Poprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Juliusz Verne

Cudowna wyspa

Część pierwsza

(Rozdział X-XII)

Przekład: Michalina Daniszewska

80 ilustracji L. Benetta, w tym 12 kolorowych;

1 mapa kolorowa i dwie czarno-białe.

"Wieczory Rodzinne", 1895

plwy_001.jpg (103701 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

 

Część pierwsza

 

X

PRZEJŚCIE RÓWNIKA.

 

onieważ od dnia 23-go lipca słońce poczyna się skłaniać ku półkuli południowej, przeto konieczną jest rzeczą opuścić coprędzej okolice w których niebawem ma nastąpić przykra pora deszczowa.

Posuwając się drogą, jaką zdaje się wskazywać złocista gwiazda dnia, Standard-Island gotową jest przebyć linię równika by dostać się ne te regiony ziemi naszej, na których klimat mimo nazwy miesięcy: listopada, grudnia i lutego pozwala mieszkańcom używać najprzyjemniejszej wiosny i lata.

Przestrzeń dzieląca archipelag Hawajski od wysp Markizów wynosi około trzech tysięcy kilometrów kwadratowych, a Cudownej wyspie spieszno być musi powitać te lądy, skoro podąża ku nim z całą możliwą szybkością swej żeglugi.

Ściśle rzeczy biorąc, właściwa Polinezya objętą jest wielkim obszarem, który się mieści między Równikiem, od strony północnej, a Zwrotnikiem Koziorożca z południa. Na tej przestrzeni pięciu milionów kilometrów kwadratowych znajduje się jedenaście grup wysp, liczących około dwustu ziem większych i niezmiernej ilości małych wysepek, będących niczem więcej nad wyniosłe szczyty olbrzymiego łańcucha gór, który się ciągnie od północy wschodu na południo-zachód, począwszy od Markezas do wyspy Piktairn.

Gdyby jakim niepojętym sposobem zdołał ktoś z ogromnego tego basenu wylać zapełniającą go wodę, jakież ciekawe lądy, jak wspaniałe okolice zostałyby odkryte przed zdziwionemi oczami ludzi! Bezwątpienia ani Szwajcarya ani Norwegia i Tybet nie dorównałyby im malowniczością krajobrazu.

Wulkaniczne te, po większej części góry, powstały prawdopodobnie jak inne wyżyny naszego globu, wskutek zaburzeń i wstrząśnień wewnętrznych ziemi, z biegiem jednak czasu zostały wzmocnione i jakby wałem ochronnym otoczone, przez miliony istot niższego ustroju, objęte razem naukową nazwą polipów, które przyczepione do lądów zanurzonych w ciepłych wodach południowych oceanów, wydzielają z siebie części wapienne i tworząc materyał twardy, odporny nawet potędze piętrzących się bałwanów. – Koralowe i wapienne takie rafy opasujące dokoła wyspę, jak żelaznym pierścieniem, pozostają i wówczas niewzruszone, gdy z upływem wieków następuje często znaczne obniżenie poziomu ziemi, a z nią razem i wód morskich. To też nie rzadko spotkać tu można zapadnięte już i zalane oceanem dawne wyspy, o których istnieniu świadczą dziś jedynie owe pierścienie koralowe, atolami zwane.

Ponad ukrytym w głębokościach wód ciekawym, a dotąd mało znanym światem, płynie Standard-Island podobnie do napowietrznych statków unoszących się nad szczytami Alp i Himalaja; lecz jak tam wiatr w różnym wieje kierunku, tak tutaj wypada jej się liczyć z licznymi prądami wód morskich.

Największy i najsilniejszy z nich idący od wschodu ku zachodowi, przerzynają w czerwcu aż do listopada dwa przeciwne prądy objawiające się więcej w górnych warstwach oceanu, a działające przeciw sobie do tego stopnia, iż na wybrzeżach Taiti, przypływ i odpływ morza staje się całkiem niedostrzegalnym.

Mimo nieznacznej różnicy geograficznego położenia klimat licznych tych archipelagów bywa bardzo odmienny. Miejscowości górzyste nawiedzają często gwałtowne ulewy, znaczne bowiem wyniosłości zdają się zatrzymywać przeciągające chmury; równiny natomiast są suche z orzeźwiającym powiewem wiatru od morza.

Ponieważ naturalnym stosunkiem rzeczy biblioteka w Casino bogatą jest w cenne dzieła, które wyczerpująco traktują wszystkie kwestye odnoszące się do Oceanu Spokojnego, przeto Francolin, najpoważniejszy z koncertującego kwartetu przegląda je z upodobaniem wielkiem.

Nad takie zbyteczne obciążanie mózgu, fantazyą żyjący Yvernes, przekłada miłe mu zawsze niespodzianki; żartobliwy zaś Ponchard bawi się najchętniej komiczną stroną wydarzających się wypadków; jeden tylko wiolonczelista pozostał obojętnym na wszystko, ponieważ, jak utrzymuje, jedzie tam, gdzie nie myślał nigdy zajechać.

Badania Francolina wyjaśniają mu różne kwestye, dają odpowiedź na różne pytania. Nie obcemi są mu już teraz wyspy: Niskie czyli Tuamotu, Markezas albo Mandasas, Karoliny, Towarzyskie, Pomotu, grupa wysp Herveya albo Cooka, wyspy Tonga czyli Przyjacielskie, wielowysep Marszala, wyspy Samoa, Australskie, Walijskie, Fidży, Salomona, jako też pojedyńczo rozrzucone Niue, Tokelau, Manchiki, Wielkanocne i t. d.

Badając ich położenie, poznał równocześnie warunki politycznego ich ustroju i wie, że rządy, nawet tych ziem, które zostają pod protektoratem Francyi, Wielkiej Brytanii lub Ameryki spoczywają w rękach jednego potężnego władcy, którego działanie nie ulega żadnej krytyce ze strony podwładnych; że jak na całym świecie tak i tutaj ubodzy zostają pod przewagą bogatych; że krajowcy wyznają bądź-to bramińską, bądź mahometańską lub protestancką religię, że najliczniejsi katolicy są na wyspach zostających pod opieką Francyi, dzięki wpływom gorliwych misionarzy, a może także poczęści wspaniałości ceremonii naszego Kościoła, która imponując im, potężnie działa na proste ich umysły.

Nadto z poważnych dzieł naukowych dowiedział się pilny badacz, że mowa krajowców dość uboga, bo składająca się z trzynastu do siedmnastu brzmień różnych, łączy się z językiem angielskim, który dopełniając jej braki, przytłumiają do tego stopnia, że zaniedługo grozi jej zupełna zagłada. Co więcej, indywidualność samych nawet tuziemców zaciera się widocznie i bardzo szybko, czego wypada żałować, bo typ kanakski, o jaśniejszej cerze pod równikiem jak na niżej położonych wyspach, odznacza się zręcznością a nawet piękną piękną budową ciała, i Polinezya straci niezmiernie wiele na tem pochłonięciu jej ludów przez obce narodowości i rasy.

plwy_26.jpg (168820 bytes)

Oprócz książek, które czytuje z wielkim upodobaniem, Francolin prowadzi nieraz długie rozmowy z wykształconym komandorem, opowiadającym mu chętnie własne podróże i spostrzeżenia.

Nazywając teraz poważnego swego towarzysza „Larousem stref gorących” niejednokrotnie artyści francuscy zadają mu pytania odnośne do nieznanych sobie, a zwiedzanych obecnie ziem, otrzymując zawsze wyczerpujące objaśnienia.

– Jakże wyjątkowo szczęśliwem jest życie na tym odłamku stalowym – mówił może po raz setny, w równym zawsze stopniu zachwycony swem położeniem, Yvernes.

– O-o-o! – przeciągle i z pewną złośliwością odpowiedział Ponchard – czekajmy końca chociażby tylko tej podróży, zanim ostatecznie wypowiemy zdanie…

– Czy zamyślasz temi słowy obudzić w nas niepokój i nieufność jaką? pytał Francolin.

– Niekoniecznie, bo choć na horyzoncie gromadzą się chmury i zapowiadają burzę, to jeszcze dla nas, jako gości, nic to tak przestraszającego…

– Mógłbyś już raz porzucić dziwaczny sposób intrygowania tą jakąś tajemniczością w mowie, – mruknął gniewnie Sebastyan.

– Alboż to sami nie widzicie, że się przygotowuje wesołe dla nas przedstawienie, że przyjdzie kiedyś, wkrótce może, do starcia między dwoma obozami tutejszej ludności.

– Masz zapewne na myśli partyę katolicką i protestancką.

– Lub dokładnie mówiąc, przywódzców ich Tankerdona i Coverleya, z których każden stojąc na czele swego obozu, prowadzi cichą walkę o przeważny wpływ w mieście. – Lada więc chwila, z powodu jakiej błahej przyczyny może nastąpić jawne starcie.

– Słyszę, że Nat Coverley jest człowiekiem roztropnym i umiarkowanym, zrobił uwagę Francolin.

– Powiedz mi tylko przyjacielu miły, czy znasz tę szlachetną postać, która się „ambicyą” albo lepiej jeszcze „miłością własną” nazywa? Jest to złośliwa bogini, która lubi bezpodzielnie królować nad ludzkim duchem, gdy w nim już raz obrała sobie mieszkanie, objaśnił żartobliwie Ponchard.

Tak jest niestety, posiadacze miliardów nie zadawalniają się bytem spokojnym i bez trosk żadnych, jakie prowadzić można na Cudownej wyspie; rywalizacya dwóch potęg w postaci dwóch najbogatszych mieszkańców objawia się coraz wyraźniej.

Jan Tankerdon jest duszą i ciałem najdokładniejszym typem Yankesa-aferzysty, ambitnego i lubiącego dużo zajmować miejsca.

Wzrostu wysokiego, atletycznej budowy ciała, ma głowę wielką, twarz pełną okoloną rudym zarostem, usta grube, oczy, mim olat sześćdziesięciu, o spojrzeniu bystrem a blaskach żółtawych, które mu nadają coś, co przypomina wyżła i buldoga zarazem.

Na rozległym handlu solonem mięsem wieprzowem dorobiwszy się olbrzymiej swej fortuny, pozostał jednak człowiekiem gwałtownym, w postępowaniu którego, daje się odczuć zbyt często brak lepszego wychowania. Rozumiejąc że złoto zastępuje mu wszelkie braki, lubi się pysznić swym majątkiem choć z drugiej strony zdawaćby się mogło, że nie uważa go jeszcze za dostateczny, skoro wraz z kilku innymi ze swej partyi, starał się usilnie wprowadzić na Standard-Island, kodeksem zabroniony handel.

Małżonka jego, przeciętna amerykanka, jest potulną żoną i dobrą matką licznej bardzo rodziny. Z całej tej gromadki różnego wieku dziatwy, Koncertujący Kwartet zauważył jedynie Waltera, najstarszego spadkobiercę ojcowskiej fortuny.

Dwudziestokilko letni już ten młodzieniec, o powierzchowności bardzo szykownej a średnim poziomie umysłu, charakterem podobny do matki, ma serce dobre i tyle tylko ambicyi z powodu rodzinnych miliardów, że zawsze pierwszym i najzręczniejszym być musi wśród zastępu młodych ludzi w ulubionych grach: polo, golf, lown-tenis lub krokiecie. Chociaż nie wybitna to, lecz poczciwa w gruncie natura, ogólną cieszy się sympatyą, a Ponchard zajmujący się chętnie sprawami drugich, ma już w pogotowiu dla młodego Waltera różne plany matrymonialne.

Najznakomitsza z partyi katolickiej rodzina Coverleyów przedstawia się w świetle całkiem odmiennym.

Fortuna Nata, głowy rodziny, powstała z przedsiębiorstw kolejowych i operacyi bankowych, które umiał zawsze szczęśliwie przeprowadzać. – Wysokiego wzrostu; o liniach twarzy regularnych, nosi całkowity ciemno-szatyn zarost, w którym jednak plącze się już niejedna srebrna nitka. Charakteru zimnego, lecz dystyngowany w wzięciu otoczony był ogólnem poważaniem w rodzinnych swych stronach południowych Stanów Zjednoczonych. Zamiłowany w sztukach pięknych, ma wyrobione zdanie tak w malarstwie jak w muzyce; zna też gruntownie literaturę klasyczną i utwory najnowszych czasów.

Również inteligentną, a w obcowaniu wytworną jest żona jego pochodzenia kreolskiego z francuskiej Luiziany. Grając pięknie na fortepianie, często w pałacu swym przy ulicy piętnastej, akompaniuje Kwartetowi, który szczeremi oklaskami darzy wyborową grę pianistki.

Małżeństwo to wyjątkowo sympatyczne, pobłogosławionem zostało trzema tylko córkami, jedynemi dziedziczkami ojcowskich miliardów, któremi jednak nie pysznią się tutaj tak, jak to zwykła czynić rodzina Tankerdonów. Zresztą olbrzymie posagi nie bywają wcale wyjątkami w złotodajnej Ameryce, dość przytoczyć głośne swego czasu zdarzenie, gdy o bogatą dziedziczkę zaledwie trzechletnią mis Tery, liczni przedstawiali się konkurenci.

Ale córki państwa Coverley, obok ojcowskich miliardów otrzymały od matki bardzo staranne wychowanie, a od natury prawdziwie wdzięczną urodę. Najstarsza z nich Diana, pieszczotliwie Dy zwana, jest dziewiętnasto-letnią panienką o wielkich szafirowych oczach i delikatnej cerze miłej twarzyczki, którą okalają bogate sploty ciemno bląd włosów.

Wysmukła i zręczna jej figurka jest ozdobą każdego liczniejszego zebrania w Miliard-City, a dla przyjemnego sposobu obejścia, wesołego humoru i taktownego wzęcia, bywa zawsze otoczoną przez grono najznakomitszej młodzieży.

– Zaprawdę wielka szkoda, że dwie te najbogatsze w mieście rodziny żyją w nieprzyjaznem sobie usposobieniu, mawiał nieraz Ponchard, inaczej bowiem, jakże dobraną parę stanowiłyby najstarsze ich latorośle!

– Kto wie jeszcze na czem się to skończyć może – odpowiadał prezes Sztuk pięknych mrużąc jedno oko, jeśli się obudzi w młodych sercach wzajemna sympatya i uczucie…

– Jak dotychczas przynajmniej nie zanosi się na to; przeciwnie, uważałem raczej staranne unikanie się stron obu – zrobił uwagę Francolin.

Trzymając się kierunku mniej więcej sto sześćdziesiątego południka, pływająca wyspa przebywa teraz tę część oceanu, która przedstawia największą głębię, tworzącą w miejscu zwanem Belknap przepaść sięgającą do sześciu tysięcy metrów. Zwierciadlaną też szybę bezmiernych tych obszarów morskich nie urozmaica żadna, choćby najmniejsza wysepka; a zapuszczona sonda wydobywa na wierzch ciekawe okazy mięczaków i skorupiaków, których budowa ciała zdolnego wytrzymać ciśnienie masy wody równającej się sześciuset atmosferom, zastanawia uczonych naturalistów.

Dwudziestego dziewiątego lipca ujrzano z wieży obserwatoryum Standard-Islandu, grupę wysepek, które będąc własnością Anglii, zaliczane bywają często do posiadłości amerykańskich.

Minąwszy zdala Palmirę i Suncarung, pan Etel Simoe podpłynął na odległość pięciu mil do wyspy Flaming, która również jak wszystkie inne tu spotykane, wulkanicznej jest natury. Nieurodzajne, skaliste jej grunta zamieszkuje szczupła tylko garstka osadników i Wielka Brytania niezbyt doniosłe ciągnie z tych ziem korzyści. Gdy jednak raz udało jej się postawić na nich zwycięzką swę nóżkę, nie tak łatwo pozwoli zatrzeć jej ślady.

Noc z trzydziestego na trzydziesty pierwszy lipca dała sposobność mieszkańcom Standard-Islandu, a zatem i naszym artystom, podziwiania ciekawego zjawiska natury.

Przed wieczorem jeszcze, dano znać z portu Tribor-Harbour o pojawieniu się, w niezmiernej liczbie i na przestrzeni kilkomilowej, polipów, zwanych meduzami, z rodzaju tych którym przyrodnicy nadali nazwę „polipów oceanii”

Istoty te, z ustrojem nader prostym należą do działu tak zwanych jamochłonnych. Niektóre z nich żywą barwą i pięknym kształtem tak daleko przypominają rośliny, a mianowicie ich kwiaty, że wiele gatunków niedawno jeszcze zaliczane były do roślin przez sławnych nawet uczonych. Ciało ich, masy galaretowatej, podobne jest często do róż, peonii lub dzwoneczków, te zaś, które na Oceanie Spokojnym najczęściej spotkać można, do barwnych, ozdobianych brzegiem leciuchną koronką, parasolek.

Lubujący się w żartobliwych porównaniach Ponchard nie może się powstrzymać od złośliwej nieco uwagi.

– A jednak zdaje mi się – mówi ze znaczącem uśmiechem, że potęgi naszego miasta mają jeszcze pewną wyższość nad tą nieprzeliczoną liczbą; bo gdy zjawisko obecne należy do wyjątków, u nich miliardy są bezustannie w obiegu!

Z nadejściem nocy, publiczność Miliard-City zaległa w wielkiej liczbie tę stronę wybrzeża, zkąd można było wygodnie obserwować zajętą przez polipy część morza.

Wszystkie wagony kolei elektrycznej jako też wszystkie prywatne pojazdy były w nieustannym ruchu, dowożąc coraz liczniejszych widzów.

– Oczywiście w zupełnym komplecie stawiły się też obie rodziny Coverleyów i Tankerdonów, lecz unikając bliższego spotkania, nie zamieniły nawet zwykłego ukłonu, co naturalnie nie uszło bacznej uwagi śledzącej ich publiczności.

– Co za skandal! – mówiono po cichu, jak zajmujące będą jutrzejsze artykuły Staarboard Cronicle i New Herold w dziale wydarzeń miejscowych – powtarzano nie bez pewnego zadowolenia.

Gdy już zupełnie pociemniało, o tyle przynajmniej, o ile może być ciemną noc podzwrotnikowa przy blasku wspaniałych gwiazd na niebie, zdawało się, że cały ocean zajaśniał aż do najniższych swych głębin.

Meduzy bowiem żyjące w wodach mórz południowych, mają własność tak znacznej fosforescencyi, że jak w obecnej chwili, przy niezmiernej ich ilości, bije od nich blask podobny do światła zorzy północnej, które i tutaj mieni się barwami: niebieską, różową i fioletową.

Możnaby powiedzieć, że ocean pochłaniając przez dzień cały żary słoneczne, wydziela je nocą w postaci jakiegoś ognistego płynu.

Niebawem ster pływającej wyspy przecina tę zbitą masę polipów i Standard-Island otoczoną została, jak okiem zasięgnie, promienną aureolą, niby nimbem nadziemskim, jaki malarze zwykli dawać w około głów Świętych Pańskich.

Ciekawe to, a rzadkie zjawisko trwało aż do chwili, gdy wschodzące słońce przyćmiło swym blaskiem, fosforyczne ognie meduz, podobnie jak w świetle dziennem gasną światełka pospolicie znanych u nas robaczków świętojańskich.

W sześć dni później Cudowna wyspa była już bardzo blisko tej wymyślonej na naszej planecie linii, którą równikiem zowiemy, a która gdyby istniała przedzieliłaby ziemię na dwie olbrzymie półkule.

W miejscu tem można widzieć równocześnie oba bieguny sklepienia niebios, północny ze znaną nam gwiazdą polarną, i jak pierś weterana zdobny jaśniejącym krzyżem, biegun południowy.

Na całej też linii równika, planety w codziennym swym biegu zdają się podążać w prostopadłym względem niego kierunku, a ktokolwiek pragnąłby stale cieszyć się równą długością dnia i nocy, winien jedynie w tych stronach zbudować ołtarz swym penatom.

Od czasu swego istnienia, Standard-Island zamierza już po raz wtóry przepływać równik z północnej na południową półkulę, a fakt ten jest tak doniosłej wagi, że zaprojektowane zostało wielkie święto w miliardowem mieście.

– W rannej porze mają być odprawione solenne nabożeństwa we wszystkich świątyniach, poczem nastąpią zabawy publiczne i wyścigi naokoło wyspy; wieczorem nareszcie ma zabłysnąć wspaniała iluminacya miasta i spłoną sztuczne ognie na platformie wieży obserwatoryum.

Uroczystość podobna zwana przez marynarzy „chrztem równikowym” zwykle odbywa się na okrętach za każdym razem, gdy przebywają tę linię demarkacyjną, że zaś „Cudowna wyspa” jest niczem innem, jak tylko niezmiernych rozmiarów statkiem, przeto słuszną jest rzeczą, by przyjęła formy uświęcane dawnym obyczajem.

Na ten dzień ważny odkładane też były obrzędy chrztu dzieci, przybyłych na świat od czasu opuszczenia portu Magdaleny, a nawet ma się odbyć podobna ceremonia, lecz o charakterze świeckiej tylko zabawy, dla tych, którzy pierwszy raz w życiu przekraczają linię równika.

– Zdaje się, że i nam z kolei trzeba będzie poddać się ogólnie przyjętym zwyczajom – zauważył tego dnia Yvernes.

– Co znowu! Ani mi się marzy pozwolić na jakieś błazeństwa z moją osobą! – zawołał z oburzeniem wiolonczelista.

– To trudno mój stary! nic już nie zdoła nas obronić ani od konwi zimnej wody, oczywiście nie święconej, którą zleje nasze głowy odwieczny duch równika w postaci siwobrodego starca, ani od zabrania miejsca na huśtawce, wyobrażającej kołyskę, ani od upatrywania przez teleskop linii tej, na niebie, zarysowanej poprzednio atramentem na szkle, ani od wielu tym podobnych figli, praktykowanych przez starych wilków morskich.

– Co mię tam obchodzą dzikie jakieś obyczaje? – mruczał gniewnie Sebastyan.

– Każden kraj ma ich przecie wielką liczbę, a gościom należy je przyjmować bez szemrania – draźnił zgryźliwego dyrektora wesoły Ponchard.

plwy_27.jpg (179852 bytes)

Tymczasem nadszedł ów dzień uroczysty i cała wyspa przybrała świąteczny jakiś wygląd. Z wyjątkiem urzędników celnych, którym nie wolno pod żadnym pozorem opuszczać stanowiska, wszyscy mieszkańcy wolni są od zajęć, nawet obie śruby u portów stoją w spokoju, a akumulatory elektryczne zaopatrzone zostały dnia poprzedniego w dostateczną ilość siły, by jej nie zabrakło ani do oświetlania miasta, ani do innych koniecznych potrzeb.

Cudowna wyspa jednak nie stoi na miejscu, lecz posuwa się zwolna wraz z prądem wody, zmierzając ku równikowi.

Po solennych nabożeństwach w obu świątyniach rozpoczął się cały szereg zabaw w parku, gdzie wszystkie klasy Standard-Islandu zebrały się w wyjątkowym komplecie.

Walter Tankerdon, przodując młodzieży, zadziwia wszystkich swą zręcznością w najtrudniejszych partyach „golfu” tej pięknej gry, przypominającej igrzyska Rzymu, lub starej Helady.

Gdy już ognista gwiazda dnia skryła się za horyzontem, zabłysły na całym obszarze wyspy srebrzyste księżyce elektryczne wśród sztucznych ogni i rakiet, siejących w około rzęsisty deszcz ognisty.

Równocześnie zebrani w Casino dostojnicy miasta i najznakomitsi mieszkańcy Miliard-City, zaprosili do wspólnej biesiady francuskich artystów, którym przecie należy się tradycyonalny chrzest podzwrotnikowy.

Wśród ogólnie wesołych humorów, Cyrus Bikerstoff wzniósł pieniącym się szampanem zdrowie szlachetnych swych gości, przemówiwszy słów kilka uznania i podzięki. Zabrzęczały kielichy, polał się złocisty nektar, a okrzyki „niech żyją!” zapełniły salę.

Za taki dowód uprzejmej pamięci koncertujący kwartet nie omieszkał okazać swej wdzięczności, darząc słuchaczy najpiękniejszym swym repertuarem.

Szlachetne tony instrumentów przy wyjątkowym nastroju ducha artystów łączyły się w tak cudowną prawdziwie całość, że zapał w sali wzmagał się z każdą chwilą, a oklaski i „bisowania” dochodziły do rozmiarów rozhukanej burzy; gdy wreszcie na zakończenie prezydent miasta doręczył artystom piękny medal złoty, otoczony rzędem lśniących brylantów; na jednej stronie wyryte były herby miasta, na drugiej zaś widniał napis:

Koncertującemu Kwartetowi

od Towarzystwa, Zarządu i Mieszkańców

Miliard-City.

Wzruszeni tylu dowodami uznania artyści francuscy nie szczędzą najserdeczniejszych wyrazów wdzięczności; jeden tylko Sebastyan, szarpiąc drżącą ręką długą swą brodę, powtarza z niepojętym uporem ulubione swe zdanie: „Czekajmy końca całej tej awantury!”

Podług ścisłych obliczeń, dokonanych w obserwatoryum, Standard-Island przejdzie równik, o godzinie szóstej minut pięć wieczorem i w tejże chwili dany strzał armatni ma być jakby pozdrowieniem tych stron globu naszego.

Ponieważ linja drutów łączy ustawione nad brzegiem baterye z maszyną elektryczną, znajdującą się na skwerze przy obserwatoryum, przeto wystarcza nacisnąć tutaj drobną tylko sprężynę, aby zagrzmiał oczekiwany sygnał.

Szczególna rzecz, iż o taką błahą satysfakcyę dobijają się najznakomitsze osobistości miasta, a jako pierwsi i nieprzejednani niczem rywale, stanęli naprzeciw siebie Jem Tankerdon i Nat Coverley.

Poprzednie już traktowanie tej kwestyi na posiedzeniach w ratuszu i za pomocą telefonów, nie przyniosło pożądanych rezultatów; bezowocnemi zupełnie okazały się dyplomatyczne zabiegi Cyrusa Bikerstoffa i sprytne pośrednictwo Kalikstusa Munbara, w obec rozbudzonych namiętności: ambicyi i współzawodnictwa stronnictwo. Publiczność Miliard-City, rozumiejąc dobrze, iż w osobach przywódzców rozgrywają się jej własne losy, ciśnie się tłumnie na skwer obserwatoryum, oczekując z niepokojem pierwszego wybuchu i śledząc każdy ruch swych dowódzców, którzy stoją tam naprzeciw siebie i pięć kroków zaledwie od elektrycznego przyrządu.

Nie pozdrowiwszy się nawet pozdrowieniem kapeluszy, obadwaj wyciągają równocześnie rękę do aparatu…

– Sądzę, mój panie – odzywa się wreszcie wzburzony tłumionym gniewem Jem Tankerdon – że nie chcesz pozbawić mię honoru…

– Tego samego właśnie oczekuję ze strony pana – odpowiada spokojnie Nat Coverley.

– Ja tego nie zniosę, by mi publicznie uchybiano – zawołał pierwszy.

– Ja również wymagam uznania dla mojej osoby – brzmiała odpowiedź.

– Zobaczymy kto ma większą przewagę! – krzyknął przywódzca partyi protestanckiej, zbliżając się o krok jeden do aparatu.

Spokojniejszym ruchem Nat Coverley uczynił to samo.

Pośród zgromadzonych tłumów przeszedł szum, jakby dalekiej burzy. Stojący w pobliżu Walter, gotowym był widocznie bronić rzekomych praw ojca, podczas gdy delikatna w swych uczuciach Diana, zdaje się być zawstydzoną zachodzącymi wypadkami.

Najwięcej jednak niespokojnym, choć pozornie zupełnie obojętnym, był prezydent miasta, Cyrus Bikerstoff; jakżeby chętnie złączył on w jeden bukiet białą różę Yorków z czerwoną Lankastrów!

Bo któż obliczyć może, czy nie powtórzą się tutaj owe smutne dla angielskiej arystokracyi wypadki XV-go stulecia.

W chwili jednak największego natężenia ogólnej uwagi w tej chwili stanowczej, decydującej o wygranej lub przegranej dla jednej lub drugiej partyi, rozlega się nagle huk armatni… Nie z wyspy jednak, ale na pełnem morzu.

Wszyscy obecni zdumieli, nie umiejąc wytłómaczyć sobie tego faktu, aż wreszcie telegraficzna wiadomość z Tribor-Harbour doniosła, że statek jakiś, znajdujący się o jakie dwie mile od wyspy, wzywa pomocy, będąc w niebezpieczeństwie.

Jakże w samą porę zdarzył się ten wypadek!

Nikt już nie myśli ubiegać się o zaszczyt naciśnienia sprężyny, ani nawet o powitaniu wystrzałem drugiej półkuli globu naszego, bo też zresztą przy ogólnem zamięszaniu oznaczony czas już minął; wyspa przebyła linję równika, strzał armatni pozostał nadal we wnętrzu ogniem ziejącej maszyny. A obok tych wszystkich, zaszłych w ostatniej chwili wypadków, bodaj najważniejszym jest ten, że honor rodziny Tankerdonów zarówno jak Coverleyów pozostał nienaruszony.

Jakby siłą elektryczną pchnięta naprzód zgromadzona na skwerze publiczność, w braku wagonów kolejowych, które dla święta nie kursowały dnia tego, ciśnie się tłumnie ku przeciwnym brzegom wyspy, to jest w stronę, zkąd dosłyszała niespodziewany wystrzał.

plwy_28.jpg (132623 bytes)

W porcie Tribor-Harbour tymczasem dyżurny oficer gdy tylko posłyszał wezwanie na ratunek, kazał niezwłocznie spuścić szalupę, która właśnie wracała już ze szczęśliwie uratowaną załogą tonącego okrętu w chwili, gdy ludność Standard-Islandu napływała masami w tę stronę.

Wśród gromadki ocalonych poznano niebawem załogę malajskiego statku, który trzymając się ostrożnie w pewnem oddaleniu, podążał ciągle w ślad za Cudowną wyspą od dnia gdy ta opuściła Archipelag Hawajski.

 

 

 XI

WYSPY MARKIZY.

 

ankiem dnia 29 sierpnia, Standard-Island przebywszy przestrzeń trzech tysięcy pięciuset kilometrów od wysp Sandwich, zbliżała się do Archipelagu Markizów, leżącego między 7º 55 i 10º 30 szerokości południowej, a 141º i 143º 6’ długości zachodniej, licząc według południka obserwatoryum paryskiego.

Grupa ta wysp nazwaną jest także „Mendana” od hiszpańskiego żeglarza, który pierwszy zawinął tutaj w 1595 roku, zowią ją również „Wyspami rewolucyi” bo w 1791 roku kapitan Marchand zwiedził jej ziemię; – najsprawiedliwiej jednak przypadałaby jej nazwa „Wysp Cooka” bowiem w 1774 roku została dokładnie poznaną przez tego wielkiej zasługi marynarza.

– A od jak dawna Markizy są własnością Francyi? – pytał Yvernes nie bardzo biegły w historyi.

– Było to 1-go maja 1842 roku, gdy admirał Dupetit-Thouars zajął je w posiadanie rządu francuskiego. Czyn ten śmiały przyjęty dobrze u dworu, ganiony był przez opozycyę, ze względu na niezmierne oddalenie tych wysp zarówno od brzegów Ameryki jak Australii.

– Nie można jednak przeczyć, by to nie był ważny punkt oparcia dla żeglugi francuskiej – dowodził Francolin.

– Jak dotychczas, – odpowiedział komandor, dogadza jedynie tylko statkom rybackim; warunki te jednak mogą uledz korzystnej dla Francyi zmianie z chwilą, gdy kwestya kanału Panamskiego będzie faktem dokonanym; wówczas bowiem, Markizy powołane zostaną do wielkiego znaczenia w handlu morskim. Należałoby tylko zająć wam jeszcze wyspy Pomotu i Towarzyskie, które są jakby przedłużeniem pierwszych w kierunku południowo-zachodnim, dla przeciwdziałania wpływom Wielkiej Brytanii rozciągającym się w północno-zachodniej stronie Oceanii.

– Czy posiadamy tutaj jakąkolwiek siłę zbrojną, – zapytał, zainteresowany poruszoną kwestyą, Francolin.

– Aż do 1859 roku, objaśniał uprzejmy Pan Simoe, pozostawał na Nouka-Hiwa oddział francuskiej marynarki, po usunięciu go, opieka nad trójkolorowym sztandarem, powierzoną została goszczącym tu stale misyonarzom waszego kraju.

– Więc obecnie nie ujrzymy tu ani jednego kepi?

– Nic więcej nad władzę policyjną i oficera dowodzącego pułkiem krajowców; ten ostatni spełnia też równocześnie obowiązki sędziego.

– Dla krajowców naturalnie.

– Zarówno dla nich jak i dla kolonistów.

– A więc są przecie jacyś osadnicy na Nouka-Hiwa.

– W liczbie około trzydziestu.

– Ba!… – wtrącił Ponchard, nie byłoby z czego utworzyć symfonii, ani nawet skromnej harmonii…

– Ludność miejscowa jest również tutaj nieliczną, ciągnął dalej pan Simoe, ponieważ na obszar trzynastu tysięcy kilometrów kwadratowych, liczy zaledwie dwadzieścia cztery tysiące krajowców, a cyfra ta zdaje się jeszcze zmniejszać z każdym nieledwie rokiem.

– Więc markizianie skazani są z czasem na całkowitą zagładę, – zauważył Francolin; na czem właściwie polega przyczyna tak smutnych okoliczności?

– Jest to kwestya trudna bardzo do rozwiązania, zdaje się jednak, że dobroczynna z innych miar cywilizacya, bywa czasem zgubną dla krajowców, zmuszając ich do zmiany obyczajów i ubrania; nierzadko też zdarzają się wypadki przewiezienia zarodków zabójczych chorób starego świata; wreszcie wprowadzone w użycie alkohole, działają jak trucizna w tym klimacie.

– Jakby dla przeciwstawienia Nouce-Hiwa, Standard-Island najniespodziewaniej powiększyła swą ludność – rzekł, śmiejąc się Ponchard.

– Mówisz pan zapewne o uratowanej załodze malajskiego statku, – pytał pan Simoe, o tych jedenastu nędznych rozbitkach?

– Domyśliłeś się komandorze. – Cóż teraz zamyślacie uczynić z nimi?

plwy_29.jpg (183388 bytes)

– Kwestyę tę przedstawi pan Cyrus Bikerstaff Towarzystwu w porcie Magdaleny.

– Więc zachodzą jakieś trudności?

– W ustawach naszych, jak to panom wiadomo, wzbronionym jest dłuższy pobyt na Cudownej wyspie komukolwiek, któryby nie był przyjęty przez Towarzystwo…

– A zatem tych biedaków zostawicie na Markizach?

– Taki był plan pierwotny, lecz Sorel, kapitan załogi, śmiały i energiczny jak się zdaje człowiek, prosił usilnie, by tego nie czyniono, w tych bowiem warunkach w jakich zostali po rozbiciu się statku, mieliby trudność wielką dostania się do ojczystych „Nowych Hebrydów”

– Czegóż oni właściwie szukali na Oceanie?

– Równocześnie, gdy Standard-Island zatrzymała się naprzeciw Honolulu, statek Sorela przybył tam z ładunkiem żywicy. Widok pływającej wyspy tak zachwycił, jak się zdaje, kapitana i jego załogę, że odtąd podążali ciągle za nami, do czego się jednak wyraźnie przyznać nie chcą, aż pamiętnej owej nocy najechani zostali podobno przez wielki jakiś parowiec.

– Który wyszedł cało z tego miłego spotkania?…

– Tak przynajmniej wnosić można, gdyż nie wstrzymał się w dalszym biegu, podczas gdy ci biedacy cudem tylko nie poszli na dno morza.

– Ależ, o ile sobie przypominam, nie było dotąd wzmianki, byśmy w tym roku Nowe Hebrydy odwiedzić mieli – zauważył Francolin.

– Oni też nie spodziewają się wcale, byśmy ich aż na samo miejsce odwieźli, lecz Sorel, który zadziwiająco dokładnie powiadomionym jest o planie podróży Standard-Islandu, prosi, by ich, w powrotnej już drodze, do wysp Fidżi odstawić, ztamtąd bowiem, jak utrzymuje, dadzą już sobie radę.

Zostawiając Sebastyana wiecznie kwaśnego i niezadowolonego, Francolin, Yvernes i Ponchard podążyli na wieżę obserwatoryum, skoro tylko dnia 29 go sierpnia oznajmiono miastu pierwsze ukazanie się na horyzoncie szarzejących w dali Markizów.

Płynąc od strony zachodniej pan Ethel Simoe zbliżył się do wysp z wielką ostrożnością, bacząc pilnie na liczne tu ukryte pod wodą, lub wystające nieco nad jej poziom rafy koralowe.

– Niebawem, najwyraźniej już dostrzedz można skalistą Fetun, a za nią wysepkę Hiau pustą i bezurodzajną od tej strony, gdy od przeciwnej ma przedstawiać najprzyjemniejszy dla oka widok. Rzecz szczególna, że charakter podobny mają wszystkie bez wyjątku ziemie Archipelagu i podróżny doznaje miłych niespodzianek, gdy po nagich wybrzeżach północnych, napawa oczy piękną zielenią lasów i równin, wśród szumiących potoków i trzysto metrowych wspaniałych wodospadów ze strony południowej.

– Oho! – zawołał Ponchard – taka masa wody spływająca, jakby z naszej wieży Eifel, zasługuje na szczególne uznanie – Niagara mogłaby pozazdrościć…

– Bynajmniej, – odpowiada Francolin, Niagara zawsze panować będzie nad wszystkiemi wodospadami niezmierną swą szerokością, wody jej bowiem, rozlewają się na dziewięćset metrów; zechciej to sobie przypomnieć, bośmy ją przecie wspólnie zwiedzali…

– Masz słuszność! wracam berło Niagarze, która niechaj króluje nad wszystkimi wodospadami naszego i wszystkich innych światów – zawołał nieoszacowany w swym humorze Ponchard.

Okrążywszy nieurodzajne północno-zachodnie wybrzeża Nouka Hiwy, Standard-Island zwalnia biegu, omija przylądek Cziczagoff, nazwany tak przez ruskiego marynarza Kruzensterna, zostawia również za sobą port Taioa albo Okani i zatrzymuje się przy najdalej na południe wysuniętym przylądku Marcina w pobliżu zatoki Tajo-Hae, gdzie zapuszczona w ocean sonda wskazuje nadzwyczajną jego głębokość.

Ledwo zatrzymano się naprzeciw portu, gdy z wybrzeży na prawo rozległ się huk dział i gęsty dym zakrył wszystko w około.

– Oto rozbrzmiewa uroczysta salwa armatnia! – wołał zadowolony Ponchard.

– Nie łudź się kochany przyjacielu, – odezwał się obok stojący komandor, gdyż chociażby mieszkańcy tutejsi chcieli nas uczcić w podobny sposób, byłoby im to rzeczą całkiem niemożliwą z powodu zupełnego braku dział, najmniejszego nawet kalibru. Huk, który dochodzi naszych uszów, jest dziełem spadającej w pobliżu przylądka w niezmierną otchłań wody morskiej, ten zaś dym naokoło to tylko mgła, powstała z rozpryśniętych w atomy rozszalałych bałwanów.

– Szczerze żałuję pomyłki, bo wystrzał powitalny to jakby przyjacielskie uściśnienie ręki dwóch dobrych znajomych, – odpowiedział „Jego ekscelencya”.

– Ależ to wcale nie mała wysepka, ta śliczna Nouka Hiwa – zauważył Francolin

– Jest ona, jak panu wiadomo, największą z Markizów i powierzchnia jej wynosząca około piędziesięciu czterech mil kwadratowych, równa ją z niejednem małem księstewkiem niemieckim.

Wylądowawszy na wyspę, czwórka francuska pragnęła przedewszystkiem poznać jej stolicę, zdziwiła się jednak niepomiernie, gdy znalazła tylko skromną wioskę rozrzuconą wśród drzew prześlicznej dolinki.

Sympatyczni mieszkańcy tych ziem, wyróżniają się od ogólnego typu ludów Oceanii, przypominając powierzchownością swoją raczej Arabów lub Persów; średniego wzrostu silni i muskularni mają cerę więcej brunatną jak miedzianą twarz podłużną, czoła wyniosłe, nos orli, oczy czarne otoczone długiemi rzęsami z wyrazem rzewnej wesołości i dobroci zarazem.

Wraz z przyjęciem zalecanego przez misyonarzy ubrania, zaniedbanem zostało prawie zupełnie tatuowanie ciała, polegające na wcieraniu barwnych soków roślinnych w skórę pokłutą w różne znaki i rysunki.

– Piękni doprawdy są ci ludzie, – odezwał się raz Yvernes, sądzę jednak, że więcej odpowiadać musiał ich charakterowi dawny strój dzikich ludów.

– Być może, – potwierdził obecny Cyrus Bikerstaf, że Markizańczyk zaimponowałby nam więcej barwnem przybraniem głowy, zwanem „mero”, malowniczą tuniką „ahu-bun” z płaszczykiem „tiputa” zwanym. Ale cywilizacya wymaga skromności w obyczaju i ubraniu, której ulegając, przyjął krajowiec tutejszy lekkie bawełniane odzienie.

– Czy zmianę tę uważa pan za racyonalną?

– Bez zaprzeczenia, z punktu widzenia zasad moralności; – hygiena jednak tego ludu ucierpiała widocznie od tego czasu.

– Czy mówisz pan to seryo? – pytał zdziwiony Francolin.

– Najpoważniej w świecie; od czasu bowiem gdy ludność poczęła się ubierać więcej po europejsku, straciła dawną swą siłę i łatwiej podlega zaziębieniom, a nawet nieznanym tu dawniej suchotom.

– Jakże oni tu żyją, jakiemi rządzą się prawami, – badał dalej drugi skrzypek.

– Ludność cała podlega miejscowym prawom zwanym „tabu”, które są wymysłem możnych dla uciśnienia i wyzyskania słabych. Partya tabuistów, do której się liczą przedewszystkiem kapłani i czarodzieje „tuas” nazywani, oraz zwierzchnicy cywilni, przyjęła za godło barwę białą i biednemu ludowi, a także po części i kobietom wzbronionem jest pod surową karą, nietylko dotknąć się przedmiotów białych czyli tabuowanych, ale nawet spojrzeć na takowe. Prawo to szczególne oprócz markizanów, obowiązuje też jeszcze mieszkańców Pomotu i wysp Towarzyskich. Ostrzegam nawet panów byście je tutaj pilnie strzegli, jeżeli chcecie uniknąć wielu nieprzyjemności.

– Słyszysz Vaillant, czuwaj nad swemi rękoma i oczami, – dorzucił Ponchard.

Ale zaczepiony w ten sposób wiolonczelista, za całą odpowiedź wzruszył pogardliwie ramionami, jak czyni człowiek wobec całkiem obojętnej mu kwestyi

W wycieczkach swych po wyspie, artyści francuscy doznali niejednokrotnie gościnnego przyjęcia w skromnych domkach krajowców, i tam, gdzieby przed dwustu laty byli narażeni na śmierć niechybną, zasiadają dzisiaj do uczty składającej się ze smacznych ciast bananowych, pieczonych owoców, drzewa chlebowego, pokrzepiającego mleka kokosowych orzechów i delikatnych korzeni rośliny „tacca”.

Nie bierze ich wszakże najmniejsza ochota sprobować mięsa ryby zwanej „raja” którą tu spożywają surową, a mniej jeszcze polędwicy z rekina cenionej tym wyżej przez amatorów im więcej przechodzi w stan zepsucia.

plwy_30.jpg (206467 bytes)

Roślinność tutejsza jest wspaniałą swem bogactwem barw i odmian, i artyści, przebiegając doliny, wąwozy i lasy, podziwiają wspaniałe „spondras cytherea” z owocem do jabłek podobnym, olbrzymie pandanusy o kwiatach z silnym aromatycznym zapachem; „casuarinę” o twardem jak żelazo drzewie, oraz ciekawe okazy „hibiscus’a”, z którego włókna i kory, lud tutejszy wyrabia sobie ubranie.

A wśród wyniosłych pni tych olbrzymów, rozkładają koronkowe liście rzadkiej wysokości paprocie i trawy, oraz wysmukłe draceny i palmy różnego gatunku otoczone i splątane jakby w olbrzymie wiązanki zielonemi wstęgami różnorodnych lian. I nieraz wczesnym rankiem, gdy jeszcze na liściach połyskiwała rosa, znalazł się Kwartet wśród tej zieloności roślin, malowniczych gór i szumiących potoków, brała go szczera ochota złączenia z tą harmonią przyrody pięknych tonów swych instrumentów, jako hymn pochwalny dla Stwórcy wszechrzeczy.

Dnia 5-go września Standard-Island opuściła port Tajo Hoe, a zostawiając na wschodzie Nounę Hananę, zbliżyła się na odległość dwóch mil od Hapon, przedstawiającej zajmujący widok piętrzących się wysmukłych skał bazaltowych. Dwie jej zatoki noszące nazwy „Possession” i „Bon accueil”, wskazują wyraźnie, iż chrzestnym ich ojcem był Francuz; i rzeczywiście, nie kto inny tylko kapitan Merchard zatknął tam pierwszy trójkolorowy sztandar.

Nie zatrzymując się dłużej, mieszkańcy Miliard-Citty podziwiają tegoż dnia jeszcze wyspę: Hiwa Oa, albo Dominika i wązką tylko cieśniną oddzieloną od niej Tana-Ata. Obie te ziemie bogate w roślinność niszczą bezustanne walki ich mieszkańców, dziesiątkując nadto ludność w sposób straszliwy.

Następnego dnia ukazuje się w dali Tatu Hiwa; albo dawna wyspa Cooka, przedstawiająca nagą skałę w kształcie głowy cukru, zamieszkaną jedynie przez morskie ptactwo gnieżdżące się tutaj w wielkiej liczbie.

Od tego punktu Standard-Island zwraca się na południo zachód ku ziemiom Pomotu. Niczem nie zakłócona pogoda sprzyja bezustannie podróżnym.

plwy_31.jpg (146483 bytes)

Jedenastego sierpnia szalupa Babord-Harbour wyłowiła jedną z tych lin podwodnych, które jak nam wiadomo rzucone są z portu Magdaleny w różne strony oceanu. Druty te, zabezpieczone od zewnętrznego wpływu grubą warstwą żywicy, która równocześnie izoluje prąd elektryczny, połączono niebawem z głównym aparatem obserwatoryum astronomicznego i w ten sposób zawiązała się bezpośrednia łączność między pływającą wyspą a lądem stałym Ameryki.

Wśród innych wiadomości i rozporządzeń otrzymał pan Cyrus Bikerstaff pozwolenie od Towarzystwa na odstawienie rozbitków aż na same Nowe-Hebrydy, jeżeli naturalnie poważniejsi mieszkańcy miasta nie będą mieli nic przeciwko temu.

Pomyślną tę wiadomość zacny gubernator udzielił natychmiast kapitanowi Sorel, który ją przyjął wraz ze swymi towarzyszami z oznakami żywej wdzięczności.

 

 

 XII

TRZY TYGODNIE NA POMOTU.

 

dyby od owej nocy przy przejściu równika uwaga ogólna na Standard-Island nie była zajętą li tylko śledzeniem wzajemnych stosunków dwóch przywódców partyi, byłby może ktokolwiek podał myśl ograniczenia nieco swobody, jakiej używali malajscy ich goście. Wprawdzie nie narażali się oni nikomu, lecz trzymając się niby skromnie na uboczu przebiegali bezustannie wyspę, miasto i porty, badając wszystko szczegółowo, notując każdą drobnostkę, zdejmując nieledwie plany budynków. Jeżeli nawet ten lub ów zauważył tę niezwykłą ich ruchliwość i ciekawość, nie zastanawiał się zbytecznie nad przyczynami, lub co więcej, nad możliwymi skutkami takiego położenia rzeczy, lecz kładł to najspokojniej na karb bezcelowego życia i braku wszelkiego zajęcia tych na wpół tylko cywilizowanych ludzi.

Zasilane nowemi wiadomościami otrzymanemi za pośrednictwem nieoszacowanych lin podwodnych, a także z pism całego świata, dowożonych przez parowce gazety Miliard-Citty powiadomiały czytelników swoich, o wszystkiem co tylko godnem było uwagi z ostatnich wypadków, zaszłych tak w Ameryce jak i w Europie.

Tą też drogą wiedzą tu wszyscy dokładnie z jaką niechęcią odzywała się zawsze Anglia o Cudownej wyspie, odnajdując coraz nowe przeciw istnieniu jej zarzuty. Rzecz oczywista, nikt nie myśli brać nadto do serca słów podobnych, dyktowanych jedynie uczuciem zazdrości.

– Uważajcie tylko, – zawołał raz Ponchard do swoich towarzyszy przeglądając pisma, mówią tu o nas, o naszem nagłem zniknięciu z horyzontu Stanów Zjednoczonych. Pierwszy alarm rzuciło naturalnie miasto San-Diego; poczęto się więc dopytywać i śledzić, no – i doszli wreszcie do przypuszczeń niedalekich wcale od rzeczywistej prawdy.

– A w jakim tonie odzywają się o nas? – zapytał Francolin.

– O, jak najprzyjaźniej w świecie; posłuchaj tylko co mówi na zakończenie życzliwy nam korespondent: „Jeżeli odczuwamy ile straciliśmy przyjemności od czasu, gdy utalentowani artyści francuscy opuścili nasze strony, nie z mniejszem jednak pozostajemy dla nich uznaniem i kiedykolwiek zechcą powrócić do nas, powitamy ich zawsze z zapałem na jaki zasługuje sztuka, tak pięknie przez nich uprawiana.”

Podczas gdy oblicza towarzyszy rozjaśniło przyjemne uczucie zadowolenia i pogłaskanej miłości własnej, jeden Vaillant siedział, jak zwykle posępny, mrucząc coś niewyraźnie o niepotrzebnem szukaniu przygód na jakiejś tam sztucznej wyspie.

– Och, mój stary, rozjaśniłbyś już raz chmurne swoje oblicze; widzisz przecie, że gdy pewnego poranku anioł z ognistym mieczem wygna nas z tego raju, będziesz mógł znowu wędrować po ciernistych drogach Nowego Świata… Czy cię to w obecnej niedoli pocieszyć nie zdoła? – drwił z kolegi złośliwy Ponchard.

Chociaż rzuceni w tak dalekie strony świata, artyści utrzymywali jednak stale korespondencyę z przyjaciołmi i rodziną swą we Francyi, która powiadomiona o przyjemnem życiu, jakie im los łaskawy w Miliard-Citty pędzić dozwolił, cieszyła się wyjątkowem ich szczęściem. Że zaś listy dochodziły jak najregularniej przeto nawet i z tej strony nie doznali żadnej przykrości.

Gdy raz ciekawy Francolin siedząc w bibliotece Casina rozłożył szczegółową mapę Oceanii, by śledzić drogę jaką przebył na pływającej wyspie, aż krzyknął z podziwu na widok tych setek drobnych punkcików, które razem wzięte, noszą nazwę archipelagu Pomotu.

plwy_32.jpg (190242 bytes)

– No, – pomyślał, cenię bardzo wiadomości naszego komandora, pozwalam sobie jednak wątpić nieco, by z tego labiryntu raf, atoli i wysepek zdołał przeprowadzić takiego kolosa jakim jest nasza Standard-Island!

Jak próżne jednak były jego obawy, mogli się wszyscy przekonać, gdy pan Ethel Simoe kierował swym olbrzymim statkiem, na tem prawdziwie „Niebezpiecznem morzu”, jakby lekką rybacką łodzią, robiąc zadziwiające zwroty, okrążając przeszkody, przepływając najwęższe stosunkowo cieśniny.

Ciekawym tym, z raf koralowych sztucznie powstałym wyspom, nadawano różnemi czasy nazwy przeróżne jako to: Niebezpiecznego morza, wysp Nizkich, Oddalonych, Tajemniczych, Południowych, wreszcie Pomotu czyli podległych. Przeciwko ostatniej jednak mieszkańcy Taiti zaprotestowali śmiało i rząd francuski przychylił się do zmiany na Tuamotu; mimo tego pierwotne ich przezwisko utrzymało się dotąd w potocznym, nieurzędowym języku.

Jeżeli zważymy położenie tych ziem, usprawiedliwimy ich nazwą Nizkich, bo jeżeli niektóre z nich wznoszą się na 40 stóp nad poziom morza, ogół nie dochodzi nawet metra wysokości, i byłyby każdej doby dwukrotnie zalewane wodą, gdyby przypływ i odpływ oceanu nie był w tych stronach tak małoznaczny, że śmiało można powiedzieć, iż go wcale niema.

Jedne z nich przedstawiają dość duże urodzajne wysepki, inne, drobne koralowe rafy i nagie skały, a jest takich ilość największa, które niby pierścieniem wapiennym otaczając dawniej, zapadły już obecnie grunt stały, tworzą tak zwane „atole”, których część środkową zajmują laguny lub jeziora.

Skaliste i nieurodzajne początkowo, lecz przez szereg długich lat pokrywane warstwą narzucanego przez bałwany mułu, oraz drobnych roślin i żyjątek morskich, posiadają obecnie, na znaczną głębokość, grunt o tyle urodzajny, że zdobi go najwspanialsza podzwrotnikowa roślinność,

Ominąwszy z wielką uwagą Vihitahi, otoczoną koralowemi rafami, pan Ethel Simoe zostawia na boku nieco większą Akiti, wznoszącą się trochę wyżej od innych, nad poziom morza i przy swej wielkości nie mającej dotąd wewnętrznych lagunów. Również w oddaleniu tylko ukazuje się śliczny pierścień, jaki tworzy wysepka Aman, z dwoma wązkiemi przejściami od wód środkowych do oceanu.

plwy_33.jpg (201774 bytes)

Podczas, gdy mieszkańcy Miliard-City zadawalniają się w zupełności powitaniem z daleka tych ziem, które zwiedzali już w roku zeszłym, artyści francuscy chętnie zatrzymaliby się tu nieco dłużej, dla poznania jedynych w swym rodzaju, a również jak Standard-Island, sztucznych wysp, zawdzięczających jednak istnienie swoje nie rękom i rozumowi ludzkiemu, lecz drobnym i słabym mięczakom.

– Ale które też, dodaje pan Simoe, pozbawione są możności przenoszenia się z miejsca na miejsce…

– Zdolność tę, Standard-Island rozwija aż nadto w obecnej chwili, odpowiada Ponchard. Mogłaby przecie odpocząć chwilę przy jednym z tych pięknych bukietów zieleni…

– Bądźcie panowie spokojni, upewniał komandor, zatrzymamy się niebawem przy wyspie Hoa i Anaa, a dłużej nieco u brzegów Tarakawy, co sądzę zadowolni w zupełności, usprawiedliwioną zresztą, ciekawość waszą.

Gdy więc dnia 23-go września Cudowna wyspa podpłynęła do Hao, wielu jej mieszkańców, a między nimi i nasi artyści kazali się przewieść do głównej wioski, położonej w głębi, nad lagunami, które wązkiem przejściem łączą się z morzem. Po obu brzegach małej tej cieśniny rosnące piękne palmy, myrty i pandanusy tworzą uroczy tunel, pełen zieloności i aromatycznej woni.

Dodatnie jednak wrażenie wysepki Hao, zatarło się prędko w pamięci podróżnych wobec szczególnego wdzięku, jaki wabi oczy najbliższa jej sąsiadka Anaa. Wązki ten pas ziemi niby strojny zielenią olbrzymi wieniec, ma strome od morza, a lekko ku lagunom pochylone brzegi.

Rozrzucone tu wśród palmowych lasów wioski, sprawiają miłe wrażenie szczególną starannością w pobudowaniu domów, których wewnętrzny porządek również za wyjątkowy w tych krajach uważać można.

Jeżeli mieszkańcy wysp Tuamotu o czarnym prawie kolorze skóry mniej są urodziwi, i jeżeli charakter ich nie jest tak zajmującym, jak to zauważyliśmy u Markizanów, przedstawiają jednak doskonały typ ludności Oceanii.

Zniszczona w straszny sposób, w końcu XIX stulecia, przejściem burzącego wszystko cyklonu, Anaa zakwitła wkrótce na nowo, lecz chociaż liczy obecnie piętnaście tysięcy mieszkańców, rywalka jej Tarakawa nie wróciła jej już zaszczytu pierwszeństwa, jako stolicy władz rządu francuzkiego, oraz głównego punktu tutejszego handlu. Przyczyny pozornej tej niesprawiedliwości, szukać należy zapewne w łatwiejszym dostępie, jaki tamta ziemia dla żeglugi przedstawia.

Szybko i bujnie rosnące tu kokosowe palmy stanowią dla mieszkańców produkt pierwszego rzędu; owoc ich bowiem w różnym stopniu dojrzenia, służy już to za orzeźwiający napój, już też za pokarm zdrowy i posilny. Chętnie też bardzo żywi się nim trzoda, drób, a nawet psy, z których pieczeń uważana jest za wyjątkowy przysmak przez krajowców.

Jeżeli nadto weźmiemy pod uwagę, że z tłustego jądra tego orzecha, suszonego na słońcu, wytłaczają tu, sposobem dość pierwotnym, doskonały olej, będący prawie jedynym przedmiotem handlu tych ziem oddalonych ze stałymi lądami świata, to przyznać nam trzeba, że jest to prawdziwie opatrznościowe drzewo dla zamieszkałej na tym archipelagu ludności.

Orzechy kokosowe mają jeszcze w tych stronach szczególnego rodzaju amatora, jak mógł się przekonać o tem naocznie Kwartet francuzki, przebiegający wyspę z zajęciem wielkiem. Gdy zmęczony razu pewnego spoczął na świeżej miękiej murawie, przestraszył go nagle dziwny szelest wśród zarośli. Lękając się, chociaż bezzasadnie, obecności jadowitego węża, prędko stanęli wszyscy gotowi do obrony, gdy ujrzeli wreszcie olbrzymie ciało jakiegoś skorupiaka.

plwy_34.jpg (179476 bytes)

– A szkaradne stworzenie! zawołał Ponchard, podnosząc laskę, by nią uderzyć zbliżające się zwierzę.

– Nie mamy się czego obawiać, uspakajał towarzyszy przytomny Frankolin, jest to nieszkodliwy dla nas całkiem gatunek raka, przez krajowców „birgo” zwanego, który hodowcom znaczne wyrządza szkody.

– Pozostańmy tu spokojnie, a może nam się uda zobaczyć, jak to zwierzę poradzi sobie z twardą łupiną owocu.

– Więc to nie jest rak morski, ten birgo, pytał Yvernes.

– Zdaje się, że żyje on przeważnie na ziemi, to jest w głębokich norach, które sobie kopie w pobliżu palm kokosowych i wyścieła włóknem, zdartem z ich owocu. Dziwi mię jednak, że się nam we dnie ukazał, utrzymują bowiem, że dopiero nocą wychodzi na żer.

– Musiał mu dzisiaj wyjątkowo głód dokuczyć, mówił Ponchard, śledząc bacznie ruchy olbrzymiego skorupiaka, który wyciągnąwszy naprzód wielkie nożyce przedniej pary nóg, obracał w nich znaleziony właśnie orzech i zdzierał pokrywające go włókno.

– Ciekawa rzecz, jakby sobie radził, gdyby na ziemi nic odpowiedniego nie znalazł, odezwał się pierwszy skrzypek.

– Utrzymują, że w takim razie włazi na sam wierzchołek drzewa i zrzuca na dół owoce…

– Nie może być!… Takie ciężkie, niezgrabne stworzenie jakże zdoła się utrzymać na wysmukłym pniu palmy…

– Przypatrz się jednak, jak to niezgrabne stworzenie zręcznie i mądrze bierze się do rozłupania skorupy, jak bije twardemi nożycami, niby żelaznym młotkiem, w jedno i to samo miejsce… Brawo, udało mu się znakomicie, oto już otwór zrobiony!

– Czy tylko nie nadto mały w stosunku do potężnych jego kleszczy.

– To już jego rzecz! Powiększy go, gdy będzie potrzeba!

– Nie, nie! radzi sobie inaczej, tylne łapy znacznie węższe wysuwa teraz naprzód. Jakże ich zręcznie używa! Patrzcie, wyjmuje już kawałkami orzech i z apetytem zajada.

– Jest to rzeczą pewną, – odezwał się Yvernes, że natura stworzyła tego birgo do otwierania orzechów kokosowych…

– Albo, że orzechy kokosowe stworzone zostały dla tego skorupiaka, – żartował Ponchard.

– Zdaje mi się, iż człowiek nie umiałby sobie lepiej radzić.

– A gdybyśmy też probowali przeszkodzić temu, by krab zjadł orzech, albo żeby orzech został zjedzony przez kraba, – ciągnął dalej wesoły zawsze Ponchard.

– Proszę mu w niczem nie przeszkadzać, – zaprotestował Yvernes, nie dajmy nawet takiemu stworzeniu złego pojęcia o uprzejmości francuskiej.

– Zgoda, niech i tak będzie, – odpowiedział uśmiechając się Jego ekscelencya.

Opuściwszy po sześćdziesięciu godzinach odpoczynku wyspę Anaa, Standard-Island płynie w stronę Tarakawy, kierując się między mnóstwem raf i wysepek, przedstawiających zdala śliczny widok, niby pływających koszów kwiatowych, wśród których uwija się niezliczona ilość łodzi, świadczących o skupiającym się tam handlu i przemyśle całego archipelagu.

Wspaniały obraz jaki się roztacza dokoła, pociąga ku sobie ludność miliardowego miasta, który tłumnie zalega brzegi Standard-Islandu.

Za przybyciem jej do portu Tarakawy, gubernator tejże, stary oficer marynarki francuskiej, przedstawił się pierwszy w Tribor-Harbour, by powitać miłych mu gości. Po ceremonialnem przyjęciu przez Cyrusa Bikerstaffa, oświadczył zamiar zwiedzenia miasta i wyspy, na co oczywiście zgodzono się chętnie wyznaczając rolę przewodnika, wyjątkowo zdolnemu w tym kierunku Kalikstusowi Munbar. Rzecz naturalna, że Koncertujący Kwartet wraz z panem Atanazym Doremus nie zaniedbali się przedstawić swemu współziomkowi, który powitał ich ze szczerą radością, zatrzymując w swem towarzystwie aż do ostatniej chwili odjazdu.

Nazajutrz czyniąc zadość formom etykiety, gubernator Standard-Islandu wraz z paryżanami złożył wizytę reprezentacyi władzy francuskiej mieszczącej się w głównej wiosce Trakawy. Rezydencya to niezbyt wspaniała, domki skromne, a siła zbrojna rządzącego tu państwa, ogranicza się doliczby kilkunastu starych marynarzy.

Mieszkańcy tutejsi oprócz handlu orzechami kokosowemi i wytłaczanym z nich olejem, zajmują się nadto połowem pereł, który jest dość znaczny, szczególniej u wybrzeży sąsiedniej Tuan.

Śmiali ci nurkowie nie lękają się, bez żadnych przyrządów, zapuszczać w znaczne głębiny oceanu, a wyćwiczone ich w tym kierunku płuca, więcej niż minutę wytrzymują pod wodą zupełny brak powietrza.

Jakkolwiek damom w miliardowem mieście nie zbywa na klejnotach wszelkiego rodzaju i najwyższej ceny, chętnie jednak zakupują jako pamiątki, najpiękniejsze okazy muszli i pereł, a rzecz szczególna, że i w tem nawet, współzawodnictwo pani Tankerdon nad rodziną Coverley’ów zwraca powszechną uwagę. Kupcy jednak i biedni nurkowie, zbierają przy tej sposobności sumy o jakich nigdy nie marzyli.

plwy_35.jpg (103880 bytes)

Gdy po dwóch tygodniach odpoczynku upłynął czas przeznaczonych dla wysp Pomotu, Standard-Island żegnana uroczyście przez władze francuskie, zwróciła się w stronę zachodnio-południową i walcząc z licznemi przeszkodami, jakie tu tworzą rafy koralowe, zamierza przebyć owe pięć stopni, które dzielą ten Archipelag od grupy wysp Towarzyskich.

Siła tysiąca koni parowych unosi ją w kierunku, tak poetycznie wsławionej przez Boaugainville’a, uroczej Taiti.

 

Poprzednia częśćNastępna cześć