Poprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Jules Verne

 

straszny wynalazca

Powieść fantastyczna z ilustracjami

(Rozdział VII-X)

 

42 ilustracje L. Benetta

Nakład Księgarni św. Wojciecha

Poznań – Warszawa – Wilno 1922

Face_02.jpg (42141 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

 

 

Rozdział VII

Dwa dni żeglugi.

 

yć może, że będę zmuszony okolicznościami do wyznania hrabiemu d’Artigas, iż jestem inżynierem Simonem Hart. Kto wie, czy nie będą się z nim bardziej liczyli, niż z dozorcą Gaydonem?… W każdym razie muszę się nad tem zastanowić. Tymczasem nie mogę się pozbyć myśli, że właściciel statku Ebbazawładnął wynalazcą francuskim w celu zapewnienia sobie posiadania fulguratora, za który żadne z państw nie chciało zapłacić żądanej sumy. O ile Tomasz Roch wyda tajemnicę, czy nie lepiej, żebym w dalszym ciągu pełnił przy nim czynność dozorcy, pielęgnując go, jak tego wymaga jego stan? Tak, powinienem wszystko widzieć i słyszeć… kto wie? mogę wreszcie dowiedzieć się tego, czego nie udało mi się dopiąć w Healthful-House!

Teraz jednak najciekawszą jest rzeczą: dokąd zdąża Ebba? i kim jest hrabia d’Arligas?

Na pierwsze pytanie będę mógł zapewne odpowiedzieć za kilka dni, biorąc pod uwagę nadzwyczajną szybkość tego fantastycznego jachtu, wprawionego w ruch mechanizmem, którego tajemnicę muszę zdobyć.

Co do drugiego pytania, wątpię, czy kiedykolwiek nań odpowiem.

Mojem zdaniem zagadkowy ten osobnik musi mieć ważny powód, dla którego ukrywa swe pochodzenie, i obawiam się, że wszelki ślad jego narodowości dawno jest zatarty. Co prawda mówi on biegle po angielsku, o czem mogłem się przekonać podczas jego bytności w pawilonie 17, – ale jego wymowa twarda i wibrująca różni się wielce od mowy ludów północy, zresztą wogóle od jakiejkolwiek mowy, którą dotąd słyszałem podczas swoich podróży na obu półkulach. Może najbardziej zbliża się do swoistego, twardego brzmienia narzeczy malajskich. Istotnie: jego twarz ogorzała, prawie oliwkowa, z odcieniem miedzianym, kędzierzawe włosy, czarne jak heban, oko głęboko osadzone, nieruchoma źrenica, z której tryska żar, wysoka postawa, barczyste plecy, wydatne muskuły, świadczące o sile fizycznej – wszystko to każe przypuszczać, że hrabia d’Artigas należy do jednej z ras dalekiego Wschodu.

Nazwisko i tytuł hrabiego d’Artigas muszą być zmyślone. Pomimo że jego jacht nosi nazwę norweską, hrabia nie jest bynajmniej pochodzenia skandynawskiego. Nie ma żadnej cechy ludów Europy Północnej, ani spokojnego wyrazu twarzy, ani włosów jasnych, ani łagodnego wejrzenia ich bladoniebieskich oczu.

Bądź co bądź, jeżeli człowiek ten porwał Tomasza Roch i mnie wraz z nim, to nie w żadnym szlachetnym celu.

Chciałbym wiedzieć, czy działa na własną rękę, czy też w imieniu jakiegoś obcego państwa?… Czy jest na tyle możny, aby móc korzystać z wynalazku Tomasza Roch?… Jest to trzecie pytanie, na które nie mam odpowiedzi… Wszystko to jest zagadką, którą może będę mógł rozwiązać, przypatrzywszy się bacznie temu, co się tu dziać będzie przed moją ucieczką, o ile stanie się ona możliwą…

Ebbapłynie wciąż w warunkach dla mnie niezrozumiałych… Wolno mi swobodnie chodzić po pokładzie, bylebym nie przekroczył wejścia do pomieszczenia załogi.

W istocie, pewnego razu chciałem zbliżyć się do miejsca, w którem tkwi przedni maszt, gdyż stąd, schyliwszy się, mógłbym zobaczyć dziób okrętu, wrzynający się w wodę. Ale, widać na rozkaz dany zgóry, marynarze zabronili mi przejścia, mówiąc twardym angielskim akcentem:

– Cofnij się… cofnij – pan nam przeszkadza w naszych czynnościach.

W jakich czynnościach? Wszak nic nie robią. Może przypuszczają, że chcę zbadać mechanizm wprawiający w ruch statek? Prawdopodobnie. Nawet dozorca szpitalny mógł być zdziwiony, że statek bez rozwiniętych żagli i bez śruby jest w stanie płynąć z taką szybkością. Słowem, dla tej czy dla innej przyczyny zabroniono mi zbliżyć się do przedniej części statku.

Około dziesiątej wiatr dąć zaczyna, wiatr sprzyjający, bo północno-zachodni. Kapitan Spade wydaje odpowiednie rozkazy starszemu z marynarzy, który ze świstawką w ustach każe rozwinąć wszystkie żagle. Sprawniej nie działanoby nawet na statku wojennym.

Ebbanachyla się zlekka ku lewej stronie i szybkość jej zwiększa się znacznie. Motor wszakże nie przestał funkcjonować, żagle bowiem nie podołałyby tej szybkości, mogły tylko pomagać żegludze, dzięki sprzyjającemu powiewowi.

Pogodę mamy piękną, obłoki na zachodniej części nieba znikają, dosięgnąwszy zenitu, morze wspaniale wygląda w promieniach słonecznych.

Staram się, o ile to jest możliwe, obliczyć odległość, jaką przebyliśmy. Podróżowałem na morzu dość często, ażeby zdać sobie sprawę z szybkości statku. Mojem zdaniem Ebbaprzepływa dziesięć do jedenastu mil na godzinę. Płynie zaś ciągle w jednym kierunku, co łatwo sprawdzić mogę, spojrzawszy na szybkę z kompasem, umieszczoną przed sternikiem. Kilkakrotnie mogłem się przekonać, rzuciwszy okiem na busolę, że wskazówka stoi ciągle na wschodniej stronie, a dokładniej na wschód – południo-wschód.

W takich warunkach płyniemy po części oceanu Atlantyckiego, ograniczonej na zachodzie wybrzeżem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Teraz zadaję sobie pytanie, jakie wyspy, czy grupy wysp leżą po drodze do starego kontynentu.

Przez stan Karoliny Północnej przechodzi trzydziesty piąty równoleżnik. Jeżeli przedłużymy go ku wschodowi, powinien, o ile się nie mylę, przechodzić na wysokości Marokka. Ale po drodze spotyka archipelag Azorski o prawie trzy tysiące mil od Ameryki. Otóż, czy można przypuszczać, że Ebbaku niemu zdąża, że zatrzyma się w porcie jednej z wysp, stanowiących własność Portugalii? Nie, wydaje mi się to rzeczą nieprawdopodobną.

Zresztą przed wyspami Azorskiemi, na trzydziestym piątym równoleżniku i w odległości tylko tysiąc dwustu kilometrów leżą wyspy Bermudzkie, należące do Anglji. Sadzę, iż możnaby raczej przypuszczać, że hrabia d’Artigas, o ile działa na korzyść jakiego państwa, czyni to raczej na korzyść Anglji. Co prawda, nie jest przesądzone, że hrabia działa na swoją rękę.

Face_18.jpg (194828 bytes)

W ciągu tego dnia hrabia d’Artigas zjawiał się kilkakrotnie na tyle statku. Wydało mi się, że stąd bada różne strony horyzontu. Skoro dostrzega zdaleka żagiel lub dym, wpatruje się w nie długo przy pomocy doskonałej lornetki morskiej. Dodać muszę, iż nie raczył nawet zauważyć mojej obecności na pokładzie.

Od czasu do czasu kapitan Spade zbliża się do niego; zamieniają z sobą słów parę w języku, którego rozpoznać nie mogę.

Najchętniej jednak właściciel statku Ebbaprzestaje z inżynierem Serkö, z którym zdaje się być w zażyłych stosunkach. Inżynier Serkö jest więcej rozmowny, mniej opryskliwy, mniej zamknięty w sobie od swych towarzyszy. Właściwie co go trzyma na statku?… Czyż byłby on serdecznym przyjacielem hrabiego d’Artigas?… Czy podróżuje z nim wszędzie, dzieląc z nim tę zazdrości godną egzystencję bogatego gentlemana?… W każdym razie jest to jedyny człowiek, który mi okazuje nieco, jeżeli nie sympatji, to zainteresowania.

Tomasza Roch nie widać na pokładzie, musi być zamknięty w swej kajucie. Widać atak nie minął jeszcze.

Istotnie, około trzeciej po południu, hrabia d’Artigas, w chwili, gdy miał schodzić z pokładu, skinął na mnie.

Nie wiem, czego żąda ode mnie, wiem jednak, co mu mam powiedzieć.

– Czy ataki, którym podlega Tomasz Roch, trwają długo? – spytał po angielsku.

– Niekiedy do czterdziestu ośmiu godzin.

– Co należy wtedy stosować?

– Pozostawić go w spokoju, dopóki nie zaśnie. Po nocy przespanej atak mija, i Tomasz Roch wraca do swego zwykłego stanu nieświadomości.

– Dozorco Gaydon, o ile zajdzie potrzeba, będziesz go pielęgnował w dalszym ciągu…

– Pielęgnował?

– Tak… tymczasem na statku, dopóki nie przyjedziemy…

– Dokąd?…

– Tam, gdzie będziemy jutro po południu – odpowiada hrabia d’Artigas.

Jutro… pomyślałem. A zatem niema mowy o Afryce, ani, nawet o wyspach Azorskich?… Czyż więc sprawdziłoby się moje przypuszczenie co do wysp Bermudzkich?

Hrabia d’Artigas miał już schodzić, kiedy zkolei zwróciłem się do niego:

– Panie – rzekłem – muszę wiedzieć, mam prawo wiedzieć, dokąd zdążam i…

– Tu, dozorco Gaydon, nie masz żadnego prawa. Musisz ograniczyć się do odpowiadania, gdy zostaniesz zapytany.

– Protestuję….

– Protestuj – odpowiada mi ten hardy i wyniosły osobnik, obrzucając mnie złem spojrzeniem, poczem schodzi, pozostawiając mnie sam na sam z inżynierem Serkö.

– Na pana miejscu okazałbym więcej rezygnacji, dozorco Gaydon – rzekł, uśmiechając się. – Skoro nas schwyci tryb…

– Można krzyczeć… przypuszczam.

– Poco… jeżeli nikt nie usłyszy…

– Usłyszą mnie później, panie…

– Później… to daleko! Zresztą, krzycz… krzycz dowoli!…

Po tej ironicznej radzie inżynier Serkö pozostawił mnie moim rozmyślaniom.

Około czwartej dają znać o dużym okręcie, płynącym o sześć mil na wschód w przeciwnym do nas kierunku. Kłęby dymu wydobywają się z dwu jego kominów. Jest to statek wojenny, bo wąska wstęga unosi się nad wielkim masztem, a pomimo że żadna flaga nie powiewa na nim, wydaje mi się, że to krążownik marynarki amerykańskiej.

Ciekaw jestem, czy Ebbaodda mu zwykły sygnał powitalny.

Nie, statek zawraca w ten sposób, jakby chciał go ominąć.

Nie dziwi mnie to wcale wobec podejrzenia, które wzbudza we mnie ten jacht spacerowy. Zadziwia mnie tylko sposób, w jaki manewruje kapitan Spade.

Zbliżywszy się do windy przedniej, zatrzymuje się przed małym przyrządem sygnalizującym, podobnym do przyrządów wysyłających rozporządzenia do miejsca, gdzie znajdują się maszyny parowca. Skoro tylko nacisnął jeden guzik, Ebbacofa się na południo-wschód, a marynarze rozluźniają liny żagli.

Oczywiście „jakiś”, rozkaz był wydany maszyniście „jakiejś” maszyny, która powoduje ruch statku przy pomocy „jakiegoś” motoru mi nieznanego.

Dzięki temu manewrowaniu Ebbaoddala się w kierunku ukośnym od krążownika, który nie zmienia swej drogi. Czyż bowiem statek wojenny mógł był zwracać uwagę na jacht spacerowy, nie budzący żadnego podejrzenia?…

Ale około szóstej na horyzoncie zjawia się drugi okręt. Tym razem zachowanie jachtu jest całkiem inne. Kapitan Spade daje nowy sygnał i Ebbapowraca do swego pierwotnego kierunku na wschód, co zbliża ją do owego okrętu…

W godzinę później obydwa statki znajdują się od siebie w odległości od trzech do czterech mil.

Wiatr ustał zupełnie. Okręt trójmasztowy statek handlowy, zwinął żagle. Ponieważ wiatru w nocy nie będzie, okręt ten znajdzie się jutro na tem samem miejscu. Ebbazaś poruszana tajemniczym motorem, zbliża się doń coraz bardziej.

Face_19.jpg (153027 bytes)

Oczywista, że kapitan Spade kazał zwinąć żagle, co też dokonane zostało pod kierunkiem starszego marynarza Effrondata ze sprawnością, jaką podziwać można na jachtach wyścigowych.

O zmroku obydwa statki dzieliła odległość półtorej mili.

Kapitan Spade zbliża się do mnie i niewiele myśląc, każe mi zejść do kajuty.

Zejść muszę, ale nim to nastąpi, szybko obejmuję wzrokiem położenie i dostrzegam, że starszy marynarz nie wydaje rozkazu zapalania latarni sygnałowych, gdy na trójmasztowcu zapalona jest zielona latarnia na prawej stronie pokładu, czerwona zaś na lewej.

Rzecz oczywista, że nasz jacht chce przepłynąć niepostrzeżenie w bliskości statku handlowego… Uważam również, że płynie wciąż, aczkolwiek w zwolnionem tempie, i że od wczoraj Ebbaposunęła się na dwieście mil na wschód.

Wróciłem do swej kajuty z uczuciem pewnego niepokoju. Na stoliku zastałem przygotowany posiłek, jeść jednak nie chcę; kładę się więc, lecz spać nie mogę.

W tym stanie niepokoju przetrwałem dwie godziny. Cisza panuje zupełna. Słychać tylko drganie statku i pluskanie wody, a od czasu do czasu lekkie wstrząśnienie, spowodowane ruchem jachtu po spokojnej powierzchni wód.

Nie mogę odzyskać spokoju. Wszystko, co przeżyłem przez te dwa dni, żywo stoi mli przed oczyma. Jutro po południu wylądujemy… Jutro mam powrócić do swych dawnych zajęć przy Tomaszu Roch, „o ile zajdzie tego potrzeba”, jak powiedział hrabia d’Artigas.

Gdy mnie zamknięto pierwszym razem na spodzie okrętu, odczułem, ze jacht przepływa przez Pamplico-Sound; obecnie – a musi być około dziesiątej – czuję, że się zatrzymał.

Co znaczy to zatrzymanie się?… kiedy kazano mi zejść z pokładu, nie widać było żadnego wybrzeża. W tym kierunku mapy wskazują tylko wyspy Bermudzkie, a o zmroku musiały być one odległe jeszcze o pięćdziesiąt do sześćdziesięciu mil.

Zresztą statek nietylko się zatrzymał, lecz jest jak gdyby unieruchomiony. Daje się odczuwać zaledwie lekkie kołysanie, niezmiernie łagodne i równe. Morze spokojne. Ani śladu powiewu na powierzchni wody.

Myśl moja zwraca się obecnie do okrętu handlowego, który stał na półtorej mili od naszego statku, gdy opuszczałem pokład. Jeżeli jacht nie zmienił kierunku, powinien już być od niego co najwyżej na paręset sążni, bo nie przypuszczam, ażeby popłynął na zachód wobec tej nieprzerwanej ciszy. Zapewne mógłbym go zobaczyć przez moje okienko, gdyby noc była jasna.

Nagle przychodzi mi do głowy, że może nastręcza się sposobność do ucieczki. Dlaczego nie miałbym uciec, skoro nie mam nadziej odzyskania wolności?… Co prawda nie umiem pływać, ale wskoczywszy do morza z jednym z pasów ratunkowych statku, popłynę w stronę okrętu, o ile marynarze mnie dojrzą…

Przedewszystkiem muszę wyjść z kajuty i dostać się na pokład… Nie słyszę najmniejszego ruchu ani w pomieszczeniu załogi, ani na pokładzie. Marynarze śpią zapewne o tej godzinie… Spróbujmy…

Zbliżam się do drzwi… są zamknięte z zewnątrz… to było do przewidzenia…

Zamiar mój spełzł na niczem… co prawda niewiele przemawiało za nim…

Gdybym mógł zasnąć… byłoby to może najlepsze… Niezmiernie jestem zmęczony, nietyle fizycznie, co moralnie… Ta ciągła wałka najsprzeczniejszych myśli, ten ciągły niepokój i nieświadomość położenia wyczerpały mnie… gdybym mógł zasnąć…

Sen przyjść musiał, skoro budzi mnie jakiś hałas.,. i to niezwykły hałas na tym jachcie.

Przez okienko widzę, że świtać zaczyna… zegarek wskazuje pół do piątej.

Ciekaw jestem, czy Ebbapłynie…

Nie. nie pobudza jej do ruchu ani żagiel, ani osobliwy motor. Odczułbym pewne, niezawodne wstrząśnienia. Morze jest równie spokojne przy wschodzie, jak było przy zachodzie słońca. Jeżeli Ebbapłynęła podczas mojego snu, to obecnie na pewno jest nieruchoma.

Hałas, o którym wspominam, jest wywołany odgłosem kroków ludzkich. Wydaje się, jak gdyby ci ludzie nieśli ciężary i to znaczne. Równocześnie dochodzą mnie głosy ze spodu okrętu z pod mojej kajuty. Stwierdzam również pewne tarcia wzdłuż boków staku. Czyż łodzie do niego przylegają?… Może marynarze wnoszą lub znoszą towary…

A jednak niepodobieństwo, żebyśmy byli u celu naszej podróży. Hrabia d’Artigas mówił, że nie staniemy na miejscu przed dwudziestu czterema godzinami. Otóż, powtarzam, jacht był wczoraj wieczorem oddalony od wysp Bermudzkich, to jest najbliższego wybrzeża, na pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt mil. Za wielka zaś dzieli go odległość od wybrzeża amerykańskiego, ażeby można było przypuścić, że się doń zbliżył. Zresztą zdaje mi się, że jacht nie płynął podczas nocy. Zanim zasnąłem, był nieruchomy i teraz stwierdzam to samo.

Czekać zatem będę, aż mi będzie wolno powrócić na pokład. Nie przypuszczam, żeby mieli mnie trzymać w zamknięciu dzień cały.

Godzina upływa. Światło dzienne przedostaje się przez okienko… Lekka mgła zasnuwa ocean, ale zniknie niebawem pod działaniem promieni słonecznych.

Wzrok mój sięgnąć jest w stanie na odległość pół mili, jeżeli więc nie dojrzę okrętu, to znaczy, że znajduje się on po lewej stronie jachtu.

Słyszę zgrzyt klucza w zamku. Otwieram drzwi, wchodzę na żelazną drabinę, a stąd na pokład, gdzie właśnie marynarze zamykają wejście do przedniej części statku.

Szukam hrabiego d’Artigas… nie widzę go nigdzie.

Kapitan Spade i inżynier Serkö pilnują umocowania kilku pak, które zapewne przenieśli ze spodu okrętu na tył statku. Tylko w ten sposób mogę sobie wytłumaczyć hałas, który mnie przebudził… To przenoszenie towarów świadczy o zbliżaniu się naszem do celu…

Jesteśmy już w bliskości portu; być może za kilka godzin jacht dopłynie do wybrzeża…

A co się stało z żaglowcem, stojącym po lewej stronie naszego statku?… Nie mógł popłynąć, ponieważ wiatr nie dmie od wczoraj. Spoglądam w tym kierunku.

Żaglowiec znikł, morze jest puste, żadnego okrętu nie widać na horyzoncie ani w północnej, ani w południowej stronie.

Zastanowiwszy się nad tem wszystkiem, doszedłem do wniosku jedynego, który przyjąć mogłem, i to z zastrzeżeniem: mianowicie, że Ebbamusiała jednak płynąć, podczas gdy spałem, żaglowiec zatem został wtyle i dlatego dostrzec go nie mogłem.

Tak czy inaczej, nie zapytam o to ani kapitana Spade, ani inżyniera Serkö; nie zaszczyciliby mnie odpowiedzią.

W tej chwili zresztą kapitan zdąża do aparatu sygnalizującego i naciska guzik. wierzchniej części, równocześnie Ebbaprzechyla się dość znacznie naprzód, poczem ze zwiniętemi wciąż żaglami zaczyna płynąć z niezmierną szybkością na wschód.

Po upływie dwu godzin hrabia d’Artigas zjawia się u wejścia przy rudlu i zdąża do swego zwykłego miejsca na tylnej wyniosłości okrętu. Kapitan Spade i inżynier Serkö natychmiast zbliżają się do niego i zamieniają z nim słów kilka.

Wszyscy trzej nastawiają morskie lunety i wpatrują się w horyzont od południo-wschodu do północo-wschodu.

Dziwić się nie można, że i ja wpatruję się bacznie w tę stronę horyzontu, lecz bezowocnie, nie mam bowiem lunety.

Po spożyciu południowego posiłku wróciliśmy na pokład, wszyscy z wyjątkiem Tomasza Roch, który pozostał w kajucie.

Face_20.jpg (151562 bytes)

O pół do drugiej marynarz sygnalizuje z bocianiego gniazda, że zbliżamy się do lądu. Ponieważ Ebbapłynie z nadzwyczajną szybkością, niebawem ujrzę wybrzeże.

Istotnie po upływie dwu godzin mglisty zarys wyłania się na odległości ośmiu mil. W miarę zbliżania się jachtu staje się on wypuklejszy, przybiera kształty góry lub co najmniej płaszczyzny dość wyniosłej. Ze szczytu wydobywa się pióropusz mknący ku niebu.

Wulkan w tych okolicach?… Byłżeby to…

 

Rozdział VIII

Back-Cup.

 

ojem zdaniem Ebbamogła dopłynąć w tej części Atlantyku tylko do wysp Bermudzkich. Świadczy o tem równocześnie odległość przebyta od wybrzeża amerykańskiego, i kierunek, którego się niezmiennie trzymała od wyruszenia z Pamplico-Sound. Kierunek ten był południe – południo-wschód, odległość zaś, biorąc pod uwagę szybkość jachtu, wynosiła od dziewięciuset do tysiąca kilometrów.

Jacht płynie z równą szybkością. Hrabia d’Artigas i inżynier Serkö trzymają się w tyle statku, kapitan Spade – na przodzie.

Otóż, pytam się, czy ominiemy tę wysepkę odosobnioną, kierując się w dalszym ciągu na wschód?

Nie przypuszczam tego, ponieważ o tej właśnie godzinie Ebbazawitać miała do portu.

W tej chwili wszyscy marynarze są na pokładzie, gotowi do roboty, starszy marynarz zaś wydaje zlecenia do postoju.

Za parę godzin będę wiedział, co sądzić o tem. Będzie to pierwsza odpowiedź na szereg pytań, które sobie zadaję, odkąd jacht wypłynął na pełne morze.

A jednak wydaje mi się nieprawdopodobne, ażeby jacht zdążał do portu, położonego na jednej z wysp Bermudzkich, należących do Anglii, chyba że hrabia d’Artigas porwał Tomasza Roch w porozumieniu z Wielką Brytanją, czego również nie mogę przypuszczać.

Wszakże w tej chwili nie mogę wątpić o jednej rzeczy, to jest, że hrabia d’Artigas przygląda mi się bacznie i to z osobliwym uporem. Pomimo że nie wie, iż jestem Simonem Hart, niemniej musi go zaciekawiać, co też myślę o całem tem zdarzeniu. Nic w tem dziwnego. Czyż skromny dozorca Gaydon miałby się mniej niepokoić o swój los, niż pierwszy lepszy gentleman, choćby miał nim być właściciel tego osobliwego jachtu? To też zaczyna mnie niepokoić to uporczywe wpatrywanie się hrabiego.

Gdyby mógł był odgadnąć, co się w tej chwili dzieje ze mną, nie jest wykluczone, że kazałby mnie wrzucić do morza…

Roztropność nakazuje mi wielką ostrożność.

W istocie bowiem, nie dając żadnego powodu do podejrzenia, nawet tak subtelnemu umysłowi jak inżynier Serkö, uchyliłem rąbek tajemnicy. Przyszłość ukazała mi się w nieco jaśniejszem świetle.

Wraz ze zbliżaniem się Ebbydo tej wyspy, a raczej wysepki, coraz wyraźniej uwydatniała się ona na jasnem tle nieba. Słońce, które chyli się ku zachodowi, obejmuje ją całą potokiem swych promieni. Wysepka ta stoi samotna, przynajmniej ani na północy ani na południu nie widzę żadnej innej wyspy. W miarę jak odległość się zmniejsza, rozszerza się jej kąt widzenia, podczas gdy horyzont niknie za nią…

Face_21.jpg (177427 bytes)

Wysepka ta o ciekawej budowie przypomina przewróconą filiżankę, z której dna wydobywa się dym. Jej szczyt, lub co kto woli, dno filiżanki, wznosi się zapewne na jakie sto metrów nad poziomem morza, zbocza zaś, zupełnie spadziste, pozbawione są wszelkiej roślinności, jak też skały jej podnóża, o które rozbijają się ustawicznie fale oceanu.

Osobliwością tej wysepki, znakomicie ułatwiającą żeglarzom, wracającym z zachodu, jej rozpoznanie, jest odłam skały, który wystaje nad morzem i tworzy jak gdyby arkadę naturalną, podobną do uszka od filiżanki i usprawiedliwiającą w zupełności nazwę Back-Cup. Pod tą arkadą przechodzą promienie słońca i fale, które wirując rozbryzgują się na wszystkie strony.

Wysepkę tę poznałem odrazu. Wyprzedza ona archipelag Bermudzki. Jest to ta sama „przewrócona filiżanka”, którą miałem sposobność zwiedzić kilka lał temu… Nie! nie mylę się!… W tym czasie wylądowałem na niej od wschodniej strony i chodziłem po jej wapiennych skałach… Tak… to jest Back-Cup…

Gdybym się był nie opanował, byłbym się zdradził okrzykiem zdziwienia… i zadowolenia, co mogłoby zaniepokoić, zresztą słusznie, hrabiego d’Artigas.

Oto w jakich okolicznościach zwiedziłem Back-Cup, znajdując się na wyspach Bermudzkich.

Archipelag Bermudzki, położony blisko o tysiąc kilometrów od stanu Karoliny Północnej, składa się z kilku setek wysp i wysepek. W środkowej jego części krzyżują się sześćdziesiąty czwarty południk i trzydziesty drugi równoleżnik. Od roku 1609, to jest od chwili, gdy statek Anglika Lomera rozbił się w tych okolicach i wyrzucony został na jedną z tych wysp, Bermudy należą do Królestwa Zjednoczonego, skutkiem czego liczba ich ludności zwiększyła się o dziesięć tysięcy mieszkańców. Jeżeli Anglja zawładnęła tym archipelagiem, można nawet powiedzieć, przywłaszczyła go sobie, to nie dla jego plantacyj bawełny, kawy, indygo i arrow-root. Archipelag ten stanowi przedewszystkiem znakomicie wskazany postój morski w tej części oceanu, w bliskości Stanów Zjednoczonych. Zawładnęła nim samowolnie, bez protestu innych państw, i obecnie rządzi w nim gubernator angielski wraz z radą i zgromadzeniem narodowem.

Najważniejszemi wyspami tego archipelagu są: Saint-David, Sommerset, Hamilton oraz Saiht-Georges, która posiada wolny port, a główne jej miasto, tej samej co ona nazwy, jest również stołecznem miastem całego archipelagu…

Najrozleglejsza z wysp nie ma więcej nad dwadzieścia kilometrów długości i cztery szerokości. Jeżeli wyłączymy kilka średniej wielkości, pozostanie grupa wysepek i raf na płaszczyźnie dwunastu mil kwadratowych.

Klimat wysp Bermudzkich jest bardzo zdrowotny. Podlegają jednak silnym burzom zimowym Atlantyku, utrudniającym żeglarzom przystęp do nich. Na wyspach tych odczuwać się daje przedewszystkiem brak rzek i potoków. Wzamian padają tu częste deszcze, tak iż mieszkańcy mogli zapobiec brakowi wody, budując olbrzymie cysterny, które podczas ulew napełniają się obficie. Cysterny te budzą słuszny podziw i są szczytnem świadectwem przedsiębiorczości ludzkiej.

One to zniewoliły mnie do ówczesnej podróży, pobudzając moją ciekawość dla sposobu ich wykonania.

Byłem wtedy inżynierem w New-Jersey przy pewnem towarzystwie, od którego otrzymałem urlop kilkotygodniowy. Wyjechałem na Bermudy.

Otóż podczas mej bytności na wyspie Hamilton, w porcie Southampton, zdarzył się wypadek godny uwagi geologów…

Pewnego dnia do Southampton zajechała flotylla, złożona z rybaków, mężczyzn, kobiet i dzieci.

Od lat pięćdziesięciu rodziny te zamieszkiwały wschodnią część wybrzeża Back-Cup w domkach z drzewa lub z kamienia, zajmując się rybołówstwem, przeważnie potfiszów, gatunku wielorybów, w które obfitują okolice wysp Bermudzkich w ciągu marca i kwietnia.

Dotąd życie tych rybaków nie było zakłócone żadnym nadzwyczajnym wypadkiem, dość ciężkie zaś warunki ich egzystencji łagodzone były bliskością wysp Hamilton i Saint-Georges, dokąd, na swych mocno zbudowanych jednożaglowych barkach, dostarczali ryb, otrzymując wzamian przedmioty niezbędne do użytku domowego.

Zdziwienie ogarnęło wszystkich na wieść o ich przybyciu, a jeszcze bardziej o ich postanowieniu niepowracania na wyspę…

Dowiedziano się niebawem, iż powodem tej ucieczki był fakt następujący: na dwa miesiące przed swym wyjazdem rybacy zostali najpierw zaskoczeni, później zaś zaniepokojeni głuchym łoskotem, dochodzącym z wewnątrz wyspy. Równocześnie z wierzchołka wysepki – powiedzmy z dna przewróconej filiżanki – zaczął unosić się dym i płomienie. Ze zaś zbocza tej wysepki są niezmiernie strome, nie można więc było przekonać się o jej pochodzeniu wulkanicznem i że jej szczyt był dawnym kraterem. Obecnie nie było wątpliwości, że dawny wulkan groził wybuchem.

W przeciągu tych dwu miesięcy łoskot stawał się coraz silniejszy, a nawet dawały się odczuwać wstrząśnienia, przyczem zjawiały się długie wytryski płomieni na wierzchołku, nocą zaś, jak gdyby potężne wystrzały świadczyły o jakimś przewrocie w jej podmorskiem podłożu i grożącym wybuchu.

Rodziny te, narażone na nieuniknioną katastrofę, a niezabezpieczone w tej stronie wybrzeża przed ujściem lawy, ratowały się ucieczką, zabierając cały dobytek na swe barki rybackie.

Na wyspach Bermudzkich dowiedziano się z pewnem przerażeniem o tym nowym wulkanie od wieków wygasłym, a obecnie zaczynającym działać na nowo na zachodnim krańcu archipelagu. Z trwogą jednak zawitała równocześnie ciekawość. Przytem należało zbadać zjawisko i stwierdzić, czy rybacy nie przesadzają jego doniosłości.

Back-Cup, która wystaje cała na zachód, od archipelagu, łączy się z nim nierównym szeregiem małych wysepek i raf niedostępnych od wschodniej strony. Nie widać jej ani od St. Georges, ani od Hamilton, gdyż wysokość wierzchołka nie przekracza stu metrów.

Jednożaglowiec zawiózł mnie i kilku badaczy do tej wysepki, gdzie wznosiły się opuszczone przez rybaków domki.

Łoskot trwał, a snop dymów wydobywał się z krateru.

Wątpić nie mogliśmy, że dawny wulkan Back-Cup zaczął działać pod wpływem ogni podziemnych. Należało się obawiać wybuchu i jego następstw.

Napróżno staraliśmy się dotrzeć do otworu wulkanu. Dostanie się doń przez te zbocza urwiste, gładkie, śliskie, zarysowywające się pod kątem siedmdziesięciu pięciu lub ośmdziesięciu stopni, było niemożliwe. Nie spotykałem nigdzie podobnie skalistej skorupy, na której rosły tylko zrzadka kępki dzikiej lucerny w miejscach, gdzie znajdowało się trochę ziemi.

Po kilkakrotnych bezowocnych usiłowaniach, ażeby obejść całą wysepkę, musieliśmy poprzestać na wschodniej części, reszta bowiem zawalona była kamieniami od północy, południa i zachodu.

Opuszczaliśmy wysepkę z przeświadczeniem, że skazana jest na rychłą zagładę.

W takich okolicznościach zwiedziłem Back-Cup; nie można się dziwić, że obecnie, ujrzawszy jej kształt osobliwy, poznałem ją odrazu.

Powtarzam, że hrabia d’Artigas nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, że dozorca Gaydon poznał tę wysepkę, o ile Ebbamiała się tu zatrzymać, co wydawało się niepodobieństwem wobec braku portu.

W miarę jak statek nasz zbliża się, obserwuję Back-Cup. Od chwili opuszczenia jej przez rybaków żaden Bermudczyk nie chciał do niej powrócić, i rybołówstwo zostało tu zaniechane całkowicie, nie rozumiem więc, dlaczego Ebbaobrałaby sobie tu miejsce postoju.

Zresztą być może, iż hrabia d’Artigas i jego towarzysze nie mają w całe zamiaru wylądować na wybrzeżu Back-Cup? Gdyby nawet statek zatrzymał się chwilowo w jakiejś małej ostoi pomiędzy skałami, czyż można przypuszczać, że ten bogaty jachtman chciałby osiąść na tem pustkowiu, narażonem na straszne burze zachodniej części oceanu Atlantyckiego? Co przystało biednym rybakom, nie przystoi hrabiemu d’Artigas, inżynierowi Serkö, kapitanowi Spade i jego towarzyszom.

Już tylko pól mili dzieli nas od wybrzeża. Jakże niepodobną jest ta wysepka do innych wysp archipelagu, pokrytych bujną zielonością! Zaledwie w kilku wyłomach rośnie parę krzaków jałowca i kilka karłowatych cedrów, stanowiących główne bogactwo wysp Bermudzkich. Podłoże zaś skaliste tej wysepki pokryte jest coraz to nową warstwą morszczyzny, przyniesionej tu przez fale, jak również roślinami włóknistemi w rodzaju porostów, nazwanych „sargasses” od części oceanu Atlantyckiego tej nazwy między wyspami Kanaryjskiemi i wyspami Zielonemi Przylądku.

Jedynymi mieszkańcami tej wysepki są ptaki, mianowicie gile, „mota cyllas cyalis” o niebieskawem opierzeniu, i tysiące mew i sępów morskich, przelatujących szybko nad dymiącym kraterem.

O paręset sążni od wybrzeża jacht zwalnia biegu, wreszcie staje u wejścia przesmyku między dwiema rafami.

Ciekawy jestem, czy Ebbaodważy się go przepłynąć…

To niemożliwe. Przypuszczam tylko, że po kilkugodzinnym postoju, i to nie wiem w jakim celu, wyruszymy dalej na wschód.

Nie widzę wszakże przygotowań do postoju. Kotwice zwieszają się na przodzie statku, łańcuchy niewydobyte, łodzie spoczywają na swych miejscach.

W tej chwili hrabia d’Artigas, inżynier Serkö i kapitan Spade udają się na przód statku, i widzę coś niezwykłego.

Stojąc przy lewej burcie, prawie naprzeciwko średniego masztu, dostrzegam małą pływającą boję, którą jeden z marynarzy wciąga na przód statku.

Prawie równocześnie woda, dotąd zupełnie czysta, ściemnia się, a z głębi wydobywa się jakaś masa czarna. Czyżby jaki olbrzymi potfisz chciał zaczerpnąć powietrza na powierzchni morza? Byłażby Ebbazagrożona strasznem uderzeniem ogona tego potężnego zwierzęcia?…

Zrozumiałem wreszcie… Wiem już teraz, jakiej maszynie zawdzięcza Ebbaswoją nadzwyczajną szybkość bez żagli i śruby… Oto ukazuje się ten niestrudzony mechanizm, który ciągnął jacht od wybrzeża amerykańskiego do Bermudzkiego archipelagu… Jest tam przy Ebbie… Jest to łódź podwodna, poruszana śrubą przy pomocy baterji akumulatorów lub potężnych ogniw.

Na wyższej części tej łodzi podwodnej w kształcie żelaznego wrzeciona znajduje się platforma z wejściem do wnętrza. Na przodzie tej platformy wystaje peryskop, rodzaj szafki, której ściany zaopatrzone są w okienka w kształcie owalnym. Przez te okienka wydobywa się światło elektryczne, oświetlające warstwy podwodne. Obecnie, zrzuciwszy ciężar wody, łódź znajduje się na powierzchni. Po otwarciu wieka, zakrywającego wejście do wnętrza, świeże powietrze przenika ją całą. Można nawet przypuszczać, że co noc wypływa na morze, ciągnąc jacht, jakkolwiek pozostaje na powierzchni.

Nasuwa się jeszcze jedna zagadka. Jeżeli elektryczność porusza tę łódź, to gdzieś musi być wytwarzana. Ale gdzie? Nie przypuszczam, ażeby w Back-Cup znajdowała się elektrownia.

A przytem, dlaczego jacht ucieka się do pomocy tego podwodnego holownika?… Dlaczego sam nie jest zaopatrzony w motor, jak to zwykle bywa w tego rodzaju spacerowych statkach?

Nie pora wszakże oddawać się tym rozmyślaniom, a raczej szukać rozwiązania zagadki nie do rozwiązania.

Face_22.jpg (176987 bytes)

Łódź stoi wzdłuż Ebby. Na platformę wyszło kilku ludzi. Jest to załoga łodzi podwodnej, z którą porozumiewał się kapitan Spade przy pomocy sygnalizacji elektrycznej, urządzonej na przodzie statku i połączonej drutem z łodzią.

Inżynier Serkö zbliża się do mnie i rzuca mi tylko jedno słowo:

– Wsiadajmy.

– Wsiadać? – pytam.

– Tak… do łodzi… prędko!

Cóż mam. robić? Stosuję się do rozkazu i przesadzam burtę.

W tej chwili Tomasz Roch wchodzi na pokład w towarzystwie marynarza. Wydaje się spokojny, obojętny i nie sprzeciwia się przeprowadzce na łódź.

Hrabia d’Artigas i inżynier Serkö zmierzają również ku łodzi.

Kapitan Spade zaś i załoga pozostają na jachcie, tylko czterech marynarzy wsiada do małej łódki, dopiero co spuszczonej ze statku. Zabierają z sobą grubą linę, przeznaczoną zapewne do holowania Ebbypoprzez rafy. W takim razie musi znajdować się wśród skał ostoja, w której chroni się jacht hrabiego d’Artigas przed zbyt silnie wzburzonem morzem. Byłożby to miejsce jego postoju?

Face_23.jpg (191966 bytes)

Istotnie przywiązano linę do Ebby. W miarę oddalania się marynarzy lina wypręża się i wkrótce zostaje umocowana do obrączek żelaznych, znajdujących się w skale na odległości kilkudziesięciu sążni. Wtedy załoga, ciągnąc linę, holuje statek.

Po upływie pięciu minut Ebbaznikła za skałami, tak iż nie można było spostrzec wierzchołków masztów nawet z morza.

Któżby się był domyślił na wyspach Bermudzkich, że na tej odludnej wysepce znajduje się tajemnicza ostoja… lub ktoby był przypuścił w Ameryce, że ten bogaty jachtman, tak znany we wszystkich portach zachodu, jest zwykłym gościem samotnego Back-Cup?

W dwadzieścia minut później łódka wraca do łodzi podwodnej wraz z czterema marynarzami.

Widoczne było, iż łódź oczekiwała ich powrotu, ażeby udać się… dokąd?…

Wszedłszy na platformę, zaczynamy płynąć przy pomocy obracającej się zwolna śruby na powierzchni morza w kierunku południowym Back-Cup, omijając rafy.

O kilkaset sążni od nas widać drugi przesmyk, prowadzący do wysepki; tędy dostajemy się do wybrzeża. Przedewszystkiem wciągnięto łódkę na wąski pas piasku, gdzie była zabezpieczona od fali i skąd łatwo było ją wyciągnąć, o ileby Ebbapotrzebowała wypłynąć na morze.

Dwaj marynarze, oddani tej czynności, wrócili na platformę, inżynier Serkö zaś skinął na mnie, ażebym zszedł do wnętrza.

Schodzę żelaznemi schodami, prowadzącemi do sali środkowej, zaprzątniętej różnego rodzaju pakunkami i pakami, dla których zapewne nie było miejsca na spodzie statku. Wprowadzono mnie do bocznej kajuty, drzwi za mną zamknięto, pozostawiwszy mnie w ciemności.

Kajutę poznałem zaraz przy wejściu. Była tą samą, w której przepędziłem te nieskończenie długie godziny po porwaniu nas z Healthful-House…

Oczywista, że z Tomaszem Roch postąpiono w ten sam sposób.

Wreszcie słychać odgłos zamykającego się wieka i łódź pogrąża się w wodę.

Odczuwam ruch zstępny, spowodowany napełnianiem się wodą skrzyń łodzi, poczem – ruch płynącego statku.

Po upływie trzech minut zatrzymujemy się; mam wrażenie, że powracamy na powierzchnię…

Nowy odgłos podnoszącego się wieka. Równocześnie otwierają się drzwi mojej kajuty. W kilku skokach jestem na platformie.

Rozglądam się…

Łódź dotarła do wnętrza Back-Cup.

Tam przebywa hrabia d’Artigas z towarzyszami – jak gdyby poza nawiasem ludzkości!

 

Rozdział IX

Wewnątrz.

 

azajutrz, bez żadnej przeszkody mogłem po raz pierwszy zwiedzić obszerną pieczarę Back-Cup.

Noc spędziłem na osobliwych sennych widzeniach, nie mogąc doczekać się dnia.

Zaprowadzono mnie do groty, położonej o sto kroków od brzegu, przy którym zatrzymała się łódź nasza. Do groty tej, wielkości dziesięciu stóp na dwanaście, oświetlonej lampą elektryczną, wprowadzono mnie przez drzwi i wnet zamknięto je za mną.

Nie zdziwiłem się bynajmniej, że w grocie znalazłem oświetlenie elektryczne, ponieważ widziałem je również na łodzi. Ale skąd pochodzi?… Gdzie źródło elektryczności?… Czyżby we wnętrzu tej olbrzymiej krypty miała być elektrownia z dynamomaszynami i akumulatorami?

Rozglądam się po swojej celi. Pośrodku stoi stolik z posiłkiem, przy nim fotel trzcinowy, opodal łóżko okrętowe i szafa z bielizną i różnorodnem ubraniem. W szufladzie stolika papier, kałamarz, pióra. W rogu na prawo umywalnia z przyborami. Wszystko bardzo czyste.

Posiłek mój składa się ze świeżej ryby, konserw mięsnych, chleba wyborowego, piwa i wódki. Zaledwie dotknąć mogę jedzenia; zanadto jestem rozstrojony.

A jednak muszę wrócić do równowagi, odzyskać spokój… odkryć tajemnicę tych ludzi… chcę ją odkryć… i odkryję.

A zatem siedzibą hrabiego d’Artigas jest Back-Cup. O ile więc nie żegluje wzdłuż wybrzeża nowego kontynentu, lub nie dociera do starego lądu na swym jachcie Ebba, za mieszkanie służy mu tajemnicza wklęsłość wysepki. On odkrył to schronienie, do którego prowadzi wejście podmorskie, wrota wodne, otwierające się na dwanaście lub piętnaście stóp pod powierzchnią morza.

Z jakiego powodu ucieka od społeczeństwa ludzkiego?… Co mówi jego przeszłość?… Jeżeli nazwisko jego i tytuł są zmyślone, jak przypuszczam, to co zmusiło go do ukrycia własnego nazwiska?… Jestże banitą, przekładającym to miejsce wygnania nad wszelkie inne?… Czy nie jest to raczej złoczyńca, ukrywający się bezkarnie przed sprawiedliwością w tem podziemiu nie do odszukania? Mam prawo czynić wszelkie podejrzenia wobec tego podejrzanego osobnika.

I znów powracam do pytania, na które nie mogę znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Dlaczego porwał Tomasza Roch… Czy w celu wydobycia zeń tajemnicy jego fulguratora i zużytkowania do obrony Back-Cup, w razie gdyby odkryto jego siedzibę?… Ależ dostatecznie byłoby przeciąć możność dostarczenia żywności do Back-Cup przez ustanowienie linji demarkacyjnej, której Ebbanie mogłaby przekroczyć, a zresztą, gdyby ją przekroczyła, zatrzymanoby ją w każdym porcie… Więc cóżby przyszło hrabiemu d’Artigas z tego wynalazku?… Stanowczo gubię się w domysłach.

Około siódmej rano wstaję. Jakkolwiek jestem więźniem w tej pieczarze, nie jestem więźniem swojej celi. Czem prędzej więc z niej wychodzę…

Przeszedłszy trzydzieści metrów, dostaję się do pewnego rodzaju skalistego nadbrzeża, ciągnącego się na prawo i lewo.

Face_24.jpg (208886 bytes)

Kilku marynarzy Ebbyzajmuje się wyładowywaniem pak z łodzi podwodnej, stojącej na powierzchni wody wzdłuż małej kamiennej tamy.

Półmrok, do którego przyzwyczajam się powoli, panuje w pieczarze otwartej w środkowej części swego sklepienia.

Tędy musiał się wydobywać dym, który ujrzeliśmy z odległości trzech do czterech mil.

I w tejże chwili wysnuwam następujące wnioski:

Back-Cup nie jest wulkanem, jak to inni twierdzili, jak ja sam myślałem… dym, płomienie, wydobywające się zeń kilka lat temu, były sztuczne… odgłosy, słyszane przez rybaków bermudzkich, nie były spowodowane walką sił podziemnych… Wszystkie te zjawiska wywołane były wolą pana tej wysepki, chcącego oddalić z niej mieszkańców wybrzeża… I dopiął celu ten hrabia d’Artigas… Stał się samowładnym panem tej wyspy… Dość mu było dać kilka wystrzałów, dość mu było zapalić morszczyznę, którą mu prądy naniosły, i skierować dym w kierunku krateru, ażeby pomyślano o wulkanie i jego prędkim wybuchu dotąd nieuskutecznionym!…

Taką musiała być istotna przyczyna zalęknienia rybaków bermudzkich, i taka przyczyna bezustannego unoszenia się dymu nad wierzchołkiem wysepki Back-Cup.

Tymczasem słońce wzniosło się wyżej nad horyzontem, oświetlając wnętrze pieczary. Będę mógł zatem określić dokładny jej rozmiar. Podaję cyfry, do których doszedłem stopniowo.

Zewnętrznie miara wysepki Back-Cup o kształcie prawie okrągłym, wynosi tysiąc dwieście metrów obwodu, powierzchnia zaś jej liczy pięćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych czyli pięć hektarów. Zbocza u podnóża są grubości od trzydziestu do stu metrów.

Z tego wypada, iż, wyłączywszy grubość jej zboczy, Back-Cup przedstawia wydrążenie wznoszące się ponad morze. Długość zaś tunelu podmorskiego, łączącego zewnętrzną część z wewnętrzną, przez który dostała się łódź, wynosić musi około czterdziestu metrów.

Z tych cyfr, podanych w przybliżeniu, można wywnioskować o wielkości tej pieczary. Bądź co bądź przypomnieć muszę, że w starym i nowym świecie istnieją pieczary daleko większej objętości według bardzo dokładnego obliczenia badaczy tej części geologji.

Istotnie, w Krainie, w Northumberland, w Derby-shire, w Piemoncie, w Morei, na wyspach Balearskich, na Węgrzech, w Kalifornji znajdują się groty daleko większe od pieczary Back-Cup. To samo można powiedzieć o pieczarach w Han-sur-Lesse w Belgji, w Stanach Zjednoczonych, o pieczarach w Mammouth z Kentucky, które zawierają dwieście dwadzieścia sześć kopuł, siedm rzek, ośm wodospadów, trzydzieści dwie studnie głębokości niezbadanej, morze wewnętrzne na przestrzeni pięciu do sześciu mil, dotąd niezmierzone w całości przez badaczy.

Zwiedziłem groty w Kentucky, jak tysiące innych turystów. Główną z nich wezmę za miarę porównania z Back-Cup. Pieczara w Mammouth, jak i pieczara w Back-Cup, ma sklepienie wsparte na słupach o kształtach i wysokościach różnych, dających im pozór katedry gotyckiej z nawami, bocznemi nawami, bez architektonicznej prawidłowości kościołów. Jedyną różnicę stanowi wysokość sklepienia, która w grotach z Kentucky dochodzi do stu trzydziestu metrów, kiedy sklepienie Back-Cup ma najwyżej sześćdziesiąt metrów w tej jego części środkowej, stanowiącej otwór, przez który dostają się dym i płomienie.

Istnieje jeszcze jedna bardzo ważna różnica, na którą zwrócić musimy uwagę, mianowicie, że do pieczar wyżej wspomnianych dostęp jest bardzo łatwy, dlatego też stopniowo zostały odkrywane.

Tymczasem z Back-Cup rzecz się ma całkiem inaczej. Mapy wskazują ją jako wysepkę należącą do archipelagu wysp Bermudzkich. Kto jednak mógł przypuszczać, że w jej wnętrzu znajduje się pieczara, do której można się dostać tylko łodzią podwodną, zbudowaną na podobieństwo łodzi hrabiego d’Artigas?

Mojem zdaniem przypadek jedynie pozwolił hrabiemu d’Artigas odkryć ten tunel i założyć tę niepokojącą kolonję na Back-Cup.

Badając część morza, położoną wśród ścian pieczary, stwierdzam, że jest małych rozmiarów. Obwód jej nie sięga nad trzysta do trzystu pięćdziesięciu metrów. Jest to właściwie małe jezioro, otoczone prostopadłemi skałami, wystarczające dla łodzi podwodnej, gdyż jego głębokość, jak się później dowiedziałem, wynosi nie mniej nad czterdzieści metrów.

Biorąc pod uwagę położenie i budowę pieczary Back-Cup, zrozumiemy łatwo, że należy ona do kategorji grot, zawdzięczających swe pochodzenie wtargnięciu wód morskich. Oczywisty tu jest wpływ działania morza i ziemi, tak jak to się spostrzega daje w grotach Crozon i Morgate z zatoce Douarnez we Francji, Bonifacio na wybrzeżu korsykańskiem, Thorgatten na wybrzeżu norweskiem, której wysokość sięga pięciuset metrów, wreszcie w pieczarach Grecji, grotach Gibraltaru w Hiszpanji, Tourane w Kochinchinie. Słowem, skład ich skorupy wskazuje na to podwójne działanie geologiczne.

Wysepka Back-Cup składa się po większej części ze skał wapiennych. Począwszy od brzegu jeziorka skały te wznoszą się łagodną spadzistością ku ścianom wysepki, tworząc na swych zboczach małe płaszczyzny, pokryte drobnym piaskiem, na którym rośnie zrzadka koper morski, lub morszczyzna, układająca się grubemi warstwami, pozbawionemi wilgoci, lub wilgotnemi, z których wydobywa się ostra woń morska, gdy przypływem rzucone zostały poprzez tunel na brzegi jeziorka. Nie jest to zresztą jedyne paliwo, używane w razie potrzeby w Back-Cup. Znajduje się tu duży zasób węgla kamiennego, sprowadzonego łodzią i statkiem. Ale, powtarzam, dym, unoszący się nad wysepką, pochodzi od spalenia tych traw uprzednio wysuszonych.

Idąc dalej, spostrzegam w stronie północnej jeziorka mieszkania tej kolonji troglodytów.

Czyż nie zasługują na to miano> Tę część pieczary nazwano Bee-Hive to jest „Ul”. Nazwa ta jest bardzo trafnie zastosowana, gdyż w istocie ta część pieczary składa się z kilku rzędów komórek wyżłobionych w wapiennych skałach ścian, w których mieszkają te osy ludzkie.

Część wschodnia jest zgoła odmienna. Składa się ona z setek słupów, podtrzymujących wnętrze sklepienia. Istny las drzew kamiennych, ciągnący się aż do końca pieczary. Wskroś tych słupów krzyżują się kręte ścieżki, sięgające aż do głębi Back-Cup.

Sądząc z ilości komórek, należy przypuszczać, że liczba towarzyszy hrabiego d’Artigas wynosi ośmdziesięciu do stu ludzi.

Przed jedną z tych komórek, odosobnioną od innych, stoi on właśnie wraz z kapitanem Spade i inżynierem Serkö. Po chwili wszyscy trzej udają się do kamiennej tamy, przed którą zatrzymała się łódź podwodna.

Kilkunastu ludzi, wyładowawszy towary, przewożą je na łódce na brzeg przeciwległy, gdzie obszerne groty, wykute w bocznej ścianie, tworzą składy Back-Cup.

Wejście do tunelu, znajdujące się pod wodą jeziorka, nie jest widoczne. Zauważyłem to, gdyż łódź, płynąc od morza, musiała zanurzyć się na kilka metrów, ażeby się dostać do pieczary; Back-Cup różni się tem właśnie od grot Staffy lub Morgate, których wejście jest swobodne nawet podczas najwyższego przypływu. Ciekaw jestem, czy jest inne przejście, naturalne lub sztuczne, prowadzące do wybrzeża? Muszę się o tem dowiedzieć.

Back-Cup usprawiedliwia w zupełności swą nazwę. Jest ono „filiżanką przewróconą” nietylko ze względu na swój kształt, lecz również – czego nie wiedziano – przez swą formę wewnętrzną.

Wspomniałem, że Bee-Hive znajduje się w części pieczary, leżącej na północ od jeziorka, to jest na lewo od wejścia do tunelu. Naprzeciw są składy z wszelkiego rodzaju towarami: winem, wódką, baryłkami z piwem, konserwami oraz niezliczone paki najróżnorodniejszego pochodzenia. Wydaje się, jak gdyby ładunek dwudziestu okrętów był tu złożony. Nieco dalej widnieje dość znaczna budowla, otoczona murem z desek, której przeznaczenia łatwo się domyślić. Od wznoszącego się przy niej słupa, rozchodzą się grube druty miedziane, zasilające swym prądem lampy elektryczne, zawieszone u sklepienia, i żarówki, umieszczone w komórkach ula, jak również lampy pomiędzy słupami pieczary, rozświetlające całe jej wnętrze.

Przedewszystkiem chciałbym wiedzieć, czy nie będę krępowany w zwiedzaniu wnętrza Back-Cup?… Mam nadzieję. Dlaczegożby hrabia d’Artigas miał mi zabronić swobody działania w tej swojej tajemniczej siedzibie?…Czyż nie jestem uwięziony w ścianach wysepki?… Czyż tunel nie jest jedynem jej wyjściem?… Jakże więc przekroczyć wrota wodne, zawsze zamknięte?

A zresztą, gdybym nawet mógł dostać się do tunelu, czy nie opatrzyliby się niebawem mej nieobecności?… Łódź zawiozłaby kilkunastu marynarzy na wybrzeże… przeszukanoby wszystkie zakątki… Wpadłbym znów w ich ręce i byłbym tym razem pozbawiony swobody ruchu…

Muszę więc odsunąć wszelką myśl ucieczki, dopóki nie będę się mógł upewnić, że uskutecznię ją z powodzeniem. Nie omieszkam skorzystać z pierwszej lepszej sposobności.

Przechodząc koło komórek, zwróciłem uwagę na kilku towarzyszy hrabiego d’Artigas, dzielących z nim monotonność życia we wnętrzu wysepki. Powtarzam, jest ich około stu, sądząc po liczbie komórek.

Face_25.jpg (193074 bytes)

Nie zwracają wcale na mnie uwagi. Przypatrzywszy się im bliżej, stwierdzam, że są różnego pochodzenia. Żadnej niema pomiędzy nimi łączności rasy, nawet żadnej cechy wspólnej, któraby pozwoliła o nich powiedzieć, że są Amerykanami północnymi, lub Europejczykami, lub Azjatami.

Barwa skóry waha się od białej do miedzianej i czarnej, – barwy czarnej prędzej australijskiej niż afrykańskiej. Zdaje mi się wszelako, że większa ich część należy do rasy malajskiej, sądząc po wybitnym typie, który ich wyróżnia. Dodaję, że hrabia d’Artigas niezawodnie należy do rasy, zamieszkującej wyspy holenderskie oceanu Wielkiego, kapitan Spade zaś musi być pochodzenia włoskiego, inżynier Serkö – wschodniego.

Ale o ile mieszkańcy Back-Cup nie są spokrewnieni rasą, o tyle złączeni są wspólnością instynktów i żądz. Co za podejrzane twarze, co za osobliwe postaci, jakie typy nawskroś dzikie! Są to natury gwałtowne, niezdolne do opanowania swych namiętności ani do cofnięcia się przed występkiem. I przychodzi mi na myśl, czy nie mogli oni po długim szeregu zbrodni, zamachów, kradzieży, podpaleń, spełnionych wspólnie, ukryć się we wnętrzu tej pieczary pewni swej bezkarności?… Hrabia d’Artigas nie byłże dowódcą złoczyńców ze swymi dwoma pomocnikami Spade i Serkö, a Back-Cup jaskinią piratów?…

Mniemanie to stało się dla mnie pewnikiem. Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby przyszłość okazała, że omyliłem się. Zresztą to, co spostrzegłem przy pierwszym zwiedzeniu wysepki, potwierdziło mój pogląd i upoważniło mnie do najdalej posuniętych przypuszczeń.

W każdym razie, jakiekolwiek bądź okoliczności złączyły tych ludzi tutaj, zaprzeczyć niesposób, że poddali się pod samowładne panowanie hrabiego d’Artigas. Wzamian jednak za uścisk jego żelaznej ręki, osiągać muszą pewne korzyści, wynagradzające ich niewolę… Jakie?…

Obszedłszy stronę jeziorka, gdzie znajduje się przejście do tunelu, przeszedłem na drugą stronę wybrzeża. Tam znajdują się składy zaopatrzone ładunkami Ebby. Obszerne wydrążenia w skałach mogą pomieścić niezliczoną ilość pakunków.

Poza niemi znajduje się elektrownia. Przechodząc przed oknami, spostrzegam pewne maszyny nowej konstrukcji, niewielkich rozmiarów i udoskonalone. Nie widzę wcale maszyn parowych, zużytkowujących węgiel kamienny i wymagających skomplikowanego mechanizmu. Tak jak przewidziałem, są to ogniwa niezwykłej siły, dostarczające prądu lampom elektrycznym pieczary, jak również motorom łodzi podwodnej. Zapewne prąd ten służy jednocześnie do ogrzewania Bee-Hive i do gotowania posiłku. Stwierdzam dalej, że prąd ten, dochodząc do sąsiedniej groty, pomaga do destylowania wody. Koloniści z Back-Cup więc nie potrzebują zbierać dla siebie wody deszczowej do picia. O kilka kroków od elektrowni znajduje się obszerna cysterna, przypominająca mi cysterny na wyspach Bermudzkich. Tylko że tam chodziło o dostarczenie wody dziesięciu tysiącom mieszkańców, tu – setce…

Nie wiem dotąd, jak ich nazwać. Że ich przywódca musi mieć ważny powód, dla którego zamieszkuje wnętrze tej wyspy, to nie ulega wątpliwości, ale jakim jest ten powód’?… Jeżeli zakonnicy, zamykają się w murach klasztornych dla oddzielenia się od świata, to jest zrozumiałe. Ale ci ludzie nie wyglądają wcale ani na benedyktynów, ani na kartuzów…

Zwiedzając ten las słupów, dotarłem do krańca pieczary. Nikt mnie nie niepokoił, nikt na mnie nie zwracał uwagi. Mogłem przyjrzeć się z całą swobodą tej części Back-Cup. Jest ona niezmiennie ciekawa, przypomina najpiękniejsze groty z Kentucky lub z wysp Balearskich. Nie widać tu nigdzie pracy rąk ludzkich. Dzieło natury staje przed nami z całą potęgą, wzbudzając w nas podziw połączony z trwogą na myśl o tych siłach podziemnych, zdolnych do stworzenia tak wspaniałych budowli. Do części pieczary wychodzącej poza wybrzeże jeziorka, promienie słoneczne przedostają się tylko ukośnie przez krater. Wieczorem oświetlona lampami elektrycznemi, musi przedstawiać fantastyczny widok, Pomimo. poszukiwań nie znalazłem w niej wyjścia na zewnątrz.

Zaznaczyć należy, że wysepka ta jest siedliskiem różnorodnego ptactwa, mew, sępów morskich i jaskółek, ptaki te goszczą stale na wybrzeżach bermudzklch. Tu jednak mnożą się dowoli i nie lękają się człowieka, nie będąc nigdy niepokojone strzałami ludzkiemi.

Ponadto Back-Cup posiada zwierzęta domowe. W Bee-Hive są ogrodzenia dla krów, nierogacizny, owiec, drobiu. Dzięki temu pożywienie jest urozmaicone, nie mówiąc już o rybie, łowionej nazewnątrz między rafami, lub też w wodach jeziorka, obfitującego w najróżnorodniejsze gatunki.

Zresztą dość spojrzeć na gospodarzy tej wysepki, ażeby przekonać się, iż nie brak im niczego. Są to ludzie silni, przesiąknięci słońcem tych stref gorących, o krwi utlenionej powiewami oceanu. Niema tu ani dzieci, ani starców, tylko ludzie w sile wieku, od trzydziestu lat do pięćdziesięciu.

Ale dlaczego poddali się tego rodzaju bytowi?… I czyż nie opuszczą nigdy tego schronienia w Back-Cup?…

Może dowiem się o tem niebawem.

 

Rozdział X

Ker Karraje.

 

omórka, którą zajmuję, znajduje się o sto kroków od mieszkania hrabiego d’Artigas, i jest jedną z ostatnich z szeregu. Przypuszczam, że jestem w niedalekiem sąsiedztwie z Tomaszem Roch. Jeżeli dozorca Gaydon ma pielęgnować chorego z Healthful-House, musi być blisko niego. Zapewne dowiem się o tem wkrótce.

Kapitan Spade i inżynier Serkö mieszkają oddzielnie w bliskości pałacyku d’Artigas’a.

Pałacyku?… Dlaczegoż nie możnaby go tak nazwać, skoro urządzony jest dość stylowo. Sprawne ręce wykuły go w skale, tworząc ozdobną fasadę. Szerokie podwoje prowadzą do wnętrza. Światło przedostaje się przez kilka okien, umieszczonych w skale wapiennej i składających się z różnokolorowych szkieł. Wnętrze składa się z kilku pokoi, sali jadalnej i salonu, oświetlonych witrażem; wszystko jest tak urządzone, aby powietrze miało wszędzie łatwy dostęp. Meble są różnorodnego pochodzenia o kształtach fantastycznych, firm francuskich, angielskich lub amerykańskich. Widocznie właścicielowi chodzi o różnorodność stylów. Pomieszczenie zaś dla służby i kuchnia znajdują się w sąsiednich komórkach poza Bee-Hive.

Po południu wyszedłem ze swojej celi z mocnem postanowieniem „uzyskania audjencji” u hrabiego d’Artigas. Wracał właśnie z wybrzeża jeziorka do ula. Ale, czy mnie nie spostrzegł, czy też chciał mnie ominąć, dość, że przyśpieszył kroku i nie mogłem go dogonić.

– A jednak musi mnie przyjąć – pomyślałem.

Podążam do jego mieszkania.

Na progu zjawia się wysoki drab rasy malajskiej, o barwie skóry ciemnej. Głosem ostrym każe mi się oddalić.

Opieram się temu żądaniu i powtarzam dobitnie dwa razy w dobrym angielskim języku:

– Powiedz hrabiemu d’Artigas, że chcę się z nim widzieć w tej chwili.

Odniosło to ten sam skutek, jak gdybym przemawiał do skał Back-Cup! Dziki ten człowiek widać nie rozumie po angielsku, odpowiada mi bowiem groźnym krzykiem.

W pierwszej chwili mam zamiar dobijać się do drzwi i wołać, ażeby zwrócić uwagę hrabiego d’Artigas. Ale opamiętałem się, wiedząc, że, jedynym wynikiem tych usiłowań byłby gniew malajczyka o sile herkulesowej.

Odkładam na później wyjaśnienie sprawy – wszak nastąpić musi.

Skierowałem się na wschód wzdłuż celek, myśląc o Tomaszu Roch. Dziwi mnie, iż nie spotkałem go dotąd. Czy uległże nowemu atakowi?…

Nie przypuszczam tego. Hrabia d’Artigas, według jego słów, zażądałby pomocy dozorcy Gaydona.

Zaledwie uszedłem sto kroków, spotykam inżyniera Serkö.

W dobrym humorze jak zwykle uśmiecha się do mnie uprzejmie, nie unikając mnie wcale. Gdyby wiedział, że jestem jego kolegą inżynierem, o ile nim jest, może traktowałby mnie inaczej… Ale nie powiem mu istotnego mego nazwiska…

Inżynier Serkö zatrzymał się. Oczy mu błyszczą, na ustach igra drwiący uśmiech. Mówi mi dzieńdobry najuprzejmiejszym głosem.

Odpowiadam mu grzecznie, lecz chłodno. Udaje, że tego nie widzi.

Face_26.jpg (140619 bytes)

– Polecam pana opiece świętego Jonatana, panie Gaydon! – mówi głosem dźwięcznym. – Nie będzie pan żałował szczęśliwej sposobności zwiedzenia jednej z najpiękniejszych pieczar… Tak, jednej z najpiękniejszych… a jednak tak mało znanej na naszym sferoidzie…

To słowo, zaczerpnięte ze słownika naukowego, a wtrącone do rozmowy ze zwykłym dozorcą, zdziwiło mnie, odpowiadam jednak lakonicznie:

– Nie będę żałował, o ile po zwiedzeniu tej pieczary będę mógł z niej się wydostać.

– Co! chciałbyś nas opuścić, panie Gaydon… i powrócić do smutnej twej siedziby w pawilonie Healthful-House?… Nie zdążył pan jeszcze zwiedzić naszej wspaniałej posiadłości, nie zdążył pan podziwiać jej niezrównanej piękności, tego dzieła natury…

– To co widziałem, wystarcza mi w zupełności, i o ile pan do mnie przemawia poważnie, odpowiem panu również poważnie, że nie pragnę widzieć więcej.

– Niech pan pozwoli, panie Gaydon, zwrócić sobie uwagę, że pan nie miał czasu ocenić wszystkich korzyści, wypływających z bytności w tej grocie… życie spokojne i miłe, pozbawione wszelkich kłopotów, przyszłość zapewniona, warunki materjalne, jakich się nie spotyka nigdzie, klimat równy, burze, trapiące wybrzeża Atlantyku wykluczone, ani mrozu zimowego, ani letnich upałów!… Nawet zmiany pór roku nie dają się odczuwać w tej umiarkowanej i zdrowotnej atmosferze!… Nie potrzebujemy się tu obawiać gniewu ani Neptuna, ani Plutona…

Wywoływanie tych nazw mitologicznych wydaje mi się zgoła nie na miejscu. Inżynier Serkö widocznie podkpiwa ze mnie. Czyż dozorca Gaydon mógł słyszeć o Plutonie lub Neptunie?…

– Być może – odparłem – że klimat ten dogadza panu, że pan ocenia wszystkie korzyści przebywania we wnętrzu groty…

O mało nie wymówiłem „Back-Cup”… Jaki los spotkałby mnie, gdyby wiedziano, że znam tę wysepkę, a zatem i jej położenie na zachód od wysp Bermudzkich…

To też, zatrzymawszy się w sam czas, dokończyłem:

– Ale jeżeli ten klimat mi nie odpowiada, mam prawo go zmienić, przypuszczam…

– Zapewne, pan ma prawo.

– I przypuszczam, że pozwoli mi pan opuścić te strony i ułatwi mi pan powrót do Ameryki…

– Nie mam powodu przeciwstawić się panu, panie Gaydon – odpowiada inżynier Serkö. – Żądanie pana jest zewszechmiar słuszne. Niech pan jednak weźmie pod uwagę, że żyjemy tu w pełnej niezależności od wszelkiego obcego państwa, że nie podlegamy żadnej władzy z zewnątrz, że jesteśmy kolonistami niezależnymi od żadnego rządu starego i nowego kontynentu… Z tem liczyć się powinna każda wzniosła dusza, każde dumne serce… A przytem ileż wspomnień budzą w każdym kulturalnym umyśle te groty, jak gdyby wyżłobione ręką bogów i w których wypowiadali ongi swe wyrocznie przez usta Trofonjusza…

Stanowczo inżynier Serkö ma upodobanie do mitologji! Trofonjusz po Neptunie i Plutonie! Czyżby wyobrażał sobie, że dozorca szpitalny słyszał o Trofonjuszu? Najwidoczniej kpi ze mnie i muszę użyć najwyższego wysiłku, ażeby mu nie odpowiedzieć w tym samym tonie.

– Przed chwilą – rzekłem oschłym głosem – chciałem wejść do mieszkania hrabiego d’Artigas, zostało mi to wzbronione…

– Przez kogo, panie Gaydon?…

– Przez służącego hrabiego.

– Widocznie otrzymał rozkaz niewpuszczania pana.

– A jednak, czy chce, czy nie chce, hrabia d’Artigas musi mnie wysłuchać…

– Zdaje mi się, że to będzie rzeczą trudną… nawet niepodobną – odpowiada z uśmiechem inżynier Serkö.

– Dlaczego?

– Dlatego, że tu już niema hrabiego d’Artigas.

– Pan żartuje – przed chwilą go widziałem…

– Widziałeś pan nie hrabiego d’Artigas, panie Gaydon…

– A kogo, proszę?

– Korsarza Ker Karraje.

Nazwisko to wymówił inżynier Serkö głosem twardym, poczem oddalił się. Zresztą nie przyszło mi nawet do głowy zatrzymywać go.

Korsarz Ker Karraje!

Nazwisko to dla mnie jest objawieniem! Znam je i jakież wspomnienia budzi we mnie!… Ono samo tłumaczy mi to, co wydało mi się nie do wytłumaczenia! Ono mówi mi, w jakie ręce wpadłem!

Zestawiając to o czem wiedziałem, z tem, co usłyszałem z ust inżyniera Serkö, mogę opowiedzieć o przeszłości i teraźniejszości tego korsarza, co następuje.

Lat temu ośm czy dziewięć, na zachodzie oceanu Wielkiego dokonywane były zamachy korsarskie niezwykle śmiałe. W tym czasie zgraja złoczyńców najróżnorodniejszego pochodzenia, dezerterów wojsk kolonjalnych, zbiegów z więzień, marynarzy zbiegłych, grasowała pod wodzą groźnego przywódcy. Zawiązkiem tej bandy było odkrycie kopalni złota w Nowej Walji w południowej Australji. Przyciągnęły one całą rzeszę wyrzutków z Europy, i Ameryki, a między nimi kapitana Spade i inżyniera Serkö, dwu osobników wykolejonych, których wspólność poglądów i charakterów zbliżyła niebawem w sposób bardzo zażyły.

Ludzie ci, wykształceni, energiczni byliby wybił się na każdem stanowisku dzięki swej inteligencji. Ale gardząc sumieniem i wszelkiemi skrupułami, postanowili wzbogacić się za wszelką cenę i w tym celu oddali się spekulacji i grze, szukając w nich tego, co mogli byli osiągnąć wytrwałą pracą. Życie ich stało się jednym szeregiem nadzwyczajnych wypadków; to wzbogacali się nagle, to wpadali w ruinę, Jak większa część tej rzeszy, która przyszła szukać szczęścia w nowoodkrytych kopalniach.

W tym czasie w Nowej Walji żył człowiek niezrównanej śmiałości, jeden z tych śmiałków nie cofających się przed niczem, nawet przed zbrodnią, a których wpływ na natury złe i gwałtowne jest nieprzezwyciężony.

Tym człowiekiem był Ker Karraje.

Jakie było pochodzenie i narodowość tego korsarza, kim byli jego przodkowie, tego nie mogły wyśledzić nawet najściślejsze badania. Ale o ile on sam potrafił się ukryć pod niedostępną zasłoną tajemnicy, o tyle nazwisko jego stało się głośnem w całym świecie. Wymawiano je ze wstrętem i trwogą, jako przypominające osobnika legendowego, niewidzialnego i nieuchwytnego.

Ja zaś mam powody przypuszczać, że pochodzi z rasy malajskiej. Mniejsza o to zresztą. Jest rzeczą pewną, że uważano go słusznie za rozbójnika groźnego, sprawcę niezliczonych napadów, dokonanych na dalekich morzach.

Po kilku latach pobytu w kopalniach australijskich, gdzie zawarł znajomość z inżynierem Serkö i kapitanem Spade, Ker Karraje zawładnął okrętem w porcie Melbourne w prowincji Victoria. Dobrał sobie jako towarzyszy trzydziestu łotrów, których liczba miała być niebawem w trójnasób zwiększona. W tej części oceanu Wielkiego, gdzie korsarstwo jest łatwe, powiedzmy nawet owocne, ileż okrętów było obrabowanych, ile załóg zamordowanych, ile wysp napadniętych, a których obronić koloniści nie byli zdolni! Jakkolwiek okręt Ker Karraja, pod dowództwem kapitana Spade, był kilkakrotnie zauważony, nie zdołano go pochwycić. Zdawało się, że posiadał jakąś szczególną władzę znikania wśród labiryntu archipelagów, znając wszystkie ich przesmyki i ostoje.

Przeto trwoga panowała w tych okolicach. Anglicy, Francuzi, Niemcy, Rosjanie, Amerykanie napróżno słali swe okręty w pogoń za tym okrętem-widmem, znikającym nagle, niewiadomo gdzie, po dokonanych bezkarnie rabunkach i mordach.

Pewnego dnia wszystko ustało. Przestano mówić o Ker Karraju. Czyżby opuścił ocean Spokojny dla innych mórz?… Korsarstwo miałoż zakwitnąć gdzie indziej? Wszelako nie było o niem słychać, więc zaczęto przypuszczać, że Ker Karraje i jego towarzysze, zgromadziwszy ze swych rabunków skarb ogromnej wartości, złożyli go w miejscu bezpiecznem i używali go w spokoju.

Gdzie mogła się ukrywać ta banda?… Wszelkie poszukiwania nie odniosły skutku. Ponieważ jednak niebezpieczeństwo minęło zaczęto puszczać w niepamięć, straszne zdarzenia na oceanie Spokojnym.

Takie byty dzieje tego korsarza – o dalszym ich ciągu nie dowie się nikt, o ile nie będę mógł wydostać się z Back-Cup.

Tymczasem faktem jest, że ci złoczyńcy, opuszczając zachodnie morza oceanu Wielkiego, posiadali nieprzebrane bogactwa. Zniszczywszy okręt, rozproszyli się w różne strony z zamiarem spotkania na lądzie amerykańskim. Po pewnym czasie inżynier Serkö, biegły mechanik, zapoznawszy się ze strukturą łodzi podwodnych, zaproponował Ker Karrajowi zbudowanie tego rodzaju statku, ażeby rozpocząć na nowo życie zbrodnicze w warunkach bardziej tajemniczych i groźnych.

Ker Karraje zgodził się chętnie na uczynioną mu propozycję, a ponieważ pieniędzy nie brakło, przeto wzięto się natychmiast do dzieła.

Podczas gdy rzekomy hrabia d’Artigas zamówił budowę jachtu Ebbaw stoczniach Gotteburgu w Szwecji, budowano dla niego łódź podwodną według podanego. przez niego planu w Cramps w Filadelfji, w Ameryce, co nie wzbudziło żadnych podejrzeń. Zresztą, jak to niebawem zobaczymy, łódź ta przepadła wkrótce. bez wieści.

Była ona zbudowana pod wyłącznym kierunkiem inżyniera Serkö i według podanego przez niego wzoru, który opierał się na wynikach udoskonalonej wiedzy żeglarskiej owego czasu. Prąd, wytworzony przez ogniska nowowynalezione, wprawiał w ruch potężne motory, obracające śruby i zapewniające jej nadzwyczajną szybkość.

Dodawać nie potrzebuję, iż nikt domyślić się nie mógł prawdziwej osobistości hrabiego d’Artigas, jak również jego najbliższego wspólnika, inżyniera Serkö. Brano go za cudzoziemca, wysokiego pochodzenia, niezmiernie bogatego, który od roku zwiedzał wszystkie porty Stanów Zjednoczonych na jachcie Ebba, statek ten bowiem żeglował po morzach na rok przed wykończeniem łodzi podwodnej. Budowa tej łodzi zajęła ośmnaście miesięcy. Wzbudziła ona zachwyt znawców. Przewyższała w znacznym stopniu łodzie Goubet’a, Gymnot’a, Zédé i inne tego rodzaju statki swą formą, wnętrzem, wentylacją, pojemnością, trwałością, szybkością zanurzania, ruchliwością, zręcznością steru, nadzwyczajną szybkością, wydajnością swych ogniw, które wprawiały ją w ruch.

Mogli podziwiać ją wszyscy, gdyż po wielu próbach, bardzo udanych, została wprowadzona na pełne morze dla ostatecznej publicznej próby, o cztery mile od Charlestonu, w obecności licznych okrętów wojennych, handlowych, spacerowych, amerykańskich i obcych, zaproszonych w tym celu.

Między niemi znajdował się statek Ebbawraz ze swym właścicielem hrabią d’Artigas, inżynierem Serkö, kapitanem Spade i załogą, zmniejszoną o sześciu marynarzy, posłanych do kierowania łodzią podwodną pod dowództwem mechanika Gibson, śmiałego i zręcznego Anglika.

Stosownie do programu tej ostatecznej próby, łódź miała wykonać najpierw kilka obrotów na powierzchni oceanu, następnie zanurzyć się na kilka godzin pod wodę, dążąc do boi, położonej o kilka mil od statku, ażeby ukazał się na nowo na powierzchni.

W danej chwili wejście, prowadzące do wnętrza, zostało zamknięte i łódź rozpoczęła swe obroty z taką sprawnością i nadzwyczajną szybkością, że wzbudziła powszechny podziw, zresztą całkiem usprawiedliwiony.

Wreszcie na sygnał, dany przez jacht Ebba, łódź zanurzyła się wolno i znikła z powierzchni.

Kilka okrętów popłynęło w stronę, gdzie miała wypłynąć.

Trzy godziny minęły… a statku nie było widać.

Nie wiedziano, że stosownie do umowy z hrabią d’Artigas i inżynierem Serkö łódź ta, przeznaczona do kierowania jachtem, wypłynąć miała o kilka mil dalej. Ale ponieważ nikt nie domyślał się istotnej przyczyny tego zniknięcia, przeto wszyscy byli przekonani, iż zginęła wskutek uszkodzenia kadłubu lub maszyny. Na Ebbieodegrano po mistrzowsku scenę przerażenia, okręty zaś, istotnie zatrwożone, posłały nurków dla odszukania rozbitków. Poszukiwania jednak okazały się bezowocne.

Po dwu dniach postoju hrabia d’Artigas wyruszył na pełne morze, a po dwu dobach spotkał się na umówionem miejscu z łodzią podwodną.

W ten sposób Ker Karraje stał się właścicielem tej nadzwyczajnej maszyny o podwójnym użytku: holowania statku i napadania na okręty. Z tem strasznem narzędziem hrabia d’Artigas rozpocząć miał na nowo swe wyprawy korsarskie bezpiecznie i bezkarnie.

O tem wsz.ystkiem dowiedziałem się od inżyniera Serkö, dumnego ze swego dzieła i przeświadczonego o milczeniu więźnia z Back-Cup. Można sobie wyobrazić jaką potężną bronią władał Ker Karraje, ażeby napadać na upatrzone okręty, które domyślić się nawet nie mogły groźnego nieprzyjaciela w niewinnym spacerowym statku. Dokonywał on tego dzieła zniszczenia zwykle w nocy. Zgruchotawszy ostrogą dno okrętu, jacht rzucał się na załogę, mordował ją i zabierał ładunek. W ten sposób zginęła pokaźna liczba okrętów, zapisanych w rubryce nieszczęśliwych wypadków, jako przepadłe bez wieści.

Po odegraniu tej wstrętnej komedji w zatoce Charleston Ker Karraje grasował przez rok cały na Atlantyku w pobliżu Stanów Zjednoczonych. Wzbogacił się niezmiernie. Niepotrzebne towary sprzedawał na dalekich rynkach, zamieniając je na srebro i złoto. Brakowało mu tylko bezpiecznego schronienia, gdzie mógłby złożyć skarby, zanim się podzieli niemi z towarzyszami.

Przypadek przyszedł mu z pomocą. Podczas podwodnych wycieczek w pobliżu wysp Bermudzkich inżynier Serkö i mechanik Gibson natrafili na tunel u podłoża wysepki, którym dostali się do wnętrza Back-Cup. Czy Ker Karraje mógł nawet marzyć o bezpieczniejszem schronieniu?… W ten sposób Back-Cup, będąca dotąd schronieniem dla zwykłych rozbójników, stała się siedzibą bandy nierównie groźniejszej.

Zawładnąwszy wysepką, hrabia d’Artigas i jego towarzysze urządzili sobie życie, którego obecnie byłem świadkiem. Inżynier Serkö urządził elektrownię bez pomocy maszyn, których zakup mógłby był zwrócić uwagę; posługiwał się jedynie ogniwami, składającemi się z blach metalowych i substancyj chemicznych, w które zaopatrywała się Ebbapodczas postojów w Stanach Zjednoczonych.

Dowiedziawszy się o tem wszystkiem, zrozumiałem, jaki los spotkał trzymasztowy żaglowiec, w nocy z 19 na 20 bieżącego miesiąca. Okręt, unieruchomiony ciszą morską, znikł wraz z nastaniem dnia, ponieważ napadnięty przez łódź podwodną, zrabowany i zniszczony doszczętnie, poszedł na dno, podczas gdy część jego ładunku powiększyła dobytek jachtu.

W jakież ręce dostałem się i jak skończy się cała ta przygoda?… Będęż mógł kiedy wydostać się z Back-Cup, oznajmić światu, kim właściwie jest ten hrabia d’Artigas i tem samem oswobodzić okolice morskie od korsarzy Ker Karraja?

Jeżeli Ker Karraje zdoła pozyskać tajemnicę Tomasza Roch, o ileż groźniejszym stanie się ten niecny człowiek! Przy pomocy nowego narzędzia zniszczenia będzie on panem wszystkich okrętów handlowych, nawet żaden statek wojenny nie będzie mógł stawić mu oporu.

Nie jestem w stanie otrząsnąć się z myśli, które mi nasuwa nazwisko Ker Karraja. Wszystko, w tylko wiedziałem o tym sławnym korsarzu, stoi mi żywo w pamięci, jego działalność na oceanie Wielkim, bezowocne poszukiwania jego statku przez państwo nadmorskie, niewytłumaczone znikanie okrętów na okolicznych morzach wybrzeża amerykańskiego. Podczas gdy sądzono, iż znikł z widowni, on tylko zmienił pole działania, przeniósłszy się na bardziej uczęszczane morza oceanu Atlantyckiego, dzięki swej łodzi podwodnej, którą uważano za pogrzebaną na dnie zatoki Charleston.

Obecnie wiem, że mam do czynienia z Ker Karrajem i że znajduje się na Back-Cup. Ale, jeżeli inżynier Serkö wymówił przede mną to nazwisko, niezawodnie był do tego upoważniony… prawdopodobnie, ażebym się pożegnał z myślą o wolności…

Inżynier Serkö widział dobrze wrażenie, jakie na mnie uczyniło jego wyznanie. Po rozmowie. ze mną udał się wprost do mieszkania Ker Karraja; przypuszczam, że chciał go powiadomić o tem, co zaszło.

Wracając ze swojej długiej przechadzki po wybrzeżu jeziorka, usłyszałem kroki tuż za mną.

Obejrzałem się.

Za mną stał hrabia d’Artigas i kapitan Spade. Hrabia spojrzał na mnie wzrokiem badawczym. Nie mogąc zapanować nad swem rozdrażnieniem, zwróciłem się do niego z temi słowy.

– Panie, więzisz mnie na tej wysepce bezprawnie!… Jeżeli uprowadziłeś mnie z Healthful-House dla pielęgnowania Tomasza Roch, to oświadczam, że odmawiam udzielania mu wszelkiej pomocy i proszę, ażebyś mnie odesłał…

Przywódca korsarzy nie odezwał się ani słowem, ani ruchem.

Gniew wezbrał we mnie ponad miarę.

Face_27.jpg (198550 bytes)

– Odpowiedz pan, hrabio d’Artigas albo raczej – gdyż wiem, kim jesteś… odpowiedz… Ker Karraju…

On zaś na to:

– Hrabia d’Artigas jest Ker Karrajem tak samo, jak dozorca Gaydon jest inżynierem Simonem Hart, i Ker Karraje nie wróci nigdy wolności inżynierowi Simonowi Hart, który zna jego tajemnice!…

Poprzednia częśćNastępna cześć