Poprzednia częśćNastępna cześć

 

 

Jules Verne

 

Z Moskwy do Irkutska

(Rozdział VII-IX)

 

91 ilustracji Julesa Férata i dwie mapy

Tygodnik dla dzieci i młodzieży „Świat”

1876

strog02.jpg (54478 bytes)

© Andrzej Zydorczak

 

część druga

 

 

Rozdział VII

Przeprawa przez Jenissej.

 

nia 25 Sierpnia przed wieczorem, wędrowcy nasi ujrzeli pierwsze domy Krasnojarska. Od wyjazdu z Tomska upłynęło dni ośm.

Jeżeli tak wiele czasu potrzebowano na przebycie tej przestrzeni, to jedynie z przyczyny iż Mikołaj sypiał mało, a tem samem Michał nie mógł popędzać konia który w innem ręku, na całą tę przestrzeń potrzebowałby sześćdziesięciu godzin.

Szczęściem nie słychać jeszcze było o Tatarach. Nie spotkali na drodze ani jednego marudera. Przypisać to można było jedynie jakiejś nadzwyczajnej nieprzewidzianej okoliczności, że wojska emira dotąd nieposuwyały się do Irkutska. Inaczej było to niewytłumaczoną zagadką.

Okoliczność owa istniała w istocie. Nowy oddział rossyjski uformowany pospiesznie w gubernii Jenissejskiej, wyruszył na Tomsk z zamiarem odebrania miasta przywłaszczycielom, lecz przed przewyższającemi siłami emira musiał się cofnąć. Armia Feofar-Hana w połączeniu z wojskami sprzymierzonymi dochodziła do dwóchkroć pięćdziesięciu tysięcy ludzi, mających zamiar niezwłocznie wyruszyć na Irkutsk.

Bitwa pod Tomskiem miała miejsce 22 Sierpnia – o tem Michał nie wiedział – a właśnie była to przyczyna opóźnienia pochodu tatarskiego.

Michał wiedział jedynie, iż o kilka dni wyprzedził Tatarów i nie tracił nadziei przybycia przed niemi do Irkutska, jeszcze o ośmset pięćdziesiąt wiorst oddalonego.

Oprócz tego spodziewał się że w Krasnojarsku liczącym dwanaście tysięcy dusz, potrafi znaleźć środki przyspieszenia podróży. Ponieważ Mikołaj P* zamierzał pozostać w Krasnojarsku, trzeba go będzie zastąpić innym przewodnikiem, a kibitkę jego innym ekwipażem. Michał zamierzał zaraz udać się do władzy, a dowiódłszy iż jest kuryerem, spodziewał się dostać do Irkutska w jak najkrótszym czasie. Wtedy podziękuje poczciwemu Mikołajowi, a sam z Nadią wyruszy aby ją oddać w ręce ojca.

Jednak Mikołaj P* tylko w celu otrzymania urzędu dążył do Krasnojarska. Wzorowy ten urzędnik dotrwawszy na stanowisku aż do ostatniej chwili, pragnął znów oddać się na usługi administracyi.

– Za cóż będę pobierał pensyę jeżeli nie będę pracował?” powtarzał nieustannie.

To też jeżeli usługi jego nie będą mogły być zużytkowane w Krasnojarsku, zamierzał jechać na stacyę Udinsk, a może nawet aż do stolicy Syberyi. W takim razie odbywałby dalej podróż z bratem i siostrą, a czyż potrzeba im było pewniejszego, uczciwszego przewodnika?

strog70.jpg (164924 bytes)

Kibitka była już tylko o pół wiorsty od Krasnojarska. Mnóstwo krzyżów drewnianych wznosiło się przy wjeździe do miasta. Była godzina siódma wieczorem. Na jasnem niebie rysowały się kościoły i domy. Wody rzeki Jenissej lśniły się od słońca.

Kibitka zatrzymała się.

– Gdzie jesteśmy siostro? zapytał Michał.

– O pół wiorsty od pierwszych domów.

– Czy to miasto uśpionych? ciągnął dalej Michał, nie słyszę najmniejszego ruchu.

– A ja nie widzę ani jednego światła w oknie, ani jednego dymu z komina, dodała Nadia.

– Szczególniejsze miasto! powiedział Mikołaj. Najmniejszego ruchu i śpią już tak wcześnie!

Michał przeczuwał coś niedobrego. Nie mówił on Nadi jakie nadzieje opierał na przybyciu do Krasnojarska. Lękał się aby nadzieje jej jeszcze raz nie były zawiedzione. Ale Nadia odgadła wszystko chociaż nie mogła zrozumieć dlaczego, kiedy już nie miał listu, tak bardzo spieszył do Irkutska. Kiedyś zapytała go nawet o to.

– Przysiągłem że tam przybędę – krótko odpowiedział.

Lecz aby spełnić poselstwo musiał znaleźć w Krasnojarsku środki do pospiesznej podróży.

– No i cóż przyjacielu, dla czego nie jedziemy?

– Obawiam się zbudzić mieszkańców miasta turkotem mojego wózka.

I lekko popędził konia, Serko zaszczekał i kibitka wolnym truchtem wjechała w ulicę Krasnojarska.

Krasnojarsk był wyludniony! Nie było ani jednego Ateńczyka w tych „Atenach Pólnocy”, jak miasto to nazwała pani de Bourbonton. Ani jeden ekwipaż nie toczył się po ulicach czystych i szerokich. Ani jeden przechodzień nie spieszył na chodnikach u podnóża drewnianych wspaniałych budynków! Ani jedna bogata Syberyjka ubrana według ostatniej mody francuzkiej, nie spacerowała w cudownym parku, kończącym się przy wodach Jenisseju! Wielki dzwon katedralny milczał, mniejsze dzwonki kościelne nie odzywały się także. Opustoszenie było zupełne! ani jednej żywej istoty nie było w tem mieście tak zaludnionem dawniej.

Ostatni telegram przed zerwaniem drutu rozkazywał gubernatorowi, załodze, mieszkańcom, opuścić Krasnojarsk, zabrać wszystko co tylko przydać się mogło Tatarom, i udać się do Irkutska. Rozkaz wykonano; ani jeden człowiek nie pozostał w Krasnojarsku.

Podróżni nasi w milczeniu przejeżdżali ulice miasta. Zdumienie ich co chwila wzrastało. Turkot ich wózka przerywał jedynie ciszę w mieście umarłem. Michał nie narzekał lecz czuł wewnętrzną wściekłość na los prześladujący go tak zapamiętale.

– Boże mój! wykrzyknął Mikołaj, czyż w tem pustem mieście mogę moją pensyę zarobić!

– Przyjacielu, powiedziała Nadia, musisz z nami jechać do Irkutska.

– W istocie nic mi innego nie pozostaje. Drut musi jeszcze funkcyonować między Udinskiem a Irkutskiem i tam… Czy jedziemy ojczulku?

– Zaczekajmy do jutra, odrzekł Michał.

– Masz słuszność. Mamy przebywać Jenissej, trzeba widzieć jasno!…

– Widzieć! szepnęła Nadia myśląc o swoim niewidomym towarzyszu.

Mikołaj usłyszał ją i odwróciwszy się do Michała pokornie przepraszał.

– Wybacz ojczulku. Niestety! dzień czy noc dla ciebie to wszystko jedno!

– Nic sobie nie wyrzucaj przyjacielu, odpowiedział Michał smutnie. Z takim jak ty przewodnikiem można działać jeszcze. Wypocznij kilka godzin. Nadia niech odpocznie także. Jutro będzie dzień!

Niedługo szukali miejsca odpowiedniego do spoczynku, pierwsze pchnięte drzwi otwarły się bez oporu, dom był pusty. Żywności nie brakowało jeszcze. Koń posilał się suchemi liśćmi znalezionemi w domu. Po wieczerzy klęcząc odmówili pacierze, Nadia i Mikołaj usnęli, Michał czuwał nad nimi.

Nazajutrz dnia 26 Sierpnia przededniem jeszcze, kibitka przez park jechała na wybrzeże Jenisseju.

Michał był niespokojny. Jak przebyć tak bystrą rzekę jeżeli według wszelkiego prawdopodobieństwa nie znajdą żadnego statku. Znał Jenissej, przebywał go kilkakrotnie, szerokość jego znaczna i wir gwałtowny, W zwyczajnych okolicznościach tratwy przewoziły podróżnych i powozy, chociaż i te potrzebowały aż trzech godzin na przebycie szerokości rzeki. Jakim więc sposobem kibitka bez promu dostanie się na brzeg prawy?

– Bądź co bądź dostanę się tam! powtarzał Michał.

Dnieć zaczynało kiedy kibitka zatrzymała się na lewym brzegu. W tem miejscu wybrzeże było mniej urwiste, jednak wysokość jego pozwalała objąć okiem całą przestrzeń Jenisseju.

– Czy widzicie prom? zapytał Michał oglądając się na wszystkie strony, jak gdyby sam mógł widzieć jeszcze.

– Zaledwo dnieje bracie, odrzekła Nadia. Mgła jeszcze gęsta na rzece, nic nie można rozrożnić, nawet wody.

– A jednak ja jej szum słyszę? powiedział Michał.

W istocie w tej porze roku wody Jenisseju wezbrane zazwyczaj płyną z pewnym łoskotem. Wszyscy słuchali. Słońce wschodziło, mgła zaczęła ustępować.

– I cóż? zapytał Michał.

– Mgła się rozprasza bracie, już dnieje.

– Czy nie widzisz jeszcze powierzchni rzeki?

– Jeszcze nie.

– Trochę cierpliwości ojczulku, powiedział Mikołaj. Otóż i wiatr mgłę rozprasza! Już widać drzewa na szczytach wysokich pagórków prawego wybrzeża! Rozjaśnia się. Otóż i promienie słoneczne resztę mgły rozpraszają, jakież to piękne! Co za nieszczęście że ty biedaku widzieć tego nie możesz!

– Czy jest jaki statek?

– Nie widzę żadnego.

– Patrz dobrze przyjacielu na obydwóch wybrzeżech tak daleko jak okiem zasięgniesz! Statku! barki! choćby łodzi z kory!

Mikołaj i Nadia pochyleni stali nad rzeką, Jenissej w tem miejscu dzieli się na dwie nadzwyczaj bystre odnogi półtorej wiorsty szerokie. Między odnogami gdzie niegdzie są wysepki porośnięte drzewami wyglądające zdała jak gdyby łodzie. Dalej wznoszą się wysokie pagórki na wybrzeżu wschodniem uwieńczone lasami.

Ale nigdzie żadnego statku. Wszystkie rozkazano usunąć lub spalić. Jeżeli Tatarzy nie postawią mostu, nie dostaną się za Jenissej, rzeka ta wstrzyma ich pochód do Irkutska.

– Przypominam sobie, przemówił wtedy Michał, że tam dalej przy ostatnich domach Krasnojarska jest mały port. Tam to promy przybijają. Przyjacielu idź tam i przekonaj się czy nie pozostawiono chociaż jednego.

Mikołaj pobiegł w kierunku wskazanym. Nadia ująwszy rękę Michała prowadziła go spiesznie. Gdyby znaleziono najmniejszą łódkę, Michał nie zawaha się i z towarzyszami swemi puści się na Jenissej!

Po dwudziestu minutach wszyscy już byli w porcie. Ale nie znaleźli żadnego statku, nawet materyału na tratwę mogącą pomieścić trzy osoby.

Wreszcie Mikołaj oświadczył iż przebycie rzeki uważa za niepodobieństwo.

– A jednak ją przepłyniemy, odpowiedział Michał.

I szukano dalej w opuszczonych domach. Były to chaty puste zupełnie. Mikołaj zwiedzał jedne. Nadia robiła poszukiwania w drugich, nawet i Michał dotykał przedmiotów, czy nie znajdzie czego użytecznego dla siebie.

Kiedy stracili już wszelką nadzieję, usłyszeli wołanie:

– Pójdźcie! pójdźcie! wołał Michał.

Mikołaj i Nadia pobiegli do chaty.

– Co to jest? zapytał Michał dotykając różnych przedmiotów złożonych w kącie śpiżarni.

– To bukłaki odpowiedział Mikołaj, jest ich z jakie pół tuzina.

– Czy pełne?

– Tak, są pełne kumysu – bardzo nam się on teraz przyda!

Kumys jest to napój wyrabiany z mleka klaczy, napój wzmacniający, upajający nawet. Odkrycie to ucieszyło Mikołaja.

– Pozostaw jeden a resztę wypróżnij, powiedział Michał.

– Natychmiast ojczulku.

– Przy pomocy tego przepłyniemy Jenissej.

– A tratwa?

– Tratwą będzie kibitka dość lekka aby pływać mogła. Wreszcie tak konia jak i kibitkę podtrzymają bukłaki.

– Dobrze pomyślane ojczulku i przy po. mocy Boga dobijemy do brzegu,… może nie w prostej linii bo wir gwałtowny!

– Mniejsza o to odpowiedział Michał. Jak przepłyniemy odnajdziemy drogę do Irkutska.

– Więc do roboty, zaśmiał się Mikołaj wypróżniając bukłaki i przenosząc je do kibitki. Jeden z bukłaków pozostawiono nietkniętym, inne zaś napompowawszy powietrzem. Użyto za narzędzia pływające. Dwa przywiązano u boków konia, dwa przy kibitce pomiędzy kołami.

Ukończywszy robotę Michał zapytał:

– Czy nie lękasz się Nadiu?

– Nie bracie, odpowiedziała dziewczyna.

– A ty przyjacielu?

– Ja! zawołał Mikołaj. Ja urzeczywistniam w tej chwili jedno z marzeń moich: będę żeglował na wozie!

strog71.jpg (160227 bytes)

Spuszczono kibitkę i wkrótce cały ekwipaż był już na wodzie. Serko wpław się rzucił.

Trzej podróżni przez ostrożność zdjęli obuwie; ale dzięki kubłakom woda dochodziła im zaledwo do kostek

Michał trzymał lejce i stosownie do wskazówek Mikołaja kierował koniem oszczędzając go jednak bardzo. Dokąd kibitka płynęła z wodą wszystko szło jak najlepiej i w kilka minut wyminęła już wybrzeża Krasnojarska. Płynęła ku północy w linii ukośnej. Ale mniejsza o to.

Tak więc przeprawa przez Jenissej byłaby się doskonale powiodła, nawet na tak wątłym statku, gdyby koryto rzeki było uregulowane. Ale na nieszczęście w niektórych miejscach wir był tak gwałtowny, że nawet potężna siła Michała oprzeć mu się nie mogła.

Niebezpieczeństwo było groźne. Kibitka nie posuwała się już ku wschodniemu wybrzeżu, a z nadzwyczajną szybkością kręciła się na jednym punkcie. Koń już ledwie trzymał łeb nad wodą. Serko uciekł wewnątrz kibitki.

Michał nie widział, ale czuł co się dzieje. Nie wyrzekł ani słowa. Pragnął wzroku aby tem łatwiej uniknąć nie bezpieczeństwa… Był niewidomy.

Nadia milczała chwytając kolejno za jeden lub drugi bok kibitki, w miarę jak ta w tę lub w ową stronę się pochylała.

A Mikołaj czyż nie widział grożącego mu niebezpieczeństwa? Czyż pogardzał nieszczęściem? Czy życie nie miało żadnej już dlań wartości? Nie wiemy, ale na chwilę nie przestawał się uśmiechać.

strog72.jpg (180202 bytes)

Tak więc kibitka wirowała, koń już tracił siły. Nagle Michał zrzuca ubranie, wskakuje w wodę, chwyta za lejce i wyprowadza z wiru konia i kibitkę jednocześnie.

– Hurra! wykrzyknął Mikołaj.

W dwie godziny po odpłynięciu, kibitka przebyła już odnogę rzeki i przybijała do jednej z wysepek sześć wiorst przepłynąwszy. Tutaj wylądowywają, odważny koń wypoczywa całą godzinę. Przejeżdżają wszerz wyspę zarośniętą wspaniałemi brzozami i znów puszczają się na Jenissej.

Przeprawa ta spokojniej się dokonała. Nie natrafiono na żadną przeszkodę, całem nieszczęściem było że nie w prostej linii, a w zboczeniu pięciowiorstowem kibitka wylądowała.

Wielkie koryta rzek na terrytoryum syberyjskiem ważną są przeszkodą komunikacyi. Na żadnej rzece niema mostu. Dla Michała wszystkie wodne przeprawy mniej więcej okazały się zgubnemi. Na Irtyszu ujęli go Tatarzy. Na Obi padł koń pod nim, a on sam tylko cudem umknął przed ścigającą go kawaleryą. Tak więc przeprawa przez Jenissej okazała się dlań jeszcze naj. szczęśliwszą.

– Byłoby to o wiele mniej zabawnem, gdyby nie było tak trudnem! powiedział Mikołaj wysiadając na prawe wybrzeże.

– To co dla nas było trudnością tylko, być może okaże się dla Tatarów niepodobieństwem!

 

Rozdział VIII

Zając przebiega drogę.

akoniec Michał mógł uwierzyć że droga do Irkutska była bezpieczną. Udało mu się wyprzedzić Tatarów a co ważniejsza skoro żołnierze emira przybędą do Krasnojarska, nie znajdą środka przeprawienia się przez Jenissej. Musi nastąpić kilkudniowe opóźnienie.

Poraz pierwszy dopiero od przeklętego spotkania w Omsku Iwana, kuryer cesarski uczuł się spokojniejszym i miał nadzieję że bez nowej przeszkody dotrze do zamierzonego celu. Kibitka znów wjechała w stepy. Część drogi którą obecnie przebywali, uważaną jest ogólnie jako najlepsza między Moskwą a Irkutskiem. Wprawdzie i tutaj są wyboje, są cedrowe lasy na przestrzeni stu wiorst prawie, ale nie są to już nagie, nieurodzajne stepy. Ale kraj ten bogaty, pustym był wtedy, nie spotkano ani jednego syberyjskiego wieśniaka. Była to pustynia ale jak to powyżej powiedzieliśmy, pustynia z rozkazu.

Czas był piękny, jednak nocami zimno się już czuć dawało. Jesień w tych stronach trwa krótko. Niekiedy nawet od razu po lecie zima następuje. Zima w Rossyi azyatyckiej, gdzie mrozy dochodzą do 42-ch stopni niżej zera i gdzie dwadzieścia stopni niżej zera poczytują za znośną temperaturę, bardzo wcześnie nastaje.

Tak więc pogoda sprzyjała podróżnym. Nie było burzy, deszcze nie padały. Upał umiarkowany, noce chłodne. Nadia i Michał powracali do dawnej siły.

Mikołaj nigdy nie był zdrowszym. Dla niego podróż ta była spacerem, wycieczką przyjemną, rozkosznem przepędzeniem wakacyi, to też często powtarzał że uważa podróż tę za o wiele przyjemniejsze przepędzenie czasu, aniżeli dwunasto godzinne siedzenie na krześle i poruszanie manipulatorem.

Nakoniec udało się Michałowi skłonić Mikołaja do pośpieszniejszego odbywania podróży, a to uwiadomiwszy iż tak on jak i jego siostra Nadia spieszą do ojca będącego wygnańcem w Irkutsku. Naturalnie nie można było nadużywać sił konia, bo prawdopodobnie dla zastąpienia go nie znalezionoby drugiego, ale jadąc prędzej można było częściej wypoczywać – naprzykład co wiorst piętnaście – i w ten sposób przebywać sześćdziesiąt wiorst na dwadzieście cztery godzin, wreszcie koń był silny i wytrwały. Na pastwiskach nie zbywało mu, trawa pożywna rosła obficie, wszystko to skłaniało do pośpieszniejszej jazdy.

Mikołaj serdecznie przejął się położeniem dwojga młodych ludzi mających dzielić wygnanie ojca. Był rozrzewniony i z czułym uśmiechem mówił do Nadi:

– Mój Boże! jakaż to będzie radość dla pana Korpanoff kiedy was przyciśnie do serca swojego! Jeżeli pojadę aż do Irkutska – a uważam to za prawdopodobne, – czy pozwolicie mi być przy waszem powitaniu? Wszak pozwolicie?

Potem uderzając się w czoło zawołał:

– Ale jakiejże strasznej dozna zarazem boleści, przekonawszy się iż syn jego jest niewidomy! Ah! radość na tym świecie nie może być zupełną!

W skutek powtarzających się rozmów tego rodzaju, kibitka posuwała się coraz prędzej robiąc dziesięć do dwunastu wiorst na godzinę.

Tak więc d. 28 Sierpnia podróżni nasi minęli Bałajsk, miasto leżące o ośmdziesiąt wiorst za Krasnojarskiem, a 29-go Ribińsk w takiemżc oddaleniu będące od Bałajska.

Nazajutrz wjeżdżali do Kamska miasta leżącego nad rzeką tegoż samego nazwiska, odznaczającego się tylko malowniczo ugrupowanemi drewnianemi domami w około placu, dzwonem katedralnym i krzyżem błyszczącym od promieni słonecznych.

Tak domy jak i kościół były wyludnione. Na stacyi pocztowej ani jednego konia, ani jednego człowieka znaleść nie można było, wiernie spełniono rozkazy, czego nie nożna było uwieść, zniszczono.

Przy wyjeździe z Kamska Michał uwiadomił współtowarzyszów podróży iż po drodze do Irkutska spotkają już tylko jedno małoznaczne miasteczko zwane Niżnyj-Udinsk. Mikołaj wiedział o tem, bo właśnie w miasteczku była stacya telegraficzna, a jeżeli i tutaj zarówno jak w Krasnojarsku nastąpiło wyludnienie, będzie musiał jechać do Irkutska.

Kibitka przebyła wpław rzekę przecinającą drogę za Kamskiem. Czekała ich już tylko jedna ważniejsza przeprawa wodna przez rzekę Dinkę.

Kamsk od następnego miasteczka odległym był wiorst sto trzydzieści. Rozumie się w wypoczynkach nie zaszła żadna zmiana, gdyż inaczej jak Mikołaj utrzymywał, koń mógłby słusznie reklamować. Przyrzeczono mu wytchnienie co wiorst piętnaście, a umowa zawarta nawet z koniem tylko, wiernie powinna być wykonaną.

Dnia 4-go Września kibitka przybyła do Birinsinska.

Tam bardzo szczęśliwie Mikołaj znalazł w piecu około dwunastu „pagaczar” jest to gatunek ciasta złożonego z baraniego tłuszczu, wody i ryżu, co bardzo przydało się do pomnożenia wyczerpujących się prowizyi.

Po należytym wypoczynku dnia ósmego września po południu wyruszono w drogę. Do Irkutska już tylko pięćset wiorst było. Nic nie znamionowało przednich straży tatarskich. Michał mógł przypuszczać że za ośm a najdalej dziesięć dni stanie przed obliczem głównodowodzącego.

strog73.jpg (182125 bytes)

Przy wyjeździe z Birinsinska zając przebiegł im drogę.

– Ah! krzyknął Mikołaj.

– Co się stało? zapytał niespokojnie Michał.

– Czy nie widziałeś?… powiedział Mikołaj z zasępioną twarzą, potem dodał:

– Ah! nie, ty nie mogłeś widzieć i to wielkie szczęście dla ciebie!

– Ale i ja nic nie widziałam, ozwała się Nadia.

– Tem lepiej! tem lepiej! Ale ja widziałem… ja widziałem!…

– Cóż takiego widziałeś?

– Zająca przebiegającego nam drogę!

W Rossyi według przekonania gminu, zając wskazuje niezawodne nieszczęście. Mikołaj zabobonny jak większa część Rossyan, zatrzymał kibitkę.

Michał zrozumiał wahanie się towarzysza, chociaż przesądów jego nie podzielał, pragnął go uspokoić.

– Nic nam nie grozi przyjacielu, powiedział.

– Nic nie grozi ani tobie ani twojej siostrze, ale mnie grozi! Takie przeznaczenie.

I ruszył z miejsca.

Jak na złość przepowiedni, dzień ten upłynął bez wypadku.

Nazajutrz dnia 6-go Września w południe, kibitka zatrzymała się w Alsakensku, także zupełnie bezludnem.

Tam, w progu jednego z domów Nadia znalazła dwa noże używane przez strzelców syberyjskich. Jeden oddała Michałowi, drugi zostawiła dla siebie. Już tylko siedmdziesiąt pięć wiorst dzieliło ich od Niżnyj-Udimska.

Przez ostatnie dwa dni Mikołaj wciąż był posępny. Zła wróżba widocznie obeszła go więcej aniżeli się przyznawał i on tak wielomówny zazwyczaj, teraz milczał całemi godzinami; symptomat ten przekonywał, o ile mieszkańcy północy są przesądnymi.

Od Ekaterynburga droga do Irkutska leży pod pięćdziesiątym piątym stopniem szerokości geograficznej, ale od Birinsinska kieruje się ukośnie ku południowo wschodowi. Najkrótsza droga do stolicy Syberyi prowadzi przez góry Sayanskie. Góry że są częścią gór Altajskich, o dwieście wiorst ztąd leżących.

Kibitka pędziła tą drogą. Tak, pędziła. Mikołaj nie oszczędzał konia, pragnął przybyć jak najspieszniej, dopiero w Irkutsku sądzić się będzie bezpiecznym. Wielu Rossyan próbowało tego samego, ale zawsze jakaś fatalność z drogi ich zwróciła po ujrzeniu zająca.

Niektóre wskazówki kazały się domyślać, że nieszczęścia prześladujące ich aż prawie do obecnej chwili, nie ukończyły się jeszcze.

W lasach widniały ślady ognia i żelaza, łąki wydeptane wskazywały, że liczny oddział wojska musiał tędy przemaszerować.

Już na trzysta wiorst przed Niżnym-Udinskiem, ślady spustoszenia były widoczne, a jedynie Tatar można je było przypisać.

W istocie nie tylko ślady kopyt końskich o tem przekonywały ale gorejące gdzieniegdzie rozproszone budynki. Ślady kul widniały na murach.

Łatwo pojąć niepokój Michała. Nie wątpił już że oddział Tatarów przebywał tę przestrzeń, a jednak nie mogli to być żołnierze emira, bo ci nie mogli go wyprzedzić. Któż więc byli ci nowi napastnicy i jakim sposobem dostali się na gościniec do Irkutska? Jakiegoż rodzaju wroga kuryer miał się znowu obawiać?

Spostrzeżeń swoich Michał nie dzielił z towarzyszami podróży, nie chcąc ich przerażać. Wreszcie ponieważ zdecydowanym był pomimo wszelkich przeszkód jechać dalej, dalszy plan podróży odkładał na później.

Im dalej jechali, tem wyraźniejsze napotykali ślady Tatarów. Widać było wznoszący się dym na horyzoncie. Kibitka posuwała się przezornie. Kilka opuszczonych budynków paliło się jeszcze, pożar nie mógł być dawniej wznieconym jak dnia poprzedniego.

Nakoniec dnia 8-go Września kibitka zatrzymała się. Koń nie chciał iść dalej. Serko szczekał żałośnie.

– Co to takiego? spytał Michał.

– Trup! odrzekł Mikołaj.

strog74.jpg (181580 bytes)

Trup ten był to skielet porąbanego wieśniaka i już ostygły.

Mikołaj przeżegnał się. Potem z pomocą Michała wykopał dół, wziął zwłoki ludzkie i pochował je chroniąc przed dzikiem ptastwem.

– Jedźmy przyjacielu, jedźmy! nie mamy czasu do stracenia.

I kibitka ruszyła galopem.

Wreszcie gdyby Mikołaj chciał był grzebać wszystkich umarłych napotykanych po drodze, ani sił ani czasu nie byłoby mu starczyło! Im więcej zbliżali się do Niżnyj-Udinska, tem częściej ofiary te na swej drodze znajdowali.

A jednakże należało jechać dalej aż do chwili kiedy się to okaże niepodobieństwem. Kierunek drogi nie został zmieniony, pomimo iż coraz częściej napotykane ruiny wymownie świadczyły o przejściu Tatarów. Krew ofiar nie zastygła jeszcze.

Tego dnia około godziny czwartej po południu, Mikołaj zobaczył pierwszy dzwony kościołów w Niżnym-Udinsku. Wznosiła się nad niemi gęsta parta widocznie nie z powietrza pochodząca.

Mikołaj i Nadia udzielili swoich spostrzeżeń Michałowi, Trzeba było powziąść jakieś postanowienie. Jeżeli miasto było już opuszczone, można było jechać bez obawy, lecz jeżeli wbrew przewidywaniu Tatarzy byli tam jeszcze, należało je koniecznie objechać.

– Posuwajmy się ostrożnie, powiedział Michał, ale posuwajmy się!

I jeszcze jedną wiorstę przebyto.

– To nie mgła, to dym! krzyknęła Nadia. Bracie, palą miasto!

Teraz już nie było wątpliwości. Płomieniste języki wijące się wśród mgły, jasno wskazywały pożar; coraz gęściejsze kłęby dymu podnosiły się ku niebu. Nikt nie uciekał. Barbarzyńcy znalazłszy prawdopodobnie miasto wyludnione, palili je. Ale czy to byli Tatarzy, czy Rossyanie wykonawcy rozkazu dowódzcy? Niewiadomo. Czy Michał miał się zatrzymać', czy też jechać dalej?

Nie wiedział sam co począć. Myślał jednak że jakkolwiek droga przez stepy opóźniała jego podróż, nie powinien był narażać się na powtórną niewolę tatarską. Zamierzał właśnie myśl swą objawić Mikołajowi, kiedy usłyszał wystrzał. Kuła świsnęła, koń przy kibitce padł nieżywy.

Jednocześnie dwunastu kawalerzystów otoczyło kibitkę. Michał, Mikołaj i Nadia zostali jeńcami i jako takich zaprowadzono ich do Niżnyj-Udinska.

Michał nie stracił zimnej krwi. Nie mogąc widzieć wroga, nie opierał mu się, ale za to bacznie się wsłuchiwał w rozmowę Tatarów. Tym sposobem dowiedział się, że byli to Tatarzy poprzedzający armię emira. Oto co Michał zrozumiał z urywków ich rozmowy:

Żołnierze ci nie należeli do wojsk emira zatrzymanego wodami Jenisseju. Należeli oni do trzeciej kolumny złożonej z Tatarów chanatu Kokandu i Kunduzy, mając połączyć się z emirem w okolicach Irkutska. Wojska te z porady Iwana przeszły przez granicę gubernii Semipalatynskiej, okrążyły jezioro Bałkajskie i góry Ałtajskie. Rabując i pustosząc, pod kierownictwem jednego z oficerów dostały się do Jenisseju. Tam przewidując to co zaszło w Krasnojarsku, aby ułatwić przebycie rzeki żołnierzom emira, puścili na rzekę całą flotę łodzi dla ich przeprawy. Potem trzecia ta kolumna okrążywszy góry zeszła w dolinę Jenisseju. Wkrótce miała się połączyć z wojskami emira.

Oto czego się Michał dowiedział. Któżby się zadziwił, gdyby był w takiem położeniu stracił nakoniec odwagę i energię? A jednak tak się nie stało, usta jego, tak jak dawniej wciąż szeptały:

– Przybędę!

W pół godziny po ujęciu Michał, Mikołaj i Nadia wchodzili do Niżnyj-Udinska. Wierny pies szedł za nimi w oddali. Nie długo mieli pozostawać w gorejącem mieście.

Więźniów wsadzono na konie i uprowadzano szybko. Mikołaj zrezygnowanym był jak zawsze, Nadia nie wątpiąca ani na chwilę o Michale, ten ostatni pozornie obojętny, ale gotów skorzystać z pierwszej okazyi do ucieczki.

Tatarzy dostrzegli wkrótce iż jeden z jeńców był niewidomy, a wrodzone barbarzyństwo uczyniło z nieszczęśliwego igraszkę ich złośliwości. Postępowano prędko. Koń Michała nie mając przewodnika szedł na ślepo, zbaczając często i łamiąc porządek szeregów. Ztąd złorzeczenia i zniewagi krwawiące serce młodej dziewczyny i oburzające Mikołaja. Ale w czemże oni mogli mu pomódz? Nie znali języka Tatarów i wstawienie ich bezlitośnie odrzucano.

Po niejakimś czasie dla tem większej rozrywki, dano Michałowi konia ślepego.

Działo się to o sześćdziesiąt wiorst od Niżnyj-Udinska między miastami Tatan i Szibarlinskoje. Tak więc wsadzono Michała na ślepego konia i przez szyderstwo dano lejce w rękę. Potem za pomocą batów i kamieni zmuszono do puszczenia się galopem. Koń nie mogąc być prowadzonym przez niewidomego jeźdzca, potrącał o drzewa i zbaczał z drogi. Ztąd częstokroć wynikało niebezpieczne spadnięcie z konia.

Michał nie opierał się. Nie wydał ani jednej skargi. Skoro koń upadł, czekał aby go podniesiono. Skoro powstał, okrutna igraszka rozpoczynała się na nowo.

Rozrywka ta byłaby niewątpliwie na wielkie zadowolenie Tatarów, długo potrwała, gdyby wypadek ważny nie był położył jej końca.

Dnia 10-go Września ślepy koń rozbiegał się i biegł prosto ku przepaści czterdzieści stóp głębokiej.

strog75.jpg (181515 bytes)

Mikołaj chciał biedz z pomocą. Przytrzymano go. Koń i jeździec zniknęli w przepaści.

Nadia i Mikołaj krzyknęli z przerażenia!… Sądzili iż towarzysz ich zabił się w upadku!… Ale Opatrzność ocaliła go. Michał zdołał wydostać nogi ze strzemion i nie był nawet zraniony, lecz koń złamał obiedwie nogi.

Pozostawiono go w przepaści nie dobiwszy nawet. Michała zaś uczepiono u siodła tatarskiego i musiał iść piechotą.

Ani jednej skargi, ani najlżejszego nie stawił oporu. Postępował szybko. Był to zawsze ten sam „człowiek żelazny”.

Nazajutrz dnia 11-go Września oddział przechodził przez miasto Szibarlinskoje.

Tutaj zdarzył się wypadek bogaty w następstwa.

Była noc. Kawalerzyści tatarscy byli prawie wszysczy pijani. Mieli jechać dalej.

Nadia prawie cudem szanowana dotąd, przez jednego z nich została znieważoną.

Michał ani znieważającego ani zniewagi nie mógł widzieć, ale Mikołaj widział wszystko.

Wtedy spokojnie, nie bacząc na następstwa, podszedł do żołnierza, wyrwał z olstra jego siodła pistolet i palnął mu w same piersi.

Na odgłos strzału przybiegł dowodzący oficer. Jeźdzcy chcieli rozszarpać w sztuki biednego Mikołaja, ale na znak oficera skrępowano go tylko, przewieszono przez konia i oddział pojechał dalej.

Powróz trzymający Michała przy siodle konia tatarskiego, przetarł się i pękł podczas prędkiej jazdy, czego nawpół pijany jeździec nie uważał wcale.

Michał i Nadia zostali sami na drodze.

Rozdział IX

W stepach.

ak więc Michał i Nadia jeszcze raz byli wolnymi, tak jak w czasie podróży z Permy do wybrzeży Irtyszu. Ale w jakże odmiennych warunkach! Podówczas w wygodnym tarantasie jechali pospiesznie, zmieniając konie na każdej stacyi pocztowej. Dziś szli piechotą, bez żadnych środków materyalnych, nie mając za co nabyć suchego kawałka chleba, a mieli jeszcze czterysta wiorst przed sobą, co zaś najważniejsza, dziś Michał tylko oczami Nadi mógł widzieć.

Jednego przyjaciela spotkanego szczęśliwym trafem, utracili w tak groźnych okolicznościach.

Michał rzucił się w bok drogi. Nadia czekała jego wezwania aby pójść dalej.

Była godzina dziesiąta wieczór. Słońce już prawie od czterech godzin zniknęło na horyzoncie. Nigdzie domu, nigdzie szałasu. Tatarzy niknęli w oddali, Michał i Nadia by li sami.

– Co uczynią z naszym przyjacielem? zawołała dziewica. Biedny Mikołaj! Czyż spotkanie nasze ma się stać jego zgubą!

Michał milczał.

– Michale, ciągnęła dalej Nadia, czy nie wiesz że on występował w twojej obronie wtedy, kiedy tatarzy bawili się tobą, że życie swoje dla mnie naraził?

Michał wciąż milczał. Nieruchomy z twarzą ukrytą w dłoniach, o czem myślał? Czy słyszał co Nadia mówiła?

Tak jest, słyszał, bo kiedy dziewica zapytała:

– Dokąd mam cię prowadzić Michale?

– Do Irkutska! odpowiedział.

– Czy traktem?

– Tak Nadia.

Michał zawsze pozostał tym człowiekiem który bądź co bądź postanowi! dopiąć swego celu. Droga gościńcem była najkrótszą. Skoro ukażą się przednie straże Feofar-Hana, wtedy dość będzie czasu puścić się manowcami.

Podróżni nasi wziąwszy się za ręce, wyruszyli dalej.

Nazajutrz rano 12-go Września o dwadzieścia wiorst dalej w mieście Tnlonnowskoje zatrzymali się. Miasto było spalone i puste. Nadia przez całą noc szukała na drodze i w zwaliskach miasta trupa Mikołaja, ale daremnie. Zdawało się że przynajmniej jak dotąd, przyjaciel ich ocalał. Ale czyż prawdopodobnie nie był on skazanym na straszniejsze daleko męczarnie w Irkutsku?

Nadia i towarzysz jej wycieńczeni głodem, z radością znaleźli w jednym z domów kilka kawałków suszonego mięsa i trochę sucharów. Wiele tylko mogli unieść tego pożywienia, zabrali z sobą. Tak więc w żywność byli na kilka dni zaopatrzeni, wody zaś w tych okolicach zabraknąćby im nie powinno.

Wyruszyli w dalszą drogę. Michał szedł krokiem pospiesznym i pewnym. Nadia usiłowała nie ustępować mu. Szczęściem towarzysz jej nie mógł widzieć, do jakiego stanu doprowadziło ją znużenie wynikające z tej uciążliwej wędrówki.

A jednak Michał odczuwał to.

– Tobie już. sił brakuje, biedaczko, mówił niekiedy.

– Nie Michale, odpowiadała.

– Skoro już iść nie będziesz mogła, ja cię nieść będę.

– Dobrze Michale.

Tego dnia musieli przebyć rzeczkę Okę, ale przeprawa ta nie przedstawiała trudności.

Niebo było pochmurne, powietrze znośne. Do wszelkich okropności należało się jeszcze obawiać deszczu.

Oni jednak nie ustawali. Milczeli i szli dalej. Dwa razy dziennie odpoczywali. Sypiali sześć godzin na dobę. W opuszczonej chacie znaleźli jeszcze trochę suszonego baraniego mięsa, dawniej tak pospolitego w tych stronach, że za fant płacono dwie i pół kopiejki.

Ale wbrew nadziejom Michała, nie znaleziono i tutaj żadnych środków przewozowych. Konie, wielbłądy, wszystko tatarzy uprowadzili lub wymordowali. Musieli więc piechotą przebywać stepy.

strog77.jpg (169252 bytes)

Co krok napotykano ślady przechodu trzeciej kolumny tatarskiej. Trupy nieszczęśliwych syberyjczyków zaścielały drogę. Nadia przezwyciężając wstręt oglądała je wszystkie!…

Zawsze główne niebezpieczeństwo było nie przed – a za nimi. Przednia straż głównej armii emira, na której czele stał Iwan, lada chwila mogła się ukazać. Lodzie wysłane dolnym Jenissejem mogły nadejść do Krasnojarska j posłużyć do przeprawy przez rzekę. Wtedy droga stała otworem przed nieprzyjacielem. Żaden oddział rossyjski nie znajdował się pomiędzy Krasnojarskiem i Bałkajskiem jeziorem. Tak więc Michał wkrótce mógł się spodziewać przedniej straży tatarskiej.

To też na każdym przystanku, Nadia występowała na jakąś wyniosłość, badając horyzont od strony zkąd można było oczekiwać tatarów, ale jak dotąd nic zgoła nie wskazywało ich zbliżania się.

Potem wyruszali dalej, a skoro Michał przeczuwał iż biedna już bardzo strudzon a zwalniał wtedy kroku. Jeżeli które z nich od czasu do czasu przemawiało, to tylko o Mikołaju. Młoda dziewczyna przypominała wszystkie dobrodziejstwa wyświadczone im przez tego młodzieńca.

Odpowiadając na to Michał, usiłował obudzić nadzieję w sercu Nadi, chociaż sam nie żywił jej wcale i był przekonany, że biedak nie zdoła uniknąć śmierci.

– Dla czego nie wspominasz nigdy mojej matki? zapytał pewnego dnia Michał.

Nadia nie chciała o niej mówić, bo i po cóż wznawiać boleść syna? Czyż stara syberyjka nie umarła? Czyż Michał nie złożył na jej czole ostatniego pocałunku?

– Mów mi o niej Nadiu, mów! Sprawisz mi tem przyjemność!

Wtedy Nadia opowiedziała mu wszystko, opowiedziała jak spotkała Marfę w Omsku, jak dziwne jakieś przeczucie popchnęło ją ku niej, jak starała się we wszystkiem przynieść ulgę biedaczce. Było to podówczas jeszcze, kiedy Michała Strogoff znała tylko pod nazwą Mikołaja Korpanoff.

– Mikołajem Korpanoff powinienem był zostać aż do tej chwili, szepnął Michał ponuro, a potem dodał:

– Nie dotrzymałem przysięgi. Przysiągłem nie widzieć swojej matki.

– Wszak nie usiłowałeś jej widzieć Michale, jedynie przypadek sprawił wasze spotkanie.

– Przysiągłem że jakiekolwiek wypadną okoliczności, nie zdradzę się!

– Michale! Michale! czyż na widok knuta zawieszonego nad ciałem twej matki, mogłeś się nie zdradzić? Nie! niema przysięgi która synowi wzbraniałaby stanąć w obronie matki!

– Nie dotrzymałem przysięgi! powtarzał Michał, niech mi to Bóg wybaczy!

– Michale, pragnę cię o coś zapytać, ale jeżeli nie możesz odpowiedzieć, nie odpowiadaj. Ty niczem zranić mnie nie możesz.

– Mów Nadiu.

– Dla czego teraz, kiedy ci już odebrano list, tak pilno ci jeszcze przybyć do Irkutska?

Michał ścisnął mocniej rękę towarzyszki ale nie odpowiedział.

– Może znasz treść listu?

– Nie, nie znam jej.

– Może to, aby mnie oddać ojcu tak spieszysz do Irkutska?

– Nie, odparł poważnie Michał. Gdybym to przyznał, oszukałbym ciebie. Dążę tam dokąd mię wzywa mój obowiązek! Wszak zresztą obecnie nie ja ciebie. a ty mnie prowadzisz, twoja ręka jest moim przewodnikiem. Czyż już stokrotnie nie odpłaciłaś mi wyświadczonej ci przysługi? Jeżeli los nakoniec przestanie nas prześladować i ty dziękować mi będziesz za oddanie cię ojcu, ja niemniej obowiązanym będę tobie za przyprowadzenie mnie do Irkutska!

– Biedny Michale! przerwała Nadia wzruszona. Nie przemawiaj do mnie w taki sposób! Wreszcie to nie odpowiedź na moje pytanie: dla czego tak spiesznie dążysz do Irkutska?

– Bo muszę tam przybyć przed Iwanem!

– I sądzisz iż ci się to powiedzie?

– Będę tam bo być powinienem!

Ostatnie słowa Michała brzmiały nietylko nienawiścią dla zdrajcy. Ale Nadia widziała iż towarzysz jej nie chce lub nie może całej myśli wyjawić.

W trzy dni po tej rozmowie, dnia 15-go Września wchodzili do miasta Tonlonnowskoje. Nadia nie mogła już postąpić kroku bez niewypowiedzianego bólu, zaledwo trzymała się na zbolałych stopach. Ale walczyła z utrudzeniem, jedyną jej myślą było:

– Ponieważ on nie widzi, ja nie ustanę póki nie padnę!

Oprócz utrudzenia żadne niebezpieczeństwo, żadna przygoda nie spotkała ich w tej części podróży.

Przez trzy dni po napotykanych zgliszczach i gęsto leżących trupach, widzieli o ile spiesznie kolumna tatarska posuwała się ku wschodowi.

Od strony zachodniej było spokojnie. Tatarów nie widziano.

Michał robił najrozmaitsze przypuszczenia, raz oddawał się nadziei, to znów upadał na duchu, jedynie w sobie widząc ocalenie głównodowodzącego.

Sześćdziesiąt wiorst oddziela Konitonskoje od Kimilteiskoje, małej mieściny leżącej w blizkości Dinki. Nie bez niepokoju Michał przemyśliwał o tej przeprawie. O promie lub łodzi nie było marzenia, a nawet w spokojnych czasach rzeka była trudną do przebycia. Ale była już za to ostatnią, bo dalej żaden nawet strumień nie przecinał już drogi.

Za trzy dni mieli przybyć do Kimiltejskoje. Siły Nadi były wyczerpane, gdyby Michał nie był ślepym, niewątpliwie byłaby mu powiedziała:

– Michale pozostaw mnie tutaj! Idź do Irkutska! Dokonaj twego posłannictwa! Zobacz mojego ojca! powiedz mu gdzie jestem! Powiedz że go oczekuję, a we dwóch potraficie mnie odnaleść. Idź! Ja się nie boję! ukryję się przed tatarami! Będę usiłowała żyć dla ciebie i dla niego! Idź Michale! Ja już me mogę!…

Kilkakrotnie już Nadia musiała się zatrzymać. Michał brał ją wtedy na ręce i nieczując już jej znużenia, przyspieszał kroku.

Dnia 18-go Września o godzinie dziesiątej wieczorem, dotarli nakoniec do Kimilteiskoje. Byli nad brzegiem Dinki. Od czasu do czasu błyskawice bez grzmotów odbijały się w jej wodach.

Nadia prowadziła towarzysza przez miasto w ruinach. Prawdopodobnie przed pięciu lub sześciu dniami tatarzy opuścili tę siedzibę.

Przy ostatnich domach kończącego się miasta, Nadia padła na kamienną ławkę.

– Czy zatrzymujemy się tutaj? zapytał Michał.

– Już noc Michale, może wypoczniemy kilka godzin?

– Pragnąłbym przebyć Dinkę, chciałbym aby nas oddzieliła od przednich straży tatarskich. Ale ty nie możesz już iść dalej, biedna Nadiu!

– Pójdźmy Michale.

Dwie lub trzy wiorsty dzieliły ich od Dinki, ostatnich sil próbowała Nadia. Postępowali przy świetle błyskawic bezgraniczną pustynią. Żadnego drzewa, żadnego wzgórza nie było na tej rozległej płaszczyznie.

Nagle Michał i Nadia zatrzymali się.

Na stepach rozległo się szczekanie psa.

– Czy słyszysz? szepnęła Nadia.

Potem rozległ się okrzyk, okrzyk pełen rozpaczy i bólu, jak ostatni krzyk umierającego.

– Mikołaj! Mikołaj! szeptała dziewczyna, wiedziona złowrogiem przeczuciem.

Michał kiwał głową.

– Pójdź Michale! Pójdź! wołała Nadia.

I ona co przed chwilą wlokła się zaledwie, odzyskała siły nadludzkiem wysileniem.

– Zeszliśmy z gościńca? powiedział Michał, czując już nie piasek a trawę pod nogami.

– Tak… tak trzeba!… to tam, na prawo!… ztamtąd krzyk wychodzi!

Po kilku minutach zaledwo o pół wiorsty oddaleni byli od rzeki.

Pies zaszczekał ale już słabiej, chociaż widocznie bliżej naszych podróżnych. Nadia stanęła.

– To Serko szczekał, powiedział Michał, pies poszedł za swoim panem!

– Mikołaju! krzyknęła dziewczyna.

Wezwanie jej pozostało bez odpowiedzi. Kilka drapieżnych ptaków zerwało się tylko i wzbiło ku niebiosom.

Michał wytężył słuch. Nadia całą potęgą wzroku pragnęła przebić ciemności, ale nic nie widziała.

A jednak jakiś głos bolesny wyszeptał: – Michale!…

Potem pies pokrwawiony przyskoczył do Nadi. Był to Serko.

Mikołaj nie mógł być daleko! Tylko on mógł wyszeptać imię Michała! Gdzież więc był? Nadia już nie miała siły wołać go.

Michał czołgając się szukał ręką. Nagle Serko szczeknął przeraźliwie i skoczył ku olbrzymiemu ptakowi spuszczającemu się na ziemię.

Był to sęp. Serko rzucił się na niego, ptak podleciał ale wracając do ofiary uderzył psa. Ten skoczył jeszcze ku ptakowi!… Ptak rozgniewany silny cios wymierzył w czaszkę ofiary i tym razem Serko padł nieżywy. Jednocześnie okrzyk zgrozy wydarł się z piersi Nadi!

– Tam… tam!… wołała.

strog76.jpg (168889 bytes)

Głowa wystawała nad ziemię! O mało jej nogą nie potrąciła. Nadia przy tej głowie padła na kolana.

Mikołaj wedle zwyczaju tatarskiego, zakopany aż po szyję, był pozostawionym w stepach, skazany na śmierć zarówno z głodu i pragnienia, jak i na rozszarpanie powolne przez wilki i ptaki drapieżne. Straszna to kara dla ofiary być żywcem pogrzebaną!

Tamto tatarzy przed trzema dniami umieścili jeńca!… Od trzech dni Mikołaj oczekiwał na pomoc która niestety! przybyła za późno!

Sępy dostrzegły tę głowę i od kilku godzin jedynie pies bronił swego pana od dzikiego ptastwa!

Michał odrzucał ziemię nożem dla wydobycia z grobu żyjącej ofiary.

Oczy Mikołaja zamknięte dotąd, otwarły się.

Poznał Michała i Nadię.

– Bywajcie zdrowi przyjaciele, żegnam was, wyszeptał. Szczęśliwy jestem że was oglądam! Módlcie się za mnie!…

To były ostatnie jego wyrazy.

Michał kopał dalej ubitą ziemię twardą jak skała, aż nakoniec zdołał wydobyć ciało nieszczęśliwego. Przyłożył ucho do jego serca! Już bić przestało.

Postanowił pochować go aby drapieżne ptastwo nie roznosiło jego szczątków, w tym celu rozszerzył otwór, zkąd wydobył Mikołaja tak aby go mógł położyć; wierny Serko miał obok pana spoczywać.

W tej chwili usłyszano wrzawę na drodze, najwyżej o pół wiorsty.

Michał słuchał.

– Nadiu! Nadiu! poszepnął cicho.

Na jego głos Nadia modląca się dotąd, powstała.

– Zobacz! zobacz!

– To tatarzy! odpowiedziała cicho dziewczyna.

W istocie była to przednia straż emira dążąca do Irkutska.

– Nie zdołają mi jednak przeszkodzić pochować go!

I pracował dalej.

strog78.jpg (183261 bytes)

Wkrótce ciało Mikołaja ze złożonemi na piersiach rękami spoczywało już w grobie. Michał i Nadia klęcząc nad jego zwłokami modlili się.

– Teraz już wilcy nie zdołają go pozrzeć, szepnął Michał przysypując ziemią.

Potem groźnie wyciągnąwszy rękę w kierunku tatarów:

– W drogę Nadiu! – wykrzyknął.

Michał nie mógł już iść gościńcem zajętym przez wojska tatarskie. Teraz musiał okrążyć Irkutsk. W takich okolicznościach przeprawa przez Dinkę stała się dlań obojętną.

Nadia już nie mogła iść ale mogła patrzeć za niego. Wziął ją więc na ręce i skierował kroki ku południowo-zachodniej prowincyi.

Prawie dwieście wiorst pozostawało jeszcze do przebycia. Jak je przebył? Jak nie upadł ze znużenia? Czem się wyżywił w drodze? Z jakiem i nadludzkiemi wysileniami zdołał przebyć pierwszy wał gór Sajanskich? Ani on sam, ani Nadia nie umieliby tego powiedzieć!

A jednak dnia drugiego Października o godzinie szóstej wieczorem, zatrzymali się nad brzegiem wody.

Było to jezioro Bałkajskie.

Poprzednia częśćNastępna cześć