Juliusz Verne
Cudowna wyspa
Część pierwsza
(Rozdział VII-IX)
Przekład: Michalina Daniszewska
80 ilustracji L. Benetta, w tym 12 kolorowych;
1 mapa kolorowa i dwie czarno-białe.
"Wieczory Rodzinne", 1895
© Andrzej Zydorczak
a olbrzymich wodach oceanu Spokojnego, który w tej porze roku usprawiedliwia swą nazwę, płynie Standard-Island powoli, ale też bez najlżejszego kołysania, jakiemu ulegają przecież największe nawet pancerniki. Potężne śruby, każda o sile pięciu milionów koni, działając nieustannie, odzywają się tylko słabym drżeniem w stalowej podstawie wyspy; drżenie to jest zresztą tak małoznaczne, że „Koncertujący Kwartet” w czasie dwudziesto czterogodzinnego pobytu swego na tym cudownym kawałku ziemi, obecnie żadnej już na to nie zwraca uwagi. Nic też w mieszkaniach nie zdradza obawy przed gwałtowniejszem jakiem wstrząśnieniem; wszystkie sprzęty stoją swobodnie, bez przymocowania do ścian lub posadzek, jakby to było w Paryżu, lub w Nowym-Yorku, bo zresztą czy Standard Island nie przedstawia pewności i spokoju lądów stałych, spokoju tem niezawodniejszego, że nawet nie grożą im trzęsienia wulkaniczne, które w ostatnich czasach pojawiają się tak często na naszym globie, burząc wioski, miasta i krainy całe.
Po krótkim spoczynku w porcie Magdaleny uchwalono na walnem zebraniu mieszkańców Miliard-City plan nowej całorocznej podróży. Wprawdzie pływająca wyspa mogłaby gdyby chciała, bez narażania się na niebezpieczeństwo zawinąć na Atlantyk, lub Ocean Indyjski, okrążając Horn lub przylądek Dobrej Nadziei i stanąć u wybrzeży Europy lub Azyi. Lecz po cóż szukać stron tak oddalonych, gdy wśród licznych Archipelagów Oceanu Spokojnego znajdą jej mieszkańcy obok wymarzonych warunków klimatycznych, pożądane przyjemności i nieznane, a coraz nowe niespodzianki.
Pod względem przyjęcia przedstawionego planu nie było dotąd w Miliard City nieporozumienia żadnego; zarówno część jej katolicka, jak i protestancka, jeśli nie może się rządzić instynktem, który prowadzi wędrowne ptaki do miejsc, odpowiadających najwięcej ich potrzebom, to poddaje się chętnie rozumnym wskazówkom uczonych! na których w zupełności polegać może.
Za jednomyślnem więc przyjęciem projektu, Standard-Island zmierza obecnie do wysp Sandvich, mając do przebycia tysiąc dwieście mil morskich, na co, biorąc pod uwagę powolność ruchów, potrzebować będzie około miesiąca czasu.
Po przepędzonej nocy w „Hotelu Exelsior” zajął francuski „Kwartet” przeznaczone mu w gmachu „Casino” mieszkanie wygodne i eleganckie, w którem, oprócz oddzielnego pokoju dla każdego, mają jeszcze wszyscy wspólny, obszerny salon.
„Casino” zwrócone frontem do ulicy pierwszej, ma od strony dziedzińca plac obszerny ocieniony zielenią drzew, a wśród kwiatowych parterów rozpryskują swe wody liczne fontanny chłodząc i odświeżając powietrze. Po prawej stronie tych zabudowań wznosi się „Muzeum” miasta, na lewej sale koncertowe, w których artyści zastąpią niebawem w swych „porankach” lub „wieczorach muzykalnych” tak zachwalone przez Kalikstusa echa fonografów i teatrofonów.
– A więc przyjaciele, cóż mówicie wreszcie na to wszystko, co nas od wczoraj spotkało, zagadnął Ponchard swych towarzyszy, gdy się wszyscy we wspólnej zebrali sali.
– Mojem zdaniem jest sen cudowny, sen w który popadliśmy za milion franków rocznie.
– O, jest to najpiękniejsza w świecie rzeczywistość – odpowiada Francolin. – Zajrzyj tylko do swego pugilaresu, a znajdziesz już w nim jedną czwartą tego miliona.
– Nie chwalcie się zbytecznie, bo Bóg raczy wiedzieć jak się to wszystko skończy! Co do mnie, nie widzę nic dobrego w całej tej nieprawdopodobnej i dziwacznej sprawie! – zawołał Sebastyan, lubiący nawet na słońcu dopatrywać plam ciemnych. – Zapomnieliście już widzę o naszych kufrach i rzeczach, które nam przepadły.
Słuszna uwaga, rzeczy wysłane do San-Diego, nigdy już pewnie nie dojdą rąk właścicieli; czy jednak oni ostatni poniosą w tem stratę wielką? Skromna i nie nowa już zresztą garberoba artystów nie przedstawiała zbyt wysokiej wartości, a za kilkanaście godzin ma być im dostarczone wszystko, czego zapotrzebują do swej toalety, wraz z pięknem ubraniem koncertowem, a nikt nie zażąda od nich za to, ani jednego franka.
Kalikstus Munbar zadowolony, że udało mu się zapewnić miastu wyjątkową przyjemność słuchania koncertów smyczkowych, jest pod każdym względem uprzedzająco grzecznym, starając się odgadnąć nietylko potrzeby, lecz nawet marzenia swych gości. Zawiadomił ich też zaraz na wstępie że ilekroć tylko zapragną, wolno im zasiąść w restauracyi do posiłku bez obawy płacenia rachunków, choćby najmniejszych.
Oddany w zupełności obowiązkom pełnomocnika we wszystkiem co dotyczy piękna i przyjemności, Kalikstus przedstawia, typ człowieka żyjącego w bezustannym ruchu i ożywieniu, a zajmując jeden z apartamentów w „Casino” sprawuje liczne czynności prezesa różnych tu oddziałów z wyjątkową znajomością rzeczy. Za zdolną też swoją pracę wynagradzany był z tą hojnością, na jaką zdobyć się mogą jedynie bogacze miliardowego miasta.
W gmachu „Muzeum” parter zajęty jest na biblioteki i czytelnie, które zaopatrzone bywają w dzieła klasyczne i naukowe, jako też w nowości z działu powieści i podróży.
Tuż obok mieści się sala gry; jakkolwiek bakar, poker, ruleta i w ogóle wszelkie hazardy surowo są wzbronione na Standard-Island.
Na piętrze ciągną się, z górnem oświetleniem, wspaniałe galerye obrazów, których zbiór jest zarówno liczny jak starannie dobrany, przedstawiając wszystkie szkoły i wszystkie narodowości. Oko znawcy może się tu spotkać z arcydziełami Rafaela, Van Dycka, Murilla, Holbeina, Rembrandta, Ruysdaela i to obok płócien Meissoniera, Milleta Rousseau, Makarta, Semiradzkiego, Matejki i innych mistrzów najnowszych czasów.
Piękne też marmury, dłuta najsławniejszych rzeźbiarzy Europy, zdobią sale, krużganki i przedsionki gmachu, co więcej, porozstawiane są nawet wśród klombów zieleni, gdyż pod łagodnem i wolnem od mgły i deszczów niebem Standard-Islandu, cenne te dzieła nie ulegają najmniejszemu uszkodzeniu.
Zbytecznem jednak byłoby przesądzać, że ten przybytek Muz, nadto często bywa odwiedzanym przez mieszkańców wyspy, że zmysł piękna jest tu w wysokim rozwinięty stopniu.
Posiadać te rzeczy, choćby je przyszło na licytacyach, wagą złota okupić, na to jednomyślnie zgadzają się wszyscy, lecz żeby je podziwiać i z przyjemnością oglądać, na to już nie trzeba być urodzonym Yankesem.
Zauważyć wypada nam przecież, że częściej jeszcze spotkać tu można nieszkańców dzielnicy katolickiej, aniżeli protestantów umiejących zawsze wyżej oceniać praktyczność od piękna.
Najliczniej odwiedzanemi w „Casino” są czytelnie, w których znajdują się dzienniki, przeglądy i wszelkie tygodniki Starego i Nowego Świata, dowożone tu regularnie przez parowce, które zostają w ciągłej komunikacyi z wyspą, a portem Magdaleny.
Arkusze te różnego kształtu i wyglądu, zostając czas jakiś w rękach ciekawych czytelników, spoczywają potem najspokojniej w świecie na półkach biblioteki, pośród tysięcy dzieł, których utrzymanie w porządku wymagało ręki oddzielnego bibliotekarza. Chociaż wynagrodzenie jego roczne dochodzi dwudziestu pięciu tysięcy franków, jest to jednak urzędnik w Miliard-City mający stosunkowo najmniej może zajęcia.
W osobnem dziale znajdują się tu również książki fonograficzne, które oszczędzają trudzenia wzroku czytaniem; wystarcza bowiem nacisnąć sprężynkę, aby usłyszeć pięknie wydeklamowane arcydzieła poetów różnych ludów i czasów.
Z miejscowych pism dwa szczególniej wyróżnić nam wypada, a mianowicie „Starboard-Cronicle” i „New-Herold,” oba redagowane i drukowane w jednym z dalszych pawilonów Casino. Są to organa dwóch głównych partyi Miliard-City; pierwsze o katolickim, drugie zaś o protestanckim charakterze. Nadzwyczaj kosztowne te dzienniki zapełniają swe szpalty artykułami: z polityki, spraw społecznych, operacyi giełdowych, recenzyami i krytykami, dotyczącemi stosunków wszystkich państw kuli ziemskiej, a odbieranemi tu drogą telegraficzną za pośrednictwem portu Magdaleny.
Organa te, jakkolwiek różni je sposób traktowania rzeczy, nie są dotychczas wrogo sobie usposobione, przeciwnie odczuwa się w nich nawet wzajemną uprzejmość w drażliwych dla obu stron kwestyach. Czy jednak stosunek taki będzie długotrwałym, trudno przesądzać. Któż bowiem odgadnąć zdoła żywioły interesów lub miłości własnej obudzą się z biegiem czasu wśród tej ludności, której wystarcza jeszcze obecnie używanie w całej pełni warunków życia na „Cudownej wyspie.”
Obok tych dwóch dzienników istnieje nadto w Miliard-City znaczna liczba przeglądów, tygodników z ilustracyami lub bez, kuryerków brukowych, a nawet pism humorystycznych drukowanych masą czekoladową na kartkach wyrobionych ze słodkiego ciasta, tak, iż po przeczytaniu lekkich dowcipów i wiadomości bieżących, można zjeść je całkowicie zamiast bułeczek do kawy, lub do herbaty. Co więcej, niektóre z nich zaprawione są niewinnemi środkami działającemi zbawiennie na osłabione żołądki, lub brak apetytu.
– Oto „lektura” najłatwiejsza do strawienia – zauważył z całą słusznością Yvernes.
– I pożywna w dodatku – powiada Ponchard. – Ciastka i literatura połączone razem tworzą zaiste znakomite „pendant” do zastosowanej tu muzyki hygienicznej!
Rozglądając się w około i poznając coraz lepiej stosunki miasta, którego stałymi zostali gośćmi, paryżanie nasi zastanowili się niebawem nad kwestyą, z jakiego to olbrzymiego źródła czerpane są sumy, które pochłaniać musi administracya miasta i utrzymanie wszystkich tych wyszukanych dogodności, z jakich korzysta ogół mieszkańców Standard-Island.
Zapytany w tym względzie Kalikstus Munbar, odpowiedział.
– Rozumiecie panowie to dobrze, że sam charakter założenia tej wyspy nie nadaje się, do rozkwitu handlu lub przemysłu jakiego. Nie mamy więc tu żadnych fabryk, żadnych przedsiębiorstw; nie istnieje tu nawet giełda, nie mamy również zamiaru rzucać się na spekulacye w rodzaju wystaw powszechnych, takich Worlld’s-Fair, jakie urządziło Chicago w 1893 roku.
Gdy więc sprawy wszelkich interesów i operacyi pieniężnych dalekiemi są od naszego zakątka ziemi, od komory celnej żądamy, by dostarczyła potrzebnych w zarządzie funduszów.
– A do jakich cyfr dochodzi suma tych wydatków?
– Do dwudziestu milionów dolarów, moi najmilsi – odpowiada pan Munbar.
– Sto milionów franków – woła zdumiony Francolin, i to na miasto, liczące zaledwie dziesięć tysięcy mieszkańców!
– Najdokładniejszy stosunek, kochany przyjcielu, a więc sumę tę całą dostarczają nam opłaty celne, pobierane od wszystkiego, co tylko bywa dostawiane w portach Tribour Habour i Barbord-Harbour. Pojmiecie też panowie łatwo, że podatek taki musiał podnieść wartość rzeczy każdej do cen nigdzie dotąd niepraktykowanych, że musi tu być drożyzna wyjątkowa, chociaż względna znowu do kapitału, jakim każdy mieszkaniec Standard-Island’u rozporządzać może.
Tutaj Kalikstus Munbar począł znowu unosić się w pochwałach i zachwycie dla „Cudownej wyspy” i jej stolicy, dla szczególnych przyjemności, jakie człowiek używać może na tym, jakby z obłoków spadłym odłamku planety jakiejś; w tym raju ziemskim, gdzie jeżeli kto nie znajdzie zupełnego szczęścia, to dla tego chyba, że go w ogóle niema na świecie.
Mowa prezesa jest jednym hymnem pochwalnym, którym zapraszałby na jakiś koncert wspaniały, zapalony jego impresario:
– Panowie i panie – zdaje się wołać – bądźcie łaskawi wejść do sali, mało już tylko wolnych miejsc zostało. Kto z państwa życzy biletów, proszę przejść do kasy!
Rzeczywiście miejsca tu niewiele, a bilety drogie, cóż to jednak znaczy w miliardowem mieście, gdzie rzuca się milionami, jakby to były skromne jedności tylko.
W dalszym ciągu rozmowy, prezes sztuk pięknych wytłomaczył artystom wiele innych warunków bytu na „Cudownej wyspie.
Co się tyczy szkół, nauka w nich bezpłatna i obowiązująca każdego, kierowaną jest przez zdolnych profesorów, pobierających wysokie pensye ministrów Wielkiej Brytanii. Obok historyi i literatury, prowadzone są gruntowne kursa nauk przyrodniczych i matematycznych, obok języków martwych i żywych, wykładaną jest filozofia i nauki społeczne według pojęć ostatnich czasów.
– Przyznać jednak trzeba – dodaje w końcu Kalikstus Munbar, że kształcąca się młodzież nie ciśnie się zbytecznie na te kursa, że w salach wykładów akademickich pozostaje najczęściej dużo wolnego miejsca. To też, jeżeli pokolenie obecnie posiada jeszcze wykształcenie gruntowne, nabyte w kolegiach i uniwersytetach Stanów Zjednoczonych, obawiać się należy, aby u następnego, nie okazał się nieprawidłowy stosunek wiadomości naukowych do rocznych procentów każdego.
– Czy też nie wyjeżdżają nigdzie mieszkańcy pływającej wyspy, czy nie ulegają ogólnemu zwyczajowi zwiedzania nieznanych krain i miast lądów stałych, gdzie cywilizacya przeszłości zostawiła nam w spadku wiekopomne swe dzieła? pyta Yvernes.
– O, niezawodnie! Mamy wielu takich, którzy wiedzeni ciekawością, puścili się w podróż po lądach stałych obydwóch półkul świata. Zmęczeni jednak, a nawet znudzeni wracali do nas coprędzej. Dokuczało im tam bowiem zbytnie zimno, lub gorąco, ulegali zaziębieniom, katarom, czego my tutaj nie znamy wcale.
– A cudzoziemców, bawiących na waszej wyspie, czy znaczną jest liczba?
– Bardzo małą, jak dotychczas – objaśnia Kalikstus – i sądzę, że nie powiększy się nigdy zbytecznie. Pomiędzy tymi, którzy nas w przeszłym odwiedzali roku, znajdowali się przeważnie Amerykanie; zauważyliśmy jednak kilku Anglików, noszących stale gumowe płaszcze i parasole, jak gdyby byli jeszcze w Londynie, gdzie deszcz może ich lada chwila zmoczyć. Zresztą Wielka Brytania nieprzyjaznem patrzy okiem na nasz dziewiąty cud świata, jeżeli za ósmy, zdaniem niektórych, przyjmiemy wieżę Eifel; mamy, podług ich widzenia rzeczy, przeszkadzać prawidłowej żegludze i zdaje mi się, że ucieszyłoby ich niezmiernie jakoweś nagłe zniknięcie naszej wyspy.
Co do Niemców, tych znowu sami niechętnie widzimy, są to bowiem ludzie, którzyby w prędkim czasie zamienili Miliard-City na drugie Chicago, gdyby im tylko wolno było rozgospodarować się u nas, jak zwykli czynić wszędzie. Z największą życzliwością witamy zawsze braci waszych Francuzów, gdyż pewną jest rzeczą, że naród ten nie ma w swym charakterze upodobań zaborczych.
– Żaden jednak z nich nie pokazał się dotąd na Standard-Island? – pyta Francolin.
– Nie jesteśmy na to dość bogaci – zauważył Ponchard.
– Aby tu żyć z procentów, być może – odpowiada prezes – lecz nie, aby spełniać jakieś urzędowanie.
– Więc macie tu już choćby jednego współziomka naszego? – bada dalej Yvernes.
– Rzeczywiście jest jeden tylko.
– I któż jest tym wybranym?
– Pan Atanazy Doremus.
– Czymże się on zajmuje?
– Jest metrem tańca i pięknego ułożenia; pobiera też znaczną pensyę stałą, jeżeli pominę dochody, jakie ma z dość licznych, prywatnych lekcyi.
– Bo sztuki tej jeden tylko Francuz uczyć może – zawyrokował Sebastyan.
W ciągu pierwszych dni pobytu swego na Standard-Island, Koncertujący Kwartet używał w całej pełni przyjemności, tej zupełnie nowej dla niego żeglugi, bo gdyby nie to że wschód słońca ukazywał się im raz z jednej, to znowu z drugiej strony wyspy, stosownie do kierunku, jaki przybierała, mogliby mieć całkowite złudzenie, że się znajdują na stałym lądzie.
Dwukrotnie wszakże mieli już sposobność podziwiania zbliska wspaniałego widoku burz morskich, które mimo wszystkiego i jakby chciały zadać kłam nazwie olbrzymiego tego oceanu, nawiedzają go od czasu do czasu. Wspienione jednak bałwany, wznosząc się na wysokość kilkopiętrowych domów, kładły się cicho, jakby ubezwładnione u stalowych brzegów wyspy, obryzgując je tylko płatami białej piany.
Wśród tego chaosu w naturze, wśród grzmotów i błyskawic, Standard-Island płynęła równo i spokojnie. Wściekłość oceanu okazała się w obec niej bezsilną; geniusz człowieka zwyciężył przyrodę!
Po dwóch tygodniach zupełnego odpoczynku, dnia 11-czerwca, artyści francuscy wystąpili z pierwszym koncertem przed publicznością w Miliard-City. Oczywiście, Kalikstus Munbar nie zaniedbał przedstawić ich poprzednio gubernatorowi wyspy i całej radzie municypalnej.
Cyrus Bikerstoff przyjął swych gości z możliwą uprzejmością, serdecznością nieledwie, wspominając o znanym ogólnie w całej Ameryce, a tak zasłużonem powodzeniem Koncertującego Kwartetu.
W kilku też słowach wyraził zadowolenie swe najwyższe pan Munbar, że zdołał zapewnić mieszkańcom wyspy, przyjemność słyszenia i podziwiania zbliska francuskich artystów, jakkolwiek sposób, jaki do tego zastosował, może nie był zupełnie legalny, ma jednak nadzieję, że zacni Paryżanie chętnie o tem zapomnieć zachcą.
Mimo, że zarząd miasta ofiarował Kwartetowi bajeczne prawie wynagrodzenie za umówione koncerta, nie należy sądzić, że czyni to całkiem bezinteresownie względem mieszkańców Miliard-City. Przeciwnie, Kalikstus Munbar, podobnie, jak owi amerykańscy impresaria, obiecuje osięgnąć sowite na tem zyski. Bo zresztą, jeżeli przyjętem bywa, że na koncerta teatrofoniczne i fonograficzne zwykle dość drogo stosunkowo opłacać trzeba bilety wejścia, to nie zdziwi nikogo, jeżeli na koncert sławnego Kwartetu, jedno krzesło kosztować będzie dwieście dolarów, czyli tysiąc franków.
Jak tylko też pisma miejscowe powiadomiły publiczność o mającym się odbyć koncercie, wszystkie miejsca zostały spiesznie zakupione i gdyby nawet system amerykański urządzenia licytacyi na takowe był na Standard-Island przyjęty, nie można ani przez chwilę wątpić, że otrzymanoby w końcu podwójną, a nawet potrójną cenę, biorąc pod uwagę licznych posiadaczy tak olbrzymich fortun, że suma podobna jest dla nich tylko nieznaczącą nic drobnostką.
Wprawdzie bogaci mieszkańcy dzielnicy katolickiej, pospieszą do sali koncertowej z rzeczywistego zamiłowania dla sztuki, gdy protestanci uczynią to więcej dla stosunków i pozoru, z obu stron jednak, kasa sprzedaży biletów otrzyma te same rezultaty.
Gdy nadeszła godzina występu, artyści ukazali się publiczności zadowolnieni i pewni siebie, pewniejsi bezwątpienia, jak gdyby przyszło popisywać się grą swoją przed publicznością paryską, bo gdy tu mają przeważnie tylko uosobienie milionów i miliardów nawet pomiędzy mniej bogatemi, tam znaleźliby niezawodnie dusze, umiejące głębiej odczuć i zrozumieć piękno.
Program koncertu, do którego potrzebnych nut dostarczyła biblioteka, bogato w tym kierunku zaopatrzona przez Kalikstusa Munbara, obejmuje cztery numera, a mianowicie:
Pierwszy Kwartet: Mi be mol. op. 12 Mendelsohna.
Drugi Kwartet: fa major op. 10 Heydna.
Dziesiąty Kwartet: mi be mol. op. 74 Bethowena.
Piąty Kwartet: la major op. 10 Mozarta.
Świetne, nie ulegające żadnej krytyce, wykonanie tych arcydzieł, rozlega się wśród towarzystwa miliardowiczów, budząc w każdym słuchaczu niekłamany podziw. Po każdym też numerze, podnosi się burza oklasków, gorąca i pełna zapału ze strony katolików, więcej umiarkowana i trzeźwa u protestantów, stosownie do wrodzonego temperamentu.
– Jeżeli doznane powodzenie miłe jest artystom, to oblicze Kalikstusa Munbara promienieje takim zadowoleniem, jak gdyby to on sam był przedmiotem owacyi, jakby to jego własne ręce grały równocześnie na wszystkich czterech instrumentach smyczkowych. Czy można się jednak dziwić? Prezes sztuk pięknych występuje dziś w roli impesaria rozpoczynających się koncertów, a pierwszy z nich jest jednym z najświetniejszych debiutów.
Podczas, gdy sala w Casino przepełniona jest uważnymi słuchaczami, w około niej od strony ulicy i dziedzińca, tłumy ciekawych słuchaczy cisną się w zbitej masie, bo wielu jest takich, dla których już biletów zabrakło, a niemałą też liczba tych, których nie stać po prostu na wydatek tysiąca franków za jedno krzesło na parogodzinny tylko koncert. Jeżeli jednak do uszów tych amatorów dochodzi przytłumiony zaledwie dźwięk muzyki, jeżeli ją słyszą jak ciche echo aparatu fonograficznego, niemniej przeto zapał ich jest rzeczywisty, gdy po skończonym koncercie witają ukazujących się na balkonie artystów rzęsistemi oklaskami.
Tłumy te stojąc na chodnikach ulicy pierwszej, oblane są istną powodzią światła lamp elektrycznych, przy których blasku gasną gwiazdy i niknie księżyc w swej pełni.
To też gdy Paryżanie mogą najdokładniej obserwować ogólne, żywe zainteresowanie, malujące się na każdej twarzy, doznają nad wyraz przyjemnego uczucia i uprzejmym ukłonem szlą w około podziękowania.
Naprzeciw okien Casina, po przeciwnej stronie ulicy wyróżnia się, odosobniona nieco para: mężczyzna i kobieta. On wzrostu więcej niż średniego, o wyrazie twarzy poważnym smutnym nawet nieco, przeszedł już pewno pięćdziesiątkę; ona, o kilka lat młodsza, wysoka, ma wyraz dumny w podniesionej głowie, którą okalają z pod kapelusza siwiejące sploty włosów.
– Kto są te osobistości, usuwające się tak od tłumu? – pyta Kalikstusa Munbara, zaciekawiony ich widokiem Yvernes.
– O-o-o – przeciągle, z pogardliwym grymasem ust odpowiada prezes – są to zapaleni melomani.
– Dla czego więc nie zakupili sobie miejsca w Casino?
– Zapewne dlatego, że bilety były dla nich zbyt drogie.
– Więc majątek ich…
– Dochody roczne przynoszą im zaledwie skromne dwakroć sto tysięcy franków.
– Ba – zauważył Ponchard – a kim są ci biedacy?
– Jest to król i królowa Malekarlii.
kończywszy to nadzwyczajne dzieło, jakiem jest „Cudowna wyspa” Towarzystwo Standard-Islandu pomyśleć musiało przedewszystkiem o utworzeniu koniecznego zarządu wyspy, żeglugi i administracyi. Powstały więc dwie główne władze, z których pierwsza ma za dyrektora, a raczej kapitana, znanego w marynarce Stanów Zjednoczonych znakomitego komandora Ethel-Simoe. Jest to około pięćdziesięcioletni, doświadczony żeglarz, który zna na wylot bezmierny obszar oceanu Spokojnego, umiejąc z pamięci zakreślić wszystkie jego prądy i miejsca burzliwe, wszystkie niebezpieczne przejścia i koralowe rafy. Wyjątkowo zdolny i oddany całkowicie swej nauce prowadzi on ręką pewną, powierzoną swej opiece wyspę wraz z miliardami jej mieszkańców, za których życia odpowiedzialnym jest zarówno przed Bogiem, jak przed sądem stowarzyszonych.
Druga władza, obejmująca kierunek administracyi wewnętrznej, złożoną została w ręce gubernatora wyspy, pana Cyrusa Bikerstoffa, który jest urodzonym Yankesem. Pochodząc z Maine, jednego ze Stanów Zjednoczonych nie brał nigdy udziału w jakichkolwiek nieporozumieniach nader licznych tam stronnictw, nawet w czasie sławnej, bratobójczej wojny „o sukcesyę” zachował się zupełnie bezstronnym. Ukształcony pod każdym względem, zimny nawet nieco, obdarzony taktem i dyplomacyą, potrzebną w polityce, rozważa też każdy krok, każde słowo nieledwie.
W innym kraju, jak na Standard-Islandzie, byłby to człowiek wyróżniający się, a tem samem wyróżniany, lecz tutaj pozostał tylko urzędnikiem z poręki Towarzystwa, a więc zależnym od niego i choć pobiera pensyę, przechodzącą dochody niejednego udzielnego monarchy, jest biednym, w porównaniu do Nababów miliardowego miasta.
Będąc gubernatorem Standard-Islandu, Cyrus Bikerstoff piastuje równocześnie urząd prezydenta Miliard-City, i z racyi tej zajmuje mieszkanie w gmachu ratuszowym znajdującym się przy ulicy pierwszej na przeciwległym punkcie do obserwatoryum, gdzie rezyduje Ethel-Simoe. Tam też urządzone są biura, w których przyjmują się wszelkie sprawy w sądownictwie i administracyi, gdzie załatwiają formalności chrztów, ślubów cywilnych i pogrzebów; chociaż tych ostatnich Standard Island przedstawia bardzo mało, a ciała zmarłych, po większej części stuletnich już starców, zabierają niezwłocznie parowce wracające do portu Magdaleny, gdzie się znajduje ogólny cmentarz.
Gubernator i prezydent Miliard-City, mając do pomocy dwóch adjunktów, obok niewielkiej liczby niższych urzędników sprawuje podwójny swój urząd, ku ogólnemu zadowoleniu. Sam bezstronny zarówno w kwestyach religii jak polityki umie łagodzić małe nieporozumienia i trudności, jakie niekiedy powstają między dwiema dzielnicami, w czem mu gorliwie pomagają, z wielką umiejętnością dobrami, adjunkci: Bartłomiej Ruge, członek zboru protestanckiego i gorliwy katolik, Jan Harcourt.
Oto w ogólnych zarysach obraz wewnętrznego bytu na Cudownej wyspie, zostającej od ośmnastu miesięcy w idealnej niezależności, wśród wód Oceanu Spokojnego, zdaleka od wszelkich kwestyi dyplomacyi i polityki, a używającej w całej pełni błogosławieństwa niebios i nagromadzonych miliardów.
Zaprawdę stosunki to, jedyne dotąd na całym świecie, za takie też uznają je artyści i winszują sobie, że chociaż bez poprzedniego planu, ale też bez trudności żadnych dostali się do tego drugiego raju ziemskiego.
Że może z biegiem czasu, jaka drobna chmurka zasłoni na chwilę jasny dokoła horyzont, że może przyjdzie im być obecnym jakiej nie bardzo miłej niespodziance, któż śmiałby wątpić nawet, bo jakkolwiek doskonałym utworem jest „Cudowna wyspa” niemniej jednak jest tylko dziełem rozumu ludzkiego, i słabego niedołężnego w porównaniu do Stwórcy i dzieł Jego.
W spokojnym swym biegu Standard-Island posuwa się zwolna ku równikowi; codziennie też, gdy słońce stanie u zenitu, oficerowie pana Ethel Simoe oznajmiają ludności za pomocą aparatu znajdującego się na tarczach zegarowych z czterech stron ratuszowej wieży, pod jakim punktem szerokości i długości geograficznej przechodzi w danej chwili wyspa, oraz godzinę, która się zmienia stosownie do posuwania się jej w kierunku wschodu lub zachodu, wiadomość tę niezwłocznie odbierają drogą telegraficzną redakcye pism i drukarnie, niebawem też na wszystkich rogach ulic ukazują się porozlepiane arkusze z tą ważną dla wszystkich nowiną.
Oprócz powyższej, nie dającej się zresztą odczuwać zmiany, życie Miliard-City nie różni się niczem od tego, jakie się zwykłe prowadzi w większych miastach i stolicach lądu stałego.
Mając czas bardzo mało zajęty, artyści dnie całe spędzają na wycieczkach w wygodnych wagonach elektrycznych, czy to do portów czy też do olbrzymich dwóch fabryk. Z rzeczywistem zaciekawieniem zaznajamiają się z całym procesem wytwarzania się i rozdzielania tej siły niezrównanej w swem działaniu i znajdującej tak różnorodne zastosowanie. Ład i systematyczność, jaka tam panuje wśród pracujących, pod kierunkiem inżynierów Somwah’a i Watson’a, godne byłyby naśladowania.
Jeżeli uparty Sebastyan niechętnem dotychczas okiem patrzy na te cuda, jeżeli Francolin więcej jest umiarkowany w swych uczuciach, to w jakimże stanie uniesienia i zachwytu pozostaje entuzyastyczny Yvernes. Zdaniem jego, ostatnim wyrazem dobra ludzi na ziemi, jest właśnie taka cudowna, pływająca wyspa, to też pewny jest, że zanim dwudziesty wiek dobiegnie końca, wszystkie morza i oceany pokryją się podobnymi zakątkami bezwzględnej szczęśliwości. A jakiż to będzie widok wspaniały i niezwyczajny, gdy kraiki takie, takie wyspy ruchome, wyruszą w podróż, by odwiedzić swe siostry na oceanie.
Przepadający znowu za wygodą i elegancyą Ponchard zostaje obecnie w bezustannym upojeniu; wszystko bowiem co go otacza, dziwnie odpowiada nigdy dotąd niezaspokojonym marzeniom jego i upodobaniom, bo cóż to za kraj, gdzie się mówi o milionach jak gdyby to były skromne dwudziesto-frankówki, gdzie każdy ma w swym pugilaresie sumę kilku tysięcy dolarów! Często też Jego Excelencya zwraca się do Francolina, mówiąc:
– Czy nie masz, mój drogi przy sobie pięćdziesięciu tysięcy franków?…
Z biegiem czasu Koncertujący kwartet zawiązał dość liczne stosunki w miliardowem mieście, będąc wszędzie podejmowany z nadzwyczajną uprzejmością. Bo i któż zresztą nie spieszyłby powitać w swych progach gości tak wyjątkowych, a polecanych tak gorąco przez pana Munbara?
Przedewszystkiem jednak artyści francuzcy odwiedzili współziomka swego, Atanazego Doremusa, piastującego urząd metra tańca i dobrego ułożenia.
Dzielny ten, sześćdziesięcio już letni starzec, małego wzrostu i szczupły, wygląda czerstwo i zdrowo, zachowawszy dotąd wszystkie zęby i bujną, choć siwą już, równie jak wąsy, brodę, i czuprynę. Elastyczny i lekki w ruchach, ma chód prawie rytmiczny. Ubiera się zawsze starannie, dbając szczególniej o elegancyę swego obuwia; mówi chętnie i dużo, można nawet powiedzieć, że wymowa rywalizuje u niego z gracyą i wdziękiem…
Zamieszkując dzielnicę katolicką, zajmuje przy dwudziestej piątej ulicy skromny domek, od którego czynsz roczny wynosi trzy tysiące dolarów, a stara murzynka pobierająca pensyę stu dolarów kwartalnie, pełni u niego wszystkie obowiązki potrzebnej usługi. Ujrzawszy artystów, powitał ich z wyszukaną serdecznością, powtarzając wielekroć razy:
– Jakże czuję się szczęśliwym, och! jakże szczęśliwym, że was widzę drodzy mi współziomkowie! Zaprawdę, świetną powzięliście myśl osiedlenia się w naszem mieście! Pewny jestem, że nie pożałujecie tego nigdy!… Co do mnie, od czasu jak tu mieszkam, pojąć nawet nie mogę życia w innych, jak tutaj warunkach…
– A od jak dawna jesteś pan na wyspie – pyta Yvernes.
– Od ośmnastu miesięcy – odpowiada profesor tańca, ustawiając z uwagą nogi swe w drugiej pozycyi. – Należę do pierwszych mieszkańców Standard-Islandu. Dzięki znakomitym stosunkom jakie miałem w Nowym Orleanie, mogłem zaofiarować moje usługi zacnemu naszemu prezydentowi, panu Cyrusowi Bikerstoff, i od tej chwili, z rocznej pensyi, którą pobieram jako metr tańca tutejszego konserwatoryum, mogę żyć spokojnie…
– I jak prawdziwy milioner – wtrącił Ponchard.
– Oh, co to znaczy być milionerem!
– Wiem już, wiem o tem cokolwiek; ale jak nam wspomniał pan prezes, urzędowne lekcye pana nie są zbytecznie uczęszczane przez tutejszą młodzież…
– Słuszna, najzupełniej słuszna uwaga! W naszem mieście bowiem młode panienki uważają się dość już zręczne od samego urodzenia, gardzą więc wszelkim kierunkiem w tym względzie; mężczyźni zaś mniej pewni siebie, ale wiedzeni uczuciem miłości własnej, wolą brać lekcye w sekrecie w mym domu, aniżeli tam, na publicznej sali; takich też uczniów liczę bardzo wielu.
Gadatliwy metr tańca nie omieszkał, w dalszym ciągu rozmowy, opowiedzieć nieco o swem życiu. Urodzony w Paryżu, młodzieńcem jeszcze opuścił ojczyznę, udając się do Nowego Orleanu, gdzie między publicznością pochodzenia przeważnie francuzkiego, nieodżałowanej nigdy Luisiany, znajdował zawsze dosyć powodzenia, w uprawianym przez siebie talencie.
Wyrobiwszy sobie wstęp do domów zamożniejszych rodzin, zdołał uzyskać pewne uznanie i wziętość, tak, że z biegiem czasu mógł złożyć pewną sumkę oszczędności, która mu jednak w jednym z licznych amerykańskich krachów bezpowrotnie przepadła. Nieszczęśliwy ten wypadek miał miejsce właśnie w tym czasie, gdy Towarzystwo Standard-Island rozrzuciło po całym świecie prospekta i doniesienia o powstaniu „Cudownej wyspy”, wzywając wszystkich bogaczy, wszystkich miliardowiczów, czy to bankierów, czy właścicieli kopalni, czy handlarzy solonem mięsem, aby spieszyli zaludnić miasto w którem jedynie używać mogą w pełni owoców długoletniej pracy i zabiegów.
Wówczas to, Atanazy Doremus powziął myśl starania się o posadę odpowiednią swemu talentowi, a będąc znanym rodzinie Coverley’ów, pochodzącej również z Nowego Orleanu, i wskutek tej dość wpływowej protekcyi, zamieszkał w Miliard City na warunkach stałej rocznej pensyi.
Wprawdzie obowiązkowych lekcyi nie udziela on nigdy, dla prostej przyczyny zupełnego braku uczni, i w oznaczonych godzinach jedynie tylko drobna postać mistrza, odbija się w zwierciadłach balowej sali w Casino, lecz u siebie w domu bywa najczęściej dosyć zajętym w ciągu dnia każdego.
Z kolei Paryżanie opowiedzieli ziomkowi swemu okoliczności w jakich się dostali na Standard-Island, kładąc nacisk na szczegóły wypadku, z którego podstępnie skorzystać umiał Kalikstus Munbar, tak, że nim się opatrzeć zdołali, podniesiono już w porcie kotwicę i wyspa zawinęła na pełne wody Oceanu.
– Od naszego prezesa Sztuk Pięknych wszystkiego zawsze spodziewać się można. Figiel ten jest tylko jednym z licznych jemu podobnych, które z prawdziwie rzadką umiejętnością sprytna ta głowa urządzić umie. Nieodrodny to syn Barnuma! Obawiam się tylko, że kiedyś skompromituje jeszcze całe Towarzystwo. Rzadko spotkać człowieka, któryby tak mało liczył się z formami etykiety, kilka lecyi dobrego znalezienia się, przydałoby mu się bardzo! Jest to typ Yankesa zdolnego zasiąść w fotelu i oprzeć nogi na oknie! W gruncie jednak, nie zła to natura, grzeszy tylko zarozumieniem, że mu wszystko jest dozwolone. Pomimo to nie sądźcie drodzy ziomkowie, iż wypadnie wam kiedyś żałować, choćby tego jedynie roku przepędzonego w Miliard-City, znajdziecie tu bowiem takie uznanie, że upajającemu jego wpływowi trudno się oprzeć najsilniejszym nawet umysłom.
– Urok ten niezawodnie potęgować się będzie przy końcu każdego kwartału – zauważył wesoło Francolin, przejęty obowiązkami kasyera Kwartetu.
– To już inna kwestya, co do której sądzę, że zdania nasze nie różnią się – zapewnił pan Atanazy.
– A jakie jest pańskie zapatrywanie na wzajemny stosunek dwóch dzielnic waszego miasta? – pytał Ponchard.
– Sądzę, że jest to jedyna ciemna chmurka na błękitnym naszym horyzoncie – odpowiada poważnie zacny profesor – i szczerze obawiać się można, aby nas kiedy nie uraczyła niepożądaną wcale burzą. Obiedwie najbogatsze u nas rodziny Tankertonów i Coverley’ów współzawodnicząc o pierwszeństwo, stoją jeszcze dzisiaj na względnej etykiecie, lecz za pierwszem drobnem starciem, może nastąpić wybuch.
– A więc eksplozya, w każdym razie jednak bez dynamitu! Całość więc wyspy nie jest zagrożoną, jak się zdaje, i możemy spokojnie kłaść się co wieczór na spoczynek! – żartował Ponchard.
– Dotąd przynajmniej, znajdować się tu jesteśmy zmuszeni – wtrącił kwaśnym tonem wiolonczelista.
– O, co do wyspy naszej, ta jest niewzruszoną – zapewniał Atanazy Doremus. – Od ośmnastu miesięcy, to jest od czasu jej istnienia, nie było wypadku jakiegokolwiek większego uszkodzenia, bo pomyślcie tylko panowie, toż ona ze stali cała, czy może być co trwalszego na świecie!
– Słuszna uwaga – odzywa się uczonym głosem Ponchard – jakiż metal, jakie ciało zdolne jest stawić silniejszy opór nad stal hartowaną! Stal, toż to najlepsze części żelaza, a czemże jest w gruncie rzeczy cała ziemia nasza, jeżeli nie olbrzymim odłamem rudy żelaznej? Ze stali więc zbudowana pływająca wyspa, jest jakby drobną miniaturą kuli ziemskiej.
– Bądźmy więc o jej byt najzupełniej spokojni! – dorzuca Yvernes.
– A wasz prezydent, pan Cyrus Bikerstaff, jestże on również ze stali? – pyta Ponchard.
– Tak panie, jest to człowiek wielkiej energii i taktu niezrównanego, na nieszczęście przecie w Miliard-City nie wystarcza być ze stali tylko.
– A rozumiem, tu trzeba być ze złota…
– Niestety! a w dodatku dobrej próby złota, bo inaczej niema się żadnego waloru. To też pan Cyrus Bikerstaff, mimo wysokiej swej pozycyi zostaje jedynie urzędnikiem, prezydującym we wszystkich sprawach cywilnych, pobierającym opłaty celne, zmuszonym mieć baczne oko na ład i porządek w mieście, jednem słowem narażającym się każdemu, poza tem jednak nic więcej, absolutnie nic!
– Owszem, pozostaje mu jeszcze trudność utrzymania w równowadze katolickiej i protestanckiej szali – zauważył Ponchard.
Dowcipne te słowa wywołały szczery uśmiech na usta obecnych, a zacny profesor tańca dodał:
– Och, bezwątpienia, zaszczyt to nielada być takim neutralnym przewodnikiem dwóch przeciwnych prądów, w tem na wskroś elektrycznem mieście! – Niedawno ludność protestancka osiedlająca się tutaj niby tylko dla wypoczynku zatęskniła za ukochanym swym handelkiem, i na ogólnem zebraniu podniosły się głosy, aby wyspa w swych podróżach rozwoziła po Oceanii towary i produkta Ameryki. Co chcecie panowie, żyłka kupiecka prędzej czy później odezwie się zawsze nawet u posiadaczy miliardów. Z tego powodu powstały długie i gorące dysputy, bowiem prawa naszej wyspy zabraniają stanowczo wszelkiego handlu, wszelkich przedsiębiorstw, któreby mogły w czemkolwiek krępować lub zamącić ogólny spokój mieszkańców.
Żegnając się z uprzejmym swym ziomkiem Koncertujący Kwartet, obiecał odwiedzać go częściej, teraz jednak nadeszła godzina, w której mistrz gracyi zwykł, obowiązkom swym czyniąc zadość, przechadzać się samotny po balowych salonach Casino. Tymczasem Standard-Island posuwając się bezustannie naprzód, zbliża się w połowie czerwca do strefy gorącej, i palące promienie słońca dokuczyłyby jej mieszkańcom w sposób bardzo przykry, gdyby nie orzeźwiał ich lekki powiew chłodniejszego powietrza morskiego.
– Możnaby sądzić, że to świetlana gwiazda holuje naszą wyspę, albo jeżeli wolicie, że skrzydlate konie boskiego Apolina zaprzężone są do olbrzymiego tego woza! – deklamował Yvernes. – Ale Sebastyan Vaillant, nieprzyjaciel wszelkiej egzaltacyi, przyjmuje zdanie powyższe pogardliwem wzruszeniem ramion, tem więcej, że przy każdej sposobności nie omieszkuje powtarzać;
– Zobaczymy kiedyś, jak się ta nierozsądna awantura zakończy jeszcze!…
Wieczorem o chłodzie, całe towarzystwo Miliard-City pieszo, konno, w lub pojazdach używa ruchu po ulicach rozległego parku, i artyści francuscy podziwiać mogą kosztowne stroje pięknych „lady”, które ze szczególnem upodobaniem zmieniają swe toalety kilka razy dziennie, oddając zawsze pierwszeństwo lekkim gazom jedwabnym, albo też w modzie będącej materyi, wyrabianej z celulozy, lub cieniuteńko przędzonego włókna drzew sosnowych. Kwestya mody i ubrania zwykła tu wszystkich wyjątkowo zajmować, i nowości paryskie z gorączką nieledwie przyjmowane bywają przez tutejsze damy.
– Pewny jestem, że niezadługo ujrzymy tu jeszcze materye tkane z gałązek bluszczu, które będą symbolem wiernej przyjaźni, albo też z włókna płaczącej wierzby, noszonych w dowód głębokiego smutku, żartował dowcipny Ponchard.
Niekiedy, pośród tego eleganckiego tłumu, przesunie się poważna para króla i królowej Malekarlii którzy jakkolwiek pozbawieni dostojeństwa i tronu, zachowali dawną godność obok prostoty nieledwie. Widok zdetronizowanych tych władców prowadzących się skromnie pod rękę, nakłania artystów francuskich do poważnych rozmyślań nad niestałością losu, i nad wyższością ducha umiejącego się wznieść ponad krótko trwałe względy tego świata.
Jakkolwiek mieszkańcy Standard-Islandu są dziećmi republikańskich na wskroś Amerykanów, niemniej przeto pochlebia im fakt, że za współobywateli uważać mogą dostojne postacie monarsze; chętnie też, przy każdej sposobności oddają im należne honory, nie zważając już tym razem na to, że mimo dawnego stanowiska są to dzisiaj biedacy tylko, w porównaniu do ich własnych, prawdziwie bajecznych fortun.
Powodowany innymi może względami, Koncertujący Kwartet nie zaniedbuje pozdrawiać byłych monarchów, spotykanych dość często na ulicach miasta i w parku, z elegancyą prawdziwie francuską, odbierając w zamian, również uprzejme uchylenie kapelusza. Jeżeli sposób podróżowania na pływającej wyspie jest stosunkowo dogodnym i przyjemnym, jedynym nawet, możnaby powiedzieć, dla tych, którzy lękają się burz morskich lub nie znoszą kołysania nieuniknionego nawet na największych okrętach; jeżeli jest się tu bezpiecznym jak na każdym lądzie stałym, a płonną byłaby wszelka obawa rozbicia i zatonięcia, to znowu gdy Francolin i Ponchard przebiegają ten kawałek ziemi z jednego końca na drugi, zgadzają się najzupełniej w zdaniu, że wyspie brakuje tego właśnie co nadaje właściwy charakter okrętowi, a nie posiada też ona równocześnie uroku, najdrobniejszego nawet, lecz prawem natury powstałego lądu, zdolnego widokiem swym obudzić iskrę bożego natchnienia zarówno w poecie jak w malarzu.
Tak, bezwątpienia, Standard-Island jest niczem więcej jak geometrycznie zestawioną bryłą stalową, twardą i zimną jak materyał z którego powstała.
Entuzyastyczny nawet Yvernes przyznać w końcu musi że jakkolwiek wielkim może być umysł ludzki, niezdolnym jest jednak stworzyć cokolwiek, coby choć w części dorównywało potędze natury; dziełu jego bowiem brakować zawsze będzie duchowego piękna wszechmocnej dłoni stwórcy!
Równocześnie, gdy pływająca wyspa przejeżdżała linię pod „Zwrotnikiem Raka,” artyści wystąpili z drugim swym koncertem, przyjętym przez licznych słuchaczy z zapałem równym pierwszemu. Owszem, publiczność Miliard-City żywiej jeszcze zainteresowana znaną już a tak piękną muzyką, wydzierała sobie poprostu bilety wejścia, chociaż przezorny Kalikstus Munbar podwoił prawie jeszcze wysoką ich pierwotną cenę. Na drobnostkę tę jednak nikt prawie nie zważał i sala koncertowa okazała się za małą, by pomieścić wszystkich amatorów harmonijnych tonów Mozarta, Haydn’a i Bethowena. Widocznie praktyczni Yankesi stwierdzili po pierwszym już koncercie zbawienny wpływ tej muzyki na stan swego zdrowia, jak pragnął tego dowieść artystom wymowny prezes Sztuk Piękych.
Po skończonym koncercie wśród grzmiących oklasków najzupełniej zadowolony Kwartet opuszczał salę, ujrzał znowu wśród tłumu, „biedaków”, których nie stać było na zapłacenie trzystu sześćdziesięciu dolarów za fotel, stojących skromnie u drzwi wejściowych, króla i królowę Malekarlii.
kierunku, w którym podążała Standard-Island znajduje się na Oceanie Spokojnym całe pasmo, jakby olbrzymich wierzchołków gór, z których tylko: Nülzan, Kansi-Oalm, Molokai, Lawai, Mani, Kaluahani i Hawai wynurzają się nad powierzchnię oceanu, reszta ukryta pod wodą, tworzy ostre rafy, nader niebezpieczne dla żeglugi.
Ośm tych, nierównej wielkości wysp, oznaczone zostały w geografii pod nazwą, archipelagu hawajskiego, albo grupy wysp Sandwich, które ciągnąc się ukośnym łańcuchm, od strony północno-wschodniej ku południowo-zachodniej i przekraczając zaledwie linję Zwrotnika, usuwają się bok, na cztery tysiące metrów odległości od innych ziem Oceanii.
Pozostawiając w spokoju kwaśnego zawsze i niedającego się niczem zainteresować wiolonczelistę Francolin’a, Yvernes i Ponchard, rozmawiali często a zawsze dotąd z zupełnem zadowoleniem o odbywanej podróży.
– Słowo daję, mówił pierwszy skrzypek, nie widzę w tem nic złego a nawet podoba mi się bardzo projekt zwiedzania wysp Sandwich. Ile tam rzeczy nowych a ciekawych nas czeka, ileż wspomnień na całe życie zachować będzie można!
– Temwięcej gdy weźmiemy pod uwagę, że poznamy na miejscu plemiona ludów dzikich, ludożerców może jeszcze, wyglądających bezwątpienia inaczej trochę w samej ojczyźnie, jak te podrabiane najczęściej okazy, które się widuje w zoologicznych i botanicznych ogrodach Europy i Ameryki, dodaje Francolin
– Czyż podobna, aby Hawajczycy byli jeszcze ludożercami? pyta Yvernes.
– Przynajmniej możemy się tego spodziewać, odparł poważnie Ponchard. Toż nie kto inny, tylko ich dziadowie pożarli w swoim czasie kapitana Cooka, a gdy dziadowie zakosztowali w tak znakomitym marynarzu, wątpić należy, aby u wnuków gust podobny nie istniał już wcale, przyznać trzeba, że Jego Ekselencya raczyła się wyrazić, z bardzo małym szacunkiem o sławnym żeglarzu angielskim w 1778 r. pierwszy zawinął do tego archipelagu. Nikogo jednak z obecnych nie wzrusza to zbytecznie, umysły bowiem wszystkich zajmuje wyłącznie chęć ujrzenia nareszcie, choćby w oddali, lądów, ku którym zmierzają.
Codziennie też z niecierpliwością wypatrują sygnału na wieży obserwatoryum, mającego oznajmić mieszkańcom Miliard-City pierwsze ukazanie się wysp hawajskich.
Nareszcie dnia 6-go lipca wielka ta nowina rozeszła się lotem błyskawicy po mieście całem i na rogach ulic, wśród innych ogłoszeń pojawiło się krótkie, lecz wymowne telantograficzne doniesienie:
„Standard-Island naprzeciw wysp Sandwich”. Wprawdzie pięćdziesiąt jeszcze mil dzieli ją od tych lądów, ale najwynioślejsze punkta Havai przechodzące wysokość czterech tysięcy dwustu metrów, są już dość widoczne przy sprzyjającej pogodzie.
Płynąc od strony północno-wschodniej, komandor Ethel Simoe kierował się wprost ku wyspie Oahu, której stolica Honolulu jest zarazem głównym miastem całego archipelagu.
Oahu, trzecia z rzędu w tym łańcuchu wysp mając od północnej strony Nuahu i Kanai, obfitujące jedynie w obszerne pastwiska dla bydła, nie jest największym z sąsiednich sobie lądów, daje bowiem powierzchnię liczącą zaledwie tysiąc sto dziewiędziesiąt kilometrów, podczas gdy Havai mieści ich siedemnaście tysięcy.
– Przez czas pobytu swego w miliardowem mieście artyści francuzcy zawiązali liczne, a przyjazne stosunki wśród pracującej tamże inteligencyi. Chętnie widziani zarówno przez prezydenta jako i pana Ethel Simoe odwiedzali też często półkownika Stevarda i inżenierów Watson i Somwach. Z wielką przyjemnością przebywając nieraz godziny całe na platformie wieży obserwatoryum, tem spiesznej podążyli tam w obecnej chwili, gdzie znajdujący się właśnie uprzejmy komandor, podał im niezwłocznie doskonałą lunetę, wskazując na dalekim horyzoncie dwa szarzejące punkta:
– Jest to Manua Loa i Manua Kea – rzekł objaśniająco – dwa wspaniałe wulkany, które w 1852 i 1855 roku wyrzuciły na wyspę przeszło siedmkroć sto tysięcy metrów kubicznych lawy!
– A to coś olbrzymiego! – zawołał Yvernes. – Czy sądzisz komandorze, że przedstawi nam się możność podziwiania takiego widoku, za naszej tu bytności?
– Nie mam o tem pojęcia, drogi mój panie, wulkany bowiem nie bywają czynne wedle rozkazu.
– Oh, wyjątkowo tym razem tylko i przy poważnej protekcyi… – odzywa się Ponchard. – doprawdy, gdybym był na miejscu panów Tankerdana i Coverley’a opłacałbym wybuchy wulkaniczne, ilekroć by mi tylko przyszła ku temu fantazya…
– Nie omieszkam pomówić z nimi w tej poważnej kwestyi – zapewnia z uśmiechem pan Simoe, i nie wątpię, że chętnie uczynią wszystko, aby wam nie odmówić tak pożądanej przyjemności.
– Pozostanę szczerze wdzięcznym – dziękował również z uśmiechem wesoły Ponchard – proszę jednak powiedzieć mi jeszcze, ile też ludności mogą razem wszystkie wyspy liczyć w obecnej chwili?
– Jeżeli prawdziwą jest wiadomość, że w końcu przeszłego stulecia było około dwakroć sto tysięcy ludności, to teraz cyfrę tę o połowę zmniejszyć trzeba.
– Bagatela! toż to niemała jeszcze siła, sto tysięcy dzikich, którzy zachowali prawdopodobnie dawne, krwiożercze instynkta i pozostali dotąd ludożercami! Niechże pan sobie tylko wyobrazić zechce, gdyby się ten tłum rzucił na naszą wyspę – toż na jeden ząb tylko mieliby wszystkich mieszkańców miliardowego miasta razem wziętych!
– Ostrożnie, by się nie zadławili miliardami, trudnemi bądź co bądź do strawienia – żartował Yvernes.
– Nie pierwszy to już raz wyspa nasza zawija do tych brzegów – opowiada dalej pan Simoe – w zeszłorocznej bowiem już podróży zostaliśmy tu przywabieni nadzwyczajną zdrowotnością klimatu. Wiadomą jest bowiem rzeczą, że chorzy Ameryki, obierają sobie często wyspę Hawai jako miejsce klimatyczne; spodziewać się też można, że zaniedługo lekarze Europy pospieszą wysyłać tam również swoich pacyentów.
– Żartujesz pan, panie komandorze, weźmij tylko pod uwagę kolosalną odległość…
– Bynamniej nie żartuję! Przy dzisiejszych warunkach użycia siły elektrycznej jako motoru, Honolulu nie dalej leży od Paryża, jak o dwadzieścia jeden dni drogi; któżby więc zważał na taką drobnostkę, gdzie idzie o tak ważną rzecz jak zdrowie, a takiem jak tu powietrzem nie oddycha się bodaj nigdzie.
Dnia 9 lipca Standard Island znajduje się w oddaleniu już tylko mil od wyspy Oahu, nad którą w kierunku wschodnim wznosi się szczyt wygasłego dawno wulkanu Diamond-Head; nieco dalej widnieje jeszcze drugi krater zwany przez Anglików „Boel de Punch”, o którym mówią – zauważył żartobliwie pan Simoe – że taką olbrzymią wazę „brandy” trudno byłoby wychylić największemu nawet amatorowi alkoholicznych napoi.
Przepływając między Oahu a Molokai, Cudowna wyspa odbywa zwykłe manewra okrętów przybijających do lądu; okrąża wschodnio-południowy przylądek i dla wielkiej ilości wody, którą usuwa swym ciężarem, zatrzymuje się zdala od brzegów o tysiąc dwieście sążni.
Doświadczony komandor, znając głębokość wód w tem miejscu, nie każe zarzucać kotwicy w ścisłem tego słowa znaczeniu, a jedynie przez umiejętną kombinacyą, wzajemnego przeciwdziałania sobie olbrzymich śrub na dwóch krańcach wyspy, utrzymuje ją w tak bezwzględnym spokoju, jak nieruchomo stoi cały Archipelag hawajski.
Ogólny charakter Oahu przedstawia przypatrującemu się ciekawie Kwartetowi widok bardzo zajmujący. Wzgórzysty grunt, tworzący różne wyniosłości i pochylenia, zdobi świetna zieloność lasków pomarańczowych i innych, właściwych tej strefie drzew, wśród których, jak szyba zwierciadlana rozlewają się piękne wody „Jeziora pereł”.
Rzeczywiście, Antypodzi, których poznanie tak mocno zaciekawia Poncharda, nie mogą w żaden sposób skarżyć się na niełaskawą przyrodę, rozrzucającą tu szeroką dłonią swe dary. Niechby tylko oni sami, zachowali dawne swe obyczaje, niechby zostali dotychczas ludożercami, Jego Exelencya zapewnia, że niema żadnych już nadto wymagań. Nagle jednak wyrywa mu się okrzyk zdumienia, grozy nieledwie.
– Wielki Boże, co ja widzę! – woła przysłaniając oczy.
– Cóż takiego? – pyta zaniepokojony Francolin.
– Tam, tam, wśród drzew błyszczy zdaje się dzwonnica kościoła.
– Widzę ją najwyraźniej, a nawet dalej jeszcze wychyla się fronton wspaniałego jakiegoś pałacu – mówi z kolei Yvernes.
– Nie, to niemożebne, aby w tym kraju kapitan Cook pożartym został!…
– Najwidoczniej komandor musiał popełnić omyłkę, i ziemie te nie są wyspami Sandwich – dowodzi Sebastyan, wzruszając ramiona.
– Tak przynajmniej ze wszystkiego wnosićby można – potwierdza Francolin.
– O nie, panowie – odzywa się nadchodzący właśnie inżynier Somwah – pan Ethel Simoe nie potrafi popełnić pomyłek w tym rodzaju. Zapewnić też was mogę, że ziemia ta jest wyspą Oahu, a miasto, które się tam rozkłada na przestrzeni kilkunastu kilometrów kwadratowych, może być tylko Honolulu, znanem wam dotychczas z nazwy jedynie.
– Muszę dać wiarę twierdzeniom pana, jakkolwiek to wszystko przedstawia się myślom moim tak bardzo nieprawdopodobnem – odpowiada Ponchard. – Bo proszę mi wytłómaczyć tylko jakim sposobem może tak wyglądać kraj, w którym mieszkają ludy, o tyle dzikie, że zachowały jeszcze instynkta krwiożercze.
– Było to niegdyś, mój drogi panie, dzisiaj, dzięki zbawiennym wpływom misyonarzy cywilizacya świata znalazła tu wstęp otwarty. Dzisiaj nietylko zatarły się tu zupełnie dawne dzikie obyczaje, lecz nawet język krajowców niebawem może być całkowicie zapomnianym, ustępując przed wszechwładnie panującą tu anglo-saksońską mową.
– Więc to Anglicy zajmują teraz pierwsze na tych wyspach miejsce?
– Anglicy i Amerykanie, wielu jest również Chińczyków sprowadzonych głównie przez plantatorów do uprawy roli. Osiedleni tu od kilku już pokoleń, utworzyli z biegiem czasu osobną jakoby rasę, zwaną w miejscowym języku: „Hapa-Pake”, co znaczy, Pół Chińczyk. Dość liczebnie też żyją tu Portugalczycy, z powodu stałych stosunków handlowych tych ziem z wyspami Azorskiemi.
– A dzicy, albo jeżeli pan woli, krajowcy? – pyta Yvernes.
– O, i tych znajdziecie tu panowie tylu jeszcze, abyście zadowolnić mogli waszą ciekawość, chociaż przywieziony, podobno przez Chińczyków, zabijający trąd, przedziesiątkował ich znacznie – objaśniał dalej uprzejmy inżynier.
Tak, niestety! francuzki kwartet widzi się zmuszonym zrezygnować z urzeczywistnienia fantastycznych swych marzeń, spotkania się na Archipelagu Sandwich oko w oko z ludożercami; dochodzi do tego przekonania z chwilą, gdy jedna z szalup Standard-Islandu przewiozła ich do portu Oahu, gdzie również wiedziona ciekawością ludność napływała ze wszystkich stron kraju. Bezwątpienia typy podobne widzieć można wszędzie w Ameryce a nawet w starej Europie.
– O kolorycie miejscowy – woła pierwszy skrzypek – jakaż ręka zatarła cię na nowoczesnej palecie! Tak jest, ręka cywilizacyi i postępu, która jest prawem natury ludzkiej, zmieniła i tu pierwotny stan ludności, zmieniła nawet kraj cały!
Dwie ostro w ocean wrzynające się skały, które na lądzie rozwijały się dwoma pasmami wzgórz, tworzą naturalny, dość obszerny port zabezpieczony od wichrów i burz morskich, nawiedzających czasem te strony.
– Rozczarowanie! najzupełniejsze rozczarowanie – powtarza półgłosem Ponchard. – Zaprawdę, smutną jest konieczność utraty najmilszych złudzeń w każdej podróży.
– Bo lepiej jest zawsze nie awanturować się w dalekie strony, a siedzieć spokojnie w domu – odpowiada szorstkim głosem, idący obok wiolonczelista.
– Co do mnie nie zgodzę się na to nigdy – woła Yvernes – bo zechciej powiedzieć mi tylko, co w świecie może dorównać widokowi, jaki przedstawia ta pływająca wyspa, odwiedzająca swe siostry na dalekich oceanach?
Jeżeli jednak stan moralny i umysłowy mieszkańców archipelagu Sandwich uległ korzystnej zmianie, to klimat ich pozostał takim, jakim był od wieków zapewne, a więc jednym z najzdrowotniejszych na naszym globie. Mimo bowiem, że okolice zajmowane przez wyspy znane są pod nazwą „Morza gorącego” termometr dzięki powiewom wiatru od północy, nie wskazuje w Honolulu nigdy ponad 21º Celsyusza. Nie licząc się też nawet z gwałtownemi burzami zwanemi „konnos”, które od czasu do czasu nawiedzają tę strefę, liczni chorzy Ameryki przybywają tu, aby ratować nadwątlone zdrowie.
Bądź co bądź, im więcej artyści francuzcy zapoznają się z krajem i jego ludnością, tem szybciej tracą fałszywie o nich wyrobione pojęcia, które opadają jak różnobarwne liście jesienne, pozostawiając marzycielom niezadowolenie doznanego zawodu.
– To Kalikstus Munbar wywiódł nas znowu tak zręcznie w pole – mówi z goryczą Ponchard – toż nie kto inny, tylko on zapewniał nas, że wyspy Hawajskie są ostateczną granicą dzikich ludów na Oceanie!
Lecz zagadnięty o to winowajca, odrzekł, przymrużając znacząco prawe oko:
– Cóż chcecie, drodzy przyjaciele, wszystko uległo tu takiej zmianie od ostatniej mej bytności, że sam nie mogę wyjść z podziwu…
– Znam cię już żartownisiu – odpowiedział Ponchard, klepiąc po ramieniu zacnego prezesa, śmiejącego się teraz serdecznie.
Nie zbyt dalekim jest jednak od prawdy Kalikstus Munbar, gdy utrzymuje, że ważne zmiany wprowadzone zostały na tych wyspach w przeciągu, stosunkowo, dość niedługiego czasu. Jeszcze bowiem w 1838 roku rządziła w Honolulu monarchia konstytucyjna z dwiema izbami deputowanych, obieranych pośród miejscowej ludności. Do pierwszej mieli prawo jedynie posiadacze ziemi, do drugiej wszyscy umiejący czytać i pisać. Nadto przy boku króla zasiadało czterech ministrów, służących mu radą i pomocą.
– A więc zamiast jakiejś małpy przybranej w pióra, której poddani z nieśmiałością składaliby swe dary, żył tu niegdyś król, i istniała konstytucya! – zawołał Yvernes.
– Pewny jestem – dodaje Ponchard – że ta królewska mość nie nosiła pierścieni w nosie, a może nawet kazała sobie robić sztuczne zęby u najlepszych dentystów Nowego świata.
– O, cywilizacyo, cywilizacyo! – powtarza pierwszy skrzypek. – Gdzież się podziały czasy, w których ludom tym nie trzeba było wstawianych zębów do gryzienia ciał ich jeńców wojennych!…
– Proszę wybaczyć entuzyaście Yvernesowi dziwny sposób zapatrywania się na rzeczy – zauważył poważny Francolin.
– Czynię to najchętniej w świecie – mówił dalej Kalikstus – bo nie zmienia to w niczem faktu, iż rządziła tu w owe czasy królowa Lilinokalani, która w końcu pozbawiona tronu, walczyła o należne prawa dla syna swego Adeya, przeciw pretensyom księżniczki Kaiulani. Był to okres dość długich wewnętrznych rozterek i wojen domowych, podobnych bardzo do tych, które się praktykują w poczciwych krajach Ameryki i Europy nawet, z tą tylko różnicą, że armia tutejsza szczupła bardzo, bo licząca zaledwie kilkuset stałego żołnierza, zbyt słabą była, by mogła odegrać jakąkolwiek poważniejszą rolę. Anglicy jednak mający zawsze baczne oko na wszystko, co się na dalekich morzach dzieje, nie omieszkali korzystać ze swoich wpływów i działając przeciw Japończykom, którzy zamierzali zagarnąć wyspy pod swój młody protektorat, spiesznie osadzili na tronie księżniczkę Kaiulani.
– A Ameryka, czy nie mieszała się całkiem w te sprawy? – pyta Francolin.
– O, Amerykanom nie zależy bynajmniej na tym protektoracie; im wystarcza najzupełniej pewność posiadania tu stacyi drogi morskiej, ponad to, nie troszczą się już o nic wcale.
W 1875 roku jednak, król hawajski Kamehameha złożywszy wizytę prezydentowi Grant’owi w Waszyngtonie, oddał sam dobrowolnie wyspy swoje pod opiekę Stanów Zjednoczonych. Stosunek ten przecież nie pozostał długotrwałym, bo gdy pan Cleveland chciał wrócić utracony tron księżniczce Liliuokolani, za czasów istniejącej już tam republiki pod prezydencyą pana Sanforda Dole, powstała silna przeciw niemu opozycya. Któż zresztą zmienić zdoła zapisane w księdze przeznaczenia losy, tak pojedyńczego człowieka, jak narodów całych?
Ostatecznie w obecnej chwili licząc od dnia 4 lipca 1894 roku Archipelag Hawajski, jest znowu republiką pod zaszczytną prezydencyą pana Dole.
Ponieważ Standard-Island ma zamiar zatrzymać się przy Archipelagu około dwóch tygodni, przeto liczni jej mieszkańcy wiedzeni ciekawością poznania miasta Honolulu i jego okolic, każą się tam codziennie przewozić. Pierwsze miejsce zajmują naturalnie zawsze rodziny Coverley’ów i Tankerdonów. Lecz i z tamtej strony niemniejszem jest zainteresowanie się Cudowną wyspą, jakkolwiek bytność jej tutaj już poraz drugi się powtarza. Zachwyt Hawajczyków jest bezmierny, i chociaż w portach Tribor i Barbor Harbour zachowują zawsze wszelkie ostrożności, całymi tłumami przybywają tam mieszkańcy Honolulu dla podziwiania wszystkich cudów miliardowego miasta. Oprócz jednak wzajemnej uprzejmości z jednej i drugiej strony, nie zawięzują się żadne bliższe stosunki, a policya miejscowa baczne ma oko na wszystkich, pilnując, aby z nadejściem wieczoru, nikt obcy nie pozostał na jej sztucznym gruncie.
Z pomiędzy licznych, różnego kształtu łodzi, wyróżnia się czworoboczny statek malajski, przybijający codziennie do brzegów stalowej wyspy. Załoga jego składa się z dziesięciu zaledwie ludzi, na których czele stoi kapitan, człowiek o surowym i energicznym wyrazie twarzy. Stałe te wizyty mogłyby zaniepokoić trochę policyę Standard-Islandu tym więcej, że ze szczególnem zainteresowaniem ją objeżdża wyspę dokoła, badając z różnych punktów za pomocą lunet wewnętrzne jej urządzenie. Czegóż jednak obawiać się może dziesięciotysięczna ludność Miliard-City ze strony tych kilkunastu ludzi, gdyby oni nawet złe jakoweś względem niej tworzyli zamiary?
Mimo zawodu jakiego doznał koncertujący kwartet z niemałem przecież zajęciem zwiedza nieznane sobie ziemie. Krajowcy zyskują nawet pewną sympatyę z ich strony, jako typ ludu o rysach wydatnych i mający w wyrazie twarzy obok pewnej dumy, coś dziwnie łagodnego, melancholijnego nieledwie.
„Powietrze naszego kraju jest wolne” mówi miejscowe przysłowie – i wolnym jest także lud pod rządem republikańskim, a jednak artyści francuzcy upatrują w nich jakby żal, za niepowrotną już nigdy, dawną, dziką wolnością.
Niektóre miejscowości na wyspie Oahu budzą w zwiedzających rzadkim swym urokiem szczery, niekłamany zachwyt. Wprawdzie flora tutejsza nie należy do najbogatszych, obfituje jednak w piękne lasy drzew bananowych, myrtowych, chlebowych, rycinowych, indygowych, olbrzymich datur i palm wszelkiego gatunku, grupujących się prześlicznie na górzystym gruncie Oahu, a złączonych malowniczo tysiącem ramion lian i innych pnących roślin.
Z produktów ziemi, które przedstawiają materyał do handlu i wywozu, pierwsze miejsce zajmuje ryż, orzechy kokosowe i trzcina cukrowa.
Co do zwierząt, mało tu można znaleźć urozmaicenia. Jeżeli bowiem Kanakowie t. j. krajowcy dążą do złączenia się z rasami stojącemi wyżej inteligencyą, to w świecie zwierzęcym żadna nie nastąpiła zmiana. Jako domowe znajdują się tu przedewszystkiem: świnie, kozy i kury, dzikich zaś brak jest zupełny, i oprócz skorpionów i zwinnych jaszczurek nie spotka się tu na ziemi innego żyjącego stworzenia.
Natomiast „mustików” czyli drobnych, i dokuczliwych muszek, ilość jest tak wielką, że przybywającym a nieprzyzwyczajonym do nich artystom, dają się mocno we znaki.
Między ptactwem, które zapełnia lasy, zauważyć trzeba zupełny brak śpiewających; natomiast upierzenie tego „krzykliwego” tylko światka, jest piękne i barwne. Przymiotem tym odznacza się między innemi „Menura”, pyszną zwana, której ogon barwy czerwonawo-rdzawej wygięty w kształcie lutni, bywa na 70 cm. długi. Blaskami też kruszców i drogich kamieni błyszczą w promieniach słońca ruchliwe chmurki kolibrów, olśniewając oczy patrzącego, a nie dozwalają mu usłyszeć najmniejszego nawet szelestu ich drobnych skrzydełek.
Liczebnie dość znaczna ludność Archipelagu znajduje się na stopniu wyższej już cywilizacyi. Na wzór Stanów Zjednoczonych, nauka jest tu dla każdego przymusową, lecz zarazem i bezpłatną, a udzielaną jest w szkołach tak wzorowo prowadzonych, że już na powszechnej wystawie w Paryżu 1878 przyznano im list pochwalny.
Artyści francuzcy poznają tu różne towarzystwa uczonych, bogate biblioteki, i ze szczególnem staraniem wydawane pisma, bądź to politycznej, bądź czysto literackiej i naukowej treści, które ukazują się zarówno w angielskim jak kanakskim języku.
Fakt ten mniej już wszakże zdziwił teraz Francuzów, gdy wzięli pod uwagę, że przeważna liczba wyższych urzędników i bogatszych mieszkańców Honolulu, jest pochodzenia amerykańskiego, których język jest tak samo tu w użyciu, jak w obiegu znajduje się tamtejsza moneta. Osiedleni jednak na Sandwich Yankesi, różnią się od swych braci na lądzie stałym w kwestyi przyjmowania napływającej z Niebieskiego kraju istnej powodzi ukośno-okich Chińczyków, którym Ameryka nadała wymowną nazwę „Żółtej febry”, broniąc wstępu na swe lądy.
Dziesiątego lipca Standard-Island gotuje się już do dalszej drogi, więc mieszkańcy jej żegnają Oahu i jej stolicę Honolulu, by poznać inne jeszcze wyspy hawajskie. Płynąc w kierunku południowo wschodnim, Cudowna wyspa wsuwa się śmiało na wąski pas morza między Molokai a Kanai. Ponad tą ostatnią widnieje na tysiąc ośmset metrów olbrzymi wulkan Nirhan, z którego krateru wznosi się w obecnej nawet chwili obłok dymu i wyziewów gazowych. Grunt tej wysepki, najmniejszej z Archipelagu, tworzą pokłady natury koralowej, oraz lawy wulkanicznej, wydającej za każdym uderzeniem bałwanów przytłumione metaliczne dźwięki.
Już wieczór zapadł i noc rozpostarła swe cienie, gdy Standard-Island nie opuściła jeszcze wązkiego a niebezpiecznego kanału, czegoż jednak mogą się obawiać jej mieszkańcy, gdy kieruje nimi wprawna dłoń, doświadczonego Komandora?
Dopóki słońce nie skryło się za wyżynami Lanai, straż u portów i na wieżach miasta obserwowała, zdala trzymający się statek malajski; nazajutrz nawet gdy słońce oświeciło horyzont, żagle jego widniały jeszcze, jak drobne punkciki białe.
Okoliczność ta, dziwna może trochę, nie wzbudzała wszakże najmniejszej nawet nieufności lub niepokoju, bo czemże być musi krucha ta łupinka w obec olbrzyma ukutego ze stali jakim jest Standard-Island.
Dnia tego cudowna wyspa płynie dalej między Kalukani i Maui z których ostatnia mająca za stolicę i port Lahainę, zajmuje drugie miejsce w archipelagu wysp Sandwich; na niej też wznosi się ku niebu na trzy tysiące metrów olbrzymia góra Maleahola co znaczy „Dom słońca”.
Całe dwa dni następne zajęte są okalaniem brzegów wielkiej Hawai, w której zatoce Kealakeacua, kapitan Cook, przyjęty najpierw przez krajowców jak bożyszcze, zamordowanym wreszcie został przez nich 1779 roku. Odważny ten żeglarz dokonał wszakże dzieła odkrycia tych ziem, które ku pamięci sławnego ministra wielkiej Brytanii, wyspami Sandwich nazwał.
Hawai, na której również jak na Oahu, kwitnie cywilizacye Nowego świata, posiada nawet pięćdziesiąt siedm kilometrów kolei żelaznej, łączącej dwa główne miasta: Hilo i Kailu.
Stojący na wieży obserwatoryum koncertujący kwartet dostrzega najwyraźniej słupek dymu, który się wznosi z lokomotywy idącego właśnie pociągu.
– Tego tylko jeszcze brakowało! – zawołał oburzony tym widokiem Yvernes.
Nazajutrz, gdy Cudowna wyspa opuszczała już te okolice oceanu, statek malajski okrążał właśnie najdalej w morze sięgający przylądek Hawai, której szczyt góry Muna-Loa gubi się w obłokach na cztery tysiące metrów.
– Jesteśmy okradzeni, pokrzywdzeni i oszukani – wołał Ponchard.
– Masz zupełną słuszność, odpowiedział Yvernes, trzeba nam było przybyć tutaj o sto lat wcześniej! Jakkolwiek wtenczas nie bylibyśmy mogli odbyć tej podróży na tej prześlicznej pływającej wyspie…
Zgodziłbym się chętnie na takie ustępstwo, bo co mi znaczy Cudowna wyspa wobec przykrości, jakiej doznałem na widok eleganckich tużurków i modnych krawatów, gdy wedle zapewnień bałamutnego Kalikstusa, spodziewałem się spotkać z dzikimi krajowcami, przybranymi w różnobarwne pióra i błyskotki. Zaprawdę, co do mnie, żałuję szczerze pięknych czasów kapitana Cooka!
– Ciekawy też jestem, czy z równym dzisiejszemu zapałem, przyjąłbyś wtenczas „Ekselencyo” tę krwi chciwą bandę rzucającą się na ciebie z dzikością tygrysa lub lamparta… – zauważył Francolin.
– O… i w tym razie nawet, miałbym to rzadkie na świecie zadowolenie, że choć raz w życiu kochał mnie ktoś dla mnie samego!… – odpowiada wesoło Ponchard.
– Winszuję takich przyjemności, mruknął Sebastyan.