylko na pewno, że z pięćdziesiąt pocisków, naładowanych każdy kilkoma kilogramami materjału wybuchowego o niebywałej sile, jest gotowych do wykonania dzieła zniszczenia.
Co zaś do płynu zapalnika, Tomasz przygotował go w dostatecznej ilości w kilku rurkach i, jestem tego aż nadto pewny, nie odmówi swej pomocy korsarzom Ker Karraja!
Przy tych przygotowaniach zeszedł dzień. Nadeszła noc. Półmrok panuje w pieczarze, zapalono bowiem tylko lampy w Bee-Hive.
Wracam do celi, starając się być jak najmniej na widoku. Czy podejrzenia, które mogłem wzbudzić w inżynierze Serkö, nie zwiększyły się wraz ze zbliżeniem się eskadry do Back-Cup?…
Ale czy okręty dążą rzeczywiście ku wysepce?… Czy nie płyną jedynie przez morze Bermudzkie i nie znikną niebawem z horyzontu?… Wątpliwość ta nasunęła mi się mimowoli… Nie, nie!… A zresztą, sądząc z tego, co mówił sam kapitan Spade… okręty zatrzymały się w pewnej odległości od wysepki.
Do jakiego państwa należą?… Czy Anglicy, chcąc pomścić zgładzenie Sworda, podjęli się na swoją rękę trudów tej wyprawy? Czy inne krążowniki nie przyłączyły się do niej?… Nic nie wiem… i nic wiedzieć nie mogę!… Ale, mniejsza o to!… Oby tylko zburzono tę jaskinię, choćbym miał być zmiażdżony przez jej zwaliska, choćbym miał zginąć, jak bohaterski porucznik Davon i jego dzielna załoga!
Przygotowania do obrony nie ustają. Odbywają się według pewnego planu, z rozwagą, pod kierownictwem inżyniera Serkö. Widoczna, że korsarze są pewni, iż statki ulegną zniszczeniu, o ile przekroczą niebezpieczny obręb. Ufają bezwzględnie fulguratorowi Roch. Oddani catkowicie okrutnej myśli zgładzenia okrętów, zapomnieli o przyszłości!…
Przypuszczam, że kozły ustawione są na północno-zachodniej stronie wybrzeża, a korytka skierowane na północ, zachód i południe. Wschodnia bowiem część wysepki jest zabezpieczona rafami, które się ciągną aż do wysp Bermudzkich.
Około dziewiątej odważam się wyjść z celi. Nie zwracają na mnie uwagi, może więc uda mi się przejść niepostrzeżenie. Gdybym mógł dostać się do korytarza, a stąd do wybrzeża i ukryć się w skałach!… Doczekać tam wschodu słońca!… Dlaczegóż nie miałbym tego dokonać, skoro Ker Karraje, inżynier Serkö, kapitan Spade i korsarze są nazewnątrz wysepki?…
W tej chwili brzegi jeziorka są puste, ale wejścia do korytarza pilnuje malajczyk. Wychodzę i niewiele myśląc, udaję się w stronę pracowni Tomasza Roch. Myśl moja skupia się wyłącznie na osobie mojego ziomka!… Zastanowiwszy się, przychodzę do przekonania, że nie wie on nic o obecności eskadry na wodach Back-Cup. Zapewne w ostatniej dopiero chwili inżynier Serkö postawi go w obliczu zemsty, którą tak zręcznie podniecał w jego sercu!
Błyskawicznie przychodzi mi na myśl, żebym ja mianowicie uświadomił Tomasza Roch w tej ostatecznej godzinie, kim są ci ludzie, którzy wciągają go do swych zbrodniczych postępków i żebym mu przedstawił całą odpowiedzialność, jaką ponosi za swe czyny…
Tak… spróbuję i obym mógł wykrzesać z tej duszy zbuntowanej przeciwko niesprawiedliwości ludzkiej, niewygasłą iskrę patriotyzmu!
Tomasz Roch znajduje się w swej pracowni. Musi być sam, gdyż zajęty jest wyrobem swego zapalnika, a wtedy nikomu wejść nie wolno…
Idę w tę stronę; po drodze stwierdzam, że łódź jest na zwykłem miejscu przy tamie.
Dla ostrożności chowam się poza pierwszy rząd słupów i boczną drogą podążam do pracowni, z myślą przekonania się, czy niema w niej nikogo oprócz Tomasza Roch.
Zagłębiwszy się pod ciemne łuki, dostrzegam z przeciwległej strony jeziorka silne światło, wydostające się poprzez wąskie okno pracowni.
Zresztą cały ten południowy brzeg jest ciemny, naprzeciw zaś Bee-Hive jest częściowo oświetlona aż do północnej ściany. Poprzez otwór sklepienia błyszczy kilka gwiazd. Niebo jest pogodne, burza ustala, wiatr nie przenika do wnętrza Back-Cup.
Dotarłszy do pracowni, pełzam wzdłuż ściany i wspiąwszy się do okna, widzę Tomasza Roch.
Jest sam. Przypatruję się jego głowie, odbijającej wyraźnie od jasnego tła pracowni. Rysy twarzy wydłużyły się, głęboka zmarszczka osiadła na czole, ale jego oblicze wyraża spokój i zrównoważenie. Nie przypomina on bynajmniej pacjenta Healthful-House, zagrożonego zaciemnieniem umysłu pod wpływem nowego ataku…
Tomasz Roch położył na stole dwie rurki szklane, trzecią podnosi ku światłu, bada czystość zawartego w niej płynu.
Mam ochotę wpaść do pracowni, schwytać te rurki i połamać… Ale czyż Tomasz Roch nie zastąpi ich innemi? Powracam do mego pierwszego zamiaru.
Otwieram drzwi, wchodzę i mówię:
– Tomaszu Roch.
Ani mnie widział, ani słyszał.
– Tomaszu Roch! – powtarzam.
Podnosi głowę, odwraca się, spogląda na mnie…
– A, to pan, Simonie Hart? – odpowiada spokojnie, nawet obojętnie.
A zatem dowiedział się o mojem nazwisku od inżyniera Serkö, który go objaśnił, że nie dozorca Gaydon, ale Simon Hart pilnował go w Healfhful-House.
– Pan wie? – rzekłem.
– Tak, jak wiem, w jakim celu pełniłeś przy mnie swą służbę… Miałeś nadzieję dowiedzenia się tajemnicy, za którą nie chciano mi zapłacić żądanej sumy!…
Tomasz Roch wie o wszystkiem, może jednak ułatwi mi to spełnienie mego zamiaru.
– Nie udało ci się, Simonie Hart, a co do tego – dodał, potrząsając rurką – tego nie wie nikt… i wiedzieć nikt nie będzie!
Jak się tego spodziewałem, Tomasz Roch nie wyjawił tajemnicy swego zapalnika!
Spojrzałem mu prosto w oczy i rzekłem:
– Tomaszu Roch, wiesz kim ja jestem, ale czy wiesz u kogo jesteś?…
– U siebie! – zawołał.
Widocznie Ker Karraje przekonał go o tem… Wynalazca uważa Back-Cup za swoją siedzibę… Bogactwa nagromadzone w tej pieczarze za swoją własność… jeżeli Back-Cup będzie atakowane, to w celu zabrania mu skarbów… a będzie ich bronił, ma prawo ich bronić!
– Tomaszu Roch – mówię – posłuchaj mnie.
– Co masz mi powiedzieć, Simonie Hart?
– Tę pieczarę, do której uprowadzono nas obu, zamieszkuje banda korsarzy…
Tomasz Roch przerywa mi – nie wiem nawet, czy mnie rozumie – i woła gwałtownie:
– Powtarzam ci, że bogactwa nagromadzone tutaj są ceną mego wynalazku… Należą do mnie… Zapłacono za fulguratora tyle, co zażądałem… sumę, której mi odmówiono wszędzie… nawet w moim własnym kraju… a więc i w twoim… nie pozwolę się ograbić!
Cóż miałem odpowiedzieć na te bezsensowne twierdzenia? Ciągnąłem wszakże dalej:
– Tomaszu Roch… przypominasz sobie Healthful-House?
– Healthful-House… gdzie mnie zamknięto, polecając dozorcy Gaydon, aby śledził każde moje słowo, aby ukradł moją tajemnicę…
– Tomaszu Roch, nie myślałem nigdy o zapłacie za twą tajemnicę… nie podjąłbym się nigdy takiego zlecenia… Ale byłeś chory… a raczej twój rozum… a nie chciałem, żeby tajemnica twoja była stracona… Tak, gdybyś mi ją był odkrył podczas jednego z twych ataków, zachowałbym dla ciebie całą sławę i zapłatę!
– Doprawdy, Simonie Hart! – odpowiada wzgardliwie Tomasz Roch. – Sława i zapłata… za późno mówisz mi o tem!… Zapominasz, że nałożono na mnie kaftan warjatów… pod pozorem obłędu… tak! pod pozorem, gdyż nie straciłem rozumu nigdy, nawet na jedną godzinę, o czem się możesz przekonać sam, patrząc na mnie, odkąd jestem wolny…
– Wolny!… Myślisz, że jesteś wolny, Tomaszu Roch!… Wśród murów tej pieczary nie jestżeś bardziej zamknięty, niż w murach Healthful-House!
– Człowiek, który jest u siebie – odpowiada Tomasz Roch – z wzrastającym gniewem – wchodzi i wychodzi, jak mu się podoba i kiedy mu się podoba!… – Słowo moje wystarczy, aby wszystkie drzwi otworzyły się przede mną!… To mieszkanie jest moje!… Hrabia d’Artigas oddal mi je na własność z wszystkiem, co zawiera!… Niech strzeże się ten, kto zechce mi je odebrać!… Mam czem go zgładzić, Simonie Hart!
Przy tych słowach wynalazca porusza gorączkowo rurką, którą trzyma w ręku.
Wtedy zawołałem:
– Hrabia d’Artigas oszukał cię, Tomaszu Roch, jak oszukał tylu innych!… Pod tem nazwiskiem kryje się jeden z najstraszniejszych złoczyńców, grasujących na morzach oceanu Spokojnego i Atlantyckiego!… Jest to bandyta obciążony szeregiem zbrodni… jest to wstrętny Ker Karraje!
– Ker Karraje! – powtórzył Tomasz Roch.
Zastanawiam się, czy to nazwisko nie zrobiło na niego wrażenia, czy nie przypomina sobie kim był ten, który je nosił. W każdym razie stwierdzam, że wrażenie to znika szybko…
– Nie znam tego Ker Karraja – rzekł Tomasz Roch, wskazując mi ręką, abym wyszedł. – Znam tylko hrabiego d’Artigas.
– Tomaszu Roch – powiedziałem, czyniąc ostatni wysiłek – hrabia d’Artigas i Ker Karraje są tą samą osobą!… jeżeli ten człowiek kupił od ciebie twą tajemnicę, to uczynił to w celu zapewnienia sobie bezkarności swych zbrodni, ułatwienia sobie popełnienia nowych. Tak… jest to przywódca korsarzy…
– Korsarze… – woła Tomasz Roch, którego rozdrażnienie wzmaga się w miarę rozmowy. – Korsarze – to ci, którzy odważyli się niepokoić mnie w mej siedzibie, którzy próbowali to uczynić zapomocą Sworda… Serkö powiedział mi wszystko… chcieli mi zabrać całe moje mienie… sprawiedliwą nagrodę za mój wynalazek…
– Nie, Tomaszu Roch, to są ci, którzy uwięzili cię w tej pieczarze Back-Cup, którzy chcieli wyzyskać twój genjusz dla swej obrony i którzy pozbędą się ciebie, skoro posiądą wszystkie twoje tajemnice!…
Tomasz Roch przerywa mi przy tych słowach… Zdaje się, iż nic już nie słyszy, co mówię… Podąża za swoją myślą, tą natrętną myślą zemsty, tak zręcznie wyzyskaną przez inżyniera Serkö, a w której skupiła się cała jego nienawiść.
– Bandyci – mówi – są to ci ludzie, którzy mnie odepchnęli, nie wysłuchawszy… którzy mnie poili niesprawiedliwością… którzy mnie przygnietli wzgardą i odmową… którzy mnie wyganiali z kraju do kraju, podczas gdy niosłem przewagę, niezwyciężoność i wszechpotęgę!…
Tak! wieczna historia wynalazcy, którego nie chcą wysłuchać, któremu obojętni lub zazdrośni odmawiają środków do wypróbowania wynalazków, do kupienia ich za cenę przez nich podaną… Znam ją… i wiem, ile zawiera w sobie przesady…
Nie jest to odpowiednia chwila do dyskutowania z Tomaszem Roch… Przychodzę do przekonania,. że dowodzenia moje nie trafiają do tej duszy wzburzonej, do tego serca, w którem rozczarowanie wznieciło tyle nienawiści, do tego nieszczęśliwca, ofiary Ker Karraja i jego wspólników!… Odkrywając mu istotne nazwisko Hrabiego d’Artigas, mówiąc mu o tej bandzie i o jej przywódcy, myślałem, że wyrwę go z pod ich wpływów, że wskażę mu zbrodniczy cel, do którego go pchają… Omyliłem się!… Nie wierzy mi!… A zresztą, Artigas, czy Ker Karraje, mniejsza o to!… Czyż nie Tomasz Roch jest panem wysepki Back-Cup? Nie jestże on posiadaczem bogactw nagromadzonych tu przez dwadzieścia lat zbrodni i napadów?…
W poczuciu mej bezsilności wobec tego zwyrodnienia moralnego, nie wiedząc, którędy trafić do tej istoty zranionej, do tej duszy nieświadomej odpowiedzialności swych czynów, cofam się powoli ku drzwiom pracowni… Co ma się spełnić, spełnić się musi, nie w mojej bowiem jest mocy przeszkodzić strasznemu rozwiązaniu, od którego dzieli nas zaledwie godzin kilka.
Zresztą Tomasz Roch nawet mnie nie widzi. Wydaje mi się, że zapomniał, iż tu jestem, jak zapomniał o wszystkiem, o czem mówiliśmy. Wrócił do swych zajęć, nie zwróciwszy uwagi, że nie jest sam…
Jest jeden sposób, aby uprzedzić katastrofę… Rzucić się na Tomasza Roch… ubezwładnić go… zabić… tak, zabić! Nakazuje mi to prawo… obowiązek...
Nie mam broni… ale na tym stole widzę narzędzia… dłóto… młotek… Kto mnie powstrzyma od rozbicia głowy temu wynalazcy?.. Skoro go nie stanie… rozbiję jego rurki… i jego wynalazek istnieć przestanie, jak on sam… Okręty będą mogły się zbliżyć… wylądować… zburzyć wysepkę swemi działami… Ker Karraje i jego wspólnicy zginą do ostatniego… Przed zabójstwem, które będzie karą za tyle zbrodni, czyż mogę się wahać?…
Kieruję się w stronę stołu… Dłóto stalowe leży na nim… tylko rękę wyciągnąć…
Tomasz Roch odwraca się.
Za późno… Powstałaby walka… walka… hałas… Posłyszanoby krzyki… Kilku korsarzy jest w tych stronach… Słyszę nawet odgłos kroków na piasku wybrzeża… Zaledwie mi starczy czasu do ucieczki, o ile nie chcę być zaskoczony…
Jednakże raz jeszcze, raz ostatni próbuję obudzić uczucie patrjotyzmu u wynalazcy i mówię:
– Tomaszu Roch, okręty się zbliżają… chcą zburzyć tę jaskinię korsarzy… Może na którym z nich powiewa sztandar francuski?
Tomasz Roch patrzy na mnie… Nie wiedział, że Back-Cup ma być atakowane. Ja dopiero mówię mu o tem… Czoło jego zaczyna się marszczyć… zjawia się błysk w oczach…
– Tomaszu Roch… czy ośmielisz się skierować swój pocisk na sztandar swej Ojczyzny… sztandar trójkolorowy?…
Tomasz Roch podnosi głowę, potrząsa nią nerwowo, poczem robi ruch pogardliwy.
– Na ojczyznę twoją, Tomaszu Roch…
– Ja nie mam już ojczyzny, Simonie Hart! – woła. – Wynalazca odepchnięty nie ma ojczyzny!… Tam gdzie znalazł przytułek, tam jest jego ojczyzna!… Chcą zabrać moje dobro… będę się bronił… i gore, gore tym, którzy mnie zaczepią!…
Po czem, przystąpiwszy gwałtownie do drzwi swej pracowni:
– Wyjdź… wyjdź… – powtarzał głosem tak donośnym, że musiano go słyszeć w Bee-Hive.
Zaledwie starczy mi czasu, ażeby uciec.
Jeden przeciwko pięciu.
łądziłem przez całą godzinę pod ciemnemi łukami Back-Cup, wśród drzew kamiennych, dochodząc do krańca pieczary. Ileż razy już szukałem jakiejkolwiek szczeliny w ścianie, przez którą mógłbym wysunąć się na wybrzeże wyspy!
Poszukiwania moje były bezowocne. Obecnie pod wpływem zwiększającego się wciąż podniecenia, wydaje mi się, że te ściany są coraz grubsze… że mury mego więzienia zacieśniają się stopniowo… że przygniotą mnie niebawem…
Ile czasu trwał ten stan… nie mógłbym powiedzieć.
Doszedłem do swojej celi, w której nie znajdę ani snu, ani spokoju… Spać, gdy umysł jest w stanie takiego podniecenia… Spać, gdy waży się mój los, dotąd tak beznadziejny! Rozwiązanie mego położenia się zbliża…
Ale co mi przyniesie to rozwiązanie?.. Czego spodziewać się mogę od ataku na Back-Cup, nie zdoławszy ubezwładnić Tomasza Roch?… Jeżeli okręty przepłyną niebezpieczny obręb, a nawet przedtem… jego pociski je dosięgną…
Bądź co bądź, jestem skazany na przepędzenie w mej celi ostatnich godzin tej nocy. Dopiero rano będę mógł coś postanowić. Kto wie jednak, czy nie usłyszę jeszcze tej nocy wystrzału fulguratora Roch, niszczącego okręty?
W tej chwili obrzucam ostatniem spojrzeniem Bee-Hive. Dostrzegam tylko jedno światełko… jedyne… światełko pracowni odbijające się w falach jeziorka…
Wybrzeże jest puste… nikogo na grobli… A zatem w Bee-Hive niema nikogo… Korsarze muszą być w pogotowiu na wybrzeżu…
Nieprzezwyciężony instynkt ciągnie mnie w stronę korytarza… zamiast wejść do mojej celi, posuwam się wzdłuż ściany, nasłuchując skąd głosy dochodzą, abym się mógł ukryć w razie potrzeby w jakim załomie skały…
Dochodzę do otworu…
Boże wszechmocny… nikt nie strzeże korytarza… Wejście wolne…
Nie zastanawiam się ani chwili… Poomacku przeciskam się przez wąską szczelinę… Niebawem ogarnia mnie świeże powietrze… powietrze morskie, za którem tęskniłem od pięciu miesięcy… Wciągam je pełną piersią…
Przez otwór korytarza widzę niebo zasiane gwiazdami… Żaden cień go nie zastania… może będę mógł wyjść z Back-Cup.
Kładę się i pełzam wolno, bez szelestu. Dotarłem do wyjścia…. wychylam głowę… patrzę… Nikogo… nikogo!
Pełzając na wschód wysepki, niedostępnej z tej strony przez rafy ją otaczające, a przez to niestrzeżonej, dochodzę do załomu, znajdującego się o jakie dwieście metrów od krańca wysepki, wysuniętego na północo-zachód.
Wreszcie opuściłem tę pieczarę… nie jest to jeszcze wolność, lecz początek wolności.
Na krańcu snują się cienie straży, zlewając się w jedno ze skałami..
Niebo jest czyste, gwiazdy świecą silnym blaskiem nocy zimowych.
Na horyzoncie, jak gdyby linja świetlna, widnieją ognie przybyłych okrętów.
Sądząc z białych oparów, ukazujących się na wschodzie, wnoszę, że musi być około piątej.
18 listopada. – Już dzień… mogę pisać… Muszę upamiętnić odwiedziny moje w pracowni Tomasza Roch… może to po raz ostatni ręka moja włada piórem….
Zaczynam pisać… w miarę rozwoju wypadków, zapisywać je będę.
Ostatnie mgły, unoszące się nad morzem, znikły… Widzę okręty…
Jest ich pięć… stoją w jednym szeregu w odległości mniej więcej sześciu mil… a zatem poza obrębem działania pocisków Tomasza Roch.
Nie potrzebuję się więc obawiać, że okręty te miną wysepkę, dążąc ku wyspom Antylskim lub Meksykowi… Nie! stoją na miejscu, przygotowując się do ataku…
W tej chwili powstał ruch na wybrzeżu. Kilku korsarzy wyłania się ze skał. Straż, stojąca na krańcu wysepki, cofa się wtył. Cała banda jest w komplecie.
Nie potrzebują ukrywać się w pieczarze, wiedząc, że okręty nie zbliżą się na tyle, aby ich pociski dosięgnąć mogły wysepki.
W wyłomie, który mnie ukrywa całego, jestem pewny, że mnie nie dostrzegą. Oby tylko inżynier Serkö lub kto inny, nie zechciał sprawdzić, czy jestem w mej celi… Ale właściwie dlaczego mieliby się mnie obawiać?
Około pół do ósmej Ker Karraje, inżynier Serkö, kapitan Spade zdążają do wysuniętego na północo-zachód krańca wysepki, aby zbadać horyzont. Za nimi stoi sześć kozłów z gotowemi pociskami w korytkach. Stąd to zakreślą one długą linję przebiegu, dążąc do obrębu, gdzie ich wybuch wstrząśnie warstwą powietrzną.
Siódma trzydzieści pięć. – Kilka dymów unosi się nad okrętami, zapewne mają zamiar zbliżyć się do obrębu działania fulguratora.
Straszne krzyki radości, a raczej wycia dzikich zwierząt, wydobywają się z piersi tej hordy bandytów.
Równocześnie inżynier Serkö opuszcza Ker Karraja i kapitana Spade i poprzez otwór korytarza dąży do pieczary zapewne po Tomasza Roch.
Jak się zachowa Tomasz Roch? Czy przypomni sobie moje słowa i nie zechce posłuchać Ker Karraja?… Nie łudzę się pod tym względem… Czyż wynalazca nie jest u siebie?… Czyż nie powtarzał tego… Czy nie jest przekonany o tem… Atakują go… będzie się bronił…
Tymczasem okręty zbliżają się powoli prosto ku wysepce. Może łudzą się, że Tomasz Roch nie odkrył osttatniej swej tajemnicy korsarzom z Back-Cup – jak to miało miejsce w chwili, gdy wysyłałem baryłkę. – Jeżeli dowódcy okrętów przekroczą obręb niebezpieczny, wkrótce pozostaną z nich tylko szczątki na oceanie!…
Otóż i Tomasz Roch w towarzystwie inżyniera Serkö. Obaj dążą w stronę kozła, znajdującego się na krańcu wysepki.
Ker Karraje i kapitan Spade oczekują go w tem miejscu.
O ile wnioskować mogę, Tomasz Roch jest spokojny. Wie, czego ma dokonać. Żadna wątpliwość nie wkradnie się do jego duszy, ogarniętej żądzą zemsty!
W jego ręku lśni się rurka szklana, zawierająca płyn zapalnika.
Patrzy w stronę najbliższego okrętu, oddalonego na pięć tysięcy metrów.
Jest to krążownik średniej pojemności – najwyżej dwu tysięcy pięciuset tonn.
Nie widać bandery, ale z budowy wnoszę, że należy do narodowości niezbyt sympatycznej dla Francuza.
Cztery inne statki pozostają wtyle.
Krążownik ten ma pierwszy atakować wysepkę.
Niechże więc strzela i niech pierwszy pocisk dosięgnie Tomasza Roch!
Podczas gdy inżynier Serkö śledzi badawczo ruch krążownika, Tomasz Roch staje przed kozłem. Znajdują się na nim trzy pociski, napełnione materjałem wybuchowym i innego rodzaju materjałem, który ma im zapewnić, spalając się, osiągnięcie celu. Wystarczy zresztą, aby wybuch nastąpiło kilkaset metrów od okrętu dla doszczętnego jego zniszczenia.
Nadeszła chwila decydująca.
– Tomaszu Roch! – woła inżynier Serkö.
Wskazuje mu palcem krążownik, który kieruje się zwolna ku północno-zachodniemu krańcowi i jest już od czterech do pięciu mil od wysepki.
Tomasz Roch potakuje głową, i ruchem ręki pokazuje, że chce być sam przy pocisku.
Ker Karraje, kapitan Spade i inni cofają się o pięćdziesiąt kroków.
Wtedy Tomasz Roch otwiera szklaną rurkę i wlewa kolejno po kilka kropli płynu w niej zawartego, do otworów, znajdujących się u wierzchołka pocisków…
Czterdzieści pięć sekund upływa, czas potrzebny do wywołania wybuchu, czterdzieści pięć sekund, w ciągu których zdawało mi się, iż serce zamiera mi w piersi.
Ostry gwizd rozdziera powietrze i trzy pociski pędzą ku krążownikowi…
Czyżby chybiły?… Niebezpieczeństwo minęło?…
Nie! Niebawem następuje wstrząs powietrza tak silny, jak gdyby prochownia z melinitem lub dynamitem wysadzona została w powietrze. Dolne warstwy atmosferyczne, odrzucone na wysepkę, wstrząsają nią tak silnie, że drży w swej podstawie.
Patrzę, krążownik znikł, zgruchotany od spodu. Fulgurator Roch działa na podobieństwo pocisku Żalińskiego, tylko z siłą stokrotnie zwiększoną.
Bandyci rzucili się na kraniec wybrzeża z niewypowiedzianym hałasem. Ker Karraje, inżynier Serkö i kapitan Spade stoją wpatrzeni, nie wierząc swoim oczom.
Tomasz Roch zaś, z okiem błyszczącem, rękoma skrzyżowanemi, promienieje…
Nienawidzę go, lecz rozumiem triumf wynalazcy, którego uczucie nienawiści, podsycane zemstą, zaspokojone zostało!…
Jeżeli inne okręty zechcą się zbliżyć, spotka je ten sam los… Uciekajcie czem prędzej, zaniechajcie tego bezowocnego ataku, a wraz z wami niech zginie ostatnia moja nadzieja!… Państwa wyślą inny środek do zburzenia Back-Cup!… Otoczą je pierścieniem okrętów i korsarze zginą z głodu w swej pieczarze, jak dzikie zwierzęta w swych jamach…
Lecz – wiem o tem – żaden statek wojenny nie cofnie się nawet przed niechybną zgubą. Jeden po drugim będą stawiały czoło niebezpieczeństwu, choćby miały być zatopione w głębiach oceanu!
I, w istocie, oto statki zamieniają liczne sygnały. Niebawem na horyzoncie ukazują się kłęby zgęszczonej pary, partej wiatrem północno-zachodnim, i cztery okręty ruszają
Jeden z nich wyprzedza inne, płynąc całą siłą pary: śpieszno mu dojść do miejsca, skąd jego działa zagraćby mogły…
Wychodzę z ukrycia… Patrzę rozgorączkowanemi oczyma… Oczekuję bezsilny na drugą katastrofę…
Okrt ten, zwiększający się w mgnieniu oka, jest krążownikiem prawie tej samej pojemności, co poprzedni. Żadna flaga nie powiewa na nim, nie mogę poznać do jakiego państwa należy. Widocznie, że pośpiesza, ażeby ominąć niebezpieczny obręb, zanim nowy pocisk zostanie rzucony. Ale jakże ujdzie jego sile destrukcyjnej?
Tomasz Roch stanął przy drugim koźle w chwili, gdy okręt przechodzi nad otchłanią, w której zginął pierwszy, a w którą pogrąży się niebawem.
Cisza panuje w przestworzu, pomimo że lekki powiew ciągnie z pełni morza.
Nagle bębny zahuczały na pokładzie krążownika… pobudka się rozlega… jej głos miedziany dochodzi do mnie… poznaję go… to pobudka francuska… wielki Boże!… wszak to okręt mojego kraju… i on to padnie ofiarą zemsty Tomasza Roch!
Nie!… to być nie może… Pobiegnę do niego… Powiem mu, że to okręt francuski… nie poznaje go… ale go pozna…
W tej chwili, na znak dany przez inżyniera Serko, Tomasz Roch podnosi rękę, w której błyszczy rurka szklana…
Bębny zahuczały silniej… Salutują sztandar, który zjawia się na maszcie… sztandar trójkolorowy, którego troista barwa zajaśniała na tle nieba…
Co się stało?… Rozumiem!… Na widok swego sztandaru Tomasz Roch stanął jak pod wpływem czaru! – Jego ręka opada w miarę, jak unosi się w powietrzu ten sztandar… Cofa się… zakrywa twarz ręką, jak gdyby patrzeć na niego nie chciał…
O nieba!… a więc miłość ojczyzny nie zamarła całkowicie w tem sercu zranionem, skoro wzrusza go widok narodowego sztandaru!…
Wzruszenie moje nie zna granic… Nie myśląc o tem, że mogą mnie dostrzec, pcham się wzdłuż skał… Chcę dotrzeć do Tomasza Roch, podtrzymać go w razie potrzeby… Choćbym miał to życiem przypłacić, błagać go będę w imię ojczyzny…
„Francuzie, zawołam, to sztandar trójkolorowy powiewa na tym statku… Francuzie, to cząstka Francji się zbliża!… Francuzie, byłbyś na tyle wyzutym z czci, abyś miał jej zadać cios!….
Moje współdziałanie jest niepotrzebne… Tomasz Roch nie jest pod wpływem bezmyślnego wzruszenia… wie, co czyni…
W obliczu sztandaruzrozumiał… i cofnął się…
Kilku korsarzy zbliża się… chcąc go przyprowadzić do kozła…
Odpycha ich… wyrywa się…
Ker Karraje i inżynier Serkö przybiegają… wskazują mu okręt zbliżający się szybko… każą mu wprawić w ruch pociski…
Tomasz Roch odmawia.
Kapitan Spade i inni grożą mu… obrzucają go obelgami… biją… chcą mu wyrwać rurkę z ręki… Tomasz Roch rzuca rurkę na ziemię i miażdży ją pod swoją stopą…
Przestrach ogarnia nędzników!… Krążownik przekroczył niebezpieczny obręb, a oni stoją bezsilni wobec pocisków, które padają z okrętu, druzgocąc skały…
Gdzie jest Tomasz Roch?… Czy dosięgnął go jeden z pocisków… Nie… spostrzegam go po raz ostatni, jak wpada do korytarza…
Ker Karraje, inżynier Serkö i reszta korsarzy biegnie za nim skryć się we wnętrzu Back-Cup…
Ja… za żadną cenę nie wrócę do pieczary, gdybym nawet miał być zabity na miejscu! Idę zapisać ostatnie zdarzenia, a skoro francuscy marynarze wylądują, pójdę…
Na tem kończy się dziennik inżyniera Simona Hart.
Rozdział XVIII
Na pokładzie statku Tonnant.
o nieszczęśliwej wyprawie porucznika Davon, który dostał zlecenie dotarcia do Back-Cup, władze angielskie nie wątpiły ani na chwilę, że musiał zginąć wraz ze statkiem Sword. Rzeczywiście nie ukazał się on więcej na wodach morza Bermudzkiego. Nie wiedziano, czy rozbił się o skały podwodne, czy też został zniszczony przez korsarzy.
Celem tej wyprawy, przedsięwziętej na skutek wiadomości, dostarczonych przy pomocy baryłki, znalezionej na wybrzeżu St. Georges, było porwanie Tomasza Roch, zanim wyrób jego pocisków będzie ukończony. Wynalazca francuski miał być oddany w ręce władz bermudzkich. Nie potrzebuję dodawać, że nie zapomnianoby przy tej sposobności o Simonie Hart. Poczem z łatwością można byłoby się dostać do Back-Cup…
Gdy jednak Swordnie wracał, władze postanowiły wysłać nową wyprawę tylko w warunkach zgoła odmiennych.
Istotnie należało się liczyć z czasem. Upłynęło bowiem ośm tygodni od chwili, gdy Simon Hart wysłał baryłkę z dokumentami. Ker Karraje mógł już być w posiadaniu całej tajemnicy Tomasza Roch.
Po wzajemnem porozumieniu, państwa morskie zdecydowały wysłać pięć okrętów na morze Bermudzkie. Miano zburzyć przy pomocy dział artyleryjskich ściany skaliste Back-Cup, aby się dostać do wnętrza pieczary.
Eskadra zebrała się w Chesapeake w Wirginji, skąd przybyła na morze Bermudzkie 17 listopada.
Nazajutrz statek, przeznaczony do pierwszego ataku, skierował się ku wysepce. Był od niej oddalony jeszcze na cztery i pół mili, gdy trzy pociski Tomasza Roch wybuchły o pięćdziesiąt metrów od statku, który zatonął w kilka sekund.
Skutek tego wybuchu był natychmiastowy. Wybuch wywołał tak silne wstrząśnienie, warstw atmosferycznych i całej przestrzeni, o jakiem nawet marzyć nie mógł żaden z dotychczasowych wynalazców. Jego działanie dosięgło cztery statki, znajdujące się wtyle, pomimo znacznej odległości od miejsca katastrofy.
Można było stąd wyciągnąć dwa wnioski:
1º. Ker Karraje był w posiadaniu fulguratora Roch;
2°. nowy pocisk posiadał rzeczywiście siłę destrukcyjną, przypisywaną mu przez wynalazcę.
Po zniszczeniu krążownika, pozostałe statki wysłały łodzie ratunkowe celem odszukania pozostałych ludzi z jego załogi, uczepionych do szczątków statku.
Wtedy to okręty zamieniły sygnały i skierowały się ku Back-Cup.
Najszybszy z nich Tonnant– statek wojenny francuski – popłynął całą siłą pary naprzód.
Tonnant, nie zważając na zatonięcie pierwszego krążownika, popłynął jego śladami, narażając się na niechybną zagładę. W chwili, gdy manewrował w celu ustawienia swych ciężkich dział, wzniósł się jego sztandar trójkolorowy.
Z wysokości mostków oficerowie mogli dostrzec bandę Ker Karraja rozproszoną po wysepce.
Nadarzała się sposobność zmiażdżenia tych złoczyńców, a następnie rozbicia ich kryjówki wystrzałami z dział. To też działa zagrały, korsarze spłoszeni ratowali się ucieczką w gląb Back-Cup.
W kilka minut później nastąpiło tak silne wstrząśnienie, iż zdawało się, że sklepienie niebieskie upadło w otchłanie Atlantyku.
Z wysepki nie pozostało nic… na jej miejscu ukazała się masa skał dymiących i spadających na siebie, jak toczące się z gór kamienie. Zamiast przewróconej czary, zjawiła się czara rozbita! Zamiast Back-Cup, stos skał, nad któremi pieniło się morze, tworząc olbrzymi zwał, spowodowany wybuchem.
Co było przyczyną tego wybuchu? Czy spowodowali go korsarze, widząc, że wszelka obrona byłaby bezskuteczną?…
Tonnantbył tylko lekko uszkodzony przez odłamy skał. Dowódca rozkazał spuścić łodzie na morze, aby dostać się było można do szczątków wysepki.
Pod kierunkiem oficerów załoga oddała się poszukiwaniom wśród tych odłamów zlewających się w jedno z rafami, ciągnącemi się aż do wysp Bermudzkich.
Gdzie niegdzie spotykano członki ciał ludzkich, lub trupy przerażająco uszkodzone, masa krwi i mięsa, zamienionych w błoto… Pieczary nie było ani śladu… Wszystko było pogrzebane pod ruinami wysepki.
Jedno tylko ciało spoczywało nietknięte w części północno-wschodniej skał. Słaby jego oddech budził nadzieję utrzymania go przy życiu.
Był to inżynier Simon Hart. Leżał rozciągnięty na boku, trzymając w ręku notatnik z niedokończonem zdaniem. Przeniesiono go na pokład Tonnantu.
Narazie jednak przytomności nie odzyskał.
Wszelako, z dziennika, który prowadził do chwili wybuchu w pieczarze, można było dowiedzieć się o tem, co zaszło w ostatnich godzinach w Back-Cup.
Ale sądzone było Simonowi Hart – jemu jednemu – przeżyć te straszną przygodę. Słuszna kara dosięgła innych.
Po odzyskaniu przytomności oto co powiedział, co zresztą stoi w zgodzie z prawdą.
Widok ojczystego sztandaru wstrząsnął do głębi duszą Tomasza Roch, budząc w nim poczucie zbrodni, jakiej się miał dopuścić względem swej ojczyzny. Sztandar zwyciężył! W poczuciu swej winy rzucił się w głąb pieczary, dotarł do składu materjałów wybuchowych i zanim zdołano mu przeszkodzić, wywołał wybuch, niszczący wysepkę Back-Cup.
Znikli na zawsze z powierzchni ziemi Ker Karraje i jego towarzysze korsarze, a wraz z nimi Tomasz Roch i tajemnica jego strasznego wynalazku.
Koniec.