Poprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Juliusz Verne

Cudowna wyspa

Część pierwsza

(Rozdział XIII-XIV)

Przekład: Michalina Daniszewska

80 ilustracji L. Benetta, w tym 12 kolorowych;

1 mapa kolorowa i dwie czarno-białe.

"Wieczory Rodzinne", 1895

plwy_001.jpg (103701 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

 

Część pierwsza

 

XIII

WYSPA TAITI.

 

rchipelag wysp Towarzyskich, także wyspami „Wiatru” zwany, liczy razem około dwóch tysięcy dwustu kilometrów kwadratowych powierzchni lądu stałego i dzieli się położeniem swem na dwie wyraźne grupy. Ze wszystkich tych ziem najbardziej w stronę północno-zachodnią wysuwa się prześliczna Taiti, a wznosząca się tam na dwieście trzydzieści metrów wysoka góra Moia, albo Diadem zwana, zdaleka już wskazuje płynącej Standard-Island obecny cel jej podróży.

plwy_36.jpg (182624 bytes)

Pierwszy to raz mieszkańcy Miliard-City mają zatrzymać się u tych wybrzeży, zeszłego bowiem roku zbyt późno wyruszyli w podróż, aby mogli się zapuścić w tak dalekie strony i już od Pomotu nawrócili w powrotnej drodze ku równikowi. A jednak archipelag ten jest bezwątpienia najpiękniejszym ze wszystkich wysp na Oceanie Spokojnym; przyznają to bezspornie najmniej nawet na wdzięk przyrody wrażliwi, podróżni.

Stosownie do życzenia większości głosów, na ogólnem zebraniu w ratuszu, pan Ethel Simoe nie kieruje się wprost do portu Papeete, który jest zarazem stolicą wyspy Taiti, ale okrąża jej brzegi od strony południowej, dając możność zebranym w Tribor-Harbour miliardowiczom podziwiania za pomocą lunet, wspaniałych wybrzeży wyspy, na których znać kulturę, na jaką może zdobyć się ręka cywilizowanego już człowieka.

Następnego dopiero dnia, skoro świt rozjaśnił horyzont Standard-Island staje u wnijścia do portu, a liczne tłumy cisną się do Tribor-Harbour, by zając miejsce w przygotowanych już łodziach i co rychlej powitać nieznaną, a piękną ziemię. Mimo jednak gorączkowego pośpiechu, jaki widocznym jest w ich ruchach, wszyscy ustąpić muszą pierwszeństwa gubernatorowi, który wedle przyjętych form, spieszy porozumieć się z miejscową władzą cywilną i złożyć oficyalną wizytę rezydującej w Popeete królowej.

plwy_37.jpg (162260 bytes)

W samą więc porę, bo około dziewiątej, Cyrus Bikerstaff i jego dwaj adjunkci w towarzystwie Nata Coverleya i Jem Tankerdona, oraz kilku oficerów w ubraniach i mundurach galowych, zasiadają w jednej z najpiękniejszych szalup Standard-Islandu, nad którą powiewa barwna i złocista chorągiew miasta. W drugiej, niemniej staniałej łodzi podążają za nimi Kalikstus Munbar, artyści francuscy, oraz wielka liczna znaczniejszych obywateli Miliard-City.

W połowie już drogi, otoczeni przez podążające ku nim łodzie i szalupy miejscowe, witani radosnymi okrzykami przez krajowców, odbywają uroczysty wjazd do portu wśród cisnącej się na brzeg ludności miejscowej i głośnych salw armatnich.

Dziękując zebranym tłumom za okazywaną sympatyę, przybyli podążają do pałacu gubernatora, który reprezentując władze francuskie, rządzi na Taiti i przyległych jej wyspach.

Drogę jaką przebywają, tworzy piękna aleja drzew pomarańczowych, palmowych i bananowych, z pośród zieleni których wychylając się śliczne wille, świadczące o dobrobycie ich mieszkańców.

Rozglądając się w około, przybyli mogą łatwo doznać złudzenia, iż znajdują się w jakimś uroczym zakątku Riviery, a jeżeli dodamy, iż zarówno władza cywilna jako i duchowieństwo katolickiego kościoła reprezentowane jest przez współziomków Koncertującego Kwartetu, że oprócz oddziału wojska i znacznej marynarki, wyspa Taiti posiada wielu francuskich kolonistów, których język jest tutaj w powszechnym użyciu, nawet u krajowców, to nie zdziwi nas bynajmniej, że czterej artyści czują się tu od razu jakby w ojczyźnie swojej.

W gustownym, piętrowym budynku otoczonym cienistym parkiem, przybyli goście ze Standard-Islandu przyjęci są owacyjnie przez zebranych na ich powitanie oficerów i urzędników francuskich, a uprzejmość samego generał-gubernatora, człowieka o wyższej inteligencyi i wytwornem wzięciu, nie przedstawia nic do życzenia.

W powitalnej, krótkiej przemowie, dziękując on w imieniu swojem i mieszkańców Taiti, za sposobność poznania sławnej na świat cały Cudownej wyspy i wyraża nadzieję, ze tegoroczna wizyta, powtórzy się lat następnych.

Czyniąc zadość formom, w chwili przedstawienia swych towarzyszy Cyrus Bikerstaff znajduje się w kłopotliwem nieco położeniu, nie wiedząc komu oddać pierwszeństwo Jem Tankerdonowi czy też Natowi Coverley, obadwaj bowiem, jak mówi Ponchard usiłują wyprzedzić się wzajemnie, zostając jakby w nieustannym wyścigu.

Dopomógł mu w tem domyślny generał-gubernator, który dyplomacyą swą i taktem umiał zadowolnić w zupełności obie, tak drażliwe w tym względzie strony.

– Sądzę, że zamyślacie panowie, – dodał w końcu uprzejmy gospodarz, zabawić nieco dłużej u brzegów naszych, a w takim razie, nie odmówicie nam uświetnienia obecnością waszą i waszych rodzin, wielkiego balu i różnych zabaw, jakie miasto przygotowuje dla spodziewanych w tych dniach eskadry marynarki francuskiej.

Dziękując za ten dowód szczególnych względów prezydent Miliard-City zapewnił gubernatora, iż gdy w zakreślonym planie tegorocznej podróży, wyznaczone są dwa tygodnie na zwiedzenie Taiti i wysp sąsiednich, przekonanym jest, że z przyjemnością prawdziwą mieszkańcy Standard-Islandu wezmą udział w miejscowej uroczystości.

Opuściwszy pałac generał-gubernatora, Cyrus Bikerstaff wraz z całem otoczeniem, idzie złożyć wizytę Jej Królewskiej Mości, mieszkającej w pięknej rezydencyi w stylu włoskim, której lekkie kontury, zdobne w balkony i werendy sprawiają na podróżnych jak najprzyjemniejsze wrażenie. Ze wznoszącej się nad dachem wieżyczki, powiewa chorągiew Archipelagu w poprzeczne czerwone i białe pasy, bo jakkolwiek mieszkańcy tutejsi uznali protektorat Francyi, pragną jednak zachować do pewnego stopnia indywidualność swą narodową, a rezydująca w Papeete królowa uważaną jest przez krajowców za rzeczywistą władczynię rozległych posiadłości jej przodków; zresztą dość liczne są jeszcze ziemie wysp Towarzyskich zostających dotychczas w zupełnej niezależności, pod rządem udzielnych królików i książąt.

Już w roku 1706 śmiały żeglarz Quiras, przybył pierwszy do brzegów Taiti, którą nazwał Sagitaria; po nim kolejno zawijali tutaj Walis w 1767 r. i Bougainville w 1768 r. w którym to czasie rządziła wyspą królowa Oberea, a po zmarłej bezdzietnie, zasiadła na tronie sławna dynastya Pomare’ów. Trzeci z tej kolei monarcha, dozwolił wstępu w granice swego państwa misyonarzom angielskim i sam nawet przed śmiercią przyjął chrzest św. Panujący już w 1846 r. książę Tuariva przepędził młodość swoją we Francyi, gdzie pobierał staranne wykształcenie, a powróciwszy do ojczystych swych wysp, sprowadził licznych kolonistów i duchowieństwo francuskie, darząc ich hojnie łaskami i przywilejami, w zamian za szerzenie światła wiedzy i religii.

Lecz osiedleni dawniej na Archipelagu misyonarze angielscy, nie tak łatwo zrzekli się wpływów swoich; zbuntowana przez nich ludność, wszczęła krwawe walki, skutkiem których młody monarcha, ustąpić musiał z tronu. Ogłoszona wtenczas rzeczpospolita nie długo przecież trwała i gdy rząd francuski, umocnił tu swój protektorat, osadził na opustoszałym tronie Taiti, królowę Pomarę I, która dalsze ziemie wysp Towarzyskich oddała dzieciom swoim, zadawalniając się sama spokojnem życiem, jakie pędzić mogła w Papeete pod opieką trójbarwnego sztandaru Francyi.

Szczegóły te historyczne opowiada towarzyszom swoim wypytywany o to Francolin, a dokładnością swej wiedzy zasługuje rzeczywiście na zaszczytną nazwę „Larousse’a stref południowych” jak go stale tytułuje kolega Ponchard.

Gdy jednak Sebastyan Vaillant utrzymuje, że są to rzeczy całkiem mu obojętne, entuzyastyczny Yvernes, przypominając sobie czytane niegdyś śliczne notatki z podróży Bougainville’a i Dumont’a unosi się nad szlachetnością charakteru królewskiej rodziny Pomare’ów.

Panująca obecnie królowa Pomare IV, mogąca liczyć lat około 40, przybrana w powłóczyste jedwabie jasno-różowego koloru, który jest też barwą jej dworu, przyjmuje reprezentacyę Standard-Islandu w otoczeniu swej rodziny i znaczniejszych krajowców, z pewną ostentacyą i z zachowaniem wszelkich form, będących w użyciu na panujących dworach Europy.

Władając poprawnie językiem francuskim, wyraża wysokie swe zadowolenie z przybycia pływającej wyspy, którą oddawna pragnęła zwiedzić, znając ją dotychczas z opisów tylko.

Obdarzywszy każdego z obecnych kilku słowami łaskawej uprzejmości, nie pominęła też stojącej obok czwórki artystów, wyrażając otwarcie, iż cieszy się bardzo nadzieją posłyszenia ich gry prześlicznej.

– Jesteśmy na rozkazy Waszej Królewskiej Mości! – odpowiedział z głębokim ukłonem dyrektor Kwartetu, a Kalikstus Munbar dodał, iż dołoży starania, by program koncertu przedstawił się jaknajświetniej.

Po półgodzinnej audiencyi z zachowaniem form ceremoniału dworskiego, delegacya Standard-Islandu opuściła pałac królewski. W powrotnej jednak drodze przez miasto zaproszoną została do miejscowego klubu oficerskiego, gdzie przy sutym śniadaniu, wśród słów szczerej sympatyi, wznoszono liczne toasta złocistym płynem szampana.

 

 

 XIV

UROCZYSTOŚCI I ZABAWY.

 

iękno przyrody i warunki życia jakie przedstawia wyspa Taiti skłoniły wielu miliardowiczów do wyszukania sobie, na czas nawet tak krótki, mieszkań wygodnych, do których, opuszczając swe pałace zaraz pierwszego dnia po przybyciu do portu, spieszyli, niby owi mieszkańcy Paryża do letnich siedzib na prowincyi wraz z nastaniem cieplejszej pory.

Pierwszemi naturalnie były rodziny: Coverley’ów i Tankerdonów; tamci osiedlili się w pięknej willi u stóp góry Wenus, wznoszącej się po drugiej stronie miasta, ci wynajęli malowniczy szałas od krajowców na wyżynie Tao.

W takiem położeniu rzeczy przestrzeń paro-milowa dzieli nieprzyjaźne sobie rody i chociażby to młodemu Walterowi nie zupełnie dogadzało, nie było w jego mocy zbliżyć ku sobie dwa odległe punkta wybrzeży Taiti.

Ponieważ w dniu ogólnej tej rumacyi oczekiwaną była rewizyta generał-gubernatora z Papeete, więc Francolin zdziwiony usunięciem się przed tą ceremonią pierwszych potęg finansowych miasta, uczynił w tym względzie uwagę Kalikstusowi Munbar, który ze znaczącem wyrazem twarzy odpowiedział:

– Nie mamy czego żałować, owszem tem lepiej, unikniemy bowiem choć jeden raz trudności, jakie nam ambitne te figury na każdym stawiają kroku!

Gdy w poobiedniej porze, generał-gubernator i znaczniejsi mieszkańcy Papeete, w galowych ubraniach i wspaniałych, z francuskiemi flagami łodziach, zbliżali się do Tribor-Harbour, powitani zostali licznemi salwami armatniemi rozlegającemi się z obu bateryi wyspy, a oczekujący na gości Cyrus Bikerstaff wraz ze swem otoczeniem przyjął wszystkich z honorami, należnymi ich stanowisku.

plwy_38.jpg (156417 bytes)

Strojne w chorągiewki o barwach francuskich i miejscowych, wagony elektryczne, przewożą wszystkich do stolicy Standard-Islandu, gdzie w gmachu ratuszowym, przysposobiono już wspaniałe recepcyjne sale. Licznie zgromadzona na ulicach publiczność miasta, objawia przybyłym głośnemi okrzykami, przyjazne swe dla nich usposobienie.

Po krótkim odpoczynku i obustronnej zamianie słów prawdziwej sympatyi, z wielkiem zajęciem zwiedzają przybyli wszystkie osobliwości Cudownej wyspy, począwszy od wspaniałych świątyń, pałaców i fabryk siły elektrycznej do pięknych ogrodów i pól nawodnionych sztucznym deszczem.

Sama budowa Cudownej wyspy wzbudziła w inteligentnym generał-gubernatorze szczery podziw dla geniuszu ludzkiego, to też gdy po wystawnym obiedzie w Casino, wieczorem już żegnał pana Ethel Simoe, dziękował mu wielokrotnie za daną mu sposobność poznania rzeczy tak nadzwyczajnych.

Nazajutrz, nie zaprosiwszy nikogo więcej do towarzystwa pominąwszy nawet ziomka swego, profesora tańca, Koncertujący Kwartet kazał się przewieźć do Papeete, zamyślając z całą swobodą zwiedzić miasto i ważniejsze miejscowości Taiti.

Prześliczne wybrzeże z malowniczeni willami i szaletami, wspaniałe magazyny portu, ważniejsze gmachy i pałace w mieście, wszystko pobudza ich ciekawość dając w zamian istotne zadowolenie ich estetycznym upodobaniom.

Po całodziennej bezustannej wędrówce, strudzeni artyści spoczęli zaledwie na godzin kilka, by zaraz wczesnym rankiem podążyć w głąb wyspy szerokim traktem, na którym kursują liczne tramwaje systemu amerykańskiego. Usunąwszy się od ruchu i gwaru podmiejskiego, rozkoszują się zachwycającym krajobrazem wzgórz, lasów i pięknie uprawnych pól, wśród których widnieją bogate fermy kolonistów francuskich lub oryginalne w swej budowie mieszkania Taitanów; pierwsze, po większej części drewniane z dość wysokiem podmurowaniem, nie zostawiają nic do życzenia pod względem wygody i elegancyi, drugie rozrzucone fantazyjnie po wzgórzach, plecione z bambusów i pokryte matami z włókna kokosowego, przedstawiają widok niezwykły a przyjemny dla oka, czystością i starannością jaka dokoła nich widnieje.

Taitanie pochodzenia malajskiego, przed laty równie dzicy w swych obyczajach, jak ludożercze plemione ich pobratymców, dzielili swą ludność na trzy odrębne kasty: czcią otoczonych książąt i kapłanów zarazem, którym przypisywano moc czynienia cudów, podwładnych im rolników i wydziedziczonego ze wszystkich praw, w pogardzie pozostającego ludu roboczego.

Pod wpływem religii i cywilizacyi, stosunki te uległy wielkiej zmianie, dziś prawie wszyscy równi sobie, przedstawiają sympatyczny typ ludzi o bystrej intenligencyi, odważnych i żywych z charakteru, a wyjątkowo pięknych rysach twarzy i jak posągi starożytne klasyczną budową ciała.

To też nie rzadko, gdy jeden z artystów woła na widok przechodzącego krajowca: Tam do licha, jakiż piękny chłopak!” a inny dorzuca: „ot, co za śliczna dziewczyna!”

Jeżeli wielu bogatszych Taitanów przyjęło strój europejski, można widzieć i takich, którzy pozostali wiernymi barwnej tunice „paero” zwanej, drapującej się pięknie od pasa poniżej kolan i ślicznemu zawojowi „hei” którym otaczają głowy zarówno mężczyźni jak kobiety, zdobiąc je zielenią i kwiatami.

A roślinność tutejsza bujna i urozmaicona jak nigdzie, równa jest cudom bajek „Tysiąca i jednej nocy.”

Omijając uprawne pola pod ryż, trzcinę cukrową, bawełnę, tytoń, drzewa kawowe i inne produkta handlu i przemysłu, paryżanie zapuszczają się w gęstwiny leśne pod cień drzew cytrynowych, pomarańczowych, różnorodnych palm, bananów, drzew różanych „miro” zwanych, drzew sandałowych, „kazuarina”, albo żelaznych, mangolii, tacca, wreszcie o wyniosłym, jak biały atłas gładkim, pniu drzew chlebowych, zwanych przez krajowców „tero”. U stóp tych olbrzymów ścielą się różne trawy i krzewy wzbudzając niemniejszy podziw w turystach, bogactwem odmian oraz wspaniałością kwiecia i owoców.

Jeżeli jednak przyroda nie poskąpiła darów swych ze świata roślinnego, świat zwierzęcy, jak zresztą na całej Oceanii, bardzo słabo jest reprezentowanym

Jedynym dziko żyjącym tu kręgowcem, jest gatunek świni nieco mniejszej od znanego u nas dzika; importowane jednak przez osadników zwierzęta domowe, zaaklimatyzowały się na wyspach z łatwością wielką. Liczne też spotkać można stada kóz, owiec i bydła rogatego, a koń oddaje wielkie usługi w uprawie roli.

Brak tu jest zupełny gadów i niewielkie bogactwo w świecie skrzydlatym, owady jedynie, a szczególniej dokuczliwe „mustiki” nie pozwalają zapomnieć o sobie, i nieliczącemu się z ich żądłem przybyszowi, straszliwie dokuczyć mogą, zwłaszcza nocną porą.

Nie żałując czasu, nie oglądając się na nikogo Kwartet francuski, ze swobodą ucznia na wakacyach, przedziera się przez gęstwiny i zarośla i niezmordowany dociera aż do wąskiego przesmyku, który łączy Taiti z małym półwyspem Tabaratu.

plwy_39.jpg (194142 bytes)

W znajdującym się tu porcie „Phaeton” przyjęci są z zapałem przez marynarzy francuskich, którzy uszczęśliwieni spotkaniem współziomków z Cudownej wyspy, zapraszają ich do suto zastawionego stołu w restauracyi utrzymywanego również przez francuskiego kolonistę, gdzie obok potraw mięsnych, zajadają oryginalnie przyprawione owoce bananów „fei” zwane, soczyste „ignamy”, oraz „tajero” i rodzaj konfitury z utartego orzecha kokosowego, mającej orzeźwiający, kwaskowy smak.

Odwdzięczając się gościnność swych współbraci, Francolin kazał oberżyście podać kilka butelek wina francuskiego. Przy brzęku szkła, w obłokach dymu cygaretek tytoniowych owiniętych liściem pandanusa, które obyczajem miejscowym podawane są z ust do ust, uczta urozmaicona ożywioną rozmową przeciąga się aż do wieczora.

Odpocząwszy nieco po tej wycieczce, artyści postanowili dnia jednego, ze śmiałością najwprawniejszego turysty, dotrzeć, aż na sam wierzchołek góry Wenus, skądby mogli powziąć dokładne pojęcie o ogólnym położeniu Taiti,

Wycieczka ta, tem więcej przedstawia im powabu, że po drodze wstąpić mogą do miłego im zawsze domu państwa Coverley’ów, którym obiecali swą wizytę.

Kierując się drogą wiodącą z wioski Taherihio do latarni morskiej, po drugiej stronie wyspy, Kwartet przechodzi jedną z najpiękniejszych okolic, jakie gdziekolwiek spotkać można. Na tle rysujących się w dali skał i gór wysokich, wśród szmaragdowych łąk i ciemnej zieleni lasów, toczą swe wody liczne strumienie górskie dopływające do Tatakua, największej rzeki Taiti która tworzy w pobliżu wspaniały, na 75 metrów głęboki, wodospad

W uroczej tej miejscowości, w pobliżu pięknej willi Coverley’ów spotykają artyści najniespodziewaniej młodego Waltera galopującego konno.

– Czyżby wdzięk przyrody pociągnął go aż tutaj? – rzekł niedomyślny niby Ponchard.

– Któż to odgadnąć zdoła, – odpowiedział obojętnie, mało zajmujący się plotkami Francolin.

Tymczasem zbliżywszy się do idących, jeździec zatrzymał konia, uchylił kapelusza i zapytał czy zamyślają dziś jeszcze wrócić do Papeete.

– Nie panie Tankerdon, – odpowiedział Francolin, otrzymaliśmy zaproszenie od pani Coverley, prawdopodobnie więc przepędzimy tam wieczór cały.

plwy_40.jpg (183060 bytes)

– W takim razie, do widzenia, – rzekł ściągając konia ostrogami i popędził dalej.

– Ech, ech, coś mi się zdaje, że nasz przyjaciel Munbar ma dużo daru przewidywania wypadków; czy uważaliście, że jakiś cień smutku przysłonił, zwykle pogodne oblicze młodzieńca, odezwał się znowu Ponchard.

– Byłby to jeden dowód więcej, że nawet miliardy nie zdolne są zapewnić szczęścia, – odezwał się poważnie Yvernes,

Powitany przyjacielsko przez rodzinę Coverley’ów Kwartet, spędza w jej miłem towarzystwie resztę dnia i wieczór cały urozmaicony piękną grą na fortepianie pani domu, oraz miłym śpiewem miss Diany, której towarzyszy sympatyczny tenor Yvernesa.

Złośliwy jednak Ponchard nie może się powstrzymać ażeby od niechcenia nie rzucić słówka o spotkaniu Waltera. Wzmianka ta wywołuje na usta dziewczęcia przelotny uśmiech zadowolenia, pochwycony w lot przez baczne oko „Jego excelencyi”, jako jeden z dowodów domyślności Kalikstusa. W śpiewanych następnie duetach, głos miss Dyany przybrał głębsze, jakby serdeczniejsze tony, co nie uszło zapewne uwagi bacznych na wszystko rodziców, gdyż ojciec chmurnie zmarszczył brwi, podczas gdy matka zapytała ją troskliwie, czy nie czuje się już zmęczoną.

W miłem i wesołem kółku, wieczór upłynął tak szybko, że ani się spostrzegli, gdy uderzyła północ wzywając do spoczynku.

Nazajutrz wczesnym rankiem wybrał się kwartet na szczyt góry Wenus. Mozolna ta nadzwyczaj podróż, opłaciła się jednak ciekawym turystom, gdy ujrzeli tę cudną ziemię, rozkładającą się u ich stóp w kształcie żołnierskiej manierki, jak zauważył Ponchard, dodając zaraz, iż taką buteleczkę przyjąłby chętnie w darze najpotężniejszy monarcha świata.

Z powrotem do Papeete zajęła Kwartet nowa niespodzianka i cały szereg przyjemności z powodu przybycia do portu okrętów eskadry francuskiej, której oficerowie i sam admirał okazywali żywą sympatyę dla Cudownej wyspy. Zebraniom i balom nie było końca, a w rozbawionem tem towarzystwie biorą stale udział, Kalikstus Munbar powziął myśl genialną, która przedstawiona prezydentowi Miliard-City została w zupełności przyjętą i potwierdzoną przez walne zebranie w stolicy.

I w rzeczy samej, dla czegóżby mieszkańcy Standard-Island nie mieli pożegnać swych przyjaciół balem tak świetnym na jaki tylko miliardy zdobyć się mogą?

Lecz że czas upływa bardzo szybko, gdy się go przyjemnie spędza, przeto nie wiele już dni pozostaje pływającej wyspie przed wyruszeniem w dalszą podróż, należy więc energicznie wziąść się do dzieła.

Oprócz tysięcy drukowanych zaproszeń, rozesłanych kolonistom francuskim i znakomitszym rodzinom taitańskim, Cyrus Bikerstaf pospieszył osobiście przedstawić swą prośbę dostojnej królowej Pomare, która łaskawie zgodziła się zaszczycić obecnością swoją i swego dworu projektowaną zabawę. Również przychylną była odpowiedź generał-gubernatora i innych dostojników Taiti. Czyniąc zadość formom i aby nie uchybić nikomu, rozesłano również zaproszenia samymże mieszkańcom Miliard-City, nie pomijając naturalnie i tych, którzy zostawali na wilegiaturze; zresztą czas im już wrócić na stałe do swych siedzib, niezwłocznie bowiem po balu, Cudowna wyspa opuści Taitę.

Dział artystyczny i program zabawy poruczony został naturalnie Kalikstusowi Munbar, który ruchliwy zwykle, rozwinął teraz cały zasób wrodzonego sobie w tym kierunku talentu, przysposabiając różne niespodzianki, dozorując wszystkiego osobiście.

Jakkolwiek obszerne są sale Casina, nie pomieściłyby jednak tak znacznej liczby spodziewanych gości, to też tylko dla najdostojniejszych obliczono nakrycia przy stole jadalnym i krzesła w balowej sali, urządzając dla reszty towarzystwa zabawę w parku, czyli tak zwany „bal champétre”.

Z pomiędzy zaproszonych jedni tylko królestwo Malekarii odmowną dali odpowiedź, tłomacząc się istotną niemożebnością brania udziału w tak świetnym zebraniu.

– Biedni monarchowie! – westchnął ze współczuciem poczciwy Yvernes.

Z nadejściem dnia uroczystości Standard-Island strojna we flagi miejscowe, francuskie i taitańskie przedstawiała widok piękny i świąteczny.

Przybyłą do Tribor-Harbour królowę Pomare i jej orszak w pięknych kostiumach galowych, wita zebrana starszyzna miasta przy huku dział i głośnych okrzykach ludności: Niech żyje! Na sygnał ten odpowiadają, jakby w przyjaznej zamianie słów, armaty Pepeete i stojącej w porcie eskadry.

Zwiedziwszy znaczniejsze budynki Miliard-City i objechawszy dokoła brzegi wyspy, dostojni goście wstępują do gmachu ratusza po wschodach przybranych tak kosztownie, że pewno dorównają wspaniałości, jaką zaimponował światu w swoim czasie Wanderbild w Nowym Yorku, gdzie każdy stopień wiodący do jego pałacu, szacowany był na tysiące franków.

Z równie wyszukanym przepychem przybrano sale recepcyjne i jadalnię, a umiejętnie wyznaczone miejsca u biesiadnego stołu zadawalniają w zupełności każdego; nawet siedzących naprzeciw siebie miss Dyanę i Waltera zdobi przyjemny uśmiech wesela.

Oczywiście ogólnie lubiany, a nawet pewnym szacunkiem otoczony Kwartet, nie został i tutaj zapomnianym, to też czwórka artystów zajmuje wskazane im miejsca z przeświadczeniem uznania, jakiego na każdym kroku składane mają dowody.

Na welinowym papierze złotemi literami wydrukowane „menu” obiadu, daje świadectwo Kalikstusowi Munbar o wielkiej znajomości sztuki kulinarnej, a przewyborne w smaku potrawy są dowodem, że kucharze, którzy je sporządzali zasługują prawdziwie na miano artystów w swym fachu.

Zdolniejszymi od nich nie mógłby się pochwalić żaden z panujących dworów starej Europy.

O godzinie dziewiątej całe towarzystwo, przechodzi do koncertowej sali Casina. Bethoven, Mozart i Heyden mieli zapewne rzadko takich wykonawców, jakimi, jeszcze wyjątkowo dzisiaj, przedstawiają się, podnieceni ogólnym zachwytem artyści francuscy. W zamian też za ucztę najpiękniejszych tonów, otrzymują grzmiące oklaski, których nie poskąpiła nawet poważna monarchini Taiti.

Po skończonym koncercie mistrz gracyi i dobrego ułożenia, zajął się prowadzeniem honorowego kadryla, do którego w pierwsze pary stanęli Królowa Pomare i dostojny jej małżonek, Cyrus Bikerstaf z panią Coverley, admirał z panią Tankerdon, i komandor z pierwszą damą dworu Pepeete. Równocześnie potworzyły się inne kółka, gdzie mniej już zważano na należne honory, a kierowano się raczej upodobaniem i sympatyą.

W powodzi światła elektrycznego wśród bukietów i girland najpiękniejszych roślin egzotycznych, przesuwają się urocze postacie dam, a gra kolorów kosztownych ich toalet, blask dyamentów, i drogich kamieni, mienięce się jedwabie i aksamity, olśniewają oczy patrzących. Mimo jednak przepychu i wysokiej ceny toalet dam taitańskich, pierwszeństwo każdy przyznać musi strojom pań miejscowych.

Skoro już w całej pełni zawrzało ożywienie balowe, gdy muzyka zagrała pięknego walca Strausa i nasi artyści, z wyjątkiem siedzącego w kącie Sebastyana rzucili się w ten wir upajający z werwą, godną ich wieku i temperamentu.

Jakież jednak było ogólne zainteresowanie, gdy figlarny los czy też zręczna dyplomacya Kalikstusa złączyła w jednej z figur kotyliona młodego Waltera z miss Dyaną Coverley.

– Ten mało znaczny, na pozór, wypadak, jakże doniosłe może mieć następstwa, w sprawach polityki miliardowego miasta, – rzekł do Francolina uważny na wszystko Ponchard.

Podczas, gdy wśród doborowego towarzystwa w salach Casina widocznem jest ogólne zadowolenie, z niemniejszem ożywieniem idą zabawy w parku, gdzie często taniec bywa urozmaicony śpiewem i muzyką na ulubionej przez krajowców harmonijce. Jako wielcy amatorzy sztuki choreograficznej Taitanie i Taitanki wykonowują przy wybijanym na bębenku takcie, pełne wdzięku figury miejscowego tańca „repanipa” zwanego, otrzymując w nagrodę oklaski i bisowania.

Zastawione suto po szaletach stoły, dostarczają zmęczonym wyborowego posiłku, a niezwykłej dobroci wina utrzymują wesołość i ochotę do dalszej zabawy.

Po spaleniu świetnych ogni sztucznych na wielkim dziedzińcu Casina, tańce rozpoczynają się na nowo, przeciągając się aż do brzasku dnia; poczem liczni goście żegnają mieszkańców Cudownej wyspy, życząc im i sobie szczęśliwego w roku przyszłym powrotu w te strony.

Nazajutrz, gotowa do dalszej drogi Standard-Island wystrzałami armatniemi śle ostatnie pozdrowienia gościnnym brzegom Taiti, a 19 listopada zatarły się już na dalekim horyzoncie, nawet najwyższe szczyty pięknych wysp Towarzyskich.

Co znaczy jednak dziki ogień w oczach kapitana Sorel, który przechadzając się w porcie Tribor-Harbour groźną pięścią wskazuje towarzyszom swoim stronę, gdzie leżą Nowe-Hebrydy?

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.

 

Poprzednia częśćNastępna cześć