Jules Verne
Z Moskwy do Irkutska
(Rozdział IV-VI)
91 ilustracji Julesa Férata i dwie mapy
Tygodnik dla dzieci i młodzieży „Świat”
1876
© Andrzej Zydorczak
Rozdział IV
Wejście tryumfalne.
omsk założony w 1604 roku, prawie w środku prowincyi syberyjskich, jest najgłówniejszem miastem Rossyi azyatyckiej. Tomsk wzrósł ze szkodą Irkutska i Tobolska.
A jednak Tomsk nie jest stolicą prowincyi. Jenerał gubernator rezydencyę swoją ma w Omsku. Ale za to Tomsk jest najznaczniejszem miastem na terrytoryum przytykającym do gór Ałtajskich. Na pochyłościach tych gór aż do doliny Tomska, znajdują się kopalnie platyny, złota, srebra, miedzi i ołowiu. W skutek bogactwa krajowego i miasto musi być bogatem. To też przepych w urządzeniu domów, w umeblowaniu, w ekwipażach, może współzawodniczyć w przepychu z najpierwszemi stolicami europejskiemi. Jest to siedziba milionerów, wzbogaconych za pośrednictwem motyki, a jeżeli nie cieszy się zaszczytem posiadania w swych murach reprezentanta rządu, posiada za to naczelnika handlu, uprzywilejowanego do eksploatowania wyłącznego kopalni cesarskich.
Dawniej jeżeli ktoś zamierzał udać się do Tomska, gotował się tak do podróży jak na koniec świata. Dziś, rozumie się w czasie spokojnym, uważa się to zaledwo za przejażdżkę a cóż dopiero będzie wtedy jak kolej żelazna złączy je z Permą, przechodząc przez łańcuch gór Uralskich.
Co do zewnętrznych powabów Tomska zdania są podzielone, Pani de Bourboulon zatrzymawszy się tam w przejeździe do Moskwy, nie zbyt malowniczo je opisuje. Według niej jestto mieścina o starych kamiennych domostwach, ciasnych ulicach i brudnych cyrkułach, przeważnie zajętych przez Tatarów i północnych pijaków. Podróżnik Henryk Russel-Killough przeciwnie, chwali Tomsk bardzo. Być może ta różnica zdań wypływa z różnej pory, w jakiej miasto to było zwiedzanem. Pani de Bourboulon była tam w lecie, towarzysz jej w porze zimowej.
Bądź co bądź Pan Roussel-Killough stanowczo twierdzi, że Tomsk jest nietylko najpiękniejszem miastem w całej Syberyi, ale nawet na całym świecie z swemi kolumnami, perystylami, drewnianemi chodnikami; ulicami szerokiemi i równemi i piętnastu kościołami tak wspaniale odzwierciadlającemi się w rzece Tom, szerszej od wszystkich rzek francuzkich.
Prawda mieści się w pośrodku dwóch tych opinij. Tomsk liczy dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców i zawieszony jest malowniczo na podłużnem wzgórzu, zakończonem raptowną spadzistością.
Ale najpiękniejsze miasto stać się może szkaradnem jeżeli je najeźdzcy zajmują; taki też i Tomsk teraz miał pozór.
Tu emir oczekiwał swoich wojsk zwycięzkich. Uroczystość złożona ze śpiewów, tańcy, wrzaskliwych orgii, przygotowaną była na ich przyjęcie.
Na tę uroczystość obrano rozległą płaszczyznę zaledwo o sto kroków od rzeki Tomu oddaloną. Rysujące się na horyzoncie wytworne domy, kościoły, lasy w mgle zanurzone, otoczone były cudowną zielonością.
Po lewej stronie płaszczyzny, dekoracya przedstawiała wspaniały pałac dziwacznej architektury, na tę uroczystość wyłącznie urządzony. Nad pałacem na wierzchołkach minaretów z pomiędzy cienistych drzew, oswojone bociany sprowadzone z Boukhary gromadnie wybiegały.
Terassy te przeznaczone były dla dworu emira, hana i jego sprzymierzeńców, dla wielkich dostojników państwa i ich haremów.
Sułtanki że zazwyczaj niewolnice zakupione na targach w Persyi, jedne wychodzą bez woali, drugie z twarzą ukrytą zupełnie. Wszystkie z niezmiernym przepychem ubrane. U eleganckich szubek zarzucone rękawy, odkrywały gołe ramiona, przyozdobione mnóstwem bransolet połączonych łańcuchami z drogocennych kamieni. Przy najmniejszem poruszeniu szubek, jednych z materyi jedwabnej podobnej swą delikatnością do tkanki pajęczej, drugich z tkanki bawełnianej drobno paskowanej, dawał się słyszeć powabny szelest tak rozkoszny dla mieszkańca Wschodu. Dalszą część odzienia składała spódniczka ze złotogłowia, spadająca na szerokie szarawary, obcisło na bucik spływające i zakończone sznurami pereł. Długie kosy włosów spadały na plecy, wypływając z pod różnokolorowych turbanów, oczy miały cudowne, zęby prześliczne, płeć białą, tem wyraźniej odbijającą od czarnych brwi w łuk zakreślonych. Takie to były powaby zewnętrzne córek haremu.
U podnóża terassów stała warta emira pod osłoną rozlicznych sztandarów. Uzbrojenie ich składało się z jatagana u boku, puginału za pasem i lancy dziesięć stóp długiej. Niektórzy z Tatarów stali z białemi laskami, inni z olbrzymiemi halabardami, zakończonemi srebrnemi lub złotemi kitami.
Na drugim planie obszernej tej płaszczyzny, gromadziły się tłumnie wszystkie żywioły krajowe Azyi środkowej. Usbeki w ogromnych baranich czapkach z czerwonemi brodami i okiem siwem, przystrojeni według ostatniej mody tatarskiej. Turcy w szerokich szarawarach o barwach jaskrawych, w kaftanach tkanych z sierci wielbłądów, w czapkach czerwonych ostro zakończonych, w wysokich butach z skór rossyjskich, z krótkim pałaszem i nożem zawieszonym u pasa; dalej przy panach swoich uwijały się turczynki ich żony, w koszulach otwartych, wyglądających z pod „dżuba”, paskowanych niebiesko, purpurowo, zielono; łydki aż do bucików samych opasane kolorowemi wstęgami. Tam także, – jak gdyby wszystka ludność z granicy rossyjsko-chińskiej zbiegła się na wezwanie emira, – widać było Mandżurów z pogolonemi czołami i skronią o włosach w warkocz splecionych, w szatach długich ściągniętych za pasem na jedwabnej koszuli, w czapkach okrągłych atlasowych koloru wiśniowego, objętych pasem czarnym, zakończonym pąsową frendzlą; przy nich kobiety Mandżurskie, przybrane w sztuczne kwiaty, zalotnie podtrzymywane złotemi spilkami i motylami zręcznie na czarnych włosach umieszczonemi. Nakoniec Mongołowie, Persi, Chińczycy z Turkestanu uzupełniali tłum, wezwany na tę uroczystość tatarską.
Jedynie w tłumie tym Syberyjczyków nie dostawało. Ci którzy nie zdołali umknąć, siedzieli zabarykadowani w domach, co chwila lękając się że świetny ten obchód emir uwieńczy rozkazem ogólnego rabunku.
O godzinie czwartej przy odgłosie bębnów, trąb i strzałów artylleryi, ukazał się emir na placu.
Feofar jechał na swym ulubionym wierzchowcu, przyozdobionym brylantową zapinką na czole. Sam emir zachował strój wojenny. Przy jego boku postępował chan Khokhandu i Kundozy, wielcy dygnitarze państwa i sztab jego.
Prawie jednocześnie wstąpiła na terass najpierwsza z żon Feofara, królowa jeśli można użyć tego wyrażenia, mówiąc o kobietach sułtańskich. Bądź co bądź kobieta ta, królowa czy niewolnica, była zawsze niezwykłej piękności. Wbrew zwyczajowi krajowemu, stosując się do kaprysu emira, twarz jej nie była zakrytą. Włosy rozdzielone w cztery warkocze, wdzięcznie spływały na cudne białe ramiona, zaledwo okryte przezroczystą zasłoną, zapiętą w tyle na klamrę z najdroższego kamienia. Z pod niebieskiej jedwabnej spódniczki, rysowała się druga w ciemniejsze pasy z gazy jedwabnej, – nad paskiem zaś wysuwała się koszulka z tego samego materyału, wdzięcznie u szyi wycięta. Ale od głowy aż do stóp była tak obwieszoną klejnotami, różnorodnemi naszyjnikami z korali, agatów, szmaragdów, opali i szafirów, ze staniczek jej i spódniczka zdawały się tkaniną z drogocennych kamieni. Mnóstwo dyamentów okrywających szyję, ramiona i ręce, miliony rubli nie mogłyby zapłacić.
Emir zsiadłszy z konia w czem naśladowała go i eskorta, wszedł pod najwspanialszy namiot urządzony na terassie. Przed namiotem jak zazwyczaj leżała na stole księga Koranu.
Jeszcze pięć godzin nie upłynęło, a już trąby i kotły głosiły przybycie pułkownika emira.
Iwan-Cięty, jak go teraz nazywano, – tym razem w mundurze oficera tatarskiego – zatrzymał się przed namiotem emira. Żołnierze towarzyszący mu stanęli po bokach placu, tak że w pośrodku pozostała tylko przestrzeń niezbędna na przedstawienie. Szeroka szrama dzieliła prostopadle twarz zdrajcy.
Iwan przedstawił emirowi znaczniejszych swoich oficerów, co Feofar-Han przyjął nie tracąc nic z swojej godności, a jednak w taki sposób. iż ci z przyjęcia byli zupełnie zadowoleni.
Tak przynajmniej wnosił Harry Blount i Alcydes Jolivet, dwaj nierozdzielni sprzymierzeńcy na bieżące wiadomości. Z Zabediero szybko dostali się do Tomska. Mieli oni zamiar jak można najspieszniej opuścić towarzystwo Tatarów, przyłączyć się do pierwszego spotkanego oddziału i z nim razem dostać się do Irkutska. Okrucieństwa pożogi, rabunek i morderstwa, najwyższym wstrętem natchnęły ich dla Tatarów i spieszno im było połączyć się z armią Syberyjską.
Jednak Alcydes Jolivet uwiadomił towarzysza, iż przed zdjęciem chociaż kilku szkiców z tryumfalnego wkroczenia wojsk tatarskich, ani na jeden krok nie ruszy się z Tomska; Harry Blount zdecydował się pozostać kilka godzin; ale tego samego wieczora jeszcze, obadwaj zamierzali puścić się drogą do Irkutska i wyprzedzić przednią straż emira.
Tak więc Alcydes Jolivet i Harry Blount wmięszani w tłumie śledzili szczegóły uroczystości, mogącej dać im przedmiot przynajmniej na sto wierszy kroniki. Wielbili więc Feofar-Hana w jego wspaniałości, jego żony, oficerów, straże, słowem cały przepych wschodni, zupełnie nieznany mieszkańcom Europy. Ale ze wzgardą odwrócili się zobaczywszy przed emirem Iwana i zapragnęli aby uroczystość jak najprędzej się rozpoczęła.
– No i widzisz kochany Blount, jak bardzo pospieszyliśmy; przybyliśmy jak mieszczanin pragnący ubawić się za swoje pieniądze! To wszystko jest dopiero kurtyną, w lepszym byłoby daleko guście, gdybyśmy przybyli na sam balet.
– Na jaki balet? zapytał Harry Blount.
– Na balet zobowiązujący rozumie się! ale zaraz podniosą zasłonę.
Alcydes Jolivet mówił tak, jak gdyby w istocie był na przedstawieniu w teatrze Opery, a wyjąwszy z kieszeni perspektywę, jako znawca gotował się podziwiać „pierwszych podanych wojsk Feofara”.
Ale dotkliwa ceremonia miała poprzedzić obchód radosny.
Tryumf zwycięzców nie może być zupełnym bez upokorzenia zwyciężonych. To też kilkuset jeńców przyprowadzono pod bat żołnierski. Przeznaczeniem ich było przedefilować przed emirem i jego sprzymierzonymi, zanim zostaną zamknięci w więzieniach miasta.
W pierwszych szeregach zaraz znajdował się Michał. Stosownie do rozkazu Iwana oddział żołnierzy strzegł go wyjątkowo. Matka jego i Nadia były tam także.
Stara Syberyjka zawsze pełna energii, kiedy o nią samą jedynie chodziło, dzisiaj była trupiej bladości. Oczekiwała strasznej jakiejś katastrofy. Nie bez powodu syna jej prowadzono przed emira, to też o niego drżała. Iwan w twarz knutem dla niej przeznaczonym uderzony, nie przebaczał nigdy, a zemsta jego straszną być musiała. Straszna, barbarzyńska jakaś kara z pewnością nie minie jej syna. Jeżeli Iwan uchronił go od niezawodnej śmierci, kiedy żołnierze się nań rzucili, to dla tego jedynie, aby go oddać na łaskę sprawiedliwości emira.
Syn i matka, od katastrofy w Zabediero nie zamienili ani słowa. Bezlitośnie rozłączono ich, aby odebrać nawet jedyną pociechę przebywania razem w ciągu tych kilku dni niewoli! Marfa pragnęła błagać syna o przebaczenie za złe wyrządzone mu mimowolnie, bo oskarżała sama siebie iż nie umiała owładnąć uczuciem macierzyńskiem! Gdyby je była pohamowała w Omsku na stacyi pocztowej, Michał byłby przejechał niepoznany i nie byłoby żadnego nieszczęścia!
Syn znów przypuszczał iż Iwan wlókł jego matkę dla tego, aby cierpiała męczeństwem syna, albo też żeby i sama tak jak on straszną śmiercią zginęła!
Nadia zapytywała siebie co chwila, w czem mogła być matce lub synowi pożyteczną. Nic wymyśleć nie mogła, instynktownie tylko czuła, że powinna unikać zwrócenia na siebie uwagi! Wtedy uda jej się może zerwać więzy krępujące lwa. W każdym razie postanowiła działać w miarę okoliczności, gdyby to poświęcenie nawet życiem przypłacić miała.
Już pewna część jeńców przedefilowała przed emirem, a każdy jeniec jako symbol służalstwa na twarz przed nim padać musiał. Była to niewola rozpoczęta upokorzeniem! Jeżeli który z nich zbyt wolno się nachylał, wartownik rzucał go gwałtownie o ziemię.
Alcydes Jolivet i Harry Blount nie mogli patrzeć na to bez pewnego oburzenia.
– To nikczemność! Jedźmy! krzyknął Alcydes Jolivet.
– Nie, odparł Harry Blount. Trzeba wszystko zobaczyć.
– Wszystko zobaczyć!… Ah! krzyknął nagle Alcydes Jolivet chwytając rękę towarzysza.
– Co tobie? zapytał tenże.
– Patrz Blount! to ona!
– Ona?
– Siostra naszego towarzysza podróży! Sama i w niewoli! trzeba ją ocalić…
– Wstrzymaj się, odpowiedział zimno Harry Blount. Nasze wdanie się może tylko zaszkodzić tej nieszczęśliwej.
Alcydes Jolivet zatrzymywał się, a Nadia nie zobaczywszy ich nawet, zasłonięta w połowie włosami przeszła przed emirem, nie zauważona nawet przez tegoż.
Po Nadi przybyła Marfa, a że nie dość spiesznie w proch się rzuciła, żołnierz pchnął ją przed emirem na kolana.
Marfa upadła.
Michała żołnierze zaledwo powstrzymać mogli.
Staruszka podniósłszy się już miała iść dalej, kiedy Iwan przemówił:
– Zostawić tutaj tę kobietę!
Nadię pchnięto między resztę więźniów. Iwan nie widział jej.
Nareszcie Michała przyprowadzono przed emira – ten nie ugiął karku.
– Czołem o ziemię! krzyknął Iwan.
– Nie! odpowiedział Michał.
Dwaj strażnicy chcieli go zmusić do tego, ale silna ręka młodzieńca powaliła ich o ziemię. Iwan zbliżył się do niego.
– Zginiesz natychmiast! powiedział.
– Ja zginę, dumnie odparł Michał, ale twarz zdrajcy Iwana wiecznie nosić będzie hańbiące go piętno knuta!
Iwan zbladł strasznie.
– Co to za więzień? zapytał emir głosem o tyle groźnym, o ile poprzednio był spokojnym.
– To szpieg rossyjski! odparł Iwan.
Dając taką odpowiedź wiedział jak straszny wyrok ściągnie na Michała.
Michał postąpił ku Iwanowi, ale go żołnierze zatrzymali.
Emir dał znak przed którym uchyliły się czoła wszystkich. Wskazał na Koran. Przyniesiono go. On otworzył świętą księgę i na jednej z kart palec położył.
Wypadek, a raczej Bóg według ich zdania miał o losie Michała zdecydować. Wiersz dotknięty palcem sędziego, był wyrokiem skazanego. Naczelnik odczytał głośno:
„I nie ujrzy więcej rzeczy tego świata”.
– Szpiegu rossyjski chciałeś widzieć co się dzieje w obozie tatarskim. Patrz więc! Patrz!!
Rozdział V
Patrz całą siłą twego wzroku, patrz!
ichał z skrępowanemi rękami stał przed obliczem emira.
Matka jego zwyciężona nakoniec tylu torturami fizycznemi nie śmiała patrzeć, nie miała odwagi słuchać nawet.
– Patrz całą siłą twego wzroku, patrz! powiedział Feofar-Han groźnie wyciągając rękę w stronę Michała.
Bezwątpienia Iwan wtajemniczony w obyczaje tatarskie, zrozumiał ważność tych wyrazów, bo usta jego z zadowoleniem wykrzywiły się do uśmiechu. Potem odszedł i stanął obok Feofar-Hana.
Odezwały się trąby na znak rozpoczynającej się uroczystości.
– Otóż i balet, powiedział Alcydes Jolivet do Harrego Blount, ale wbrew zwyczajowi barbarzyńcy ci dają go przed dramatem!
Michałowi rozkazano pozostać, stał więc i patrzył.
Chmura tancerek wpadła na plac. Rozmaite instrumenta: mandolina o długiej rękojeści z drzewa morwowego o dwóch nastrojonych jedwabnych sznurkach, kobza rodzaj wiolonczeli, odkrytej, przyozdobionej końskiem włosiem – „tochibyzga” długi flet trzcinowy, trąby, tamburina w połączeniu z ostrym głosem śpiewaków, dziwną stanowiły harmonię. Należy dodać jeszcze orkiestrę powietrzną złożoną z jelonków na sznurek naciągniętych, które poruszane lekkim powiewem wiatru, wydawały głosy harfy eolskiej.
Niezwłocznie rozpoczęto tańce.
Wszystkie balleriny były pochodzenia perskiego. Te nie były niewolnicami, były to kobiety wolne. Dawniej figurowały one urzędownie na uroczystościach dworskich w Teheranie; ale z chwilą wstąpienia na tron obecnie panującej familii, wypędzono je z królestwa, a tym sposobem zmuszono gdzieindziej szukać fortuny. Nosiły one strój narodowy, przeciążony kosztownościami. Kolczyki w kształcie trójkątów i łańcuchów złotych w uszach ich kołysały się; srebrne opaski otaczały szyje, bransolety z podwójnego rzędu najkosztowniejszych dyamentów opasywały ramiona i nogi; kiście z pereł, turkusów, korali zakończały długie ich warkocze. Pas otaczający kibić kończyła zapinka błyszcząca, kształtem podobna do krzyża europejskiego.
Balleriny że z rzadką zręcznością wykonywały tańce solowe zarówno jak i zbiorowe. Twarze miały odkryte, ale od czasu do czasu zasłaniały je przezroczystą gazą podobną do lekkiego obłoku, przysłaniającego gwiazdy iskrzące. Niektóre nosiły przy boku temblak skórzany, haftowany perłami, zakończony woreczkiem trójkątnego kształtu – z woreczków tych wyciągały długie, wązkie szkarłatne szarfy, noszące napisy z Koranu. Wstążki że połączone razem, tworzyły jeden łańcuch, pod którym przesuwały się inne tancerki i stosownie do wiersza Koranu jedne na twarz padały, inne uciekały jak gdyby biegnąc połączyć się z huryskami Mahometa.
Lecz co zwracało ogólną uwagę i zadziwienie cudzoziemców, a między nimi i Alcydesa Jolivet to, że tancerki że okazywały więcej ociężałości niż zapału. Ognia im brakowało, przez co taniec ich przedstawiał się raczej jak taniec spokojnych i przyzwoitych indyjskich bajaderek, aniżeli namiętny taniec Egiptu.
Po ukończeniu pierwszej części, głos poważny przemówił:
– Patrz całą potęgą wzroku twego, patrz!
Człowiekiem powtarzającym te słowa był wysoki Tatar wykonawca rozkazów emira. Stał on za Michalem, trzymając w ręku szeroką szablę damasceńską.
Przy nim warta postawiła trójnóg z fajerką na której tliło się kilka zarzących węgli. Unosząca się nad nimi lekka para wywołaną była ziołami aromatycznemi, rzucanemi na ich powierzchnię.
Po ballerinach perskich wystąpiły inne tancerki. Michał poznał je natychmiast. Zdaje się że i dwaj dziennikarze poznali je także, bo Harry Blount powiedział do kolegi.
– To cyganki z Niżnego-Nowgorodu!
– Tak to one. Sądzę iż oczy przynoszą im więcej od nóg korzyści, są to bowiem zapewne szpiegi emira!
Jak wiemy Alcydes Jolivet w przypuszczeniu swojem nie mylił się.
W pierwszym zaraz rzędzie występowała Sangarra. Bogaty i malowniczy strój podwyższał jeszcze jej wdzięki.
Sangarra nie tańczyła, stała tylko w pośrodku tancerek których tańce fantastyczne przypominały Europę, Czechy, Egipt, Włochy i Hiszpanię. Cymbały, tamburina, kastaniety podniecały jeszcze szalone skoki tancerek.
Teraz zbliżył się może zaledwo piętnastoletni cygan i akompaniując sobie na dutarze, śpiewał. W czasie śpiewu zwrotki dziwacznego rytmu, jedna z tancerek stawała przy młodzieńcu nieruchomie, lecz skoro tylko rozpoczynał część drugą, rozpoczynała taniec dzwoniąc przy niem kastanietami.
Po każdej strofce inne balleriny otaczały tancerkę jak gdyby żywym wieńcem.
W tej chwili deszcz zloty wypadł z rąk emira i jego sprzymierzonych, z rąk oficerów wszystkich stopni, a dźwięk złota pomięszał się z dzwoniącemi jeszcze cymbałami i tamburinami.
– Hojny jak prawdziwy rabuś! szepnął do ucha towarzysza Alcydes Jolivet.
I w istocie pieniądze hojnie rzucane były, lub musiały to być pieniądze kradzione, bo obok cekinów tatarskich padały dukaty i ruble rossyjskie.
Po chwili milczenia głos wykonawcy wyroku mającego się spełnić na osobie Michała poważnie i złowrogo powtórzył:
– Patrz całą potęgą wzroku twego, patrz!
Tym razem Alcydes Jolivet zauważył, że wykonawca już nie miał szabli w ręku.
A jednak słońce miało się już ku zachodowi. Cedry i jodły już niknęły w cieniu, wody Tomu traciły swą przejrzystość. Za chwilę miała zapaść noc.
Po chwili weszło na plac kilkuset niewolników z płonącemi pochodniami. Cyganki z Sangarrą na czele powróciły przed tron emira. Instrumenta orkiestry tatarskiej dziwną i dziką zabrzmiały melodyą, towarzyszył im śpiew równie złowrogi. Światła zwiększono jeszcze zapaleniem różnobarwnych latarni zawieszonych między drzewami.
Potem szwadron Tatarów w umundurowaniu wojennem zmięszał się z tancerzami. Wśród wzrastającego zapału dziwnie fantastyczny przedstawił się widok.
Żołnierze uzbrojeni w nagie szable i długie pistolety, strzelali, a strzały że zlewały się z odgłosem bębnów, trąb, tamburin i piszczałek. Broń na sposób chiński różnokolorowym prochem z ingrediencyi metalicznych nabijana, rzucała długie smugi ogni czerwonych, zielonych i niebieskich, tak że wydawało się iż wszyscy poruszają się w ogniu sztucznym. Pod niektóremi względami taniec ten przypominał pewien wojowniczy taniec starożytnych, gdzie koryfejki snuły się pomiędzy końcami szpad i puginałów; być może iż tradycya dostała się ludom Azyi środkowej; ale taniec tatarski o wiele był piękniejszym, o wiele więcej urozmaiconym, w skutek sztucznych kolorowych ogni, wijących się nad głowami tancerek. Tworzyło to kalejdoskop błyskawic, zmieniających bezustannie kształty odpowiednio do ruchów tancerek.
Jakkolwiek Alcydes Jolivet widział dużo pięknych rzeczy i nic go już nie zadziwiało, jednak kiwał głową od czasu do czasu, a ruch ten można było sobie tłomaczyć wyrazem: „Nieźle! Nieźle!”
Nagle jak gdyby czarem wszystko zagasło, balleriny zniknęły. Uroczystość była skończoną i tylko pochodnie oświetlały środek placu przed chwilą tak ludnego i jasnego.
Na znak emira wyprowadzono Michała na środek placu.
– Blount, odezwał się Alcydes Jolivet do towarzysza, czy ciekawym jesteś zakończenia tej sceny?
– Bynajmniej, odparł Blount.
– Sądzę iż twoi czytelnicy Daily-Telegraph, nie są zupełnie ciekawi egzekucyi na sposób tatarski?
– Ani też twoja kuzynka.
– Biedny chłopiec! dodał Alcydes Jolivet patrząc na Michała. Taki jak on waleczny żołnierz powinien paść na polu bitwy tylko!
– Czyż możemy go ocalić?
– Nie, to przechodzi nasze siły.
Dziennikarze zapamiętali wspaniały postępek Michała, teraz dopiero dowiedzieli się na jakie próby był narażony, jakim był niewolnikiem swego obowiązku, a oni w niczem mu pomódz nie mogli.
Pragnąc uniknąć widoku tortury nieszczęśliwego powrócili do miasta.
W godzinę potem pędzili już drogą do Irkutska, pragnąc jak najprędzej dostać się pomiędzy Rossyan.
Jednak Michał stał, wyniośle patrząc na emira, z pogardą na Iwana. Oczekiwał śmierci i nie lękał się jej wcale.
Widzowie stojący po bokach placu, sztab Feofar-Hana czekali z upragnieniem wykonania wyroku. Zaspokoiwszy ciekawość cała, ta dzika horda pobiegnie oddać się z zapałem pijaństwu.
Emir dał znak. Warta popchnęła Michała na środek terassu, a Feofar w że słowa przemówił:
– Przybyłeś aby widzieć szpiegu rossyjski. Widziałeś poraz ostatni. Za chwilę oczy twoje już nigdy nie ujrzą światła!
Nie na śmierć lecz na oślepienie skazano Michała. Strata wzroku o wiele okropniejszą jest od utraty życia! Nieszczęśliwy na wieczną noc był skazany.
A jednak usłyszawszy te słowa emira, Michał nie drgnął nawet. Stał nieruchomie z szeroko rozwartemi oczami, jak gdyby chciał w tem ostatniem spojrzeniu cały świat ogarnąć. Błaganie takich dzikich łotrów, było zarówno bezużytecznem jak niegodnem. Nawet nie pomyślał o tem. Myśl jego skupioną była na niespełnionem poselstwie, matce i Nadi, których nie zobaczy już nigdy, lecz najbaczniejsze oko nie dostrzegłoby najlżejszego wzruszenia w jego twarzy.
Nakoniec nie będąc panem swej mściwości, odwrócił się do Iwana.
– Iwanie, przemówił głosem groźnym, Iwanie zdrajco, ostatnia groźba moich oczu, będzie dla ciebie.
Iwan wzruszył ramionami.
Ale Michał omylił się, nie na Iwanie miało spocząć ostatnie jego spojrzenie.
Marfa stanęła przed nim.
– Matka moja wykrzyknął rozdzierającym głosem, Tak! tak! tobie matko moja winienem moje wejrzenie, nie temu nędznikowi! Stój tak, tam przedemną. Niech widzę twą twarz ukochaną! Niech moje oczy zamknę na wieki patrząc w twoje oblicze!…
Stara Syberyjka zbliżała się w milczeniu.
– Wypędzić tę kobietę, powiedział Iwan.
Dwaj żołnierze odepchnęli Marfę. Ona cofnęła się, lecz stała o kilka kroków od syna.
Ukazał się wykonawca, Teraz znów miał szablę w ręku, lecz szabla ta była rozpalona do białości, wydostał ją z fajerki z pomiędzy węgli łączących się pachnidłami. Michał miał być oślepionym przesunięciem pałającej szabli przed oczyma – taki był zwyczaj tatarski.
Michał nie opierał się. On nic nie widział – on widział tylko matkę swoją, w niej teraz cały świat jego się mieścił. Było to jego ostatnie widzenie!
Marfa z rozszerzoną źrenicą, z wyciągniętem ramieniem stała przed nim!
Zabójcza szabla przemknęła przed oczami Michała.
Krzyk rozpaczy, okrzyk przerażenia rozległ się na placu! Marfa padła nieżywa.
Michał był ślepy.
Po wykonaniu wyroku emir poszedł do domu. N a placu pozostał tylko Iwan i ludzie z pochodniami.
Iwan podszedł zwolna do Michała, wydostał z kieszeni list wodza otworzył i kładąc go przed jego oczami powiedział ironicznie:
– Czytaj teraz Michale Strogoff i opowiedz w Irkutsku co przeczytałeś! Prawdziwym kuryerem cesarskim jestem teraz ja, Iwan!
To powiedziawszy zdrajca schował list i z resztą ludzi plac opuścił.
Michał pozostał sam o kilka kroków od matki nie dającej znaku życia, umarłej może.
W oddaleniu słychać było krzyki i wrzawę pijanego tłumu. Tomsk uilluminowany wyglądał uroczyście.
Michał słuchał. Plac byt pusty i cichy.
Macając dowlókł się do miejsca gdzie matka jego upadła. Znalazł ją, nachylił się, twarz swoją przybliżył do jej twarzy, słuchał bicia jej serca. Potem sądzićby można iż mówił z nią pocichu.
Czyżby stara Marfa żyła jeszcze i słyszała słowa syna? Nie wiemy, nie poruszyła się wcale.
Michał ucałował jej czoło i siwe włosy. Potem powstał i suwając nogami z wyciągniętą ręką doszedł prawie na drugi koniec placu.
Nagle ukazała się Nadia. Szła do swego towarzysza. Sztyletem rozcięła więzy krępujące Michała.
Ten niewidomy, nie wiedział kto go uwalniał, bo Nadia nie przemówiła ani słowa. Rozwiązawszy go dopiero powiedziała:
– Bracie!
– Nadia! szepnął Michał, Nadia!
– Pójdź bracie. Jesteś niewidomym. Moje oczy będą twoim wzrokiem, ja cię zaprowadzę do Irkutska!
Przyjaciel na gościńcu.
pół godziny potem Michał i Nadia już byli za murami Tomska.
Tej nocy korzystając z ogólnej orgii i pijatyki oficerów, pewna liczba jeńców mniej bacznie strzeżonych zdołała umknąć z obozu tatarskiego. Nadi udało się być obecną egzekucyi Michała. Nie krzyknęła ani razu, nawet wtedy kiedy gorąca szabla paliła oczy Michała. Instynktownie czuła że ona to powinna być przewodnikiem syna Mady Strogoff. Chwilami serce w jej piersi zamierało, ale myśl jedna i ciągła dodawała jej energii:
– Ja będę psem niewidomego! – mówiła sobie.
Przed Iwanem Nadia ukryła się w cieniu. Czekała na oddalenie się tłumu. Michał jako nędzarz nieszkodliwy pozostał sam. Widziała jak wlókł się do matki, nachylił nad nią, pocałował w czoło, powstał i usiłował uciekać.
Po chwili oboje ręka w rękę schodzili z pochyłej doliny, nakoniec udało im się wymknąć wyłomem muru.
Jedyna tylko droga prowadziła do Irkutska, nie można się było omylić. Nadia pospiesznie prowadziła Michała. Prawdopodobnie po kilku godzinach orgii przednie straże tatarskie znów puszczą się w stepy i mogą im przeciąć ucieczkę. Ważnem więc było aby wyprzedzić ich w Krasnojarsku o pięćset wiorst oddalonym od Tomska, aby jak najpóźniej opuścić bity gościniec. Droga uboczna nieznana, była to dla nich śmierć niezawodna.
Jakim sposobem Nadia przetrwała trudy nocy z 16 na 17 Sierpnia? Jak jej sił wywystarczyło na pochód tak długi? Jak pokrwawione stopy aż tam ją zaniosły? My tego pojąć nie możemy. Nie ulega jednakże wątpliwości, że w dwanaście godzin po opuszczeniu Tomska, Michał z swą towarzyszką wchodził do miasta Semilowskoje, przebywszy wiorst pięćdziesiąt.
Michał nie przemówił ani słowa. Nie Nadia jego lecz on Nadię prowadził za rękę, ale dzięki tej wskazówce postępował ze zwykłą swą pewnością.
Miasto było prawie puste. Mieszkańcy przed Tatarami schronili się do Jenisejska. Dwa lub najwyżej trzy domy były zaledwo zamieszkałe. Wszystko co miało jakąkolwiek wartość wywieziono z miasta.
Podróżni nasi musieli tutaj wypocząć kilka godzin. Potrzebowali posilić się i przespać.
Dziewczyna poprowadziła Michała na koniec miasta. Wprowadziła go do oprożnionego domu. Stara drewniana ławka stanowiła całe umeblowanie.
Nadia patrzyła na swego niewidomego towarzysza takim wzrokiem, jakim dotąd nie patrzyła nigdy. Nie wdzięczność, nie litość malowała się w jej oczach, więcej nad to oboje. Gdyby Michał nie był pozbawionym wzroku, byłby wyczytał poświęcenie i czułość bezgraniczną.
Powieki niewidomego zaczerwienione od gorącej szabli, do połowy zakrywały mu oczy zupełnie suche. Błona oczna była trochę ściągniętą, źrenica nadmiernie rozszerzona, barwa oka pociemniała, rzęsy i brwi zupełnie spalone; pozornie jednak przenikliwy wzrok młodzieńca z swojej siły nic nie utracił. Jeżeli nic nie widział, jeżeli był zupełnie ciemnym, to dla tego jedynie iż nerw optyczny gorącem szabli został ostatecznie zniszczonym.
W tej chwili Michał wyciągnął rękę.
– Nadia, czy ty jesteś tutaj? zapytał.
– Tak Michale jestem przy tobie i nie opuszczę cię nigdy.
Usłyszawszy po raz pierwszy swoje imię z ust Nadi Michał zadrżał. Domyślił się że towarzyszka jego wszystko wiedziała, kim był i jaki węzeł łączył go z Marfą.
– Nadia, ciągnął dalej, trzeba nam się rozłączyć!
– Rozłączyć? I dla czegóż to Michale?
– Nie chcę być przeszkodą twojej podróży. Twój ojciec czeka cię w Irkutsku! Powinnaś połączyć się z ojcem!
– Mój ojciec przekląłby mię gdybym cię opuściła po tem coś dla mnie uczynił!
– Nadia! Nadia! wołał Michał przyciskając jej rękę do serca, ty o twoim ojcu tylko myśleć powinnaś!
– Michale! tobie jam więcej aniżeli ojcu memu potrzebna! Czy wyrzekasz się swojej podróży do Irkutska?
– Nigdy! wykrzyknął Michał głosem przekonywającym, iż dawna energia nie opuściła go wcale.
– A jednak niemasz już tego listu!…
– Listu ukradzionego mi przez Iwana… A więc obejdę się bez niego! Obeszli się ze mną jak ze szpiegiem, jak szpieg będę teraz działał. Pójdę do Irkutska, opowiem wszystko co widziałem i słyszałem, a przy sięgam na Boga że kiedyś wróg mój twarz w twarz spotka mnie na drodze swojej. Ale muszę go wyprzedzić w Irkutsku, muszę wpierw od niego tam się dostać!
– I ty mówisz aby się rozłączyć Michale?
– Ci nędznicy wszystko mi zabrali!
– Ja posiadam kilka rubli i oczy zdrowe! Mogę patrzeć za ciebie Michale i zaprowadzić tam gdzie sam zajść nie możesz!
– A jak pójdziemy?
– Piechotą.
– A z czego będziemy żyć?
– Z jałmużny.
– Pójdźmy Nadia!
– Pójdźmy!
Młodzi ludzie nie nazywali się już siostrą i bratem. Wspólna nędza zbliżyła ich jeszcze do siebie. Po godzinie wypoczynku opuścili dom. Nadia użebrała w mieście kilka kawałków czarnego chleba. Uczyniła to bez wstydu i upokorzenia bo żebrała dla zaspokojenia głodu i pragnienia wspólnego. Większą część posiłku Nadia oddała Michałowi. Spożywał chleb podawany mu przez nią kawałkami, pił z czarki którą ona do ust mu poniosła.
– A ty czy jesz Nadia? zapytał.
– Jem Michale, odpowiadała dziewica ograniczając się tem co Michał pozostawiał.
Podróżni nasi puścili się w dalszą drogę do Irkutska. Dziewczyna wszelkiemi siłami zwyciężała utrudzenie. Gdyby Michał mógł ją widzieć, może zbrakłoby mu odwagi iść dalej. Ale Nadia nie żaliła się, nie westchnęła nawet ani razu, a Michał szedł ciągle prędko. I dlaczego? Czyż miał nadzieję wyprzedzić Tatarów? Był ciemny, pozbawiony pieniędzy, a gdyby mu zabrakło Nadi, pozostawałaby mu śmierć niehybna! Ale jeżeli zdołają przybyć do Krasnojarska, może nie wszystko jeszcze stracone, bo rząd uwiadodomiony kim był w istocie, Michał nie omieszka przyjść mu z pomocą.
Tak więc Michał szedł ciągle, prawie nic nie mówiąc, nieustannie zajęty rozmyślaniem. Trzymał rękę Nadi. Od czasu do czasu zapytywał:
– Dla czego nic nie mówisz Nadia?
– Po co nam rozmowa Michale? rozmyślajmy razem! odpowiedziała dziewczyna, usiłując głosowi swemu odjąć wszelką cechę znużenia.
Ale chwilami czuła iż serce bić ustaje, nogi chwieją się pod nią, krok zwalnia; pozostawała w tyle. Wtedy Michał zatrzymywał się i patrzył w nią bacznie, jak gdyby wieczna noc wzroku jego nie mroczyła. Pierś jego podnosiła się, przyciskał silniej rękę towarzyszki i szedł dalej.
A jednak Opatrzność tego dnia po tylu udręczeniach, miała im zesłać chociaż chwilowy wypoczynek.
Po dwugodzinnej wędrówce Michał zatrzymał się.
– Czy droga zupełnie pusta? zapytał.
– Zupełnie.
– Czy nie słyszysz za nami turkotu?
– W istocie coś słyszę.
– Jeżeli to Tatarzy musiemy się ukryć, przypatrz się.
– Poczekaj Michale! odpowiedziała Nadia, cofając się na zakręt drogi.
Michał pozostawszy sam słuchał.
Wkrótce powróciła Nadia.
– To wózek powiedziała. Jakiś młody człowiek powozi.
– Sam jeden?
– Sam jeden!
Zawahał się. Czy należało się ukryć? Czy też przeciwnie prosić właściciela o miejsce na wózku, jeżeli już nie dla siebie to przynajmniej dla niej? On oprze się tylko o wóz, będzie go popychał w razie potrzeby bo miał siłę jeszcze, ale czuł doskonale jak siły Nadi już brakowało. Od ośmiu dni na nogach, siły jej wyczerpać się musiały.
Czekał więc.
Wkrótce pokazał się wózek.
Była to ciasna kibitka, mogąca w ostateczności pomieścić trzy osoby.
Zwyczajnie do kibitki zakładają trzy konie, lecz ta zaprzężoną była tylko w jednego.
Przy młodzieńcu leżał pies.
Nadia w człowieku poznała Rossyanina o twarzy powolnej, łagodnej, budzącej zaufanie. Jechał powoli nie zmuszając konia do szybszego biegu, jak gdyby droga była zupełnie spokojna, a on nie lękał się spotkania Tatarów.
Nadia i Michał usunęli się na bok.
Kibitka stanęła, młodzieniec uśmiechnięty patrzył na dziewczynę.
– A dokąd to? zapytał zdziwiony.
Dźwięk tego głosu nie był obcym Michałowi. Przypomnienie to musiało być uspo~ kajającem, bo twarz jego rozjaśniła się.
– No dokądże idziecie? powtórzył młodzieniec zwracając się do Michała.
– Idziemy do Irkutska, odpowiedział tenże.
– Oh! ojczulku chyba nie wiecie ile wiorst do Irkutska?
– Wiemy.
– I idziecie piechotą?
– Piechotą.
– No przypuszczam jeszcze ty, ale panienka?
– To moja siostra.
– Tak twoja siostra ojczulku. Czy sądzisz że ona zajdzie do Irkutska?
– Przyjacielu, odpowiedział Michał podchodząc, Tatarzy nas obdarli, nie posiadam ani jednej kopiejki nie mogę cię wynagrodzić, lecz jeżeli zabierzesz moją siostrę, ja piechotą pójdę za wózkiem, będę biegł jeżeli potrzeba, nie opóźnisz się przezemnie ani o godzinę.
– Bracie!… ja nie chcę!… ja nie chcę! Panie brat mój jest niewidomy!
– Niewidomy! odpowiedział wzruszony młodzieniec.
– Tatarzy wypalili mu oczy.
– Wypalili oczy? Oh! biedny ojczulku! Ja jadę do Krasnojarska. Wsiadajcie oboje, wszyscy się zmieścimy. Wreszcie pies mój może pójść piechotą. Tylko ja jadę powoli, szanuję mego konia.
– Jak się nazywasz przyjacielu?
– Nazywam się Mikołaj P*.
– Nie zapomnę tego nazwiska.
– Siadaj więc biedaku, Twoja siostra przy tobie w głębi wózka, ja na przodzie będę powoził. Jest dużo słomy, będzie wam jak w gniazdeczku. No, Serko zrób nam miejsce!
Pies nie dał się prosić. Byłto zwierz rassy syberyjskiej, popielaty, zdający się przywiązanym bardzo do swego pana.
Po chwili już Nadia i Michał siedzieli w kibitce. Michał wyciągnął rękę szukając ręki Mikołaja.
– To moich rąk szukasz zapewne. Masz je obiedwie ojczulku. Uściśnij je jeżeli ci to może sprawić przyjemność!
Kibitka ruszyła. Koń nie zachęcany wcale szedł powoli. Lecz jeżeli Michał nic nie zyskiwał na czasie, przynajmniej Nadia mogła wypocząć cokolwiek. Siły dziewczyny były tak wyczerpane, że wkrótce snem kamiennym zasnęła. Towarzysze ułożyli ją jak mogli najwygodniej. Michała wzruszała dobroć towarzysza, a jeżeli ani jednej łzy nie uronił to jedynie dla tego, że rozpalona szabla wypaliła ostatnią.
– Ładna dziewczyna, powiedział Mikołaj.
– Ładna.
– I to chce być silnem, na odwadze jej nie zbywa, ale w gruncie rzeczy to słabe biedactwo? Czy zdaleka idziecie?
– Z bardzo daleka.
– Biedni ludzie? Bardzo bolało zapewne jak ci oczy wypalano!
– Okrutnie powiedział Strogoff odwracając się do Mikołaja, jak gdyby pragnął go zobaczyć.
– Nie płakałeś?
– Płakałem.
– I ja płakałbym także. To straszne nie módz widzieć tych których kochamy! Ale oni cię widzą. To zawsze pociecha!
– Tak, może! Powiedz mi przyjacielu czy nigdy mnie nie widziałeś?
– Ciebie ojczulku? Nie, nigdy.
– Bo dźwięk twego głosu nie jest mi obcy.
– Ah! odparł Mikołaj z uśmiechem. Mój głos znany ci! Może dla tego pytasz aby się dowiedzieć zkąd jadę. Powiem ci zaraz. Jadę z Koływania.
– Z Koływania? Więc ja cię widziałem. Byłeś na stacyi telegraficznej.
– Może być. Mieszkałem tam. Byłem urzędnikiem przy telegrafie.
– I pełniłeś swój urząd aż do ostatniej chwili?
– To było właśnie moim obowiązkiem.
– Było to w dniu kiedy Francuz i Anglik z rublami w ręku dobijali się o miejsce przy kratce. Anglik dyktował ci pierwsze wyrazy z biblii.
– Być może ojczulku, ale nie pamiętam.
– Jakto! nie pamiętasz tego?
– Nigdy nie czytuję przesyłanych depeszy. Moim obowiązkiem zapominać je, daleko mniej ambarasu nie wiedzieć.
Ta odpowiedź charakterystyczna najlepiej odmalowała Mikołaja P*.
Jednak kibitka posuwała się tak powoli, że Michał byłby pragnął koniecznie jej bieg przyspieszyć. Koń szedł trzy godziny, potem godzinę odpoczywał. Tak musiało być nieodmiennie. W czasie przystanku koń pasł się, podróżni posilali się w towarzystwie wiernego Serko. Prowizye kibitki byłyby wystarczyły dla osób dwudziestu przynajmniej.
Po jednodniowym wypoczynku Nadia trochę sił odzyskała. Mikołaj pamiętał o jej wygodzie. Podróż odbywała się w warunkach znośnych, zwolna ale nieustannie. Czasami w nocy Mikołaj zasypiał, wtedy Michał brał za lejce i przyspieszał biegu z wielkiem zadziwieniem Serka. Z przebudzeniem Mikołaja wszystko wracało do porządku, niemniej jednak zyskano kilka wiorst dalej.
W taki to sposób przebyto rzekę Iszymsk, miasto Szimskoe, Berikylskoe, Kiuskoe, Marińsk, miasto tegoż nazwiska, Bogostowskoje i nakoniec Tchulę mały strumień dzielący Syberyę wschodnią od zachodniej. Droga prowadziła raz przez obszerne płaszczyzny, to znów przez gęste nieskończone lasy.
Wszędzie było pusto. Miasta wyludnione. Wieśniacy schronili się za Jenisej sądząc iż szeroka ta rzeka zasłoni ich przed Tatarami.
Dnia 22 Sierpnia kibitka przybyła do Aczyńska, to jest oddaliła się od Tomska trzysta ośmdziesiąt wiorst. Sto dwadzieścia wiorst dzieliło ją jeszcze od Krasnojarska. Między podróżnymi nie zaszła żadna zmiana; Mikołaj był zawsze jednakowo powolny, Nadia i Michał jednako niespokojni, myśląc o chwili rozstania się ze swoim towarzyszem.
Michał kraj przebywany widział oczyma Nadi i Mikołaja. Jedno i drugie opisywało mu przebywane sioła. Wiedział czy jedzie płaszczyzną czy lasem. Mikołaj lubił gawędkę i dzielił się chętnie wrażeniami z Michałem.
Pewnego dnia Michał zapytał jaka pogoda.
– Dość ładna ojczulku, ale to już ostatnie dni lata. Jesień krótko trwa na Syberyi i wkrótce nastanie zima. Może Tatarzy zawieszą swoje działania wojenne?
Michał pokręcił głową.
– Nie sądzisz tak ojczulku. Myślisz że przeniosą się do Irkutska?
– Lękam się tego.
– Tak… masz słuszność. Zły człowiek jest w pośród nich, ten nie zezwoli na ostudzenie zapału. Czy słyszałeś o Iwanie?
– Słyszałem.
– Wiesz co, to nikczemnie, być zdrajcą własnego kraju!
– Tak to nikczemnie odparł spokojnie Michał usiłując pokryć wyrażenie.
– Ojczulku, ciebie nie dosyć oburza Iwan.
– Wiesz mi przyjacielu, nikt go więcej odemnie nienawidzić nie może.
– Niepodobna, przerwał Mikołaj, niepodobna Ja skoro pomyślę o Iwanie, o złem jakie wyrządza taka mnie złość ogarnia że gdybym go miał…
– Gdybyś go miał przyjacielu?…
– Sądzę że zabiłbym go.
– A ja jestem pewnym tego, odparł spokojnie Michał.