Juliusz Verne
CEZAR KASKABEL
(Rozdział X-XII)
Przetłómaczył specyalnie dla Dziennika Chicagoskiego
S.S.
85 ilustracji George'a Rouxa
12 dużych rycin chromotypograficznych
2 dużych map chromolitograficznych
CHICAGO. ILI.
Drukiem Spółki Nakładowej Wydawnictwa Polskiego
1910
© Andrzej Zydorczak
Od rzeki Ob do Uralu.
zeka Ob, zasilania wodami rzek wpływających do niej z Uralu ze zachodu i licznych dopływów ze wschodu, przepływa przestrzeń wynoszącą 4500 kilometrów, a dorzecze jej obejmuje nie mniej niż 330,000,000 hektarów.
Pod względem geograficznym rzeka ta powinnaby stanowić granicę naturalną pomiędzy Azyą a Europą, gdyby Ural nie wznosił się cokolwiek na zachód od niej. Od sześćdziesiątego stopnia północnej szerokości rzeka płynie prawie równolegle do łańcucha gór. A podczas gdy rzeka Ob wpływa i ginie gór uralskich zanurzają się głęboko pod wielkie Morze Karyjskie.
Pan Sergiusz i jego towarzysze stojąc na prawym brzegu Obu, zastanawiali się nad jego biegiem i nad mnóstwem wysepek pokrytych wierzbiną, któremi jest popstrzonym. Tuż przy brzegu wodne rośliny powiewały swemi wyostrzonemi łodygami świeżem już kwieciem zdobnymi. W górę i w dół rzeki przesuwały się różne statki po chłodnej kryształowo czystej wodzie oczyszczanej przechodzeniem przez filter w górach, w których dopływy mają swe źródła.
Na ważnej tej rzecze nie brakowało przepraw należycie urządzonych, to też „Piękny Wędrowiec” z łatwością dostał się miasteczka Mużyj na przeciwnym brzegu.
Małe to, co prawda, miasteczko i jako takie nie było niebezpieczne dla hrabiego Narkina, gdyż nie ma tam wojskowej załogi. Stawało się jednakowoż nagląco potrzebną rzeczą postarać się o dokumenta należycie legalizowane; góry nadgraniczne niebardzo już były oddalone, a władze rosyjskie domagały się wykazania się papierami od każdego cudzoziemca pojawiającego się na granicy. Pan Kaskabel przeto postanowił otrzymać papiery legalizowane przez burmistrza w Mużym; skoro zaś mieć je będzie, to p. Sergiusz, zaliczony do artystów trupy, będzie mógł wejść do cesarstwa rosyjskiego, nie budząc podejrzeń policyi.
Dlaczegoż pewna fatalność krzyżowała plan, który wydawał się tak łatwym do wykonania? Dlaczego właśnie oni wkrótce mieli przeprowadzić „Pięknego Wędrowca” przez jeden z najniebezpieczniejszych wąwozów Uralu, gdzie na pewno mógł popaść w ręce złoczyńców?
Tymczasem zaś p. Kaskabel nie przypuszczający takiej ewentualności i dlatego nie mogąc jej zapobiedz, winszował sobie już powodzenia śmiałego swego przedsięwzięcia. Przybywszy podróż po zachodniej Ameryce i po całej Azyi północnej, znajdował się teraz zaledwie w oddaleniu 300 mil od granicy Europy! Żona jego i jego dzieci, najzupełniej zdrowe, nie wydawały się bynajmniej utrudzonemi tak daleką podróżą! To prawda, że chwilami opuszczała go odwaga w czasie katastrofy w cieśninie Berynga i płynięcia na lodowcu po Morzu Biegunowem Północnem; za to jednakowoż czyż nie umiał sobie poradzić z owymi „błaznami” na wyspach Lajchoskich i czy nie doprowadził do tego, że „Piękny Wędrowiec” mógł dalej odbywać podróż po stałym lądzie Azyi?
– Zaiste: Bóg nie opuści, kto się nań spuści! – powtarzał często do siebie.
Postanowiono zatrzymać się w Mużym przez dzień cały. Mieszkańcy uprzejmie powitali przybyszów, a pan Kaskabel otrzymał w stosownej porze wizytę „gorodniczego”, czyli burmistrza miejscowości.
Urzędnik ten, cokolwiek podejrzliwy w obec cudzoziemców, uważał za swój obowiązek postawić kilka zapytań głowie rodziny. Ten natychmiast przedłożył listę swego personalu, na której pan Sergiusz był zapisany jako członek trupy.
Sławetny pan burmistrz nieco był zdziwiony, iż znajduje ziomka pomiędzy francuskimi artystami, nie omieszkał zauważyć, że p. Sergiusz był Rosyaninem i zainterpelował o to pana Kaskabela.
Ten jednakowoż odpowiedział, że nie tylko Rosyanin znajduje się między personelem, ale także i Amerykanin w osobie Clovy’ego i Indyanka w osobie Kajety. Nie troszczył on się nigdy o narodowość artystów, których angażował; najgłówniejszą dla niego rzeczą były ich zdolności. Dodał też natychmiast, że ci artyści uważać się będą za szczęśliwych, jeżeli Jaśnie Wielmożny pan burmistrz, – lepiej to brzmiało w ustach Cezara Kaskabela, niż tytuł „gorodniczego”, – raczy zezwolić, by w jego obecności dali przedstawienie.
Jaśnie Wielmożny raczył łaskawie przyjąć zaproszenie i obiecał podpisać papiery po przedstawieniu.
Co do Ortika i Kirszewa, to ci na liście figurowali jako rosyjscy marynarze, rozbitki, powracający do kraju, i co do nich nie robiono żadnych trudności.
Stosownie do umowy, tegoż jeszcze wieczora, cała trupa udała się do „pałacu” gorodniczego.
Był to ładny duży dom pomalowany na żółto dla uczczenia pamięci Aleksandra I, który szczególnie lubił ten kolor. Na ścianie sali bawełnianej wisiał wielki obraz Najświętszej Panny Maryi, a obok rózne obrazy Świętych Pańskich w ramach posrebrzanych. Ławki i stołki ustawiono dla burmistrza, żony jego i trzech córek. Kilku dygnitarzy miasteczkowych zaproszono na wieczorek, podczas gdy innym mieszkańcom miasta dozwolono zebrać się w około domu i zaglądać przez okna.
Rodzinę Kaskabel przyjęto bardzo sympatycznie. Rozpoczęły się produkcye i nikt nie byłby przypuścił, że przez kilka tygodni nie odbywały się próby i ćwiczenia. Podziwiano bardzo łamane sztuki małego Sandera i zgrabność Napoleony; nie było dla niej rozpiętej liny, ale zachwyciła widzów tańcem i pląsami baletniczymi. Jan wywołał zdumienie przerzucaniem flaszek, tarcz, pierścieni i piłek. Następnie muszkularne produkcye Cezara Kaskabela udowodnił, że godnym jest małżonkiem Kornelii, która przy tej sposobności na wyciągniętych swych ramionach uniosła w górę dwóch dygnitarzy miejskich.
Co do p. Sergiusza, to ten bardzo zręcznie wykonał kilka sztuczek kuglarskich, których go wyuczył znakomity jego instruktor, w wielkim pożytkiem jak się okazało. Teraz już Jaśnie Wielmożny pan burmistrz nie mógł wątpić ani chwilę, że ten Rosyanin należy do trupy wędrownych artystów.
Konfitury, ciasta porzeczkowe i przepyszną herbatę rozdawano gościom w pauzach. Kiedy zaś zakończył się wieczorem, burmistrz bez wahania podpisał wszelkie papiery przedłożone mu przez Kaskabela. „Piękny Wędrowiec” mógł odtąd legalnie jawić się w obec władz rosyjskich.
Warto tu zauważyć, że poczciwy burmistrz, będąc widocznie w dobrych stosunkach majątkowych, uważał za stosowne ofiarować p. Kaskabelowi dwadzieścia rubli za dane przedstawienie.
Pan Kaskabel w pierwszej chwili chciał odmówić przyjęcia datku; ze strony jednakowoż wędrowego sztukmistrza, byłoby to dziwne postąpienie.
– Ostatecznie, – powiedział sobie, – dwadzieścia rubli, to dwadzieścia rubli!
Pośród „tysiącznych podziękowań” tedy schował pieniądze.
Następny dzień poświęcono na odpoczynek. Trzeba było zakupić trochę zapasów, jakoto mąki, ryżu, masła i różnych trunków, które Korneli dostała po cenach umiarkowanych. Nie mogła myśleć o zaopatrzeniu się w prezerwy w tem ubogiem miasteczku; należało się jednakowoż spodziewać, że nie zabraknie zwierzyny pomiędzy Obem a granicą europejską.
Około godziny dwunastej pokończono zakupna. Nadeszła pora obiadowa, a pomiędzy biesiadnika dwoje było smutno zamyślonych. Czyliż Jan i Kajeta nie musieli myśleć o tem, że zbliża się chwila rozłąki?
Co uczyni p. Sergiusza po widzeniu się ze swym ojcem, księciem Narkinem? Jeżeli nie będzie mógł pozostać w Rosyi, to czy wybierze się znowu do Ameryki, czy też pozostanie w Europie? Wszystko to dało też dużo do myślenia Kaskabelowi. Chciałby dowiedzieć się o tem coś pewnego i dlatego po obiedzie zapytał się p. Sergiusza, czy nie zechciałby z nim „przejść się trochę”.
Ten zrozumiawszy, że przyjaciel jego chciałby prywatnie z nim się rozmówić, chętnie się zgodził.
Równocześnie też obaj marynarze pożegnali się z rodziną, mówiąc, że chcieliby resztę dnia spędzić w jakiej karczmie w miasteczku.
Pan Sergiusz i pan Kaskabel wyszli tedy z „Pięknego Wędrowca,” przeszli kilkaset kroków za miasteczko i usiedli na skraju małego lasku.
– Panie Sergiuszu, – rzekł Cezar, – kiedy prosiłem pana o wyjście ze mną na przechadzkę, to stało się dlatego, że chciałem z panem sam na pomówić słów parę o pańskim położeniu….
– O mojem położeniu?
– Albo raczej, do czego pana zmusi położenie, gdy pan znajdziesz się w Rosyi?
– W Rosyi?
– Wszakże, jeżeli się nie mylę, to za jakich dni dziesięć znajdziemy się po drugiej stronie Uralu, a potem, w jaki tydzień później, dostaniemy się do Permu.
– Prawdopodobnie, jeżeli w drodze nie będzie przeszkód.
– Przeszkód! Żadnych przeszkód nie będzie! – odrzekł Kaskabel. – Przekroczywszy pan granicę bez cienia trudności. Papiery mamy w zupełnym porządku, należysz pan do mojej do mojej trupy, a komuż mogłoby przejść przez myśl, że jednym z moich artystów jest hrabia Narkin?
– Rozumie się, że nikomu skoro tajemnicy nie powierzało się nikomu, prócz panu i pańskiej żonie, a że wyście ją zachowali….
– Tak święcie, jakobyśmy ją do grobu zabrali, – przerwał sztukmistrz z wielką godnością. – Ale teraz panie Sergiuszu, czy byłoby niedyskrecyą z mej strony zapytać się, co pan zamierzasz uczynić, skoro „Piękny Wędrowiec” stanie w Permie?
– Natychmiast udam się do zamku w Walskiej, ażeby się widzieć z ojcem! – zawołał p. Sergiusz. – Będzie to wielka radość, wielka niespodziewana radość, gdyż od trzynastu miesięcy nie miał o mnie wiadomości; trzynaście długich miesięcy upłynęło, w których nie miałem sposobności pisać do niego. Jakże musi się niepokoić!
– Czy pan zamierzasz długo zatrzymać się u księcia Narkina?
– Zależy to od okoliczności, których przewidzieć nie mogę. Jeżeli narażony będę na odkrycie to może będę musiał znów ojca opuścić…. A jednak…. w jego wieku….
– Panie Sergiuszu; nie mam ja prawa rad panu dawać. Pan najlepiej wiesz sam, co panu uczynić należy. Ale proszę mi pozwolić zauważyć, że naraziłbyś się pan na bardzo wielkie niebezpieczeństwo, pozostając w Rosyi. Gdyby pana odkryto, to byłoby narażone pańskie życie.
– Wiem o tem mój przyjaciel i wiem także, na jakie niebezpieczeństwo pan i pańska rodzina bylibyście wystawieni, gdyby policya się dowiedziała, żeście mi dopomogli dostać do Rosyi.
– Tu nie chodzi bynajmniej o moją rodzinę.
– Przeciwnie, kochany panie Kaskabelu, i nie zapomnę nigdy o tem coście dla mnie uczynili!
– Wszystko to bardzo pięknie, panie Sergiuszu, ale nie przyszliśmy tu po to, ażeby zapewniać się wzajemnie o przyjaźni. Porozumiejmy się co do tego, co pan zamierzasz w Permie uczynić.
– To rzecz bardzo prosta. Ponieważ należę do pańskiej trupy przeto pozostanę z panem, ażeby nie budzić podejrzeń.
– Ale książę Narkin?
– Walska znajduje się sześć wiorst za miastem; dażdego wieczora po przedstawieniu mogę tam się udawać niepostrzeżenie. Nasi ludzie daliby się prędzej zabić, niż mieliby zdradzić lub wydać swego pana. Mogę tym sposobem spędzać po kilka godzin u ojca, a do Permu powracać przed świtem.
– Niechże tak będzie, panie Sergiuszu i dopóki bawić będziemy w Permie, to wszystko to może iść w taki sposób. Ale kiedy kiermasz się zakończy, a „Piękny Wędrowiec” uda się do Niżnego Nowogrodu, a potem do Francyi….
Tu oczywiście był sęk. Na co zdecyduje się hrabia Narkin, kiedy Kaskabelowie wyjadą z Permu? Czy pozostanie w ukryciu w zamku ojca? Czy nie opuści Rosyi, narażając się na odkrycie? Zapytanie p. Kaskabela było stanowcze.
– Mój kochany przyjacielu, – odrzekł p. Sergiusz. – Bardzo często zapytywałem siebie: co mam czynić? Do dziś dnia jednakowoż nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zachowaniu się moje zależeć będzie od okoliczności.
– A zatem. – mówił dalej p. Kaskabel, – przypuśćmy, że pan nie byłbyś opuścić Walskę, przypuśćmy, że pan nie mógłbyś pozostać w Rosyi, gdzie pańska wolność, pańskie życie byłoby narażone na niebezpieczeństwo: proszę mi tedy odpowiedzieć na zapytanie: czy pan zamierzałbyś powrócić do Ameryki?
– Jeszcze żadnego co do tego nie powziąłem postanowienia, – brzmiała odpowiedź.
– Niech mi pan wybaczy, panie Sergiuszu, że tak nalegam. Dlaczego nie miałbyś pan z nami udać się do Francyi? Pozostając w mojej trupie mógłbyś pan bez niebezpieczeństwa przekroczyć granicę zachodnią. . Czy nie byłby to plan najstosowniejszy? A przy tem, tym sposobem mielibyśmy przy sobie dłużej i pana i kochaną Kajetkę! Nie mówię, bym ją panu chciał zabrać; bynajmniej! Jest ona i pozostanie pańską córką przybraną, a lepiej to dla niej, aniżeli być siostrą Jana Sandera i Napoleony, dzieci biednego sztukmistrza!
– Mój przyjacielu, – odrzekł p. Sergiusz, – nie mówmy o tem, co przyszłość nam jeszcze przyniesie. Któż wie, czyli nie spełni się dla każdego z nas własne jego życzenie? Myślmy o teraźniejszości: to rzecz najważniejsza na razie. Mogę tyle panu powiedzieć na pewno, – ale proszę, abyś pan nikomu słowa o tem nie powiedział, – że skorobym był zmuszony Rosyę opuścić to radbym bardzo schronić się do Francyi i tam czekać, dopóki jakie wydarzenie polityczne może nie zmieni mego położenia. A zatem, ponieważ teraz wy udajecie się do ojczyzny….
– To lubię to lubię! Pan udasz się do mojej ojczyzny! – zawołał z uniesieniem Cezar Kaskabel i porwawszy rękę wygnańca, ściskał ją, gniótł ją w swych dłoniach jakoby chciał przykuć ją do siebie.
W końcu powrócili do obozowiska, gdzie obaj marynarze nie pojawili się prędzej, niż nazajutrz o świcie. .
Wczesnym rankiem zaprząg wyruszył i skierował się w kierunku zachodnim.
Przez kilka dni następnych, upał był niezmierny. Już dawały się dostrzegać pierwsze wypukłości Uralu, a stopniowe wznoszenie się poziomu dawało się we znaki reniferom wskutek temperatury cierpiącymi.
Dnie 28 czerwca, przeszło dwieście mil za rzeką Ob, „Piękny Wędrowiec” dostał się do miasteczka Werniki. Tu zażądano ostro papierów, które też natychmiast przedłożono, co najzupełniej władzom wystarczyło. Potem rydwan udał się w dalszą drogę ku łańcuchowi Uralu, którego dwa szczyty, Telpos i Ninczur już na widnokręgu wznosiły się do wysokości czterech do pięciu tysięcy stóp.
Nie śpieszono się zbytecznie; a jednak nie należało tracić czasu, ażeby dostać się do Permu na najlepszy czas jarmarku.
Pamiętając o przedstawieniach, z któremi zamierzano tam wystąpić, pan Kaskabel nalegał teraz na każdego, ażeby odbywał ćwiczenia. Było obowiązkiem wszystkich utrzymać sławę francuskich akrobatów, gimnastyków, ekwilibrystów i clownów w ogóle, a reputacyę rodziny Kaskabel w szczególności. Dlatego też artyści musieli teraz odbywać próby na wieczornych przystankach. Pan Sergiusz nawet dokładał wszelkich starań ażeby wyćwiczyć się w owych sztukach z kartami i kuglarskich figlach, do których tak nadzwyczajny talent wrodzony odkrył w nim jego nauczyciel.
– Jakiż z pana artysta! – nie przestawał mawiać Kaskabel.
Dnia 3 lipca trupa rozłożyła się obozem na polance otoczonej brzozami, świerkami i jodłami, z za których sterczały podobne do alpejskich zęby Uralu.
Następnego zaś dnia dostano się do jednego z wąwozów łańcucha pod przewodnictwem Ortika i Kirszewa, i przeczuwali, że oczekuje ich, jeśli nie zbytnie znużenie, to przynajmniej pewne natężenie pod różnymi względami, dopóki nie dostaną się do najwyższego miejsca w wąwozie.
Ponieważ ta cześć granicy, zazwyczaj odwiedzana przez przemytników i dezerterów, niebardzo była bezpieczną, przeto należało mieć się więcej na baczności i odpowiednio do tego się urządzono.
W ciągu wieczora rozmawiano o trudnościach, jakie napotkać się może przy przekraczaniu gór. Ortik oświadczył, że przesmyk, który on wybrał, zwany przesmykiem Peczory, był jednym z najdogodniejszych w całym łańcuchu. Znał go, gdyż przeszedł przez niego z Kirszewa, kiedy z Archangielska udawał się do Morza Bałtyckiego na pomoc „Seraskiemu”.
Podczas gdy p. Sergiusz i Ortik o tem rozmawiali, Kornelia Napoleona i Kajeta zajmowały się wieczerzą. Apetyczna ćwiartka jelenia piekła się na ogniu roznieconym pod drzewami, a budyń ryżowy okrywał się złotobrunatną skóreczką w formie blaszanej położonej na żąrzących węglach.
– Spodziewam się, że nie będzie powodu do skarzenia się na dzisiejszą wieczerzę! – rzekła dobra gospodyni.
– Chyba że pieczeń lub budyń się przypalą! – uważał za potrzebne dodać Clovy.
– A to po co, panie Clovy? – zapytała się Kornelia. – Pilnuj tylko swego rożna jak się należy!
Clovy usłuchał napommnienia i zwrócił pilną uwagę na swój rożen. Wagram i Marengo przy nim się kręciły, a i John Bull oblizywał się na myśl o przysmakach, jakich się spodziewał.
O porze stosownej zastawiono wieczerzę, której towarzyszyły chóralne wyrazy uznania, z wilkiem zadowoleniem przyjmowane przez Kornelią i jej pomocnika.
Kiedy nadeszła pora udania się na spoczynek, ponieważ temperatura jeszcze się podniosła, p. Sergiusz, Cezar Kaskabel, obaj jego synowie, Clovy i dwaj marynarze oświadczyli, że będą nocowali pod gołem niebem pod osłoną drzew. Dozwoli im to też lepiej czuwać nad bezpieczeństwem „Pięknego Wędrowca”.
Tylko Kornelia, Kajeta i Napoleona udały się do wygodnych swych posłań wewnątrz rydwanu.
Po zmroku lipcowem, którego trwanie wydaje się nieznacznem pod tym siedmdziesiątym równoleżnikiem, zrobiła się godzina jedenasta, kiedy noc zapadła, – noc bezksiężycowa, zasiana gwiazdami jakoby zatopionemi we mgle wyższych sfer.
Wyciągnięci na trawie, owinięci w swe kołdry, pan Sergiusz i towarzysze jego już popadali w półsenne marzenia sen poprzedzające, kiedy psy zaczęły się niepokoić. Wyciągając szyje węszyły i parskały, ażeby za chwilę poskomliwać w sposób świadczący o znacznem zaniepokojeniu.
Jan pierwszy powstał i rozglądnął się po polance.
Ogień rozniecony przygasał i ciemność zupełna panowała pod konarami drzew. Jan uważniej natężył wzrok i wydawało mu się, iż ujrzał ruchome punkciki błyszczące jak rozżarzone węgle pośród ciemności. Wagram i Marengo zaczęły głośno szczekać.
– Baczność! – zawołał Jan. – Na nogi!
Wszyscy w jednej chwili się pozrywali.
– Co się stało? – zapytał się ojciec.
– Proszę spojrzeć! – rzekł Jan, wskazując na błyszczące punkta, teraz nieruchome w cieniach gęstwiny.
– Co to być może?
– Wilcze ślepia!
– Tak, to wilki! – rzekł Ortik.
– I to wielka gromada! – dodał p. Sergiusz.
– O, to djaska! – zawołał p. Kaskabel.
Ale wyrażenie się: „do djaska” zbyt było słabe, ażeby określić grozę położenia. Mogły być setki wilków w około polanki, a zwierzęta te bywają straszliwie niebezpiecznemi, kiedy się pojawią we wielkich gromadach.
Równocześnie we drzwiach „Pięknego Wędrowca” pojawiły się Kornelia, Kajeta i Napoleona.
– Co się stało, ojcze? – zapytała się dziewczynka.
– To nic; to tylko wilki przechadzające się po świetle księżyca. Zostańcie, gdzie jesteście i tylko podajcie nam strzelby, abyśmy nie dopuścili do ich zbliżenia się!
Natychmiast odwiedziono kurki u strzelb i rewolwerów.
– Zawróć psy! – rzekł p. Sergiusz.
Wagram i Marengo, które puściły się już były ku lasowi, na wołanie Jana powróciły natychmiast z oznakami straszliwego przerażenia, którego nie można było poskromić.
Zagrzmiały strzały w kierunku punktów błyszczących, a straszne wycia udowodniły, że nie chybiono celu.
Ale liczba wilków musiała być znaczną, gdyż widocznie zaczęły się zbliżać i kilkadziesiąt pojawiło się na polance.
– Prędko! Wszyscy do rydwanu! – zawołał p. Sergiusz. – Atakują nas! Tylko stamtąd możemy się bronić!
– A renifery? – zauważył Jan.
– Nie jesteśmy w stanie ich obronić!
Istotnie też było już za późno. Niektóre z tych zwierząt już zostały pożarte, a inne, zerwawszy pęta, popędziły w gęstwinę.
Na komendę p. Sergiusza wszyscy schronili się do „Pięknego Wędrowca” wraz z obu psami i zamknięto drzwi frontowe.
Był też czas najwyższy! W półmroku można było dostrzedz najście wilków, z których wiele podskakiwało do wysokości okien.
– Cóż z nami teraz się stanie bez zaprzęgu? – skarzyła się Kornelia.
– Uporajmy się najprzód z temi bestyami! – odrzekł p. Sergiusz.
– Damy sobie przecież z nimi radę w jakiś sposób – zawołał p. Kaskabel.
– Tak, jeśli ich nie będzie za dużo! – zauważył Ortik.
– I jeśli nam nie zabraknie prochu, – dodał Kirszew.
– Tymczasem jednak, ognia! – zakomenderował p. Sergiusz.
Przez szpary okien zaczęto strzelać bez ustanku. Przy świetle wystrzałów z obu stron i z tyłu wozu widać było parę dziesiątek wilków padających, ubitych lub ranionych. Ale wściekłość innych przez to się nie zmniejszała; nie zdawało się, by ich ubywało i kilkaset sztuk zapełniło polankę teraz ożywioną ich sylwetkami.
Niektóre wczołgały się pod wóz i usiłowały łapami odrywać podłogę. Inne wskoczyły na przednią platformę i byłyby drzwi wywaliły, gdyby ich nie zabarykadowano z wewnątrz na czas jeszcze. Inne jeszcze powskakiwały na dach, wychylały się z krawędzi ku oknom i pazurami je wyważały, póki wystrzał ich nie zrzucał.
Napoleona, straszliwie przerażona, głośno płakała. Strach przed wilkami, tak ogólny u dzieci, tu najzupełniej był usprawiedliwiony. Kajeta, która pozostała spokojną i panowała nad sobą, nadaremnie usiłowała uspokajać małą swą przyjaciółkę. Sama pani Kaskabel zaczęła powątpiewać o pomyślnym przebiegu walki.
Nie było istotnie wątpliwości, że gdyby napaść się przedłużała, to położenie stawaćby się musiało coraz to groźniejszem. W jaki sposób „Piękny Wędrowiec” mógłby się oprzeć napaści tych wilków niezliczonych? A jeżeliby się dostały do wnętrza, to wszyscy niezawodnie zostaliby pożarci! Bitwa trwała już około godziny, kiedy Kirszew nagle zawołał:
– Amunicya nasza zakończy się zaraz?
Pozostało zaledwie jakich dwadzieścia nabojów do strzelb i rewolwerów.
– Nie trzeba więcej strzelać, – rzekł p. Kaskabel, – dopóki nie jesteśmy pewni celu!
Pewni celu? Czyż każdy strzał dany do tej gromady niezliczonej nie trafiał wilka? Na nieszczęście wilki były bez porównania liczniejsze od strzałów; liczba ich ustawicznie się zwiększała, podczas gdy strzały wkrótce będą musiały zamilknąć. Cóż wtedy?…. Czekać na pojawienie się światła dziennego? A jeżeli i światło dziennie wilków nie rozpędzi?….
W owej to chwili p. Kaskabel, strzeliwszy ze swego rewolweru, który wkrótce miał się stać bezużytecznym, zawołał:
– Mam myśl!
– Myśl? – zapytał się p. Sergiusz.
– I to dobrą! Chodzi tylko o schwytanie jednego lub dwóch dyabłów!
– A jak to zrobić? – zapytała się Kornelia.
– Odchylimy cokolwiek drzwi bardzo ostrożnie i schwytamy dwa pierwsze, które zechcą się wcisnąć.
– Czy pan mówisz seryo, panie Kaskabel?
– Na cóż się narażamy, panie Sergiuszu? Na kilka ukąszeń? Wolę, by mię wilk ukąsił, aniżeli rozszarpał na kawałki.
– Więc dobrze; nie traćmy czasu! – rzekł pan Sergiusz, który jeszcze nie odgadywał, co Kaskabel ma na myśli.
Kaskabel, a za nim Ortik, Clovy i Kirszew stanęli w pierwszem przedziale, podczas gdy Jan i Sander trzymali psy w środkowym, gdzie także kobietom nakazano pozostać.
Sprzęty, któremi drzwi zatarasowano, usunięto, a pan Kaskabel uchylił drzwi cokolwiek tak, by mógł je natychmiast zatrzasnąć.
Właśnie wtedy kilkanaście wilków zapełniających platformę i stopnie, wyraźnie szturm przypuszczało do przedniej części wozu.
Zaledwie drzwi uchylono, wpadł wilk do wnętrza. Kirszew drzwi zatrzasnął.
W okamgnieniu p. Kaskabel przy pomocy Ortika schwycił silnie wilka i nasunął na łeb jego worek, w który się przedtem zaopatrzył, poczem go silnie przewinął na karku.
Drzwi odchylono po raz wtóry; z drugim wilkiem postąpiono w sposób podobny.
Clovy, Ortik i Kirszew musieli wytężyć wszystkie siły, ażeby utrzymać szarpiące się bestye.
– Tylko ich nie zabijajcie! – wołał p. Kaskabel. – i trzymajcie mocno!
Nie zabijać?…. Cóż u licha chciał z nimi zrobić? Czy zaangażować je chciał do swej trupy na kiermasz w Permie?
Co chciał z nimi zrobić, co z nimi zrobi, wkrótce się dowiedzieli jego towarzysze.
Chwilę później płomień buchnął w przedziale, i równocześnie rozległo się straszliwe wycie; jedno okno otwarto szeroko i oba wilki gorejące, ale żywe, wyleciały na dwór.
Skutek tego dziwowiska za chwile dał się widzieć tem lepiej, że polanka zaczęła się zapełniać żywemi pochodniami.
Kaskabel bowiem oblał oba wilki należycie naftą, a potem je zapalił; w taki sposób dostały się one między towarzyszy
Pomysł ten p. Kaskabel okazał się istotnie wspaniałym, jaki wszystkie pomysły rodzące się w przedziwnej jego głowie. Wilki, wściekłe z przerażenia, uciekały od płonących zwierząt. A jakie wydawały wycia; o wiele bardziej przerażające, niż poprzednie, w początkach napaści! Nadaremnie obie płonące bestye starały się stłumić płomienie na przesiąkniętych naftą kudłach; nadaremnie tarzały się po ziemi i wskakiwały w środek gromady; ugasić płomieni było niepodobna.
W końcu cała gromada przerażona opuściła obozowisko, uciekł z polanki i znikła w gęstwinie.
Wycia słabły coraz to więcej, a w końcu cisza zapanowała w około „Pięknego Wędrowca”.
Dla ostrożności p. Sergiusz polecił przyjacielom, czekając do świtu, nim wyjedzie się na rekonesans. Ale w rzeczywistości nie potrzeba było obawiać się nowej napaści. Nieprzyjaciel został rozproszony i umykał jak tylko zdołał najprędzej.
– O, Cezarze! – zawołała Kornelia, rzucając się w ramiona męża.
– O, mój przyjacielu! – rzekł p. Sergiusz.
– O, ojcze drogi! – wołały dzieci.
– O, boss! – bełkotał Clovy.
– Ba, ba, cóż wielkiego? – rzekł spokojnie Kaskabel. – Gdyby człowiek nie miał więcej rozumu od wilków, to na cóżby się przydało być człowiekiem?
Góry Uralskie.
ańcuch Uralu zasługuje na zwiedzanie turystów przynajmniej o tyle, o ile na nie zasługują Pireneje i Alpy. W języku tatarskim „Ural” znaczy tyle co „pas” i tu istotnie mamy do czynienia z pasem ciągnącym się do Jeziora Kaspijskiego do Morza Lodowatego na długość 2900 kilometrów, – z pasem zdobnym w drogie kamienie, bogatym w szlachetne kruszce, jak złoto, srebro i platyna, – z pasem owijającym biodra starego świata, pomiędzy Azyą a Europą. Obszerny ten system orograficzny wylewa swe wody łożyskami rzeki Ural, rzek Kary, Peczory, Kamy i licznych odpływów zasilanych topnieniem śniegu. Przepyszny ten wał z granitu i kwarcu strzela swymi szczytami i iglicami do przeciętnej wysokości 2300 jardów ponad powierzchnią oceanu.
U naszych podróżnych, Ural budził jeszcze inne myśli.
A przedewszystkiem przekraczając ten łańcuch nie łatwo unikną owych wiosek, owych „zawodów,” owych licznych sioł, których ludność pochodzi od dawnych górników w kopalniach zatrudnionych. Z drugiej zaś strony w drodze przez liczne przesmyki, trupa Kaskabela nie potrzebowała się obawiać posterunków wojskowych, mając papiery należycie legalizowane. A chociażby nawet przebywali łańcuch w środkowej jego części, nie wahaliby się udać się wspaniałą drogą ekaterynburską, jedną z najwięcej w owej okolicy uczęszczaną, by po wyjściu z gór dostać się do gubernii tejże nazwy. Ponieważ jednakowoż wskazówki Ortika skierowały ich więcej na północ, przeto lepiej było wejść do przesmyku Peczory, a potem iść w dół aż do Permu.
Postanowili to tedy uczynić nazajutrz rano.
Kiedy zaświtało, byli w stanie przekonać się, jak znaczną była liczba ich napastników. Gdyby wilki były się wdarły do wnętrza „Pięknego Wędrowca,” to nikt nie byłby uszedł strasznej śmierci.
Kilkadziesiąt wilków leżało ubitych na ziemi; były to owe wielkie wilki, tak groźne dla podróżujących po stepach. Główna gromada uciekała, jakoby ich dyabeł gonił, a nawet i ten nie byłby ich więcej „przypiekł.” Co do obu wilków naftą oblanych, to zwęglone ich szczątki znaleziono kilkaset kroków od polanki.
Teraz zaś należało rozwiązać ważną kwestyą: u tego końca wąwozu Peczory, „Piękny Wędrowiec” w znacznej był odległości od najbliższego „zawodu,” gdyż nie ma ich wielu na wschodniej stronie Uralu.
– Cóż zrobimy? – zapytał się Jan. – Nasze renifery uciekły…
– Gdyby tylko uciekły! – odrzekł p. Kaskabel, – to może moglibyśmy je odzyskać; bardzo jednak prawdopodobną jest rzeczą, że biedne zwierzęta zostały pożarte!
– O tak, biedne! – powtórzyła Napoleona, – tak je lubiłam! Lubiłam je tak bardzo, jak Vermonta i Gladiatora.
– Te także byłyby się stały zdobyczą wilków, gdyby się nie utopiły, – rzekł Sander.
– Niezawodnie byłyby pożarte! – dodał Cezar, głęboko wzdychając. – Ale czem zastąpimy nasze renifery?
– Wybiorę się natychmiast do najbliższej wsi, – rzekł p. Sergiusz, – i kupię konie za każdą cenę. Jeżeli Ortik może mi wskazać drogę…
– Gotów jestem iść z panem, – odrzekł Ortik.
– Zdaje się, – dodał Kaskabel, – że nie pozostaje nam nic innego.
Tak też postąpionoby tegoż poranku, gdyby ku zdumieniu wszystkich nie spostrzeżono powracających przez polankę dwóch reniferów około godziny ósmej.
Sander pierwszej je spostrzegł.
– Ojcze! – zawołał, – ojcze! Mamy je! Renifery wracają!
– Jakto, żywe?
– Te dwa przynajmniej nie wyglądają jakoby zupełnie zostały pożarte, kiedy mogą chodzić.
– Chyba że wilki pozostawiły im nogi! – uzupełnił Clovy.
– Ah, te poczciwe stworzenia! – zawołała Napoleona. – Muszę pobiegnąć je pocałować!
I podbiegłszy do dwóch swych ulubieńców, objęła rączkami ich karki i serdecznie je uściskała.
Ale, niestety, dwa renifery nie wystarczyły do ciągnięcia „Pięknego Wędrowca”. Na szczęście, kilka innych zaczęło się pokazywać pod lasem, a w przeciągu godziny powróciło czternaście z pomiędzy dwudziestu, które zabrano z Turkiewa.
– Niech żyją renifery! – zawołał młody Sander. – Szkoda tylko, że nie rozumieją mojego okrzyku!
Sześć zwierząt brakujących zostało pożartych przez wilki, nim zdołały rozerwać swe pęta i szczątki ich później znaleziono w sąsiedztwie. Czternaście zdołała uciec przy pojawieniu się wilków, a teraz instynktem wiedzione powróciły do obozu.
Nie trzeba opisywać, jak radośnie je powitano. Przy ich pomocy rydwan mógł teraz puścić się w dalszą podróż przez przesmyk Uralu. Każdy może dołożyć rąk do obracania kół przy trudniejszych przejściach, a p. Kaskabel mógł się spodziewać, że odbędzie swój wjazd tryumfalny do Permu.
Martwiło go jednakowoż, że „Piękny Wędrowiec” utracił swą dawną okazałość, gdyż boki jego nosiły ślady zębów wilczych, a deski były porozdrapane pazurami. Nawet jeszcze przed ostatnią przygodą, różne kaprysy zmiennej pogody naruszyły mocno harmonię jego barw i złocenia brzegów. Śnieżne zawieruchy zatarły do połowy napis Kaskabelów. Ileż to czasu i zręczności artysty będzie potrzeba, ażeby rydwanowi przywrócić dawną jego okazałość. Trzeba bowiem przyznać, że wspólne usiłowania Kornelii i Clovy’ego na nic się nie przydały.
Około godziny to zaprzężono renifery i ruszono w drogę. Mężczyźni szli pieszo, gdyż wznoszenie się gruntu było już znaczne.
Pogoda była piękna, a temperatura znośną w w tych wynioślejszych okolicach łańcucha. Często jednakowoż trzeba było pomagać ochoczym zwierzętom i wydobywać koła z błota, w które się wygłębiały aż po osie. Na każdym ostrym zakręcie przesmyku wszyscy musieli przykładać ręce do „Pięknego Wędrowca”, ażeby z przodu lub z tyłu nie uderzała o skały.
Przesmyki te Uralu nie są dziełem ludzkiem. Sama przyroda wykuła tu przejścia dla upływów z gór przez te kręte skały. Mała rzeczka. dopływ Soswy, tu właśnie spływała w kierunku zachodnim. Niekiedy łożysko jej stawało się tak szeroki, iż pozostawiało wędrownikowi tylko wąską zygzakowatą ścieżką. Tu brzegi jej wznosząc się prawie pionowo okryte były ledwie pokładem mchu i roślin skalistych. Owdzie znowu łagodnie rozchodzące się odbrzeża pyszniły się bujnym zarostem smereków i jodeł, świerków i brzóz i innych drzew właściwych północnej Europie. A w oddali, gubiąc się w obłokach, dawały się dojrzeć zarysy śniegiem okrytych wierzchołkami, które zasilały strumienie tego systemu orograficznego.
W pierwszym dniu podróży nasza mała trupa nie spotkała żywej duszy na tym widocznie mało uczęszczanym przesmyku. Ortik i Kirszew widocznie dobrze z nim byli obznajomieni. Parę razy jednakowoż jakoby się wahali, gdy kilka dróg się rozchodziło. Wtedy zatrzymywali się i rozmawiali ze sobą cicho, – co zresztą nie dziwiło nikogo, gdyż nie było powodu do podejrzywania ich zamiarów.
Kajeta jednakowoż nie przestawała ich śledzić bez ich wiedzy. Tajemne te ich rozmowy i wymieniane między nimi spojrzenia porozumiewające coraz to większą napełniały ją nieufność. Im samym jednakowoż ani przez myśl nie przechodziło, ażeby młoda dziewczyna ich podejrzywała.
Nad wieczorem p. Sergiusz obrał miejsce do zatrzymania się na brzegu rzeki, a po wieczerzy p. Kaskabel, Kirszew i Clovy podjęli się trzymania kolejno straży dla ostrożności. Należy tu podnieść, że każdy z nich zasłużył na wielkie uznanie, iż nie usnął na swojem stanowisku po trudach dnia i po nocy bezsennie spędzonej dnia poprzedniego.
Następnego dnia trzeba było znowu dalej się wspinać po przesmyku coraz to węższym, im wyżej się wznoszono, a ku końcowi dnia przebyto pięć do sześciu mil, o które posunięto się naprzód w przeciągu doby. To jednakowoż było przewidziane i wliczone do prawdopodobnych zwłok w podróży.
Nieraz przychodziła p. Sergiuszowi i przyjacielowi jego, Janowi, chętka ścigania jakiejś zwierzyny po zaroślach to z jednej, to z drugiej strony ich gały całe trzody do łosiów, to jeleni lub zajęcy. Kornelia zaś przyjęłaby chętnie trochę świeżej zwierzyny. Podczas gdy jednak dużo było dziczyzny, amunicya, jak wiadomo, zupełnie się wyczerpała w czasie walki z wilkami, a teraz nie było sposobu jej odnowić, dopóki się nie napotka wsi najbliżsżzej. Strzelby przeto bezużytecznie wisiały na pasach, a Wagram nieraz wlepiał ślepia w pana i wyglądał tak, jakoby chciał się zapytywać:
– Cóż to, łaskawy panie, czy zupełnie wyrzekłeś się strzelania?
Zaszła jednakowoż pewna okoliczność, w której użycie broni palnej stanowczo byłoby usprawiedliwionem.
Była godzina trzecia popołudniu; „Piękny Wędrowiec” przejechał koło skalistego skrętu, kiedy po drugiej stronie rzeki ukazał się niedźwiedź, którego pojawienie się oznajmiło szczekanie psów.
Był to zwierz ogromny; siedział na tylnych swych ćwiartkach chwiejąc łbem w prawo i w lewo i wstrząsając brunatne swe kudły, kiedy mała karawana ku niemi się zbliżała.
Czy myślał puścić się ku nim? Czy było to spojrzenie ciekawe czy zazdrosne, którem spoglądał na zaprząg i poganiaczy?
Jan uciszył Wagrama, słusznie rozumując, że nie należało draźnić niebezpiecznego zwierza, skoro nie było broni. Po co narażać się na zmianę jego może przyjaznego lub obojętnego usposobienia na wrogi, skoro wydawało się, że dla niego nie stanowiło trudności przejść z jednego brzegu rzeczki na drugi?
Dla tego to obie strony stały przez czas nie jaki spoglądając na siebie spokojnie, jak dwaj podróżni spotykający się na gościńcu, podczas gdy p. Kaskabel mruknął:
– Co za szkoda, że nie możemy schwytać tego Brysia!… „Prawdziwy niedźwiedź brunatny w górach uralskich schwytany, panie i panowie!”… Jakażby to była sensacya!
Nie byłoby jednakowoż łatwą rzeczą nakłonić go do przystąpienia do trupy; wolał widocznie puszcze rodzinne od sławy w karyerze sztukmistrza, gdyż właśnie powstał leniwie na wszystkie cztery łapy, po raz ostatni łbem zachwiał i pokłusował precz.
Ponieważ grzeczność należy odpłacać grzecznością, przeto pożegnanie się niedźwiedzia zostało odwzajemnione grzecznem uchyleniem kapelusza przez Sandera. Jan wolałby był przyłożyć strzelbę do ramienia: ale to nie szło niestety.
O godzinie 6 wieczorem zrobiono przystanek pośród okoliczności podobnych do wieczora poprzedniego. Następnego dnia wyruszono o 5 rano i znowu mozolnie przez dzień odbywano po podróż. Trudu było ciągle niemało, ale dotychczas obeszło się bez wypadku.
Nareszcie jednak przebyto najgorszą część podróży, gdyż „Piękny Wędrowiec” dostał się do najwyższego miejsca wąwozu, do szczytu przesmyku. Pozostawało tedy po zachodnich stokach gór zstępować do Europy.
Tego wieczora, 6 lipca, znużone renifery zatrzymały się u wejścia do krętego przejścia, po którego prawej stronie gęsty las się rozciągał.
Przez cały dzień upał był nieznośny. Na wschodzie ciężkie chmury wypuklały się na bladych oparach widnokręgu, opierające się na wydłużonych smugach tworzących ich podstawę.
– Burza się zbliża, – rzekł Jan.
– Nie dobrze to, – odpowiedział Ortik. – W Uralu burze bywają straszne!
– To i cóż? Schronimy się do wozu, – odparł p. Kaskabel. – Wolę ja burzę, niż wilki.
– Kajeto, – zapytała się Napoleona młodej Indyanki, – czy to się boisz grzmotu?
– Wcale nie, aniołku, – odrzekła Kajeta.
– Masz też słuszność, Kajeto, – zauważył Jan. – Nie powinnaś się obawiać.
– To bardzo ładnie, – odrzekła jego siostra, – ale cóż poradzić, kiedy kto się boi.
– Ach, ty mały tchórzu! – zawołał Sansder. – Ależ, siostrzyczko, grzmot to tylko zabawka w bardzo duże kręgle!
– Kręgle z ognia, które spaść na głowę! – krzyknęła dziewczynka w chwili, gdy musiała przymrużyć oczy przed błyskawicą.
Pośpieszono się z rozłożeniem obozu, ażeby każdy mógł się schronić do rydwanu, nim burza nadejdzie. Po wieczerze zaś ułożono się, by mężczyźni kolejno straż utrzymywali jak nocy poprzedniej.
Pan Sergiusz właśnie chciał ofiarować swe usługi, kiedy wyprzedził go Ortik:
– Czy pozwolicie panowie, abym z Kirszewem objął straż pierwszą?
– Jak chcecie, – odrzekł p. Sergiusz! – rzekł Ortik.
– Bardzo dobrze, panie Sergiuszu! – rzekł Ortik.
Chociaż propozycya ta wydawała się bardzo naturalną, to przecież zwróciła na siebie uwagę Kajety, u której obudziło się jakieś nieokreślone podejrzenie, że coś niedobrego się święci.
Właśnie wybuchła burza z wielką gwałtownością. Ustawicznie błyskawice przedzierały się przez wierzchołki drzew, a grzmoty tysiącznem echem rozlegały się w górach.
Napoleona nakryła się z głową w swojem łóżeczku, ażeby nic nie widzieć i nie słyszeć. Inni także przestali słyszeć i widzieć, choć z innego powodu, i około godziny 9 wszyscy w „Pięknym Wędrowcu” zapadli w sen głęboki pomimo ryku piorunów i świstu wiatru.
Tylko Kajeta nie spała. Nie rozebrała się się i pomimo wielkiego znużenia, nie była w stanie znaleźć spokoju. Drżała z obawy, kiedy myślała o tem, że bezpieczeństwo wszystkich tych osób jej drogich było na łasce obu rosyjskich marynarzy. Po upływie długiej godziny chciała się przekonać, co oni robili: podniosła firankę okienka nad swojem łóżkiem i wyjrzała na dwór.
Ortik i Kirszew właśnie kończyli rozmowę i powstawszy, szli ku otworowi przejścia, gdzie nagle pojawił się jakiś mężczyzna.
Ortik natychmiast dał mu znak, aby się nie zbliżał, z obawy przed psami. Powód zwykłych okoliczności istotnie Wagram i Marengo byłoby oznajmiły o jego pojawieniu się: tym razem jednak wskutek burzy schronili się pod rydwan.
Ortik i Kirszew poszli ku owemu człowiekowi, wymieniono parę słów, a przy świetle błyskawicy Kajeta ujrzała, że marynarze poszli za nim między drzewa.
Kto to był? Dlaczego marynarze z nim się porozumiewali? Należało dowiedzieć się o tem natychmiast.
Cicho i powoli Kajeta wyśliznęła sie nie dotknąwszy nikogo z towarzyszy. Kiedy przechodziła koło Jana, usłyszała, że wyszeptał jej imię…
Czy ją widział?
Nie! Jan śnił tylko o niej…
Bez najmniejszego szelestu Kajeta otworzyła drzwi i równie cicho je przymknęła, a kiedy znalazła się na dworze:
– Teraz naprzód! – szepnęła do siebie.
Nie było cienie trwogi lub wahania się w jej postępowaniu. A przecież narażała swe życie, jeżeliby ją odkryto.
Kajeta wśliznęła się do lasu, którego zarośla jakoby pożogą się zalewały, ilekrotnie błyskawice przedzierały chmury na niebie. Prześlizgując się przez gęstwinę pośród wysokiej trawy, dostała się do pnia ogromnej brzozy. Usłyszał szepty w oddaleniu dwudziestu kroków i zatrzymała się.
Było tam siedmiu mężczyzn; Ortik i Kirszew przyłączyli się do nich; wszyscy rozłożyli się pod drzewem i Kajeta dosłyszała rozmowę następującą, prowadzoną w języku rosyjskim.
– Djabelne szczęście, – rzekł Ortik, – że wybrałem wąwóz Peczory! Tu można się spodziewać zawsze znaleźć kamratów! Nieprawda, Rostowie?
Rostow był owym mężczyzną, którego Ortik i Kirszew napotkali u skraju lasu.
– Szliśmy za tym wozem przez dwa dni, – powiedział, – rozumie się ukradkiem. Kiedyśmy was poznali między tymi ludźmi, pomyśleliśmy, że może interes jaki da się zrobić.
– Może i parę, – odrzekł Ortik.
– Skądże wy wychodzicie? – zapytał się Rostow.
– Wprost z Ameryki, gdzie byliśmy z ludźmi Karnowa.
– A co to za ludzie, z którymi jesteście?
– Francuscy kuglarze, Kaskabelowie, wracający do Europy. Opowiemy wam kiedy indziej dużo przygód. Rzecz główna jednak…
– Słuchajno, Ortiku, – rzekł jeden z mężczyzn, – czy w tym wozie jest co monety.
– Resztka dwóch lub trzech tysięcy rubli.
– A wyście się nie pożegnali po francusku z tymi Francuzami? – zapytał się Rostow szyderczo.
– Nie, bo grubszy interes mamy na widoku, ale potrzebowaliśmy więcej ludzi…
– O cóż chodzi?
– Posłuchajcież. Jeżeli Kirszew i ja mogliśmy przedostać się przez całą Syberyą i przejść przez granicę, to zawdzięczamy to pomocy tych Kaskabelów. Ale to samo, co myśmy uczynili, zrobił jeszcze jeden facet w nadziei, że nikt go nie odkryje pomiędzy gromadą akrobatów. Jest on Rosyaninem i tak samo jak my nie ma prawa wejść do Rosyi, chociaż z innego powodu go ścigają. Jest to skazaniec polityczny z wysokiego rodu a wściekle bogaty. Otóż jego tajemnicy nie zna nikt, prócz Kaskabela i jego żony…
– A skądże wyście się dowiedzieli?
– Z rozmowy, którą podsłuchaliśmy w Mudżi pomiędzy Kaskabelem a tym Rosyaninem.
– Jakże się nazywa?
– W obec całego świata zowie się Sergiuszem; ale w rzeczywistości jest to hrabia Narkin, a życie jego nie warte kopiejki, jeżeli go pochwycą na rosyjskiej ziemi.
– Czekajcieno, bo mi się coś przypomina, – rzekł Rostow. – Hrabia Narkin, to pewnie ten syn kniazia Narkina, którego zesłano na Sybir, a którego ucieczka przed kilku laty narobiła tyle hałasu…
– Tenże sam! – odrzekł Ortik, – Otóż hrabia Narkin ma dużo milionów rubli, a jak myślę, nie poskąpi nam jednego z tych milionów, jeżeli mu zagrozimy wydaniem policyi.
– To myśl wcale nie zła, Ortiku! Ale cóż my możemy pomódz?
– O to chodzi, że nie trzeba, ażeby Kirszew i ja w tym interesie figurowali, gdyby się nie udało, bo wtedy weźmiemy się do drugiego. W tym to drugim celu musimy pozostać, jak jesteśmy, dwoma rozbitkami marynarzami, uratowanymi i do kraju przywiezionymi przez Kaskabelów. Pozbywszy się ich potem powoli, jednego za drugim, możemy z tym wozem wędrować po całym kraju, a policya nie odkryje nad pod trykotami…
– Więc jakże, Ortiku, mamyż na was napaść tej jeszcze nocy, porwać Narkina i oznaczyć mu cenę za nasze milczenie?
– Nie jeszcze, nie jeszcze! – odrzekł marynarz. – Hrabia myśli udać się aż do Permu, ażeby widzieć się ze starym swym ojcem; niechże aż tam się dostanie. Skoro zaś tam będzie, to pewnego pięknego poranku dostanie liścik zapraszający go na pewną schadzkę, w sprawie bardzo pilnej, a wtedy możecie mieć przyjemność poznania się z nim.
– To teraz nic robić nie mamy?
– Nic a nic, ale starajcie się dostać do Permu przed przybyciem tam naszej karawany.
– Niechże tak będzie! – rzekł Rostow.
Wkrótce łotry się rozłączyli, nie przypuszczając, że ich podsłuchano.
Ortik i Kirszew powrócili do obozowiska, a wkrótce potem udało się też Kajecie powrócić niepostrzeżenie i wśliznąć do rydwanu. Przekonała się też, że nikt nie spostrzegł jej nieobecności.
Otóż Kajeta była w posiadaniu tajemnicy tych potworów. Nadto dowiedziała się, że pan Sergiusz był hrabią Narkinem i że życie jego było zagrożone, a wraz z niem może i życie jej przyjaciół francuskich. Tajemnica jego narażoną była na zdradzenie, jeżeli nie ofiaruje części swojego majątku!
Przerażona swem odkryciem, przez czas niejaki była jakoby oszołomioną, ale mocne jej postanowienie, ażeby pokrzyżować zamiary Ortika przezwyciężyło wszelkie inne uczucia i zaczęła rozmyślać nad tem, jak należy postąpić. Jakąż noc spędziła! Jak straszne były te godziny rozmyślania!…
Czy to wszystko nie było snem straszliwym?
Nie, było to rzeczywistością.
Biedna Kajeta musiałaby przestać wątpić otem, kiedy następnego poranku usłyszała, jak Ortik powiedział do poczciwego p. Kaskabela:
– Pan wie, że zamierzaliśmy z Kirszewem opuścić pana skoro przejdziemy przez góry i udać się do Rygi. Ale namyśliliśmy się, że lepiej z panem udać się do Permu i tam prosić gubernatora, aby nad odesłała do domu. Czy nie zawadzi panu, jeśli z panem dalej pójdziemy?
– Ależ i owszem, moi kochani! – odrzekł Kaskabel. – Skoro się przebyło razem taki kawał drogi, to najlepiej trzymać się razem póki można. Rozłączanie się zawsze następuje zbyt wcześnie.
Koniec podróży, który nie jest końcem.
zatem taki przebrzydły spisek uknuto przeciw hrabiemu Narkinowi i rodzinie Kaskabelów! I to w takiej chwili, kiedy po tylu trudach i niebezpieczeństwach podróż ku tak pomyślnemu mogła zbliżyć się zakończeniu! Za dwa lub trzy dni łańcuch Uralu pozostawi się w tyle a po przebyciu jeszcze 300 mil drogi w kierunku południowo zachodnim dostać się mieli do Permu.
Czytelnicy pamiętają, że Cezar Kaskabel postanowił zabawić przez czas niejaki w owem mieście tak, aby pan Sergiusz mógł łatwo każdej nocy udawać się do Walskiej bez narażania się. Potem zaś, odpowiednio do okoliczności, hrabia albo pozostanie w zamku swych przodków albo z nim uda się do Niżnego Nowogrodu, a może i do Francyi.
Tak postanowiono. Ale jeżeliby pan Sergiusz nie wyjechał z Permu, to trzeba też była pożegnać się z Kajetą, która oczywiście z nim pozostanie!
Otóż to właśnie ciągle sobie Jan powtarzał, to nie dawało mu spokoju, to serce mu rozdzierało. A smutek Jana, tak szczery, tak głęboki, podzielali jego rodzice, brat jego i siostra. Żadne z nich nie mogło oswoić się z myślą pożegnania się z Kajetą na zawsze!
Owego poranku Jan więcej zasmucony niż zazwyczaj, zbliżył się do młodej dziewczyny i zauważywszy bladość jej twarzy i zaczerwienienie oczu z powodu, że nie spała:
– Kajetko? – zapytał się. – Co się stało?
– Nic mi się nie stało, Janie!
– Coś jednak się stało! Jesteś chorą! Nie spałaś. Ależ naprawdę wygląda, jakobyś płakał!
– To burza ubiegłej nocy. Nie mogłam oczu zamknąć przez noc całą.
– Znużyła cię długa ta podróż, nieprawdaż?
– Nie, wcale nie, Janie. Jestem silną. Czyż nie byłam przyzwyczajoną do trudów wszelkiego rodzaju? To przejdzie wkrótce.
– A więc co ci jest, Kajeto. Proszę cię, powiedz mi!
– Doprawdy, że nic mi nie jest, Janie
Jan też dalej nie nalegał.
Widząc biednego młodzieńca tak zaniepokojonego, Kajeta o mało mu wszystkiego nie wyznała. Tak przykro jej było mieć przed nim tajemnicę! Ale znając jego uczciwość, obawiała się, że może nie będzie mógł się powstrzymać w obez Kirszewa i Ortika. Oburzenie jego możeby go opanowało, a każdy krok nierozważny zagrażać mógł życiu hrabiego Narkian; Kajeta przeto zachowała milczenie.
Po długiej rozwadze, postanowiła powiedzieć p. Kaskabelowi o wszystkiem, co słyszała. Nim znajdzie sposobność do znalezienia się z nim sam na sam i w czasie przebywania Uralu trudną to będzie rzeczą, gdyż chodziło o to, ażeby obaj marynarze niczego się nie domyślili.
Było jednak jeszcze czasu dosyć, gdyż zbrodniarze postanowili nie zrobić żadnego kroku, dopóki wszyscy nie przybędą do Permu.
Dopóki p. Kaskabel i jego ludzie nie zmienią swego zachowania się w obec marynarzy, ci nic podejrzewać nie będą, a należy dodać, że pan Sergiusz, dowiedziawszy się, że Ortik i Kirszew zamierzają pozostać z trupą aż do czasu przybycia do Permu, już wyraził swe zadowolenie z tego.
O godzinie 6 rano dnia 7 lipca, „Piękny Wędrowiec” puścił się w dalszą drogę. Godzinę później znaleźli się u pierwszych źródeł rzeki Peczory, od której wąwóz ma nazwę. Poza grzbietami gór, rzeka ta staje się jedną z najważniejszych w północnej Rosyi, a przebywszy drogę 1350 kilometrów, wpada do Morza Lodowatego Północnego.
Na tej wysokości wąwozu, Peczora była tylko strumykiem, płynącym urwistem i krętem łożyskiem u stóp lasów jodłowych i świerkowych. Lewy brzeg jego przedstawiał bezpieczną drogę aż do ujścia wąwozu, a przy należytej ostrożności w miejscach więcej spadzistych, zstępowanie szybko mogło się odbywać.
W ciągu dnia tego Kajeta nie mogła znaleźć odpowiedniej sposobności do rozmówienia się z p. Kaskabelem. Nie uszło też jej uwagi, że ustały tajemne szepty obu Rosyan, ustało też usuwanie się w czasach przystanku: wszystko to im nie było więcej potrzebne. Wspólnicy ich niezawodnie udali się naprzód, a przed dostaniem się do Permu marynarze nie oczekiwali spotkania się z nimi.
Następnego dnia zdołano wiele dokonać. Wąwóz był szerszy i dla wozu lepszą była droga. Można było słyszeć Peczorę, głęboko ściśniętą między brzegami, z szumem przetaczającą się po skalistem łożysku. Skoro wąwóz mniej dziki zaczął mieć pozór, częściej też można było kogoś w nim napotkać. Spotykano teraz kupców z tłómokami na plecach i laskami o żelaznych końcach w ręku, wędrujących z Europy do Azyi. Gromady górników, idących z kopalń lub do nich, niekiedy wdawały się w rozmowy z podróżnymi. Niedaleko też już musiały być małe osady lub wioski. Na południe wznosiły się w tej części Uralu szczyty Deneżkina i Konczakowa.
Po nocnym odpoczynku, mała karawana dostała się około południa do ostatniej kończyny wąwozu Peczory. Nakoniec tedy przekroczyła wszerz cały łańcuch i stanęła na ziemi europejskiej.
Jeszcze 350 wiorst, a Perm ujrzy w swych murach „o jeden dom i jednę rodzinę więcej”, jak się wyraził p. Kaskabel.
– O, na honor! – dodał. – Ładną odbyliśmy wędrówką, przyjaciele moi!…. Słuchajcie-no, czyż nie miałem słuszności?…. Różne drogi prowadzą do domu…. Zamiast dostać się do Europy z jednej strony, myśmy się dostali z drugiej. O cóż chodzi, dopóki Francya w niej się znajduje?
A gdyby nań nalegano trochę więcej to poczciwiec zapewneby tak się zapędził, że powiedziałby, iż czuje już powiew powietrza Normandyi z zachodu przez całą Europę tam przeniesionego i przysięgałby, że jest w nim domieszka morskich wyziewów.
Zaraz też za przesmykiem pojawił się „zawód” składający się z kilkudziesięciu chat i liczący paręset mieszkańców.
Postanowiono tam się zatrzymać aż do dnia następnego, ażeby odnowić niektóre zapasy, a szczególniej mąkę, herbatę i cukier.
Pan Sergiusz i Jan mogli też zaopatrzyć się w proch i śrót, ażeby zapełnić swe składy amunicyi.
Zaledwie powrócili, pan Sergiusz zawołał:
– Chodźmy teraz Janie! Zabierz strzelbę, a nie wrócimy z próżnemi torbami!
– Służę panu, – odrzekł Jan więcej z grzeczności, aniżeli z ochoty.
Biedny młodzieniec! Myśl o rozłące tak już niedalekiej na wszystko robiła go obojętnym.
– Pójdziecie z nami, Ortiku? – zapytał p. Sergiusz.
– Z ochotą, panie.
– Starajcież się przynieść ładną zwierzynę, – rzekła Kornelia, – a przyrzekam wam smaczną wieczerzę.
Ponieważ była dopiero druga godzina popołudniu, przeto myśliwi dosyć mieli czasu zwiedzić sąsiednie lasy, chociażby one nawet niezbyt obfitowały w zwierzynę.
Pan Sergiusz, Jan i Ortik natychmiast wyruszyli, podczas gdy Kirszew i Clovy zajęli się reniferami i rozmieścili je w gaiku u końca łąki, gdzie mogły wygodnie paść się i przeżuwać.
Tymczasem Kornelia wracała do „Pięknego Wędrowca”, gdzie dosyć było do czynienia:
– Pójdź Napoleonko!
– Jestem, mamusiu!
– A Kajeta?
– Wkrótce przyjdę, pani!
Ale właśnie nadarzyła się sposobność, której Kajeta tak pragnęła, by znaleźć się sam na sam z głową rodziny.
– Panie Kaskabel, – rzekła, zbliżając się do niego.
– Cóż tam, kochanko?
– Chciałabym z panem pomówić?
– Ze mną pomówić?
– Tak, na osobności.
– Na osobności?
Potem pomyślał:
– Czego Kajeta może chcieć odemnie?….Czyż nie chodzi tu o biednego Jana?
Obydwoje uszli kawałek drogi z lewej strony zawodu….
– Cóż, dziecko moje, – zapytał się Kaskabel po chwili. – Czego sobie życzysz? O czem tu chciałaś mówić na osobności?
– Panie Kaskabel, od trzech dni chciałam pomówić z panem tak, aby nas nikt nie słyszał, a nawet nie widział.
– Hm, to musi to być rzecz bardzo ważna, Kajetko?
– Panie Kaskabel, ja wiem, że p. Sergiusz jest hr. Narkinem.
– Co?…. Hrabią Narkinem?…. – wyjąkał p. Kaskabel. – Dowiedziałaś się? A skąd się dowiedziałaś?
– Od tych, którzy podsłuchali pana, kiedy pan rozmawiał z panem Sergiuszem przed kilku dniami w Mudżi.
– Czy to być może?
– Ja znowu ich podsłuchałam bez ich wiedzy, kiedy rozmawiali o hr. Narkinie i o panu.
– Któż to taki?
– Ortik i Kirszew.
– Jakto? To oni wiedzą?
– Tak, panie, a nadto wiedzą, że p. Sergiusz jest politycznym skazańcem, który wraca do Rosyi, ażeby widzieć się ze swoim ojcem, księciem Narkinem.
Cezar Kaskabel, zdumiony tem, co słyszał, stał chwilę bez ruchu, ze zwieszonemi ramionami, z ustami pół otwartemi. Potem jadnakowoż zbierając swe myśli, powiedział:
– Przykro mi, że Ortik i Kirszew dowiedzieli się o tej tajemnicy, ale skoro w skutek niefortunnego wypadku już tak się stało, to przecież jestem pewien, że jej nie zdradzą.
– Nie stało się to wypadkowo, a chcą zdradzić tajemnicę!
– Jakto?…. Ci uczciwi marynarze?
– Niechże pan mię posłuch, panie Kaskabel: Pan Sergiusz znajduje się w największem niebezpieczeństwie.
– Jakto?
– Ortik i Kirszew są kryminalistami, którzy należeli do szajki Karnowa. Oni to napadli na hr. Narkina na granicy Alaski. Wsiadłszy do łodzi w Porcie Clarence, ażeby przedostać się do Syberyi, zostali zapędzeni do wysp Lajchoskich, gdzieśmy ich znaleźli. Ponieważ wiedzą, że życie hrabiego jest w niebezpieczeństwie, gdy go poznają w rosyjskich posiadłościach, przeto zamierzają zażądać od niego znacznej części majątku, a jeżeli odmówi to wydadzą go w ręce policyi. Wtedy zaś smutny los oczekuje p. Sergiusza, a może i pana!
Podczas gdy Kaskabel przerażony tem odkryciem, słuchał w milczeniu, Kajeta mu opowiedziała, jak obaj marynarze zawsze u niej budzili nieufność. Przekonała się, że istotnie głos Kirszewa słyszała kiedyś dawniej. Teraz przypomniała to sobie dokładnie! Było to owej strasznej nocy, kiedy obaj zbrodniarze napadli na hr. Narkina. Teraz zaś, przed kilku dniami w nocy, kiedy obaj uparli się razem straż trzymać, widziała ich oddalających się z obozu z jakimś człowiekiem, który po nich przyszedł; poszła za nimi i była niepostrzeżonym świadkiem ich rozmowy z siedmiu lub ośmiu starymi ich kamratami. Wszystkie plany Ortika odkryte. Prowadząc „Pięknego Wędrowca” przez wąwóz Peczory, gdzie na pewno spodziewał się znaleść mnóstwo złoczyńców, najprzód zamierzał zamordować p. Sergiusza i wszystkich członków małej karawany; dowiedziawszy się jednak, że p. Sergiusz był hrabią Narkinem, przyszedł do przekonania, że lepiej jest wyłudzić od niego grubą sumę pieniędzy, grożąc mu wydaniem w ręce władz rosyjskich…. Teraz zamierzali czekać, póki wszyscy nie przyjdą do Permu. Żaden z obu marynarzy nie będzie figurował w tej sprawie, ażeby zachować dobre stosunki z trupą na wypadek niepowodzenia. Ich wspólnicy zaś napiszą list do p. Sergiusza, w którym naznaczą mu schadzkę, itd. itd.
Z największą trudnością p. Kaskabel powstrzymywał wybuchy wściekłości, kiedy słuchał opowiadania Kajety o tych okropnościach. Te potwory! Którym tyle wyświadczył dobrodziejstw, których żywił i przywiódł napowrót do ich kraju-…. O, piękny podarek, piękny zwrot własności wprowadzam do państwa cara! O, łotry, o…
– Teraz więc, panie Kaskabel, – zapytała się Kajeta, – cóż pan zamierza uczynić?
– Co ja zamierzam uczynić, Kajetko? Rzecz bardzo prosta: oddam Ortika i Kirszewa w ręce pierwszego oddziału kozaków, który napotkamy, i powieszą ich!
– Jednak pan tego nie możesz uczynić.
– A dlaczego nie?
– Bo obaj przedewszystkiem zdradzą hrabiego Narkina, a wraz z nim i tych, którzy mu dopomogli dostać się do Rosyi.
– Mniejsza o mnie! – zawołał p. Kaskabel. – Gdyby to tylko o mnie chodziło, ale to prawda, że chodzi tu o p. Sergiusza! Masz słuszność, Kajeto, muszę się nad tem zastanowić!
Rzekłszy to, przeszedł się parę kroków niezmiernie rozdrażniony i pięścią bił się w czoło, jakoby chciał z niego wydobyć myśl jaką. Potem zbliżył się do młodej dziewczyny i zapytał:
– A zatem powiadasz wyraźnie, że zamiarem Ortika jest czekać, aż dostaniemy się do Permu, nim każe wspólnikom swym działać?
– Tak, panie Kaskabel, i wyraźnie im zakazał do tego czasu nie pod tym względem nie przedsiębrać. Myślę zatem, że musimy być cierpliwymi i podróż odbyć do końca.
– To ciężko, – rzekł Kaskabel, – to bardzo ciężko! Trzymać ich przy sobie, zabrać ich ze sobą do Permu, ściskać ich ręce na dobranoc, okazywać im twarz uprzejmą…. Na krew moich przodków, nie wiem, co mię wstrzymuje od tego, bym natychmiast poszedł do nich i nakręcił im karki tak…. o tak….
I w paroksyzmie złości, Kaskabel wykręcał muszkuły żylastych swych rąk tak, jakoby naprawdę chciał karać Ortika i Kirszewa za popełnienie tylu zbrodni.
– Pan wie, że trzeba panować nad sobą, panie Kaskabel, – rzekła Kajeta. – Trzeba udawać, że pan o niczem nie wie…
– Masz słuszność, dziecię moje.
– Chciałam tylko zapytać się pana, czy pan uznaje za stosowne ostrzedz p. Sergiusz?
– Nie!… Im więcej nad tem się zastanawiam, nie!… Zdaje mi się, że lepiej nie mówić mu nic… I cóż mógłby poradzić? Nie! Ja mam czuwać nad nim, i czuwać będę! Przytem znam go dobrze! Ażeby nas nie narażać na żadne niebezpieczeństwo, gotówby iść w lewo tam, gdzie powinniśmy iść w prawo. Nie, nie, lepiej nie! Nic mu nie powiem!
– A Janowi nic pan nie powie?
– Janowi, Kajetko? Ani słowa! To młodzieniec uczuciowy! Nie mógłby zachować spokoju w obec tych przebrzydłych łotrów! Wybuchnąłby na pewno! Nie, ani słowa w obec Jana, ani w obec pana Sergiusz!
– A pani Kaskabel; czy pan jej powie?
– O, co do pani Kaskabel, to rzecz inna. To, widzisz, jest kobieta wyższa, zdolna dać dobrą radę… a także i dzielną pomoc! Nigdy nie miałem żadnej tajemnicy przed nią, a przy tem wie ona wszystko o hr. Narkinie: o tak, jej powiem! Tej kobiecie można powierzyć tajemnice stanu; wolałaby dać sobie urżnąć język, aniżeli je zdradzić. Czyż można więcej od kobiety wymagać? O tak, jej powiem!
– Teraz więc powróćmy do „Pięknego Wędrowca,” – rzekła młoda dziewczyna. – Musiano już zauważyć naszą nieobecność.
– Masz racyą, Kajetko, masz racyą.
– Przedewszystkiem niech pan się przezwycięża, panie Kaskabel, nieprawdaż, kiedy pan będzie w obec tych dwóch ludzi?
– Będzie to trudno, dziecko moje, ale nie obawiaj się. Będę się uśmiechał do tych łajdaków. Pomyśleć tylko, żeśmy się powalali ich dotknięciem! Otóż i powoli, nieprawdaż? dlaczego mi powiedzieli, że nie udadzą się wprost do Rygi. Chcą nas zaszczycić swem towarzystwem aż do samego Permu! O łotry! o szelmy! o dyabły!
I pan Kaskabel ulżył sobie wyrzuceniem wszelkich przydomków najdosadniejszych, jakie znał tylko.
– Jeżeli pan w taki sposób chce panować nas sobą…
– Nie, nie, Kajetko, nie bój się! Teraz mi już lżej! Widzisz, to mię dusiło; musiałem się tego pozbyć! Teraz będę zimny. Już jestem spokojny! Wracajmy do „Pięknego Wędrowca!” O, łajdaki!
I oboje powrócili do zawodu. Żadne z nich teraz nie mówiło. Oboje zatopieni byli w myślach. Taka przedziwna podróż, w przededniu swego zakończenia pomyślnego, teraz narażoną była na fatalny koniec przez spisek szatański!
Kiedy zbliżali się do domu, p. Kaskabel się zatrzymał.
– Kajetko? – powiedział.
– Słucham pana.
– Wiesz co, postanowiłem nic nie powiedzieć Kornelii!
– Dlaczego?
– Bo widzisz… mówiąc ogólnie, zauważyłem, że kobieta najlepiej zachowuje tajemnicę wtedy, kiedy jej nie zna. Otóż i ta tajemnica niechaj pozostanie pomiędzy nami obojgiem!
Chwilę później Kajeta wróciła do swoich zajęć gospodarskich; pan Kaskabel zaś, przechodząc koło Kirszewa, uprzejmie się uśmiechnął, mruknąwszy jednak do siebie:
– Czyż nie wygląda jak łotr ostatni?
Dwie godziny później zaś, kiedy myśliwi powrócili do domu, a Ortik przyniósł na plecach wspaniałego jelenie, „boss” serdecznie mu powinszował. Pan Sergiusz zaś i Jan ubili dwa zające i kilka par kuropatw, tak, że Kornelia była w stanie podać swym gościom wykwintną wieczerzę, w której pan Kaskabel niemały wziął udział.
Zaiste, aktor to był niezrównany! Ani śladu jego wzruszeń ostatnich nie można było odkryć w jego zachowaniu się. Nikt nie byłby przypuszczał, że człowiek ten wiedział, iż przy stole jego zasiadają dwaj mordercy, których ostatecznym celem jest wymordować jego i całą jego rodzinę. Był w całem tego słowa znaczeniu w zachwycającem usposobieniu, pełen konceptów i dowcipów, a kiedy Clovy przyniósł jedną z owych pysznych butelek, to pił za cześć powrotu do Europy, powrotu do Rosyi, powrotu do Francyi!
Następnego dnia, 10 lipce, zaprząg skierowała się wprost ku Permowi. Wydostawszy się z wąwozu, podróż teraz mogła się odbywać bez trudności, a nawet bez obawy wypadku. „Piękny Wędrowiec” szedł po prawym brzegu Wiszery, która obmywa stopy Uralu. Miasteczka, wsie i przysiołki teraz znaczyły już drogę; wszędzie oczekiwały podróżnych gościnne przyjęcie, obfitość zwierzyny, serdeczne powitania. Chociaż było bardzo gorąco, północno wschodni wietrzyk łagodził upał. Renifery postępowały wytrwale, potrząsając pięknymi łbami. Pan Sergiusz ulżył im, przydawszy im do pomocy dwa konie, które kupił w jedenej z wsi napotkanych i można było teraz przebywać trzydzieści mil na dzień.
Zaiste, wspaniałe było to pierwsze wystąpienie małej trupy na ziemi starej Europy! A zarządca jej uważałby się był za szczęśliwego, gdyby nie musiała sobie wciąż powtarzać:
– I mieć tę pewność, że szajka ta szła trop w trop za nami jak gromada szakali węsząca karawanę. Słuchaj, Cezarze Kaskabelu, musisz spłatać porządnego figla tym wisielcom!
Co za fatalność istotnie, że tak genialnie ułożony plan podróży był narażony na niepowodzenie przez łotrowski ten spisek! Papiery Kaskabelów w najzupełniejszym były porządku; władze rosyjskie przepuszczały bez najmniejszej trudności p. Sergiusza jako członka trupy, a skoro przybędą do Permu, to będzie mógł codziennie z łatwością udawać się do Walskiej i powracać.
Spędziwszy zaś czas niejaki z ojcem, mógł przejść przez całą Rosyą w przebraniu „artysty” i dostać się do Francyi, gdzie najzupełniej byłby bezpieczny. A wtedy już o rozłące nie potrzebaby myśleć. Widywanoby się często, może ustawicznie. Później zaś, kto wie, czy biedny Jan nie mógłby… o, doprawdy, szubienica to za mało dla takich łotrów piekielnych. I pan Kaskabel, myśląc o tem, pomimowoli wpadał w nagłe i nikomu niezrozumiałe wybuchy złości.
A jeżeli Kornelia zapytywała się:
– Cezarze, co tobie się stało?
– Mnie?… Nic! – odpowiadał.
– Czegoż tak się złościsz?
– Złoszczę się, Kornelio, go gdybym się nie złościł, tobym zwaryował!
I poczciwa kobieta nie umiała znaleźć rozwiązania zagadkowej tej odpowiedzi.
Tak przeszły cztery dni. Wówczas „Piękny Wędrowiec” dostał się do małego miasteczka Solikamska.
Nie było wątpliwości, że wspólnicy Ortika teraz byli niedaleko; ale tak on jak i Kirszew byli tak ostrożni, że nie próbowali ich odszukać.
I faktycznie Rostaw ze swymi wspólnikami tam byli i tejże nocy wybierali się do Permu, położonego sto pięćdziesiąt mil za zachód. Nic teraz nie mogło przeszkodzić wykonaniu brzydkiego ich zamiaru.
Następnego dnia o świcie, 17 lipca, przekroczono Koswę na promie. Za trzy lub cztery dni mógł się rozpocząć w Permie szereg przedstawień „artystów rodziny Kaskabel udających się na kiermasz do Niżnego Nowogrodu.” Taki był przynajmniej program podróży.
Co do p. Sergiusza, to ten natychmiast ułożyłby plany nocnych swych wycieczek do Walskiej.
Można sobie wyobrazić jego niecierpliwość i niepokój, jakie zdradzał, mówiąc o tem z p. Kaskabelem. Odkąd uszedł był z Syberyi i w ciągu trzynastomiesięcznej tej podróży z nadgranicy Alaski do Europy, nie miał ani słowa wiadomość od księcia Narkina. Ze względu za wiek sędziwy swojego ojca, – nie mógł mieć pewności nawet, że go jeszcze znajdzie w pałacu…
– Głupstwo, głupstwo, panie Sergiuszu! – mawiał wtedy Cezar Kaskabel. – Książę tak jest zdrów, jak pan i ja, a nawet zdrowszy. Pan wiesz, że jestem wróżbitą z urodzenia i z równą łatwością patrzę w przyszłość, jak w przeszłość. Otóż powiadam panu, że książę Narkin teraz pana oczekuje, zdrów i silny i że pan go ujrzysz za kilka dni!
Kaskabel też nie byłby się wahał przysiądz, że prorostwo jego się spełni, gdyby nie ten szelma Ortik.
– Już ja z pewnością złego serca nie mam, – mruczał do siebie, – ale gdybym mógł przegryźć mu gardło własnymi zębami, tobym to uczynił… o, uczyniłbym, a byłoby to dla niego jeszcze nadto łagodne postąpienie.
Równocześnie Kajeta coraz to była niespokojniejszą, im bardziej zbliżano się do Permu. Co uczyni pan Kaskabel? W jaki sposób pokrzyżuje plany Ortika, nie kompromitując pana Sergiusza? Wydawało jej się to rzeczą prawie niemożliwą. Trudno jej przeto było ukrywać niepokój, a Jan, nie znając przyczyny, martwił się niezmiernie, widząc ją tak zasmuconą, tak przygnębioną niekiedy.
Przedpołudniem dnia 20 lipca przekroczono Kamę, a około godziny 5 wieczorem p. Sergiusz i jego towarzysze już na głównym placu Permu robili przygotowania do kilkudniowego pobytu.
Nie minęła godzina czasu od porozumienia się Ortika z kamratami, a Rostow już kreślił list, który tegoż dnia miał dostać się do rąk p. Sergiusza i w którym naznaczono mu schadzkę w jednej z karczem miasta w interesie bardzo pilnym. Jeżeliby nie przyszedł, to zamierzono w inny sposób dostać go w ręce, chociażby miano napaść na niego w nocy, gdy będzie się udawał do Walskiej.
Wieczorem, kiedy Rostow list ten przyniósł, pan Sergiusz już wybrał się był do zamku swojego ojca. Pan Kaskabel, który właśnie doskonale panował nad sobą, okazał wielkie ździwienie, kiedy mu list wręczono. Wziął go jednakże, zobowiązując się oddać go w ręce właściwie i nikomu nic o tem nie powiedział.
Nieobecność p. Sergiusza niemiłą była Ortikowi. Wolałby był, ażeby próbę wyłudzenia pieniędzy zrobiono, nim hrabia widzieć się będzie z księciem Narkinem. Ukrył jednakowoż jak zdołał swe rozczarowanie i zasiadając do wieczerzy zapytał się obojętnym na pozór tonem:
– Pana Sergiusza nie ma dziś przy wieczerzy?
– Nie, – odrzekł p. Kaskabel. – Wyszedł. Formalności z władzami w tym kraju są doprawdy nieznośne!
– Kiedyż powróci?
– Myślę, że w ciągu wieczora.