Jules Verne
straszny wynalazca
Powieść fantastyczna z ilustracjami
(Rozdział XI-XIV)
42 ilustracje L. Benetta
Nakład Księgarni św. Wojciecha
Poznań – Warszawa – Wilno 1922
© Andrzej Zydorczak
Pięć dalszych tygodni.
ołożenie moje wyświetliło się. Ker Karraje wie, kim jestem… W chwili gdy dokonywany był zamach na Tomasza Roch, wiedział, kim jest jego dozorca.
W jaki sposób człowiek ten dowiedział się o tem, co było tajemnicą dla wszystkich w Healthful-House, w jaki sposób dowiedział się, że inżynier francuski pełni służbę dozorcy przy Tomaszu Roch?… Tak czy owak, stoję przed faktem niezaprzeczonym.
Oczywiście musiały go te informacje drogo kosztować. Czyż jednak nie ciągnął z nich korzyści i czy osobnik tego rodzaju liczy się z pieniądzmi, jeżeli dąży do celu?
Odtąd Ker Karraje, a raczej jego wspólnik inżynier Serkö, zajmie moje miejsce przy Tomaszu Roch. Czy będzie szczęśliwszy ode mnie?… Dałby Bóg, żeby jego usiłowania spełzły na niczem i żeby to nowe nieszczęście ominęło świat cywilizowany!
Nie odpowiedziałem na przemówienie Ker Karraja. Miałem wrażenie, że kula ugodziła wprost we mnie. Nie straciłem jednak równowagi, jak się tego może spodziewał rzekomy hrabia d’Artigas.
Przeciwnie spojrzałem prosto w jego roziskrzone oczy; nie spuścił ich wszakże. Skrzyżowałem ręce za jego przykładem. A jednak był panem mego życia… Jedna chwila, a ciało moje, wrzucone do jeziorka, poprzez tunel dostałoby się na pełne morze…
Po tem zajściu pozostawiono mi nadal swobodę. Nie broniono przechadzek po pieczarze, która, rzecz oczywista, nie miała innego wyjścia nad tunel.
Dostawszy się do mojej celi na drugim krańcu Bee-Hive, zacząłem rozmyślać nad swojem nowem położeniem.
Jeżeli Ker Karraje wie, że jestem Simonem Hart, niech przynajmniej nie dowie się nigdy, iż znam dokładnie położenie wysepki Back-Cup.
Co zaś do pielęgnowania Tomasza Roch, to prawdopodobnie hrabia d’Artigas nie myślał nigdy o powierzeniu mi tej czynności. Poniekąd żałuję tego, gdyż niezaprzeczenie wynalazca będzie przedmiotem szczególniejszych starań, inżynier Serkö zaś nie oszczędzi sobie trudu, aby wydobyć z niego tajemnicę materjału wybuchowego i zapalnika, mających oddać tak opłakane w skutkach usługi korsarzom… Tak, lepiejby było, gdybym był w dalszym ciągu dozorcą Tomasza Roch… tu… czy w Healthful-House…
Dwa tygodnie minęły, a Tomasza Roch nie spotkałem ani razu. Nikt, powtarzam, nie przeszkadzał mi w codziennych przechadzkach. Materjalną stroną mojej egzystencji nie potrzebuję zajmować się wcale. Przysyłają mi o jednej porze posiłki z kuchni hrabiego d’Artigas, nie mogę bowiem odzwyczaić się jeszcze od nadawania mu niekiedy tego tytułu i nazwiska. Nie jestem wybredny w jedzeniu, ale muszę przyznać, że nie pozostawia nic do życzenia. Dzięki zapasom odnawianym przez Ebbę przy każdej podróży, pożywienie jest doborowe.
Nie brak również przyborów do pisania, które dostarcza mi niemałej rozrywki w mem życiu bezczynnem. Dzięki temu mogę zapisywać w mym dzienniku najdrobniejsze fakty, począwszy od porwania z Healthful-House. Pracy mej nie przerwę, dopóki nie wytrącą mi pióra z rąk. Być może, że przyczyni się ona do odkrycia tajemnicy Back-Cup.
Od 5 do 25 lipca. – Napróżno staram się od dwu tygodni zbliżyć do Tomasza Roch. Najwidoczniej chodzi o to, ażeby ustrzec go od mojego wpływu, jakkolwiek dotąd nieskutecznego. Mam jednak nadzieje, że i usiłowania hrabiego d’Artigas, inżyniera Serkö i kapitana Spade będą również bezowocne.
O ile wiem, Tomasz Roch i inżynier Serkö przechadzali się kilkakrotnie dokoła jeziorka. Mogłem nawet zauważyć, że wynalazca uważnie słuchał, co mu przekładał jego towarzysz. Inżynier Serkö oprowadzał go po całej pieczarze, pokazał mu elektrownię, wtajemniczył w szczegóły łodzi podwodnej… Widocznie stan umysłowy Tomasza Roch uległ znacznemu polepszeniu.
Tomasz Roch zajmuje oddzielny pokój w mieszkaniu Ker Karraja. Nie wątpię, że jest codziennie przedmiotem badania przedewszystkiem inżyniera Serkö. Zapewne zgodzą się na sumę żądaną za wynalazek; straciwszy pojęcie wartości pieniędzy, może ulegnie pokusie. Wszak ci nędznicy mogą olśnić go stosem złota, nagromadzonego zbrodniczo przez lat tyle!… W stanie umysłu, w jakim się znajduje, wszystkiego spodziewać się można… Skoro wyjawi swój wynalazek, dość będzie sprowadzić do Back-Cup potrzebne substancje, aby wziął się zaraz do pracy. Potrzebne zaś przyrządy zamówią w pierwszej lepszej fabryce stałego lądu… poszczególnemi częściami dla uniknięcia podejrzeń… Włosy na głowie powstają na myśl, czem stać się może w rękach tych bandytów narzędzie destrukcyjne tej miary!
Myśli te nie dają mi chwili wytchnienia, wyczerpują mnie i odbijają się na mojem zdrowiu. Pomimo czystego powietrza w Back-Cup, doznaję często duszności,. Zdaje mi się, że te grube ściany przygniatają mnie całym ciężarem. A przytem czuję się odcięty od reszty świata, jak gdybym przebywał poza ziemią, nieświadomy tego, co się dzieje w krajach zamorskich! Ach! gdybym mógł wyrwać się przez otwór w sklepieniu, lub przez tunel u podłoża wysepki!…
25 lipca. – W rannych godzinach spotykam wreszcie Tomasza Roch. Stoi sam na przeciwległym brzegu jeziorka… Czyżby Ker Karraje, inżynier Serkö i kapitan Spade wyruszyli na nową „wycieczkę” na pełne morze?
Kieruję się w stronę Tomasza Roch, przyglądam mu się bacznie.
Twarz jego zamyślona, poważna nie ma już obłędnego wyrazu. Kroczy wolno, z oczami spuszczonemi, nie ogląda się dokoła siebie, pod ręką trzyma deseczkę nakrytą kartką papieru, na której widnieją narysowane różne szkice.
Nagle podniósł głowę i zwróciwszy się ku mnie, woła:
– A, to ty… Gaydon!… uciekłem od ciebie!… jestem wolny!
Może się czuć wolnym, wolniejszym tu niż w Healthful-House. Ale obecność moja wywołuje w nim nieprzyjemne wspomnienia, które skończyć się mogą atakiem, gdyż mówi z niezwykłem ożywieniem:
– Tak… to ty… Gaydon!… Nie zbliżaj się do mnie… nie zbliżaj… chciałbyś mnie zabrać… odprowadzić mnie do domu warjatów… Nigdy!… Mam przyjaciół, którzy mnie obronią… Są potężni, są bogaci!… Hrabia d’Artigas jest moim odbiorcą!… Inżynier Serkö moim wspólnikiem!… Będziemy wyrabiali pociski mego wynalazku… pocisk „Fulgurator Roch”… idź sobie… idź sobie!…
Tomasz Roch wpadł w stan bezmiernego gniewu. Głos podnosi coraz bardziej, zaczyna wymachiwać rękoma, wydobywając z kieszeni garście banknotów i dolarów. Z jego rąk wysuwają się pieniądze złote angielskie, francuskie, amerykańskie, niemieckie. Skądżeby je miał, jeśli nie od Ker Karraja, któremu sprzedał swą tajemnicę…
Na hałas, wywołany naszem spotkaniem, przybiega kilku ludzi… porywają Tomasza Roch, powstrzymują i odnoszą do mieszkania. Zresztą, dość było go usunąć z pod mego wzroku, aby odzyskał spokój i dał się prowadzić.
27 lipca. – W dwa dni później, idąc wzdłuż brzegu, zaszedłem do kamiennej tamy.
Łodzi: podwodnej niema na zwykłem miejscu i nie widać jej nigdzie na jeziorku. Ker Karraje i inżynier Serkö nie mogli wyjechać wczoraj, spostrzegłem ich bowiem nad wieczorem.
Ale dzisiaj mam wszelkie dane twierdzić, że wyruszyli wraz z załogą i kapitanem Spade łodzią podwodną, która ich podwiozła do Ebby, i że w tej chwili są w drodze.
Czyżby znów chodziło o jaki zamach korsarski?… Wszystko jest możliwe… Ale również przypuszczać można, że Ker Karraje, pod postacią hrabiego d’Artigas, dąży na swym statku Ebbado wybrzeża dla zakupu potrzebnych materjałów, których wymaga wyrób fulguratora Roch.
Ach! gdybym mógł się był schować na łodzi podwodnej, dostać się do spodu Ebbyi pozostać ukrytym aż do przybycia statku do portu!… Może udałoby mi się uciec… i oswobodzić świat od tej bandy korsarzy!
Nie mogę się pozbyć myśli o ucieczce… Uciec… uciec… Ale ucieczka jest możliwa jedynie przez tunel przy pomocy łodzi podwodnej!… Jest to szaleństwo z mej strony myśleć o tem… a jednak niema innego sposobu wydostania się z Back-Cup…
Gdy tak gubię się w swych rozmyślaniach, spostrzegam, że o dwadzieścia metrów od tamy wody jeziorka rozdzielają się, ukazując łódź podwodną; wieko wejścia podnosi się, na platformę wchodzi mechanik Gibson i kilku marynarzy. Inni od strony Back-Cup przybiegają, aby pomóc przy wylądowaniu. Po chwili łódź spoczywa na swem miejscu.
Tym razem widocznie jacht żegluje bez pomocy łodzi, która odwiozła tylko Ker Karraja i towarzyszy do statku, pomagając im do wydostania się z przesmyków wysepki.
To utrzymuje mnie w mniemaniu, iż hrabia d’Artigas udał się na wybrzeże amerykańskie jedynie w celu zaopatrzenia się w potrzebne materjały do wyrabiania pocisku i zamówienia potrzebnych do tego przyrządów. W dniu oznaczonym, łódź podwodna wyjedzie na spotkanie Ebby, i Ker Karraje powróci do Back-Cup…
Stanowczo zamiary tego złoczyńcy są bliskie spełnienia i to prędzej, niż przypuszczałem!
3 sierpnia. – Dziś jeziorko było widownią ciekawego zdarzenia, powtarzającego się zapewne bardzo rzadko.
Około trzeciej po południu wrzenie, trwające minutę, mąci wodę jeziorka, poczem po upływie dwu minut wrzenie się powtarza w części środkowej.
Kilkunastu korsarzy, zaciekawionych tem zjawiskiem niewytłumaczonem, dąży ku brzegowi z pewnem zdziwieniem i trwogą, o ile mogę sądzić.
Zjawisko to nie jest wywołane łodzią, ponieważ ta stoi przy tamie. Niepodobieństwo zaś przypuszczać, ażeby jaki statek podwodny dostał się do jeziora.
W tej samej chwili rozlegają się krzyki na przeciwległej stronie jeziorka. Jest to wołanie kilku ludzi, przemawiających twardą, niezrozumiałą mową do towarzyszy z przeciwległego brzegu, poczem ci dążą w stronę Bee-Hive.
Czyżby spostrzegli jakiego potwora morskiego błądzącego w wodach jeziorka?… Może pobiegli po odpowiednią broń z zamiarem złowienia go….
Zgadłem, gdyż po chwili wracają, uzbrojeni w strzelby o kulach wybuchowych i harpuny o długich wędkach.
Jest to wieloryb – z rodzaju potfiszów, krążących w znacznej liczbie w bliskości wysp Bermudzkich. Musiał przedostać się przez tunel do jeziorka. Jeżeli zwierzę szukało schronienia wewnątrz Back-Cup, musiało, jak przypuszczam, być tu zagnane przez poławiaczy wielorybów…
Po kilku minutach wieloryb wypływa znów na powierzchnię wody. Widnieje jego ciało olbrzymie, błyszczące, zielonkawe, rzucające się, jak gdyby walczył z nieprzyjacielem. Z nozdrzy tryskają dwie fontanny z głośnym szelestem…
Jeżeli zwierzę uciekło przed połowem wielorybów, to znaczy, że w bliskości Back-Cup jest okręt… może na kilkaset sążni od wybrzeża… Ale zapewne na zachodnim brzegu wysepki… I nie móc się z nim porozumieć!…
A nawet gdyby tak było, jakże mógłbym się do niego dostać przez ściany Back-Cup?
Wreszcie przyczyna tego zjawiska wyjaśnia się. Nie rybacy zagnali tu wieloryba, lecz stado rekinów, przebywających w wielkiej liczbie w okolicach wysp Bermudzkich. Spostrzegam je z łatwością wśród wód. Jest ich pięć do sześciu; otwierają ogromne paszczęki, najeżone zębami jak zgrzebło kolcami. Rzucają się na wieloryba, który się broni, wymachując ogonem. Na jego ciele widać szerokie rany, z których ociekająca krew zabarwia wodę, podczas gdy on zanurza się, wypływa, nie mogąc uchronić się od tych zdradliwych ukąszeń.
A jednak zwycięstwo nie będzie udziałem tych żarłocznych stworzeń. Na brzegu stoją towarzysze Ker Karraja, warci tyle, co te rekiny, korsarze bowiem, a te tygrysy morskie – to jedno! Czyhają na wieloryba, który przyda się bardzo mieszkańcom Back-Cup!
W tej chwili wieloryb zbliża się do tamy, na której stoi malajczyk hrabiego d’Artigas wraz z innymi, niemniej od niego silnymi marynarzami.
Malajczyk trzyma w ręku harpun, do którego przywiązana jest długa lina. Wstrząsnąwszy nim silnie, rzuca go z równą siłą jak zręcznością.
Wieloryb, ugodzony pod lewą płetwą, zanurza się nagle, a za nim rekiny. Lina harpuna rozwija się na pięćdziesiąt do sześćdziesięciu metrów. Pozostaje tylko pociągnąć linę ku sobie, ażeby zwierzę, ukazawszy się na powierzchni, wydało ostatnie tchnienie.
Malajczyk i jego towarzysze postępują ostrożnie, obawiając się wyrwać harpun z ciała zwierzęcia. Po chwili wieloryb ukazuje się przy ścianie przylegającej do tunelu.
Olbrzymi ssak, ugodzony śmiertelnie, rzuca się w drgawkach agonji, wypuszczając kłęby pary, powietrza i wody zabarwionej krwią. W ostatnim wysiłku odrzuca jednego z rekinów na skały.
Poczem nagłem szarpnięciem wyrywa harpun z pod płetwy i znika pod wodą. Niebawem jednak wypływa na powierzchnię, a uderzenie jego ogona jest jeszcze tak potężne, że wody ustępują i ukazuje się górna część wejścia do tunelu.
Rekiny rzucają się na zdobycz, ale spłoszone gradem kul, padają ugodzone lub ratują się ucieczką.
Prawdopodobnie znalazły wejście do tunelu. W każdym razie bezpieczniej jest nie kąpać się dni kilka w wodach jeziorka.
Do wieloryba zaś, dwu ludzi popłynęło łodzią, ażeby go wciągnąć na tamę, poczem jego ciało poćwiartował malajczyk, widocznie wprawny w tego rodzaju zajęcia.
Dowiedziałem się wreszcie, że wejście do tunelu znajduje się w ścianie zachodniej wysepki… Wejście to jest tylko o trzy metry pod wodą. Do czego jednak służyć mi może ta wiadomość?
7 sierpnia. – już dwanaście dni minęło od chwili, kiedy hrabia d’Artigas, inżynier Serkö i kapitan Spade wypłynęli na morze. Nie wróży nic ich prędkiego powrotu. Zauważyłem jednak, że łódź stoi w pogotowiu i że mechanik Gibson nie przerywa działania ogniw. Przypuszczam, że jacht zawita nocą do Back-Cup, bo o ile pożądana jest dzienna wycieczka do portów amerykańskich wybrzeża, o tyle bezpieczniejszy powrót do wysepki o zmroku.
10 sierpnia. – Przewidzenia moje sprawdziły się. Wczoraj wieczorem łódź podwodna wyjechała na spotkanie Ebbydla przeprowadzenia goszczących na niej pasażerów.
Dziś rano widzę Tomasza Roch i inżyniera Serkö rozmawiających nad brzegiem jeziora. Nietrudno się, domyślić, o co im chodzi. W oddaleniu dwudziestu kroków mogłem się dobrze przypatrzyć mojemu eks-towarzyszowi.
Oczy mu błyszczą, czoło się rozjaśnia, wyraz twarzy się zmienia pod wpływem słów inżyniera Serkö. Nie może ustać na miejscu. Spieszy ku tamie.
Inżynier Serkö podąża za nim i obaj zatrzymują się na brzegu w bliskości łodzi.
Załoga, zajęta wyładowywaniem, składa pomiędzy skały dziesięć skrzyń średniej wielkości.
Na pokrywach tych skrzyń widnieją litery czerwonej barwy, którym Tomasz Roch przygląda się bacznie.
Inżynier Serkö tymczasem wydaje rozkaz, ażeby skrzynie te, pojemności hektolitra każda, zaniesione były do składów na lewem wybrzeżu, co też natychmiast uskuteczniono przy pomocy łódki.
Mojem zdaniem skrzynie te zawierają substancje, które razem wzięte, służą do wytworzenia materjału wybuchowego i zapalnika. Co do przyrządów, musiały być zamówione w jednej z fabryk kontynentu i statek Ebbaje przywiezie, kiedy będą gotowe.
Tym razem wiec Ebbanie powróciła z kradzionym ładunkiem i nie powiększyła liczby swych zbrodni. Ale odtąd jak potężną bronią władać będzie Ker Karraje w walce morskiej! Jeżeli wierzyć mamy Tomaszowi Roch, cała kula ziemska jest na łasce jego niszczycielskiego pocisku… Kto wie, czy nie skorzysta z tego pewnego dnia.
Rady inżyniera Serkö.
a lewej stronie wybrzeża urządzono Tomaszowi Roch pracownię w szopie. Zajęty jest całemi godzinami. Nikt do niego nie wchodzi. Prawdopodobnie nie wtajemnicza. nikogo w swe prace. Sposób zużytkowania fulguratora Roch wydaje mi się niezmiernie prosty. Tego rodzaju bowiem pocisk nie wymaga ani działa, ani moździerza, ani lufy rzutowej jak kula armatnia Żalińskiego. Ponieważ porusza się sam przez się, zawiera więc w sobie samym siłę, potrzebną do jego wyrzucenia; okręt zaś, znajdujący się w jego obrębie działania, narażony jest na zniszczenie samem działaniem zgęszczonych warstw atmosferycznych. Któż będzie w stanie oprzeć się Ker Karrajowi, rozporządzającemn takiem niezwyciężonem narzędziem destrukcyjnem?…
Od 11 do 17 sierpnia. – Przez cały ten tydzień Tomasz Roch był zajęty bez przerwy. Co rano wynalazca wchodzi do swej pracowni, gdzie pozostaje do późnej nocy. Nie staram się ani go widzieć, ani rozmawiać z nim. Jakkolwiek pozostaje obojętny na wszystko, co nie dotyczy jego pracy, wydaje się zupełnie zrównoważony. I dlaczegóżby nie miał odzyskać pełni swych władz umysłowych?… Wszak zaspokoił pragnienie swej żądzy twórczej, wprowadzając w czyn zamierzenia lat wielu…
Noc z 17 na 18 sierpnia. – O pierwszej w nocy zerwałem się ze snu pod wpływem wystrzałów, dochodzących z zewnątrz.
Byłbyż to napad na Back-Cup?… Czy kto zwrócił uwagę na jacht i śledził go aż do wejścia do przesmyku? Czy chcą zniszczyć wysepkę, bombardując ją?… Może wreszcie sprawiedliwość dosięgnie tych złoczyńców, zanim Tomasz Roch skończy swą pracę i narzędzia zamówione przybędą do Back-Cup…
Wystrzały te, niezmiernie gwałtowne, powtarzają się kilkakrotnie w różnych odstępach. Przychodzi mi na myśl, że jacht jest zgładzony, że wszelka komunikacja ze stałym lądem jest przerwana, zaopatrywanie wysepki uniemożliwione…
Wprawdzie łódź podwodna zawiezie w każdej chwili hrabiego d’Artigas na wybrzeże amerykańskie; rozporządzając zaś dostateczną ilością pieniędzy, będzie mógł z łatwością zbudować inny statek spacerowy… Mniejsza o to! Bogu dzięki, jeżeli Back-Cup ulegnie zniszczeniu, zanim fulgurator Roch dostanie się w ręce Ker Karraja!…
Z nastaniem dnia wychodzę czem prędzej ze swojej celi…
Nic nowego w Bee-Hive.
Marynarze przy zwykłej pracy, Tomasz Roch dąży do swej pracowni. Ker Karraje i inżynier Serkö przechadzają się spokojnie po brzegu jeziorka. Ani śladu nocnego napadu. A jednak wystrzały zbudziły mnie ze snu.
W tej chwili Ker Karraje wraca do swego mieszkania, inżynier Serkö zaś zbliża się do mnie uśmiechnięty, z wyrazem twarzy ironicznym jak zwykle.
– I cóż, panie Simonie Hart, przyzwyczaił się pan wreszcie do naszego życia w środowisku tak spokojnem?… Ocenia li pan należycie dodatnie strony tej zaczarowanej groty? Rozstał się pan z myślą o odzyskaniu wolności… o opuszczeniu tej cudownej pieczary i
„…tych miejsc czarujących,
Gdzie dusza moja, pełna zachwytu,
z lubością patrzała na Sylwję”…
Gniew byłby nie na miejscu wobec tego szydercy, to też odpowiedziałem spokojnie:
– Nie, panie, nie rozstałem się z swoją myślą i ufam zawsze, że wolność wróconą mi będzie…
– Jakto, panie Hart, mielibyśmy rozstać się z człowiekiem, którego wszyscy cenimy, a ja z moim kolegą, który może posiada cząstkę tajemnicy Tomasza Roch!… Pan nie myśli na serjo!
Więc to dla tego powodu trzymają mnie w więzieniu Back-Cup!
Przypuszczają, że wynalazek Tomasza Roch jest mi poczęści znany… że zmuszą mnie do mówienia, o ile Tomasz Roch milczeć będzie… Dlatego to uprowadzili mnie wraz z nim… dlatego nie przywiązali mi kamienia do szyi i nie odesłali na dno jeziorka… Dobrze o tem wiedzieć…
I odpowiadając na ostatnie słowa inżyniera Serkö, powtarzam:
– Myślę bardzo na serjo!
– A ja – ciągnie dalej mój rozmówca – gdybym miał zaszczyt nazywać się Simonem Hart, rozumowałbym w ten sposób: biorąc pod uwagę z jednej strony, osobistość Ker Karraja, powody, dla których wybrał jako siedzibę tę tajemniczą pieczarę, konieczność, zmuszającą do ukrywania tej pieczary w interesie nietylko hrabiego d’Artigas, lecz i jego towarzyszy…
– Wspólników, chciał pan powiedzieć…
– Niech będzie wspólników… A z drugiej strony zważywszy, iż nieobce jest panu istotne nazwisko hrabiego d’Artigas i że pan wie, w jak tajemniczej kasie chowa on swoje bogactwa…
– Bogactwa skradzione i skalane krwią, panie Serkö!…
– Niech i tak będzie!… powinien pan zrozumieć, że sprawa pana wolności nie może być rozwiązana po myśli pana.
Wobec tego wszelka dyskusja upada. To też zwracam rozmowę na inny przedmiot.
– Czy mógłbym wiedzieć, jakim sposobem dowiedział się pan, że dozorca Gaydon jest Simonem Hart?
– Nie mam żadnego powodu ukrywać tego przed panem, kochany kolego… Zawdzięczam to poniekąd przypadkowi… Utrzymywaliśmy stosunki z fabryką, w której pracował pan i którą opuścił pan pewnego dnia w warunkach dość osobliwych… Otóż, zwiedzając Healthful-House na kilka miesięcy przed hrabią d’Artigas, widziałem tam pana… i poznałem…
– Pan?…
– Ja sam i od tej chwili obiecałem sobie, że pan będzie moim towarzyszem na pokładzie Ebby…
Nie przypominałem sobie wcale jego bytności w Healthful-House, ale być może, że mówił prawdę…
„Mam nadzieję, że ta zachcianka kosztować cię będzie drogo, prędzej czy później!”, pomyślałem.
A głośno dodałem:
– Jeżeli się nie mylę, pan skłonił Tomasza Roch do odkrycia tajemnicy.
– Tak panie, za miljony… o, miljony, te mamy na zawołanie… To też napełniliśmy niemi kieszenie wynalazcy!
– I poco mu te miliony, skoro nie może z nich korzystać na swobodzie?
– Nie troszczy się bynajmniej o to, panie Hart. Genjalny ten człowiek nie zajmuje się wcale przyszłością… żyje jedynie teraźniejszością… Gdy w Ameryce wykonywają jego przyrządy według podanych planów, on zajmuje się przygotowywaniem substancji chemicznej, którą rozporządza w dowolnej ilości… A znakomity jest ten jego pocisk samorzutny, zdolny sam przez się zwiększać swą szybkość w miarę zbliżania się do celu, dzięki właściwości pewnego prochu o stopniowem spalaniu się!… Jest to wynalazek, który zmieni zupełnie dotychczasowe sposoby prowadzenia walki…
– Defensywnej, panie Serkö?
– I ofensywnej, panie Hart.
– Naturalnie – odpowiedziałem.
A chcąc się jeszcze czegoś dowiedzieć od inżyniera Serkö, dodałem:
– A więc to, czego nie mógł dowiedzieć się nikt od Tomasza Roch…
– Dowiedzieliśmy się bez wielkiej trudności.
– Za cenę…
– Za cenę nieprawdopodobną… i równocześnie pobudzając w nim strunę niezmiernie wrażliwą…
– Jaką strunę?…
– Zemsty!
– Zemsty?… nad kim?
– Nad wszystkimi, którzy stali się jego wrogami, zniechęcając go, odpychając; odmawiając mu gościny, zmuszając go do żebrania od kraju do kraju zapłaty za wynalazek tak niezaprzeczonej wartości! Uczucie patrjotyzmu zgasło na zawsze w jego duszy. I żyje w nim tylko jedna jedyna myśl… pragnienie okrutne zemsty nad tymi, którzy go zapoznali… nawet nad całą ludzkością!… Doprawdy, panie Hart, rządy Europy i Ameryki są nie do usprawiedliwienia, że nie chciały zapłacić żądanej sumy za jego niebywały wynalazek!…
I inżynier Serkö z zapałem opowiada mi o różnych korzyściach nowego pocisku, nieskończenie przewyższającego pocisk otrzymywany zapomocą nitro-metanu, zastępujący atomem sodu jeden z trzech atomów wodoru, bardzo głośny w tym czasie.
– A co za siła niszczycielska! – dodaje. – Podobny jest do pocisku Żalińskiego, lecz daleko większy i nie wymaga osobnego przyrządu do wyrzucania go, ponieważ unosi się jak gdyby na własnych skrzydłach w przestrzeni!
Słuchałem uważnie w nadziei, że uchwycę choć w części jego tajemnicę. Napróżno – inżynier Serkö nie powiedział tego, czego powiedzieć nie chciał.
– Czy Tomasz Roch wtajemniczył pana w skład swego materjału wybuchowego?
– Tak, panie Hart, choć to może panu się nie podoba, i wkrótce będziemy go mieli poddostatkiem.
– Czyż nagromadzenie tak wielkiej ilości tego materjału nie przedstawia niebezpieczeństwa? Pierwszy wybuch groziłby zagładą wysepce…
I znów o mało nie wymówiłem jej nazwy. Zbyt wiele wiadomości z mej strony co do osobistości Ker Karraja i pochodzenia wysepki mogło im być nie na rękę.
Na szczęście inżynier Serkö nie spostrzegł mego niedomówienia.
– Nie obawiamy się niczego – rzekł. – Wybuch nastąpić może pod wpływem tylko swoistego zapalnika. Ani uderzenie, ani ogień nie mają tu żadnego znaczenia.
– Czy Tomasz Roch sprzedał również tajemnicę swego zapalnika?
– Jeszcze nie, panie Hart, ale wkrótce dobijemy targu. Niema zatem niebezpieczeństwa i może pan spać spokojnie!… Nie mamy wcale ochoty wylecieć w powietrze wraz z naszym skarbem! Jeszcze kilka lał pracy, a podzielimy się zdobyczą… wystarczy, ażeby każdemu z nas zapewnić życie dostatnie… po zlikwidowaniu Towarzystwa Ker Karraje i S-ka! Przytem dodaję, że jak nie boimy się wybuchu, tak również nie grozi nam żadne doniesienie… które uskutecznić mógłby pan tylko, kochany panie Hart! Dlatego radzę panu zrezygnować ze swoich żądań i uzbroić się w cierpliwość aż do chwili zlikwidowania naszego towarzystwa… Wtedy, zobaczymy, co z panem uczynić należy, aby zapewnić nam bezpieczeństwo!
Słowa te, przyznać muszę, nie uspokoiły mnie bynajmniej. Co prawda mamy jeszcze czas. Ale obecnie utrwalam sobie w pamięci, że jakkolwiek Tomasz Roch sprzedał tajemnicę swego pocisku towarzystwu Ker Karraje i S-ka, zachował dla siebie tajemnicę zapalnika, bez którego pocisk wart tyle, co pył przydrożny.
Uważam jednak, że przed zakończeniem rozmowy powinienem zwrócić uwagę inżyniera Serkö na rzecz zresztą całkiem naturalną.
– Panie – mówię – obecnie, gdy pan wie, jaki jest skład pocisku, czy pan może twierdzić, że istotnie posiada on tak wielką siłę, jaką wynalazca mu przypisuje? Czyż został wypróbowany?… Czy nie kupiliście czasem mieszaniny tak błahej, jak szczypta tabaki?
– Może pan wie więcej, niż pan chce to okazać, panie Hart. Niemniej dziękuję panu za zajęcie się naszą sprawą i niech pan będzie zupełnie spokojny. Przeszłej nocy wykonaliśmy cały szereg prób. Kilka gramów tej mieszaniny wystarczyło, aby w proch obrócić olbrzymie skały.
Widocznie odnosiło się to do wybuchów, które mnie w nocy przebudziły.
– Mogę więc upewnić pana, kochany kolego, że nie obawiamy się żadnego rozczarowania. Działanie tego materjału wybuchowego przechodzi wszelkie wyobrażenie. Byłby w stanie, w ilości kilku tysięcy tonn, zburzyć naszą planetę i rozrzucić ją kawałkami w przestrzeni na podobieństwo wypadku z planetą, która wybuchła pomiędzy Marsem i Jowiszem. Niech pan będzie pewny, że może w proch obrócić każdy okręt na odległość niedostępną dotąd dla żadnego pocisku i to w obrębie dobrej mili… Słabą stroną tego wynalazku jest regulacja ognia, której zmiana wymaga dłuższego czasu…
Inżynier Serkö zatrzymuje się, nie chcąc więcej powiedzieć, a po chwili dodaje:
– Kończę, panie Hart, tem od czego zacząłem. Zgódź się ze swem nowem położeniem i nie zaprzątaj sobie myśli niepotrzebnie!… Zastosuj swe życie do rozkoszy tego podziemnego bytowania… Zachowuje ono zdrowie, o ile się je posiada, uzdrawia, o ile szwankuje… Masz przykład na swoim ziomku… Jest to najlepsza rada, jaką służyć mogę!
To mówiąc, ten dobry doradca wstawia mnie, skłoniwszy się przyjaźnie, jak człowiek ożywiony najlepszemi chęciami, które powinny być należycie ocenione. Ileż jednak w tem wszystkiem ironji, wyrażającej się w jego słowach, spojrzeniu, postawie! Będęż się mógł za to zemścić kiedykolwiek?
W każdym razie zapamiętałem z tej rozmowy jedno, że regulacja ognia jest rzeczą dość zawikłaną. A zatem, prawdopodobnie to milowe pole działania fulguratora Roch przedstawia granicę, przed którą lub poza którą okręt jest bezpieczny… Gdybym mógł zawiadomić o tem, kogo należy…
20 sierpnia. – Dwa dni przeszły bez żadnego wypadku, godnego zaznaczenia.
Codziennie przedłużam swoje przechadzki do ostatecznych granic Back-Cup. Wieczorem, patrząc na długą perspektywę łuków, oświetlonych światłem lamp elektrycznych, nie mogę się oprzeć nieomal religijnemu wrażeniu i podziwiam cuda natury tej pieczary, która stała się mojem więzieniem. Zresztą nie rozstaję się nigdy z nadzieją odkrycia jakiejś szczeliny niedostrzeżonej przez tych korsarzy, która ułatwiłaby mi ucieczkę! Wprawdzie, gdybym się przez nią przedarł, musiałbym czekać na zbliżający się okręt…, Ucieczkę moją zauważyliby niebawem w Bee-Hive… Pochwyconoby mnie wkrótce… o ile… o ile łódka… łódka Ebby, która stoi w przystani… Gdybym mógł się do niej dostać… wypłynąć z przesmyków… podążyć do St. Georges lub Hamiltonu…
Wieczorem, około dziewiątej, rozciągnąłem się na piasku, mi stóp jednego ze słupów, o sto metrów na wschód od jeziorka. W kilka chwil później usłyszałem najpierw kroki, następnie głosy w niedalekiej ode mnie odległości.
Ukryty za urwiskiem podnóżem słupa nasłuchuję…
Poznaję głosy Ker Kerraja i inżyniera Serkö. Zatrzymali się i mówią po angielsku – język to ogólnie używany w Back-Cup. Będę mógł zatem zrozumieć, o co im chodzi.
Rozmawiają właśnie o Tomaszu Roch, a raczej o jego fulguratorze.
– Za tydzień – mówił Ker Karraje – pojadę do Wirginji po zamówione części przyrządów; muszą już być gotowe…
– O ile będziemy je mieli – odpowiada inżynier Serkö – zajmę się ich zmontowaniem i urządzeniem kozłów do ich wyrzucania. Ale przedewszystkiem należy wykonać pracę, która wydaje mi się niezbędną…
– A która polega? – pyta Ker Karraje.
– Na przebiciu ściany wysepki…
– Przebiciu?
– Tak, ale jedynie wąskiego korytarza, przez który wydostaćby się mógł tylko jeden człowiek i którego wejście dałoby się zamknąć łatwo, zewnętrzne zaś wejście ukryłoby się całkowicie w skałach.
– I naco to, Serkö?
– Nieraz myślałem o tem, że powinniśmy mieć, oprócz tunelu podmorskiego, jeszcze inne połączenie ze światem zewnętrznym… Niewiadomo, co może się zdarzyć…
– Ależ te ściany są tak grube i tak twarde – zauważył Ker Karraje.
– Kilka ziarnek wybuchowego materjału Tomasza Roch wystarczy – odparł inżynier Serkö – do zmiażdżenia tej skały na proch tak znikomy, że dość będzie dmuchnąć, by się rozleciał!…
Nietrudno domyślić się, z jaką uwagą słuchałem tej rozmowy.
Wszak mówili o zetknięciu się ze światem inną drogą niż tunelem… Kto wie, czy nie będę mógł z tego skorzystać?
W tej chwili Ker Karraje odpowiada.
– Zgadzam się, Serkö, przyda się nam ono w razie obrony Back-Cup… dla przeszkodzenia zbliżaniu się okrętu… Wprawdzie jest to możliwe tylko w razie, gdyby nasze schronienie było odkryte, czy to przypadkiem, czy wskutek doniesienia…
– Nie potrzebujemy się obawiać ani przypadku, ani doniesienia…
– Ze strony naszych towarzyszy – nie, z pewnością, ale ze strony tego Simona Hart.
– On – zawołał inżynier Serkö – musiałby wpierw uciec… a z Back-Cup nie można uciec!… Zresztą, przyznaję, ten człowiek mnie zajmuje… W każdym razie jest to mój kolega i podejrzywam go, że wie więcej o wynalazku Tomasza Roch, niż się wydaje… Podejdę go w ten sposób, iż wkońcu porozumiemy się; będziemy rozmawiali o fizyce, mechanice, balistyce, jak para przyjaciół…
– Wszystko jedno! – odpowiada szlachetny i czuły hrabia d’Artigas. – Skoro posiądziemy całkowitą tajemnicę Tomasza Roch, lepiej pozbyć się….
– Mamy jeszcze czas, Ker Karraje…
„O ile bóg wam go pozostawi, nędznicy!”, pomyślałem, powstrzymując gwałtowne bicie serca.
A jednak bez zrządzenia opatrzności, na czem oprzeć mogłem moją nadzieję?…
Rozmowa przeszła na inne tory.
– Teraz – mówi Ker Karraje – kiedy znamy skład chemiczny materjału wybuchowego, musimy za wszelką cenę otrzymać od Tomasza Roch tajemnicę jego zapalnika…
– To jest niezbędne – odpowiada inżynier Serkö – staram się nakłonić go do tego. Na nieszczęście Tomasz Roch trzyma się odpornie. Zresztą, przygotował już kilka kropli tego zapalnika; zużytkowaliśmy go do próby, dostarczy go zatem również do przebicia otworu…
– Ale… do naszych morskich wycieczek – zaczyna Ker Karraje.
– Cierpliwości… osiągniemy wszystko od Tomasza Roch.
– Jesteś tego pewny, Serkö?
– Pewny… za odpowiednią cenę, Ker Karraje.
Rozmowa urwała się na tych słowach, poczem obaj oddalili się, nie spostrzegłszy na szczęście mojej obecności. Inżynier Serkö bronił poniekąd swego kolegi, ale hrabia d’Artigas nie okazał się dlań życzliwym wcale. Przy najmniejszem podejrzeniu wrzuconoby mnie do jeziorka, a stąd wydostałbym się jako trup na pełne morze.
21 sierpnia. – Nazajutrz inżynier Serkö oglądał miejsca, nadające się najbardziej do przebicia korytarza. Po drobiazgowych poszukiwaniach zadecydowano, że przebicie wykonane będzie w ścianie położonej o dziesięć metrów od pierwszych cel Bee-Hive.
Z niecierpliwością oczekuję na dokonanie tej pracy. Kto wie, czy nie ułatwi mi ucieczki… Ach! gdybym umiał pływać, może próbowałbym uciec przez tunel teraz, gdy wiem dokładnie, jak się doń dostać. Przyjrzałem się wejściu podczas zdarzenia na jeziorku. W chwili gdy pod uderzeniem ogona wieloryba wody usunęły się, wierzchnia część otworu stała się przez chwilę widoczną. Przypuszczałem, że podczas największego odpływu morza przy pełni księżyca lub jego zmianie będę mógł… zresztą upewnię się o tem!…
Nie wiem, naco mi się przyda to upewnienie, w każdym razie nie pominę żadnej sposobności wydostania się z Back-Cup.
29 sierpnia. – Tego rana jestem obecny przy odjeździe łodzi podwodnej. Zapewne chodzi tu o podróż, o której wspominał hrabia d’Artigas, do jednego z portów amerykańskich po ładunek, zamówionych przyrządów.
Hrabia d’Artigas rozmawia przez chwilę z inżynierem Serkö, pozostającym na miejscu, i daje mu zlecenia, tyczące się, o ile mi się zdaje, mojej osoby. Poczem wchodzi na platformę łodzi, a stąd udaje się do wnętrza w towarzystwie kapitana Spade i załogi Ebby. Wnet wieko zamyka się, i łódź zanurza się pod wodę, mącąc na chwilę gładką jej powierzchnię.
Godziny mijają, dzień się kończy. Łódź nie wraca, znaczy, iż holuje jacht podczas podróży….a może również niszczy okręty, napotkane po drodze…
W każdym razie statek prawdopodobnie wróci niedługo, gdyż tydzień wystarczy na podróż w obie strony.
Pogoda sprzyja żegludze, o ile wnosić mogę ze stanu atmosfery we wnętrzu pieczary. Przytem jest to najpiękniejsza pora roku na tej szerokości wysp Bermudzkich. Ach! gdybym mógł się przedostać przez ściany mego więzienia!…
Na los szczęścia.
d 29 sierpnia do 10 września. – Trzynaście dni minęło, a Ebbynie widać. Czyżby zatrzymała się w drodze do wybrzeża amerykańskiego w celu nowego korsarskiego napadu? Zdawałoby się jednak, że Ker Karrajowi zależy na jak najprędszem sprowadzeniu zamówionych przyrządów… chyba że jeszcze niegotowe.
Co więcej, wydaje mi się, że inżynier Serkö nie jest zniecierpliwiony tem opóźnieniem. Obdarza mnie stale swą uprzejmością. Mam jednak powody strzec się jego względów. Pyta się o stan mego zdrowia, doradza mi zachowanie zupełnego spokoju, nazywa mnie Alibabą, wmawia we mnie, że na świecie całym niema czarowniejszego miejsca, niż ta grota z Tysiąca i jednej nocy, że mam mieszkanie, opał, pożywienie, odzież, a nie potrzebuję myśleć ani o zapłacie, ani o podatkach, że nawet w Monaco nie znalazłbym dogodniejszych warunków…
Chwilami wobec tej ciągłej jego ironji krew uderza mi do głowy. Chęć mnie bierze niekiedy chwycić za gardło tego zatwardziałego kpiarza i udusić za jednym zamachem… Zabiją mnie potem… Mniejsza o to… Czy nie lepiej umrzeć, niż żyć lata całe w tem niecnem środowisku?
Rozum wszakże nakazuje mi co innego… wreszcie wzruszam ramionami.
Tomasza Roch nie widzę prawie wcale, odkąd Ebbawyruszyła. Zamknięty w pracowni oddaje się bez przerwy swemu zajęciu. Jeżeli zużyje cały zapas nagromadzonych substancyj, będzie mógł wysadzić w powietrze nietylko Back-Cup, lecz całe Bermudy!…
Pociesza mnie myśl, że nie zechce odkryć tajemnicy swego zapalnika i że inżynier Serkö napróżno starać się będzie go przekupić… Czy jednak nie mylę się?…
13 września. – Dziś własnemi oczami przekonałem się o sile materjału wybuchowego i o sposobie użycia zapalnika.
W rannych godzinach zaczyna się praca przebicia skały.
Pod kierownictwem inżyniera Serkö pracownicy zaczynają kuć u podnóża skały, której wapień posiada twardość granitu. Praca ta rozpoczyna się przy pomocy kilofów. Gdyby jednak zadowolono się tylko temi narzędziami, praca przeciągnęłaby się do nieskończoności, zważywszy grubość ściany, wynoszącą od dwudziestu do dwudziestu pięciu metrów w tej części podstawy Back-Cup. Ale od czegóż jest fulgurator Roch?
To co widziałem, wprawiło mnie w zdumienie. Zburzenie ściany, z którą walczył kilof z takim wysiłkiem, dokonane zostało z nadzwyczajną łatwością.
Kilka gramów wybuchowego materjału wystarczyło do zmiażdżenia tej masy skalnej, do obrócenia jej w proch prawie nienamacalny, unoszący się za najlżejszym podmuchem. Tak! – powtarzam – pięć do dziesięciu gramów było w stanie wytworzyć wklęsłość objętości sześciennego metra, z hukiem, podobnym do wystrzału armatniego, a wywołanym gwałtownym wstrząsem powietrza.
Przy pierwszem użyciu tego materjału, jakkolwiek w niezmiernie drobnej ilości, kilku ludzi, zbyt zbliżonych da ściany, uległo przewróceniu. Dwu z nich otrzymało poważne rany, nawet inżynier Serkö został odrzucony wtył z silnemi obrażeniami.
Użycie tej substancji, której siła przechodzi moc wszystkich dotychczasowych odkryć, dokonywa się w sposób następujący.
Do wykutego w skale otworu długości pięciu centymetrów, a szerokości dziesięciu milimetrów w kierunku ukośnym, wprowadza się kilka gramów wybuchowego matetrjału. Otworu nie potrzeba nawet zasłaniać.
Wtedy Tomasz Roch, trzymając w ręku małą szklaną rurkę z płynem niebieskawym, tłustym i ścinającym się przy zetknięciu z powietrzem, wlewa jedną kroplę do otworu, poczem oddala się bez zbytniego pośpiechu. W istocie, dopiero po upływie trzydziestu pięciu minut następuje połączenie płynu z materjałem wybuchowym, którego destrukcyjny skutek jest tak wielkiej siły, że wydaje się nieskończony, a w każdym razie nieporównanie przewyższający siłę wszystkich dotychczasowych materjałów wybuchowych.
W tych warunkach przebicie tej twardej i grubej ściany będzie trwało około tygodnia.
19 września. – Zauważyłem od pewnego czasu, że zjawisko przypływu i odpływu, dotąd uskuteczniające się bardzo prawidłowo poprzez tunel podmorski, powoduje dwa razy na dobę prądy w kierunkach przeciwnych. Nie ulega więc wątpliwości, że przedmiot, pływający na jeziorku, zostałby uniesiony na zewnątrz przez odpływ, gdyby wejście do tunelu odkryło się w górnej jego części. Chodzi o to czy zjawisko to nie następuje podczas najniższego przypływu i odpływu?… Będę się mógł o tem przekonać, ponieważ jesteśmy właśnie w tej porze roku. Pojutrze, 21 września, jest porównanie dnia z nocą, a już dziś 19 widziałem wierzchołek otworu, wystający przy odpływie nad powierzchnię wody.
Otóż, jeżeli ja sam nie mogę przedostać się przez tunel, czy nie mogłaby tego dokonać butelka, rzucona na powierzchnię jeziorka podczas ostatnich chwil odpływu? I dlaczegóż przypadek, oczywiście niezwykle opatrznościowy, nie miałby zrządzić, że ta butelka dostrzeżona będzie przez okręt, płynący w okolicy Back-Cup? Dlaczegóżby prądy morskie nie miały jej wyrzucić na jedno z wybrzeży wysp Bermudzkich?… A gdyby ta butelka zawierała jaką wskazówkę…
Myśl ta zaczyna mnie nurtować. Ale jednocześnie wystawiam sobie wszystkie trudności tego przedsięwzięcia, a między innemi to, że butelka może ulec rozbiciu w swej drodze przez tunel, lub też zaczepiając o rafy, znajdujące się w jego bliskości… Przychodzi mi jednak na myśl, że baryłka, szczelnie zamknięta, w rodzaju tych, jakie się używa do podtrzymywania sieci, byłaby odporniejszą niż zwyczajna butelka i przedstawiałaby więcej szans przedostania się na pełne morze.
20 września. – Dziś wieczorem wszedłem niepostrzeżony do jednego ze składów, w którym były nagromadzone różnego rodzaju przedmioty, zrabowane podczas napadu na okręty, wybrałem sobie odpowiednią baryłkę.
Ukrywszy ją pod ubranie, wracam do mej celi i nie tracąc chwili czasu, przystępuję do dzieła.
Biorę papier i oto co piszę:
„Od 19 czerwca, po podwójnem porwaniu, dokonanem 15 tego samego miesiąca na osobie Tomasza Roch i jego dozorcy Gaydona, a raczej inżyniera francuskiego Simona Hart, zajmujących pawilon 17 w Healthful-House, w bliskości New-Berne, w Karolinie Północnej Stanów Zjednoczonych Ameryki, i uprowadzeniu ich na jacht Ebba, którego właścicielem jest hrabia d’Artigas, znajdują się oni obecnie uwięzieni we wnętrzu pieczary, służącej za schronienie owemu hrabiemu d’Artigas i setce jego towarzyszy, wspólników jego zbrodni. Prawdziwe jego nazwisko jest Ker Karraje, jest on korsarzem, ongi grasującym na morzach oceanu Wielkiego. Skoro będzie w posiadaniu fulguratora Roch, o sile nieograniczonej, bezkarność jego niecnych postępków będzie zapewniona.
W interesie przeto państw leży, ażeby ta jaskinia złoczyńców jak najprędzej była zburzona…
Pieczara, służąca za schronienie Ker Karraja, znajduje się we wnętrzu wysepki Back-Cup, zupełnie niesłusznie uważanej za czynny wulkan. Położona na zachodnim krańcu archipelagu Bermudzkiego, jest otoczona od wschodu rafami, lecz dostępna od południa, zachodu i północy.
Do wnętrza dostać się można narazie tylko przez tunel, którego wejście znajduje się o kilka metrów pod średnią powierzchnią wód na dnie wąskiego przesmyku na zachodniej stronie. To też niezbędną do tego celu jest łódź podwodna, przynajmniej dopóki nie wykończą korytarza, który obecnie przebijają w północno-zachodniej ścianie.
Korsarz Ker Karraje rozporządza taką łodzią. Jest to ta sama łódź, którą zbudować kazał hrabia d’Artigas, i która zginąć miała w zatoce Charleston podczas prób z nią czynionych. Statek ten jest używany nietylko do komunikacji z tunelem, lecz i do holowania jachtu podczas napadów na okręty handlowe, kursujące w okolicy wysp Bermudzkich.
Jacht Ebba, dobrze znany na zachodniem wybrzeżu Ameryki, zatrzymuje się na wysepce w małej przystani, ukrytej w skałach, niewidocznej od strony morza i położonej na zachód od wysepki.
Gdyby jaki okręt miał wylądować w Back-Cup, najlepiej byłoby, ażeby skierował się ku zachodniej stronie, gdzie były dawniej siedziby rybackie, próbując zrobić wyłom w skale najpotężniejszemi pociskami melinitowemi. Tym wyłomem możnaby dotrzeć do Back-Cup.
Należy również liczyć się z tem, że fulgurator Roch może już być gotowy do użytku. O ile wysepka byłaby atakowana, Ker Karraje nie omieszkałby zapewne bronić się tym niebezpiecznym środkiem. Muszę dodać, że jakkolwiek siła tego pocisku przechodzi wszelkie wyobrażenie, działa tylko w obrębie tysiąc siedmiuset do tysiąc ośmiuset metrów. Odległość tego niebezpiecznego obrębu może być rozmaita, lecz skoro jest już ustalona, daje się zmienić z trudnością, tak że okręt, któryby zdołał go przekroczyć, mógłby bez narażenia zbliżyć się do wysepki.
Dokument ten jest napisany dzisiaj, 20-go września, o ósmej wieczorem i podpisany mojem nazwiskiem.
Inżynier Simon Hart”.
Taką jest treść mego doniesienia. Zawiera ona wszystko, co się tyczy wysepki, której położenie jest dokładnie wskazane na nowoczesnych mapach, jak również wszystko, co się tyczy obrony Back-Cup, której podejmie się Ker Karraje niezawodnie, jak również zwraca uwagę na konieczność szybkiego działania. Dołączyłem plan pieczary, zarysy wewnętrzne, miejsce jeziorka, rozkład Bee-Hive, mieszkanie Ker Karraja, moją celę, pracownię Tomasza Roch. Czyż jednak doniesienie to dojdzie kiedykolwiek rąk czyich?…
Zawinąwszy dokument w płótno nasmołowane, wkładam go do baryłki okutej żelazem, długiej na piętnaście, szerokiej na ośm centymetrów. Wypróbowałem ją; jest zupełnie szczelnie zbita i wytrzymała na uderzenia, czy to podczas przejścia przez tunel, czy też przepływania koło raf zewnętrznych.
Wprawdzie, zamiast wpaść w ręce pewne, może być odrzucona przypływem na skały wysepki, znaleziona przez załogę Ebby. Jeżeli dokumentem tym zawładnie Ker Karraje, nie będę potrzebował już przemyśliwać o ucieczce, los mój rozstrzygnie się szybko.
Nadeszła noc. Można sobie wyobrazić, z jaką gorączkową niecierpliwością jej oczekiwałem! Według moich obliczeń, opartych na poprzednich obserwacjach, odpływ morza nastąpić ma o ósmej czterdzieści pięć minut. Wtedy to górna strona otworu odkryje się na mniej więcej pięćdziesiąt centymetrów. Odległość powierzchni wód od sklepienia tunelu będzie dostateczna dla przejścia baryłki Chcę ją rzucić na pół godziny przed odpływem, ażeby z ustąpieniem wód została uniesiona nazewnątrz.
Około ósmej o zmroku opuszczam celę. Na wybrzeżu nie widać nikogo. Kieruję się ku ścianie, do której przylega tunel. Przy świetle ostatniej lampy elektrycznej widzę otwór wznoszący się łukiem ponad powierzchnię wód, podczas gdy prąd zmierza w tym kierunku.
Doszedłszy do poziomu jeziorka, rzucam baryłkę z drogocennym dokumentem, a wraz z nim całą moją nadzieję:
„Na szczęście losu – powtarzam – na szczęście losu”.
Baryłka zatrzymuje się, wraca następnie ku wybrzeżu pod wpływem fali. Muszę ją pchnąć z całej siły, aby odpływ uniósł ją za sobą.
Stało się, zanim dwadzieścia sekund upłynęło, baryłka znikła w otchłani tunelu.
Tak… na los szczęścia… Niech Bóg cię prowadzi, mała baryłko… Niech opieka boska strzeże tych, którym grozi niebezpieczeństwo ze strony Ker Karraja, oby tę bandę korsarzy nie ominęła sprawiedliwość ludzka!
Swordw walce z łodzią podwodną.
oc całą spędziłem bezsennie, towarzysząc w myśli baryłce. Zdawało mi się, że zawadziła o skały, że zatrzymała się u przystani, że ugrzęzła w jakiejś wklęsłości… Oblewałem się zimnym potem… To znów pocieszałem się, że przebyła tunel… że jest w przesmyku… że odpływ zabiera ją z sobą na pełne morze… Wielki Boże! jeżeli powrotną falą wróci do wejścia tunelu, a stąd do wnętrza Back-Cup… jeżeli ujrzę ją znów na brzegu…
Wraz ze świtem dążę do jeziorka. Patrzę… na gładkiej powierzchni wód nie dostrzegam żadnego przedmiotu.
Dni następne upływają na pracy około przebicia korytarza. 23 września o czwartej po południu inżynier Serkö wysadza w powietrze ostatni odłam skały. Wyłom zrobiony – wąskie przejście – ale to wystarcza. Nazewnątrz otwór gubi się w zwaliskach wybrzeża; łatwo go zamknąć w razie potrzeby.
Nie ulega wątpliwości, żę korytarz będzie pilnie strzeżony. Nikt, bez upoważnienia, nie będzie mógł go przekroczyć… Nie mógłbym przeto uciec tą drogą…
25 września. – Dziś, w rannych godzinach łódź wynurzyła się z głębin jeziorka na powierzchnię. Hrabia d’Artigas, kapitan Spade, cała załoga statku wchodzi na tamę. Następuje wyładowanie towarów przywiezionych jachtem. Dostrzegam paki z żywnością, mięsem, konserwami, beczki z winem i wódką – a oprócz tego pakunki dla Tomasza Roch. Równocześnie marynarze przynoszą przyrządy różnego rodzaju.
Tomasz Roch jest obecny przy tem zajęciu. Oczy błyszczą mu niezwykle. Sięgnąwszy po jedną sztukę, ogląda ją uważnie, poczem kiwa głową z zadowoleniem. Patrzę na niego i podziwiam przemianę, jaka w nim nastąpiła. Radość jego jest całkiem naturalna. Pytam się nawet, czy ten częściowy obłęd, którym był dotknięty, nie znikł na zawsze…
Wreszcie Tomasz Roch wsiada do łódki wraz z inżynierem Serkö i dąży do swej pracowni. W przeciąg godziny przewieziono cały ładunek łodzi podwodnej na przeciwległy brzeg.
Ker Karraje zamienił tylko kilka słów z inżynierem Serkö. Dopiero po południu spotkali się w Bee-Hive i przechadzając się, prowadzili długą rozmowę, po której udali się do korytarza w towarzystwie kapitana Spade. Czemuż nie mogę wejść wraz z nimi! Czemu nie mogę odetchnąć, bodaj na chwilę, ożywczem powietrzem Atlantyku, którego jak gdyby ostatnie tchnienie otrzymuje Back-Cup.
Od 26 września do 10 października. – Dwa tygodnie minęły. Pracowano najpierw pod kierownictwem Tomasza Roch i inżyniera. Serkö nad zmontowaniem przyrządów, następnie nad ustawieniem podstaw, potrzebnych do wyrzucania pocisków. Są to zwyczajne kozły, zaopatrzone w korytka ruchome o zmiennem nachyleniu, które będzie można ustawić, czy to na pokładzie Ebby, czy nawet na platformie łodzi podwodnej, stojącej na powierzchni wód.
Tak więc Ker Karraje stanie się władcą mórz tylko dzięki swemu jachtowi!
Żaden okręt nie będzie mógł bezkarnie przekroczyć niebezpiecznej strefy, a Ebbynie dosięgną żadne pociski!… Gdybyż przynajmniej doniesienie moje wpadło w szczęśliwe ręce… gdyby wiedziano o tej jaskini w Back-Cup!… Jeżeli nie zdołanoby jej zniszczyć, przerwanoby przynajmniej przywóz żywności!…
20 października. – Ku wielkiemu swemu zdziwieniu nie spostrzegłem łodzi na zwykłem miejscu. Przypominam sobie, że wczoraj odnowiono jej ogniwa, sądziłem wszakże, że ma to na celu jedynie utrzymanie łodzi w pogotowiu. Jeżeli zaś pojechała teraz, kiedy korytarz jest gotowy do użytku, znaczy, że wyruszyła na jakąś wyprawę. Nie brak już bowiem Tomaszowi Roch żadnego z materjałów, potrzebnych do wyrobu pocisków.
Wszelako pora roku jest nieodpowiednia. Morze Bermudzkie nawiedzają częste burze. Prądy powietrzne działają z niezwykłą siłą. Dale się to odczuć w kraterze Back-Cup, gdzie fale powietrzne gwałtownie napływają, wytwarzając opary pomieszane z deszczem, zalewającym jezioro i jego brzegi. Niewiadomo jednak czy jacht opuścił przystań Back-Cup?… Czyż budowa jego nie jest za słaba, ażeby wytrzymać tak burzliwe morze nawet z pomocą łodzi podwodnej?
Skądinąd, jakże przypuszczać, że łódź podwodna, jakkolwiek zabezpieczona od nawałnicy na kilka metrów pod wodą, wyruszyła w podróż bez jachtu?
Nie wiem zgoła, czemu mam przypisać ten niespodziewany wyjazd, obliczony widać na dłuższą metę, skoro łódź nie wróciła dnia tego.
Tym razem inżynier Serkö został w Back-Cup. Tylko Ker Karraje, kapitan Spade i załoga łodzi podwodnej i Ebbyopuścili wysepkę.
Życie w Back-Cup upływa nadal w swej zwykłej nużącej monotonji. Przepędzam godziny całe w mojej celi, rozmyślając, pocieszając się nadzieją, rozpaczając, zwracając myśl swoją ku tej baryłce, jako ostatniej możliwości ratunku… rzuconej na los tych fal tak niepewnych i tak zdradliwych…
Tomasz Roch zajęty jest w pracowni wyrobem swego zapalnika, tak sądzę przynajmniej. Jestem prawie pewny, że nie zechce go sprzedać Ker Karrajowi, ale nie wątpię, że zechce go użyć na usługi tego korsarza.
Spotykam często inżyniera Serkö podczas przechadzek po Bee-Hive. Objawia on zawsze gotowość rozmowy ze mną, ale nie pozbywa się swego ironicznego tonu nigdy.
Rozmawiamy o tem i o owem – rzadko o mnie, bo i nacóżby się to zdało.
22 października. – Dziś spytałem inżyniera Serkö, czy Ebbawyruszyła wraz z łodzią podwodną?
– Tak, panie Hart – odpowiedział – kochana nasza Ebbanie obawia się wcale nawałnicy, szalejącej na morzu.
– Czy jej nieobecność przeciągnie się?
– Oczekujemy jej za czterdzieści ośm godzin… Jest to ostatnia podróż hrabiego d’Artigas w tym czasie burzliwym; wkrótce morze stanie się niedostępne.
– Podróż dla przyjemności… czy dla interesu? – spytałem.
Inżynier Serkö odpowiada z uśmiechem:
– Podróż dla interesu, panie Hart, podróż dla interesu! Pociski nasze już są gotowe, przeto skoro nastanie pogoda, zaczniemy ofensywę…
– Przeciwko biednym okrętom…
– O tyle biednym… o ile bogatym w ładunek!
– Są to czyny korsarskie, które, sądzę, niezawsze ujdą wam bezkarnie! – zawołałem.
– Uspokój się, kochany kolego, uspokój się! Wiesz pan zresztą, że nikt nie odkryje naszego schronienia w Back-Cup, że nikt nie jest w stanie donieść o niem!… Zresztą, z temi pociskami, tak łatwemi do użycia i o tak niezwykłej sile, zburzymy łatwo każdy okręt, któryby się chciał zbliżyć do wysepki.
– Pod warunkiem, że Tomasz Roch sprzeda wam tajemnicę swego zapalnika…
– Jest to już spełnione, panie Hart, mogę pana zupełnie uspokoić w tym względzie.
Z tej kategorycznej odpowiedzi mógłbym był wnosić, że nieszczęście jest rzeczą nieuniknioną, gdyby lekkie wahanie w głosie inżyniera Serkö nie podało w wątpliwość pewności słów jego.
25 października. – Przeszedłem straszne chwile i dziwię się, że jestem jeszcze przy życiu!… Uważam to za cud, że mogę w tej chwili pisać te słowa po przerwie dwudniowej… Gdyby mi los więcej sprzyjał, mógłbym być obecnie wolny… Znajdowałbym się teraz w jednym z portów Bermudów, Georges czy Hamilton… Tajemnica Back-Cup byłaby odkryta… Powiadomionoby wszystkie państwa o pochodzeniu jachtu… nie mógłby się pokazać w żadnym porcie… Zaopatrzenie Back-Cup stałoby się niepodobieństwem… Bandyci z Ker Karrajem na czele byliby skazani na śmierć…
Oto, co zaszło:
23 października, około ósmej wieczorem opuściłem swoją celę w stanie niebywałego podniecenia nerwowego, jak gdybym przeczuwał, że coś ważnego, a niespodziewanego ma mnie spotkać. Napróżno starałem się opanować, Nie mogąc znaleźć spokoju, wyszedłem.
Na pełnem morzu musiała szaleć burza. Wiatr dostawał się do krateru i mącił powierzchnię jeziorka.
Udałem się w stronę wybrzeża Bee-Hive.
Nie spotkałem nikogo. Powietrze było dość chłodne i wilgotne. Wszystkie szerszenie ula skryły się w swoich komórkach.
Na straży stał tylko jeden człowiek przy wejściu do korytarza pomimo że korytarz był zamknięty od strony zewnętrznej. Nie mógł on wszakże dojrzeć brzegów ze swego posterunku. Zresztą, zobaczyłem tylko dwie lampy elektryczne po dwu stronach jeziorka, tak że zupełny mrok panował pod lasem słupów.
Szedłem tak w ciemności, gdy ktoś przeszedł mimo.
Poznałem Tomasza Roch.
Kroczył wolno, zagłębiony w swych myślach, nie zwracając na nic uwagi.
Nadarzała się doskonała sposobność porozmawiania z nim, wytłumaczenia mu tego, czego nie wiedział… Nie może bowiem wiedzieć, w jakich rękach znajduje się… Nie domyśla się nawet, że hrabia d’Artigas jest korsarzem Ker Karrajem, któremu powierzył część swej tajemnicy… Muszę mu powiedzieć, że z otrzymanych miljonów korzystać nigdy nie będzie, że nie odzyska nigdy wolności tak samo, jak ja… Odwołam się do jego uczuć ludzkich, do nieszczęść, za które będzie odpowiedzialny, jeżeli nie zachowa reszty swej tajemnicy przy sobie.
Byłem pogrążony w swych rozmyślaniach, gdy nagle uczułem, że ktoś mnie chwyta ztyłu.
Dwu ludzi trzymało mnie za ramiona, trzeci stanął przede mną.
Chciałem zawołać.
– Ani słowa! – przemówił po angielsku. – Czy pan jesteś Simonem Hart?…
– Skąd pan wie o tem?
– Widziałem, jak pan wychodził ze swej celi…
– Kimże pan jest?
– Davon, porucznik marynarki angielskiej, oficer z okrętu Standard w postoju na Bermudach.
Głos mi zamarł ze wzruszenia.
– Przychodzimy oswobodzić pana z rąk Ker Karraja i porwać zarazem wynalazcę francuskiego Tomasza Roch – dodał porucznik Davon.
– Tomasza Roch? – szepnąłem.
– Tak… Dokument, podpisany pańskiem nazwiskiem, znaleziony został na wybrzeżu St. Georges…
– W baryłce, poruczniku Davon… baryłce, którą wrzuciłem w wody tego jeziora.
– I która zawierała – dodał oficer – zawiadomienie o schronieniu Ker Karraja na tej wysepce… Ker Karraje więc jest sprawcą tego podwójnego porwania z Healthful-House…
– Tak, poruczniku Davon…
– Niema chwili do stracenia… trzeba korzystać z ciemności…
– Słówko tylko, poruczniku… Jakim sposobem dostał się pan do wnętrza Back-Cup?…
– Przy pomocy łodzi podwodnej Sword, odbywającej od sześciu miesięcy próby w porcie St. Georges.
– Statek podwodny?
– Tak… oczekuje na nas pod temi skałami.
– Tam… tam… – powtarzałem.
– Panie Hart, gdzie jest łódź Ker Karraja?
– Niema go od trzech tygodni…
– Jakto? Ker Karraja niema w Back-Cup?
– Niema… ale czekamy go z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę.
– Mniejsza o to – odpowiada porucznik Davon. – Nie o Ker Karraja tu chodzi, ale o Tomasza Roch… którego polecono mi zabrać wraz z panem, panie Hart… Swordnie opuści bez was jeziorka… Jeżeli się nie zjawi w St. Georges, znaczy, że nie powiodła mi się wyprawa… i wyślą drugą…
– A gdzież jest Sword?
– Z tej strony… w cieniu wybrzeża, gdzie nie można go spostrzec. Dzięki pańskim objaśnieniom, odszukaliśmy wejście do tunelu… Swordprzepłynął go szczęśliwie… Dziesięć minut temu wypłynął na powierzchnię jeziorka…. Dwu marynarzy towarzyszy mi… Widziałem, gdy pan wychodził z celi… Czy pan wie, gdzie jest w tej chwili Tomasz Roch?
– O kilka stąd kroków… Dopiero co szedł tędy do swej pracowni…
– Bogu dzięki, panie Hart…
– Niech będą Bogu dzięki, poruczniku Davon!
Porucznik, dwaj marynarze i ja okrążyliśmy jeziorko. Niebawem spotkaliśmy na drodze Tomasza Roch. Po chwili był już związany, skrępowany i odniesiony na statek Sword.
Swordbyła to łódź podwodna o pojemności dwunastu tonn zaledwie, a zatem o sile i objętości daleko mniejszej od łodzi Ker Karraja. Dwa motory poruszane prądem akumulatorów, naładowanych dwanaście godzin temu w porcie St. Georges, poruszały śrubą statku. Bądź co bądź, ten Swordma być naszym wybawicielem, ma nas wydostać z tego więzienia. – Nareszcie Tomasz Roch wydostanie się z rąk Ker Karraja i inżyniera Serkö. Ci łotrzy nie będą mogli zużytkować jego wynalazku… I nic nie przeszkodzi okrętom zbliżyć się do wysepki, wylądować, odwalić korytarz i zawładnąć korsarzami…
Nie spotkaliśmy nikogo w powrotnej drodze. Zeszliśmy spokojnie do wnętrza Swordu… wieko wejścia zamknęło się za nami… pomieszczenie dla wody napełnione… Swordsię zanurzył… Jesteśmy uratowani…
Sword, podzielony na trzy przedziały szczelnemi ścianami, zbudowany był w ten sposób, że pierwszy przedział, zawierający akumulatory i całą maszynerję, znajdował się w tyle statku. Drugi, stanowiący pomieszczenie dla sternika, zajmował środkową część statku. Wreszcie trzeci, na przodzie, był przeznaczony dla Tomasza Roch i dla mnie.
Towarzysz mój, oswobodzony z duszącego go knebla, pozostał skrępowany i był jakby nieprzytomny…
Spieszno nam było wracać w nadziej, że jeszcze tej nocy zawitamy do St. Georges, o ile coś nieprzewidzianego nie stanie na przeszkodzie…
Zamknąwszy drzwi, udałem się do porucznika Davon, który był w drugim oddziale, przy sterniku.
W tyle statku trzej marynarze wraz z mechanikiem czekali odpowiedniego rozkazu, ażeby puścić w ruch akumulatory.
– Poruczniku, sądzę, że mogę zostawić Tomasza Roch samego – i pomóc panu w czemkolwiek przy wejściu do tunelu.
– Tak… panie Hart… zostań pan przy mnie.
Było równo trzydzieści siedm minut po ósmej. Światło elektryczne, rzucone z łodzi, oświetlało niewyraźnie warstwę wody, w której się znajdował Sword. Należało przepłynąć całą długość jeziorka, ażeby dostać się do wejścia tunelu. Było to rzeczą trudną, lecz do pokonania. Niebezpieczeństwo jednak było wielkie. Nawet gdybyśmy się trzymali brzegów jeziorka i płynęli bardzo szybko, mogliśmy być dostrzeżeni. Następnie trzeba przepływać tunel wolno, aby ominąć zetknięcie ze ścianami… dopiero wypłynąwszy na pełne morze, mogliśmy być pewni naszej drogi do St. Georges.
– Na jakiej głębokości znajdujemy się? spytałem porucznika.
– Na cztery i pół metra..
– Nie potrzeba zanurzać się bardziej odpowiedziałem. – Według moich spostrzeżeń znajdujemy się na głębokości osi tunelu…
– All right! – odpowiedział porucznik.
Tak. All right… zdawało mi się, że Opatrzność przemawia przez usta tego oficera… I doprawdy, nie mogła wybrać lepszego wykonawcy swej woli!…
Spojrzałem na porucznika, stojącego w blasku latarni. Był to człowiek trzydziestoletni, flegmatyczny, o wyrazie twarzy stanowczym, działający z zimną krwią, powiem nawet automatycznie, jak gdyby znajdował się na pokładzie Standardu.
– Przepływając tunel, zdawało mi się, że jest długości czterdziestu metrów.
– Tak… od jednego końca do drugiego, poruczniku. Davon, około czterdziestu metrów.
I rzeczywiście, cyfra ta musiała być dokładna, ponieważ przebity korytarz na poziomie wybrzeża posiadał trzydzieści metrów długości.
Wydano rozkaz puszczenia w ruch śruby. Swordposuwał się niezmiernie wolno, obawiaając się zetknięcia z wybrzeżem.
Niekiedy jednak zbliżał się doń na tyle, że w świetle jego latarni zarysowywała się czarniawa masa brzegu. Jedno pchnięcie steru prostowało kierunek. Ale droga była ciężka, bo jeżeli trudno kierować statkiem podwodnym na pełnem morzu, to o ileż trudniej dać sobie z nim radę w wodach tego jeziorka!
Pięć minut upłynęło, a Swordnie dosięgnął jeszcze wejścia tunelu.
W tej chwili rzekłem:
– Poruczniku Davon, może roztropniej będzie powrócić na powierzchnię, ażeby przekonać się dokładnie, w której ścianie znajduje się wejście do tunelu?…
– Jestem tego samego zdania, panie Hart, o ile możesz pan go wskazać dokładnie.
– Mogę.
– Dobrze.
Dla ostrożności zgaszono latarnię, mrok więc był zupełny. Na rozkaz dany, pompy zaczęły działać i Sword, pozbawiony ciężaru, powoli wypłynął na powierzchnię jeziorka.
Pozostałem na miejscu, chcąc rozejrzeć się w naszem położeniu poprzez okienko łodzi.
Wreszcie Swordzatrzymał się, wynurzywszy się najwyżej na stopę.
Poznałem ścianę Bee-Hive oświetloną lampą wybrzeża.
– Co pan myśli… – pyta porucznik Davon.
– Posunęliśmy się za bardzo na północ… Wejście do tunelu jest w zachodniej części pieczary.
– Niema nikogo na wybrzeżu?
– Nikogo.
– Tem lepiej, panie Hart. Pozostaniemy na powierzchni. Poczem, gdy pan nam wskaże wejście, statek się zanurzy…
Niczego innego przedsięwziąć nie było można, to też sternik ustawił łódź w kierunku osi tunelu, i Swordposunął się naprzód.
O jakie dziesięć metrów od tunelu kazałem się zatrzymać. Prąd elektryczny przerwano, Swordzatrzymał się, zaczerpnął potrzebną ilość wody i wolno począł się zanurzać.
Wtedy latarnię zapalono, a w ścianie ukazał się krąg czarny, w którym nie odbijało się jej światło.
– Tunel… tunel!… – zawołałem.
Czyż nie był on wyjściem z mego więzienia?…
Czyż nie o wolność moją chodziło?
Swordpowoli dążył ku otworowi.
Ach!… co za straszny los! Dziw, że mi serce nie pękło na ten widok…
Niewyraźne światło ukazało się o jakie dwadzieścia metrów w głębi tunelu. Światło to nie mogło być czem innem, jak światłem wychodzącem z łodzi Ker Karraja.
– Łódź wraca! – zawołałem. – Poruczniku… łódź Ker Karraja.
– Cofnąć się! – rozkazał porucznik.
I Swordcofnął się w chwili, gdy miał wchodzić do tunelu.
Może uda się nam ominąć łódź, bo porucznik szybkim ruchem zagasił latarnię. Może zdołamy cofnąć się, i łódź przepłynie, nie domyślając się naszej obecności… Może ciemna masa statku zniknie w mroku jeziorka?… Może łódź go nie dostrzeże, a gdy dosięgnie swej ostoi, Swordzawróci ku otworowi…
Skierowaliśmy się ku południowemu wybrzeżu. Jeszcze kilka chwil, a Swordzatrzyma się…
Nie!… kapitan Spade zauważył obecność łodzi, wchodzącej do tunelu, i dąży za nią pod wodami jeziorka… Jakże się oprze ten słaby statek sile łodzi Ker Karraja?…
– Niech pan wraca do swego przedziału, panie Hart – rzekł porucznik. – Niech pan zamknie drzwi, ja zaś zamknę drzwi do tylnego przedziału… Jeżeli na nas uderzą, być może utrzymamy się dzięki, tym ścianom poprzecznym…
Uścisnąwszy dłoń porucznika, który nie stracił zimnej krwi wobec grożącego niebezpieczeństwa, wróciłem do Tomasza Roch… Zamknąwszy drzwi, czekałem w ciemności.
Odczuwałem, a raczej miałem wrażenie, że Swordbroni się zajadle. To ucieka, aby ominąć uderzenia, to wznosi się, to dosięga głębin jeziorka. Czy można wyobrazić sobie, jaką musiała być walka tych dwu łodzi w nurtach skłębionych wód, walka dwu potworów morskich nierównej siły?
Kilka minut upłynęło… Zdawało mi się, że walka skończona, że Swordzdoła dosięgnąć otworu…
Nagle uczułem zderzenie… niezbyt silne wprawdzie… Łudzić się jednak nie mogłem… Swordbył ugodzony w prawy burt… Może kadłub żelazny zdoła się oprzeć… A nawet, w razie przeciwnym może woda dosięgnie tylko jeden przedział…
Prawie równocześnie nastąpiło drugie zderzenie, tym razem silniejsze. Swordbył jak gdyby podniesiony ostrogą łodzi, od której się wtył odrzucił. Następnie czułem, że powstaje przodem do góry i spada prostopadle zalany wodą od tylnej części.
Nagle, nie mogąc utrzymać równowagi, Tomasz Roch i ja przewróciliśmy się jeden na drugiego… Wreszcie ostatnie zderzenie, po którem nastąpił odgłos rozdzierających się blach, poczem Swordz pękniętem dnem zatrzymał się nieruchomy…
Co się dalej stało, nie wiem, straciłem bowiem przytomność.
Od tej chwili, jak się dowiaduję, upłynęły długie, niezmiernie długie godziny. Przypominam sobie tylko, że w ostatniej chwili pomyślałem:
„Jeżeli umrę, przynajmniej ze mną umrze również Tomasz Roch i jego wynalazek… a korsarzy i Back-Cup nie ominie kara za ich zbrodnie!…”