Jules Verne
Bez przewrotu
(Rozdział IX-XII)
Tłumaczyła Julia Zaleska
56 ilustracji George'a Rouxa
Nakładem Księgarni Teodora Paprockiego i Spółki
1892
© Andrzej Zydorczak
Rozdział IX
W którym pojawia się Deus ex machina pochodzenia francuzkiego.
akie tedy miały być korzyści, dzięki modyfikacyi, zaprowadzonej przez prezesa Barbicane w osi obrotowej. Wiemy już zresztą, że modyfikacya zamierzona wpływała tylko nieznacznie na ruch krążenia naszej sferoidy wokoło słońca. Ziemia niezmiennie miała opisywać swe koło w przestrzeni, a warunki słonecznego systematu nie miały być wcale zmienione.
Skoro skutki zmiany osi zostały podane do wiadomości całego świata, wrażenie, sprawione przezeń, było nadzwyczajnem. W pierwszych chwilach przyjęto z zapałem ten problemat najwyższej mechaniki. Perspektywa nastania pór roku niezmiennie jednostajnych i stosownie do stopnia szerokości oddanych „do gustu konsumentom” była nadzwyczajnie ponętną. Radowano się nadzieją, że wszyscy śmiertelnicy będą używać wiekuistej wiosny, którą śpiewak Telemaka przypisywał wyspie Kalypso, i że będą nawet mogli wybierać pomiędzy wiosną świeżą i ciepłą. Co się zaś tyczy położenia nowej osi, na której miał się odbywać obrót dzienny, był to sekret, którego ani prezes Barbicane, ani kapitan Nicholl, ani J. T. Maston nie zdawali się chcieć wyjawić publiczności. Czy wyjawią go, czy też dowiedzą się o nim ludzie aż po zrobionem doświadczeniu? Ta niepewność była dostateczną, by opinię zaniepokoić.
Przyszła kolej na głębsze zastanowienie, a pytanie, które było jego skutkiem, było namiętnie komentowane przez dzienniki. Jakiż to wysiłek mechaniczny miał sprowadzić tę zmianę? jakaż niesłychana siła potrzebna była w tym celu?
Forum, znakomity przegląd, wychodzący w Nowym Yorku, zamieścił w swych szpaltach następujące spostrzeżenie:
„Jeśliby ziemia nie kręciła się na swej osi, być może, że dość byłoby wstrząśnienia stosunkowo słabego, by jej nadać ruch obrotowy wkoło innej osi, dowolnie obranej; ale ona może być porównaną do ogromnego przyrządu, kręcącego się szybko, a prawo natury chce, by podobny przyrząd obracał się nieustannie wkoło tejże samej osi. Leon Foucault wykazał to dotykalnie w swych znakomitych doświadczeniach. Będzie zatem bardzo trudną rzeczą, a nawet, być może, niemożliwą, sprowadzić owo zboczenie.”
Nic nad to nie mogło być prawdziwszego. To też po zadaniu sobie pytania, jakiego to rodzaju sposób obmyślany był przez inżynierów North Polar Practical Association, było niemniej interesującem dowiedzieć się, czy ta przemiana dopełni się nieznacznie lub też gwałtownie. A w tym ostatnim wypadku czy na powierzchni globu nie zajdą jakie przerażające katastrofy, będące wynikiem środków, przedsięwziętych w celu zmiany osi, a obmyślanych przez Barbicana i jego wspólników?
Wszystko to było aż nadto wystarczającem, by zaprzątnąć głowy nie tylko uczone, ale i najciemniejsze na obu półkulach. Jakkolwiekbądź, wstrząśnienie jest zawsze wstrząśnieniem, i nie jest rzeczą miłą odczuć jego skutki. Zdawało się, że inicyatorzy tego przedsiębiorstwa nie troszczyli się nic a nic o przewroty, jakie ich dzieło mogło wywołać na naszej nieszczęsnej kuli ziemskiej, i że mieli jedynie własne korzyści na celu. To też delegaci europejscy, więcej niż kiedyindziej gniewni za swą porażkę, postanowili z całą zręcznością wyciągnąć korzyść z tej okoliczności, i zaczęli podniecać opinię publiczną przeciw prezesowi Klubu Strzeleckiego.
Zapewne nasi czytelnicy nie zapomnieli, że Francya, nie podnosząc wcale swych praw do krain podbiegunowych nie figurowała wcale wśród mocarstw, które wzięły udział w licytacyi. Wszakże, pomimo że oficyalnie usunęła się od tego interesu, francuz jeden – mówiono – powziął myśl udania się do Baltimore, w celu śledzenia na swój własny rachunek i dla osobistej przyjemności rozmaitych faz tego olbrzymiego przedsięwzięcia.
Był to inżynier z korpusu górniczego, mający lat trzydzieści pięć. Wszedłszy jako uczeń celujący do Szkoły Politechnicznej, wyszedł z niej po ukończeniu najświetniejszem nauk, możemy go zatem przedstawić czytelnikom jako matematyka niepospolitej wiedzy i zdolności, prawdopodobnie wyższego o wiele od J. T. Mastona, który nie był niczem więcej, jak znakomitym rachmistrzem – był tem, czem byłby Le Verrier wobec Laplace’a lub Newtona.
Ten inżynier był przytem – co szkodzić wcale nie mogło – człowiekiem wielkiego sprytu i niepospolitej fantazyi, był oryginałem, któremu podobnych zdarza się niekiedy spotkać w Administracyi dróg i mostów, rzadziej wszakże w górnictwie. Miał on swój wyłączny, arcy-zabawny sposób opowiadania. Rozmawiając z dobrymi znajomymi, wtedy nawet gdy przedmiotem była kwestya naukowa, wyrażał się z pewną swobodą i zaniedbaniem, cechującemi paryzkiego ulicznika. Lubił on rozmaite wyrazy języka ludowego, którym moda nadała prawo obywatelstwa, i niejeden, słysząc go rozprawiającego w tych chwilach zapomnienia, zauważył, że jego sposób mówienia nie nadawał się do formuł akademickich, – on też zmuszał się do nich tylko wtedy, gdy miał pióro w ręku. Przy tem wszystkiem był to pracownik niestrudzony, umiejący dziesięć godzin z rzędu przesiedzieć nad papierami, zapisując z wielką szybkością karty całe algebrą, jak ktoś inny ćwiartki listu. Najmilszą jego rozrywką po pracy całodziennej nad wyższą matematyką był wist, w którego grał nieosobliwie, pomimo że wszystkie jego szanse zwykle obliczał z góry. Trzeba go było słyszeć, gdy, przegrawszy, wykrzykiwał swą kuchenną łaciną: „Cadaveri poussandum est!”
Ta oryginalna osobistość nazywała się Alcyd Pierdeux; ulegając swej manii skrócania – wspólnej wszystkim jego kolegom – podpisywał się zwykle APierd albo APi, nie kładąc nawet kropki nad i. Z takim ogniem rozprawiał, że go przezwano Alcydem siarczystym. Był on wzrostu słusznego, a nawet wielkiego – przynajmniej takim się wydawał. Koledzy jego utrzymywali, że wzrost Alcyda równał się pięciomilionowej części ćwierci południka, to jest około dwóch metrów – i jeśli się mylili, to nie o wiele. Pomimo że głowę miał zamałą do swego potężnego biustu i rozłożystych ramion, natomiast z wielkiem ożywieniem poruszał nią; a jak pełnem zapału było jego z pod pince-nez wybiegajace spojrzenie niebieskich oczu! Najgodniejszą uwagi była twarz jego, ożywiona wyrazem wesołości, pomimo cechującej ją powagi, pomimo czaszki, ogołoconej zupełnie z włosów wskutek nadużycia znaków algebraicznych i pracy przy świetle gazu, upowszechnionego w salach pracy. Przy tem wszystkiem był to najpoczciwszy z chłopców, których wspomnienie przechowała Szkoła Politechniczna, i bez cienia pretensyonalności. Chociaż usposobienia dość niepodległego, był zawsze w zgodzie z przepisami kodeksu X, który rządzi politechnikami we wszystkiem, co ma związek z koleżeństwem i poszanowaniem munduru. Ceniono go też wielce, tak w cieniu drzew podwórza „akacyowego” – tak nazwanego z powodu, że nie rosła na nim ani jedna akacya, – jak również w ubieralniach, gdzie porządek, panujący w jego ubraniu i kuferku, świadczył o umyśle bardzo systematycznym właściciela.
Że głowa Alcyda Pierdeux, umieszczona na wierzchołku tego ogromnego korpusu, zdawała się być cokolwiek małą, nie mamy przeciw temu nic do nadmienienia. Ale że była wypełnioną aż po błony mózgowe, o tem zapewnić możemy. Przedewszystkiem był on matematykiem, jak wszyscy jego koledzy są lub byli; ale on pracował nad matematyką tylko wtedy, gdy trzeba ją było stosować do nauk doświadczalnych, które znowu tyle tylko miały dla niego uroku, o ile zostały zastosowane do przemysłu. Była to, nie taił się z tem, gorsza strona jego natury. Cóż robić, nikt doskonałym nie jest. Jednem słowem jego specyalnością było badanie tych nauk, które, pomimo szalonych postępów, mają i mieć będą zawsze niezbadane tajemnice dla swych adeptów.
Wspomnijmy przy tej sposobności, że Alcyd Pierdeux był dotąd bezżennym. Tak jak to nieraz mawiał, był jeszcze „równym jedności”, chociaż najżywszym jego życzeniem było stać się dwójką. To też przyjaciele pomyśleli o tem, by go ożenić z pewną młodą, miluchną, wesołą i sprytną dzieweczką, mieszkającą w Martigues w Prowancyi. Na nieszczęście owa dzieweczka miała ojca, który przy pierwszym zagajeniu sprawy z takiem wystąpił zdaniem:
„Nie, wasz Alcyd jest nadto uczony!. Mówiłby mojej pieszczoszce o rzeczach, zupełnie dla niej niezrozumiałych!…”
Tak jak gdyby prawdziwie uczeni nie byli skromnymi i bez pedanteryi.
To był powód, dla którego nasz inżynier, zawiedziony w swych uczuciach, postanowił stawić przestrzeń i otchłań morską pomiędzy sobą i Prowancyą. Prosił o urlop na rok cały, otrzymał go, a nie mając nic lepszego do roboty, udał się do Baltimore, w celu przypatrzenia się zblizka przedsiębiorstwu Stowarzyszenia North Polar Practical Association. I oto dlaczego w tym czasie znajdował się w Stanach Zjednoczonych.
Od chwili przybycia na Ląd Nowy Alcyd Pierdeux ani na chwilę nie przestał się interesować wielkiem przedsięwzięciem Barbicane and Co. Że ziemia miała się stać podobną Jowiszowi wskutek zmiany osi, mało go to obchodziło; ale jakim sposobem miano dokonać tej zmiany – w tem był sęk, to właśnie mocno zaciekawiało naszego uczonego – i nie bez racyi.
Taki monolog prowadził on z sobą w swym malowniczym języku:
„Widocznie prezes Barbicane zamierza dać naszej kulce porządnego szturchańca… Ale jak, w jakim kierunku?… Cały sekret w tem… Do licha! wyobrażam sobie, że jemu się marzy, iż ma z bilardową kulą do czynienia. Jeśli mu się powiedzie, wykolei się biedaczka z swej dotychczasowej drogi, a wtedy dyabli zabiorą zwykły porządek rzeczy, zmieni się on z gruntu! Nie! ci poczciwcy widocznie zamierzają nową oś podstawić na miejsce starej!… Niema wątpliwości!… Ale gdzie, u dyabła, wezmą potrzebny punkt oparcia i o jakiem to wstrząśnieniu zamyślają na zewnątrz?… Ach! gdyby ruch każdodzienny nie istniał, dość byłoby jednego szczutka!… Ale ruch ten istnieje!… Niepodobna go zniweczyć! I w tem to właśnie dyabelski sęk!”
W ten to sposób Alcyd Pierdeux objawił swoje spostrzeżenia.
„W każdym razie – dodawał, – w jakikolwiekby sposób tego dokazali, wynikiem będzie ogólne wywrócenie porządku!”
Tak tedy nasz uczony nadaremnie „suszył nad tą kwestyą mózgownicę” – nie mógł żadną miarą wpaść na trop środków, obmyślanych przez Barbicane’a i Mastona. Rzecz to była tembardziej godna pożałowania, że gdyby odgadł środki, to i formuły mechaniczne łatwoby się dały wyprowadzić.
Dla tych wszystkich wymienionych wyżej powodów Alcyd Pierdeux, inżynier w korpusie narodowym francuzkiego górnictwa, przemierzał w dniu 29 grudnia swemi długiemi nogami ruchliwe ulice Baltimore.
Rozdział X
W którym rozmaite obawy zaczynają na jaw wychodzić.
ymczasem miesiąc upłynął od owego posiedzenia ogólnego w salonach Klubu Strzeleckiego. W tym przeciągu czasu opinia publiczna wielce się zmieniła. Korzyści, mające wyniknąć ze zmiany osi, zostały zapomniane! Straty zaczęły się uwydatniać. Bez katastrofy przewrót był niemożliwy, gdyż owa zmiana miała być, podług wszelkiego prawdopodobieństwa, sprawioną jakiemś gwałtownem wstrząśnieniem. Jaką mianowicie byłaby ta katastrofa? – oto czego nikt odgadnąć nie mógł. Co się zaś tyczy polepszenia klimatów, czy było ono w istocie pożądanem? Powiedziawszy prawdę, tylko eskimosi, lapończycy, samojedzi, czuchońcy mogli skorzystać na niem, nie mogąc na niem stracić.
Warto było słyszeć teraz delegatów europejskich, jak wymyślali na tę przewidywaną operacyę prezesa Barbicane. Na początek zdali oni raporty o niej rządom, które reprezentowali, zużyli nici podmorskie nieustannem przesyłaniem depesz, pytali co moment i otrzymywali instrukcye… Łatwo się domyśleć, jakiemi były te instrukcye. Zawsze stereotypowane podług formuł sztuki dyplomatycznej z dodatkiem wielce zajmujących zastrzeżeń: „Pokażcie dużo energii, nie kompromitując wszakże rządu! Działajcie stanowczo, ale nie naruszajcie status quo!”
Tymczasem major Donellan i jego koledzy nie przestawali protestować w imieniu ich zagrożonych krajów – w imieniu Starego Lądu nadewszystko.
– Co prawda – mówił pułkownik Borys Karkow, – jest to zbyt widocznem, że inżynierowie amerykańscy musieli przedsiębrać środki ostrożności, celem zabezpieczenia, o ile to jest możliwem, terytoryów Stanów Zjednoczonych od skutków wstrząśnienia!
– Ale czy to jest w ich możności? – odpowiadał Jan Harald. – Gdy się potrząsa drzewo oliwne podczas zbioru oliwek, czy nie wszystkie gałęzie cierpią na tem? A pan, gdy dostaniesz uderzenie pięścią w piersi, czy całe twoje ciało nie dozna wstrząśnienia?
– Więc to to opiewał ów tajemniczy paragraf dokumentu? – wołał Dean Toodrink. – To były zmiany geograficzne i meteorologiczne na powierzchni kuli ziemskiej, które przewidywał?
– Tak właśnie! – mówił Eryk Baldenak. – A czego najpierwej obawiać się można, to tego, aby zmiana osi nie wyrzuciła mórz z ich przyrodzonych basenów.
– A jeśli poziom oceanu zniży się na niektórych punktach – zauważył Jakób Jansen, – czy nie może nastąpić to, że niektórzy mieszkańcy znajdą się na takich wysokościach, iż wszelka komunikacya z ich bliźnimi stanie się zupełnie niemożliwą?…
– A być może jeszcze, że zostaną podniesieni do warstw tak rzadkiego powietrza, że nie będzie ono wystarczającem dla oddychania.
– Wyobraźcie sobie tylko Londyn na wysokości góry Mont-Blanc! – zawołał major Donellan.
Mówiąc to, gentelman ten rozstawił nogi szeroko, głowę odrzucił w tył i spąglądał ku zenitowi, jak gdyby stolica Wielkiej Brytanii była tam gdzieś w kierunku jego wzroku, pośród chmur zatopiona.
W istocie, wszystko to było wielce groźnem dla świata i jego mieszkańców, a tem więcej niepokojącem, że już przewidywano możliwe skutki zmiany osi ziemskiej.
Szło tu, ani mniej ani więcej, tylko o zmianę dwudziestu trzech stopni, która miała sprowadzić ruszenie z miejsca mórz wskutek spłaszczenia ziemi przy dawnych biegunach. Czy ziemia zagrożoną była przewrotami, podobnemi do tych, które niedawno zauważono na powierzchni planety Marsa? Tam bowiem całe lądy, między innemi Libya Schiaparelli’ego, zostały zalane, – czego dowodzi cień ciemno-niebieski, który zastąpił kolor różowawy. Tam znikło jezioro Moeris. Tam sześćset tysięcy kilometrów kwadratowych zostało zmodyfikowanych na północy, podczas gdy na południu oceany opuściły obszerne, przedtem zajmowane okolice. A jeśli znalazły się litościwe istoty, które zaniepokoiły się losem „zatopionych na Marsie” i proponowały zrobienie składki na korzyść tych nieszczęśliwych, cóżby to było, gdyby przyszło troszczyć się o zalanych na ziemi?
Niebawem dały się słyszeć protestacye – ze wszystkich stron nadesłano ostrzeżenia rządowi Stanów Zjednoczonych. Wziąwszy dobrze wszystko na uwagę, lepiej było nie próbować doświadczenia, jak narażać się na katastrofy, które ono niechybnie sprowadzić musiało. Stwórca nie mógł był się omylić w swem dziele. Cóż za potrzeba była podnosić na nie zuchwałą rękę?
Otóż nie wiem, czy zechce kto uwierzyć temu, co powiem? Znalazły się umysły dość lekkie, by żartować z rzeczy tak poważnych!
„Patrzajcie na tych yankesów! – mówili. – Natknąć ziemię na inną oś! To mi pomysł dopiero! Gdyby jeszcze oś ta skutkiem ciągłego kręcenia przez miliony lat zużyła się od nieustannego tarcia, może byłoby właściwem zmienić ją, tak jak się zmienia oś bloku lub koła u wozu! Ale przecież oś ziemska jest w równie dobrym stanie teraz, jak była w pierwszych dniach stworzenia!”
I co tu na to powiedzieć?
Wśród tych wszystkich zażaleń Alcyd Pierdeux starał się odgadnąć, jakiej natury i w jakim kierunku ma nastąpić wstrząśnienie, obmyślane przez J. T. Mastona, jak również w jakim punkcie kuli ziemskiej odbędzie się ono. Skoro stanie się panem tej tajemnicy, potrafi rozpoznać, jakie części ziemskiej sferoidy mają być najwięcej zagrożone.
Jak to wspomnieliśmy już wyżej, obawy Starego Lądu nie mogły być podzielane przez Nowy – a przynajmniej w części objętej nazwą Ameryki północnej, która wyłącznie prawie należy do Związku Amerykańskiego. W istocie, czyż można było przypuszczać, że prezes Barbicane, kapitan Nicholl i J. T. Maston, rodowici amerykanie, nie pomyślą o zabezpieczeniu Stanów Zjednoczonych od zalewów i upustów, które miała sprowadzić zmiana osi w rozmaitych punktach Europy, Azyi, Afryki i Oceanii? Albo się jest yankesem, albo nie jest się nim, – a przecież oni byli takowego typami, i to pierwszorzędnemi; były to nawet typy rzadkie, „ukute z jednego metalu”, jak to powiadano o prezesie Barbicane w tym czasie, gdy rozwijał swój projekt podróży na księżyc.
Oczywiście, część Nowego Lądu, leżąca pomiędzy ziemiami północnemi i odnogą Meksykańską, nie potrzebowała się obawiać tego wyczekiwanego wstrząśnienia. Możliwem było nawet, że Ameryka zyska na tem znaczne powiększenie swego terytoryum. W istocie, czyż nie należało przypuszczać, że na basenach, opróżnionych przez dwa oceany, zalewające je obecnie, powstaną prowincye, które ona zagarnie pod zwoje swego gwiaździstego sztandaru?
„Tak, bezwątpienia! Wszelakoż – powtarzyły umysły lękliwe, te, które zwykle widzą tylko złą stronę rzeczy, – czy można być czego pewnym na tym padole łez? A jeśli J. T. Maston pomylił się w swych wyrachowaniach? A jeśli prezes Barbicane zrobił choć najlżejszą niedokładność w zastosowaniu praktycznem tych wyrachowań? Do kaduka, to może się przytrafić najbieglejszemu artylerzyście! Nieraz przecie i oni chybią celu, i strzelą, jak to mówią, „kulą w płot”.
Łatwo się można domyśleć, że te niepokoje były starannie podtrzymywane przez delegatów mocarstw europejskich. Sekretarz Dean Toodrink podał masę artykułów tej treści, i to najgwałtowniejszych, do dziennika „Standard”, Jan Harald do szwedzkiego „Aftenbladet”, zaś pułkownik Borys Karkow do ruskiej bardzo poczytnej gazety „Nowoje Wremia”. Nawet w Ameryce zdania były podzielone. Jeśli republikanie, którzy są liberalnymi, pozostali stronnikami prezesa Barbicane, – demokraci, którzy są konserwatywni, ogłosili się przeciw niemu. Pewna część prasy amerykańskiej, mianowicie dziennik Bostonu, „Trybuna”, wychodzący w New-Yorku, i inne, dołączyły się do prasy europejskiej. Wiadomo, że w Stanach Zjednoczonych od uorganizowania Associated Press (Stowarzyszonej Prasy) i United Press (Zjednoczonej Prasy) gazeta stała się potężną agenturą informacyj, skoro cena wiadomości miejscowych i zagranicznych rocznie przewyższa o wiele cyfrę dwudziestu milionów dolarów.
Napróżno inne pisma, również dość rozpowszechnione, chciały ujmować się za interesami Stowarzyszenia North Polar Practical Association. Napróżno mrs. Evangelina Scorbitt płaciła po dziesięć dolarów od wiersza artykułów poważnych, fantazyjnych lub sarkastycznych, w których drwiono z obaw i niebezpieczeństw jakoby urojonych. Napróżno ta gorącego temperamentu wdowa usiłowała dowieść i przekonać, że nie było niedorzeczniejszej i bardziej bezpodstawowej hypotezy nad tę, żeby J. T. Maston był zdolny do popełnienia najlżejszej w rachunku pomyłki! Nic nie pomogło. Ameryka, opanowana panicznym strachem, przyłączyła się prawie jednomyślnie do chóru, zawodzonego przez całą Europę.
Zresztą, ani prezes Barbicane, ani sekretarz Klubu Strzeleckiego, ani nawet członkowie Rady administracyjnej nie zadawali sobie trudu odpowiadania. Pozwalali ludziom rozprawiać, ile im się podobało, i ani na jotę nie zmienili swych zwykłych zajęć. Zdawało się nawet, że nie są wcale zajęci ogromnemi przygotowaniami, niezbędnemi dla tego olbrzymiego czynu. Czy obchodził ich choć trochę zwrot opinii publicznej, niezadowolenie ogólne, które uwydatniało się bardzo stanowczo przeciw projektowi, przyjętemu zrazu z takim zapałem? Nie znać było tego wcale a wcale.
Wkrótce, pomimo poświęcenia mrs. Evangeliny Scorbitt, pomimo znacznych sum, które oddała na cel obrony ich osobistości, prezes Barbicane, kapitan Nicholl i J. T. Maston zaczęli być uważani za istoty niebezpieczne dla spokoju i całości Obu Światów. Rząd związkowy został oficyalnie wezwany przez mocarstwa europejskie do zwrócenia uwagi na tę sprawę i wybadania jej promotorów. Ci ostatni powinni byli wyznać otwarcie, jakiemi mianowicie środkami myślą operować, co umyślili przedsięwziąć, by starą oś ziemską zastąpić nową. Informacye takie powziąwszy, byłoby łatwem wywnioskować, jakie będą skutki, zapatrując się naturalnie na rzeczy z punktu ogólnego bezpieczeństwa; łatwem byłoby wskazać, które części kuli ziemskiej będą bezpośrednio zagrożone; jednem słowem dowiedzieć się wszystkiego, czego niepokój publiczny nie wiedział, a co przezorność wiedzieć chciała.
Rząd waszyngtoński nie dał się długo prosić. Wrażenie, które opanowało Stany północne, środkowe i południowe Rzeczypospolitej, nie dozwalało na najlżejszą zwłokę. Komisya śledcza, złożona z mechaników, inżynierów, matematyków, hydrografów, w liczbie pięćdziesięciu, pod prezydenturą znakomitego Johna H. Prestice, została wyznaczona dekretem z dnia 19-go lutego; miała ona pełną plenipotencyę do zbadania środków, mających być użytemi, a w potrzebie wzbronienia ich.
Najprzód tedy prezes Barbicane otrzymał wezwanie do stawienia się przed tą komisyą.
Pomimo wezwania, nie stawił się.
Agenci udali się do prywatnego mieszkania prezesa, pod numer 95 na Cleveland-Street w Baltimore.
Nie znaleziono go już tam.
Gdzież więc był?…
Nie wiedziano.
Kiedy wyjechał?
Pięć tygodni temu, to jest 11 stycznia, opuścił on stolicę Marylandu i sam Maryland w towarzystwie kapitana Nicholl.
W którą stronę udali się obaj?…
Nikt nie umiał tego wyjaśnić.
Widocznie dwaj członkowie Klubu Strzeleckiego udali się w podróż do tajemniczej krainy, gdzie mieli kierować robotami.
Ale gdzie leżała owa kraina?…
Łatwo pojąć, jak na tej wiadomości zależało wszystkim; wszak należało zniweczyć w zarodku plan tych złowrogich inżynierów, i to nie zwlekając ani minuty, – bo kto wie, może wkrótce byłoby już zapóźno.
Tak więc wyjazd tajemniczy prezesa Barbicane i kapitana Nicholl sprawił publiczności zawód nielada. Gniewne jej usposobienie przeciw North Polar Practical Association objawiło się z równą gwałtownością, jak przypływ morza podczas przesilenia dnia z nocą.
Na szczęście był w Baltimore ktoś, co nie mógł nie wiedzieć, dokąd się udali prezes Barbicane i jego towarzysz. Ten ktoś był w możności odpowiedzieć stanowczo na ten olbrzymi znak zapytania, który wznosił się nad powierzchnią globu.
Tym ktosiem był J. T. Maston.
J. T. Maston został zawezwany przez komisyę śledczą na żądanie Johna H. Prestice’a.
J. T. Maston nie zjawił się wcale.
Czyżby i on również opuścił Baltimore? Czyżby i on puścił się w drogę, by się połączyć z swymi wspólnikami, celem doprowadzenia do skutku tego dzieła, którego następstw świat cały wyczekiwał z łatwem do pojęcia przerażeniem?
Nie! J. T. Maston zamieszkiwał zawsze Balistic-Cottage, pod numerem 109 na Franklin-Street, pracując bez wytchnienia, zabawiając się nowemi obliczeniami, przerywając swe zajęcia tylko wtedy, gdy był zmuszony przepędzić jaki wieczór na salonach mrs. Evangeliny Scorbitt w jej wspaniałym hotelu na New-Park.
Prezes komisyi śledczej wysłał doń agenta z rozkazem sprowadzenia go bez zwłoki.
Agent przybył do mieszkania, zapukał do drzwi, wszedł do przysionka – i został nieszczególnie przyjęty przez murzyna Fire-Fire, a gorzej jeszcze przez pana domu.
J. T. Maston uznał wszakże potrzebę stawienia się na wezwanie; ale znalazłszy się wobec członków komisyi śledczej, nie ukrywał wcale niezadowolenia z powodu natrętnego przerwania jego zajęć ulubionych.
Pierwsze zadane mu zapytanie było następującej treści:
Czy sekretarz Klubu Strzeleckiego jest powiadomiony o obecnem miejscu pobytu prezesa Barbicane i kapitana Nicholl?
– Tajemnicę tę posiadam – odpowiedział J. T. Maston głosem stanowczym, – ale nie czuję się upoważnionym do wyjawienia jej.
Drugie pytanie było takie:
Czy dwaj koledzy Mastona zajmowali się obecnie przygotowaniami, potrzebnemi do zamierzonej operacyi zmiany osi ziemskiej?
– To, o co mię panowie zapytujecie – odrzekł J. T. Maston, – stanowi część tajemnicy, którą zachować jest moim obowiązkiem, zatem odpowiedzi dać nie mogę.
Zapytano go jeszcze: czy zechce pracę swoję przedstawić komisyi śledczej, która osądzi, czy może zezwolić na spełnienie zamiarów Stowarzyszenia?
– Co za żądanie! Rzecz naturalna, że tego uczynić nie mogę!… Prędzej zniszczyłbym moje dzieło!… Wszak to jest mojem prawem, jako wolnego obywatela wolnej Ameryki, zachować w tajemnicy rezultat mojej pracy!
– Ale, jeśli pan jesteś w swojem prawie, panie Maston – rzekł prezes John H. Prestice głosem poważnym, jak gdyby przemawiał w imieniu całego świata, – to może niemniej jest twoim obowiązkiem mówić wobec ogólnego wzburzenia, by położyć kres gorączkowej trwodze ludów całej ziemi.
J. T. Maston nie sądził, aby to było jego obowiązkiem. On jeden tylko obowiązek widział przed sobą, a tym było: zachować milczenie. Więc będzie milczał.
Nie poskutkowały nalegania, prośby i groźby – członkowie komisyi śledczej nie potrafili wydobyć ani jednego wyjaśniającego słówka z człowieka o żelaznym haczyku. Nigdy, przenigdy nie śniło się nikomu, aby tak zawzięty upór mógł się zagnieździć pod czaszką z gutaperki.
J. T. Maston tedy odszedł tak, jak przyszedł; a chyba nie potrzebujemy mówić czytelnikowi, z jakim zapałem winszowała mu bohaterskiego znalezienia się mrs. Evangelina Scorbitt.
Skoro wieść o rezultacie stawienia się J. T. Mastona przed komisyą śledczą rozeszła się pomiędzy publicznością, oburzenie tej ostatniej przybrało formy rzeczywiście zatrważające dla bezpieczeństwa i całości dymisyonowanego artylerzysty. Taki nacisk wywierano na wyższych przedstawicieli rządu związkowego, tak gwałtowną była interwencya delegatów europejskich i opinii publicznej, że minister stanu John S. Wright był zmuszony żądać od swych kolegów upoważnienia do działania manu militari.
Pewnego zatem wieczora, w dniu 13 marca, J. T. Maston siedział w swym gabinecie w Balistic-Cottage, pogrążony w swych wyliczeniach, gdy raptem dzwonek u telefonu zadźwięczał gorączkowo.
„Allo!… Allo!…” – przemówił aparat, targany drżeniem, cechującem jakiś nadzwyczajny niepokój.
– Kto tam? – spytał J. T. Maston.
– Mistress Scorbitt.
– Czego żąda mistress Scorbitt?
– Ostrzedz, byś się pan miał na baczności!… Zawiadomiono mnie, że dziś wieczorem jeszcze…
Jeszcze te słowa nie doszły uszu Mastona, gdy podwoje Balistic-Cottage zostały gwałtem z zawiasów wysadzone.
W przysionku, prowadzącym do pracowni Mastona, zrobił się zamęt niewypowiedziany. Głos jeden klął i łajał. Inne starały się zmusić go do milczenia. W końcu posłyszano łoskot upadającego ciała.
Murzyn Fire-Fire zlatywał ze schodów, stoczywszy bohaterską ale bezskuteczną walkę z napastnikami swego pana.
Za chwilę drzwi pracowni zostały roztrzaskane, a na progu stanął urzędnik policyjny z eskortą agentów.
Urzędnik policyi miał rozkaz zarządzić rewizyę w mieszkaniu J. T. Mastona, zabrać jego papiery i przyaresztować samego właściciela.
Nieustraszony sekretarz Klubu Strzeleckiego uchwycił rewolwer i zagroził napastnikom sześciu wystrzałami.
W mgnieniu oka, dzięki przewyższającej liczbie, został rozbrojony, a papiery, okrywające stół, zrabowane.
Wtem raptownym ruchem J. T. Maston wyrwał się z rąk oprawców i potrafił schwycić kajecik, który prawdopodobnie zawierał ogół jego obliczeń.
Agenci rzucili się ku niemu, by mu go wyrwać wraz z życiem…
Lecz J. T. Maston otworzył go z szybkością błyskawicy, zdarł ostatnią kartkę i połknął ją, jak zwyczajną pigułkę.
– A teraz weźcie ją! – zawołał tonem Leonidasa przy Termopilach.
W godzinę potem J. T. Maston został zamknięty w więzieniu w Baltimore.
Było to, co mogło mu się trafić najpomyślniejszego, gdyż ludność byłaby na jego osobie dopuściła się gwałtów, którym policya nie byłaby w możności przeszkodzić.
Co się znajduje w owym kajeciku J. T. Mastona i co się tam już nie znajduje.
ajecik, pochwycony przez policyę Baltimore, składał się z jakich może trzydziestu kartek, zapisanych formułami, równaniami algebraicznemi i nakoniec liczbami, stanowiącemi ogół obliczeń J. T. Mastona. Było to dzieło wyższej mechaniki, które ocenionem mogło być tylko przez matematyków. Znajdowało się tam nawet równanie, figurujące w problemacie podróży z ziemi na księżyc; były tam także różne określenia, tyczące się przyciągania księżycowego.
Jednem słowem ogół pospolity śmiertelników nic zgoła nie zrozumiałby w tem wypracowaniu. To też uznano za stosowne powiadomić go o danych i rezultatach, któremi świat cały zajmował się tak wielce od niejakiego czasu.
Skoro tylko uczeni, należący do komisyi śledczej, odczytali formuły znakomitego rachmistrza, natychmiast podali je do wiadomości ogółu za pośrednictwem dzienników… Wszystkie dzienniki, bez względu na to, do jakich należały stronnictw, rozgłosiły je w swych szpaltach gwoli ciekawości wszystkich ludów.
Co zaś do samej pracy J. T. Mastona, żadna wątpliwość nie była możliwą. Problemat, określony z ścisłą dokładnością i w połowie rozwiązany, jak powiadano, był arcydziełem w swoim rodzaju. Obliczenia były prowadzone z taką dokładnością, że komisya śledcza ani na minutę nie myślała wątpić o ich nieomylności i nieuniknionych rezultatach. Jeśli zamierzona operacya zostanie do końca doprowadzona, oś ziemska niechybnie się zmodyfikuje, a przewidziane katastrofy spełnią się w całej rozciągłości.
Nota, zredagowana staraniem komisyi śledczej w Baltimore, dla zakomunikowania jej dziennikom, przeglądom i wszelakim pismom peryodycznym obu półkul:
„Skutek usiłowań Rady administracyjnej North Polar Practical Association, którego celem jest zastąpienie starej osi obrotowej nową, ma być otrzymany zapomocą odskoku machiny, ustawionej w pewnym oznaczonym punkcie ziemi. Jeśli kanał tej machiny jest nierozerwalnie spojony z ziemią, ruch jej wsteczny udzieli się całej masie naszej planety.
„Machina, uznana za odpowiednią przez inżynierów Stowarzyszenia, jest niczem innem jak armatą potwornych rozmiarów, której wystrzał byłby zupełnie bez konsekwencyj, gdyby strzelano w kierunku poziomym. By spotęgować wstrząśnienie do maximum, trzeba celować prostopadle ku północy lub południowi – i właśnie ten ostatni kierunek został obrany przez Barbicane and Co. W tych warunkach odskok nada ziemi pchnięcie ku północy, pchnięcie to będzie się równać umiejętnemu pchnięciu kuli bilardowej”
To, cośmy tu nadmienili, przeczuwał, a raczej odgadywał przenikliwy Alcyd Pierdeux.
„W chwili puszczenia strzału środek ziemi ruszy się z miejsca, idąc w kierunku równoległym kierunkowi wstrząśnienia, co zmieni linię orbity, a zatem i trwanie roku; zmiana ta wszakże uskuteczni się w sposób prawie niedostrzegalny. Jednocześnie ziemia pocznie się obracać wkoło osi, położonej w planie równika, i krążenie to dopełniałoby się odtąd niezmiennie około nowej osi, gdyby ruch dobowy nie istniał przed owym wstrząśnieniem.
„Otóż ruch ten istnieje wkoło linij biegunowych, i łącząc się z krążeniem dodatkowem, stworzonem przez odskok, stwarza nową oś, której biegun oddala się od dawnego bieguna o ilość x. Prócz tego, jeśli wystrzał ma miejsce w chwili, gdy jedna z przecinających się linij równika i ekliptyki znajduje się w nadirze, i jeśli odskok jest dość silny, by ruszyć z miejsca biegun o 23°28’, nowa oś ziemska stanie prostopadle do planu przebieganej przez nią drogi, tak jak to ma miejsce mniej więcej na planecie Jowiszu.
„Wiadome są skutki owego prostopadłego położenia osi, jeśli czytelnicy pamiętają słowa prezesa Barbicane, wymówione na posiedzeniu z dnia 22 grudnia.
„Wszakże, biorąc na uwagę objętość ziemi i ilość ruchu, wykonywanego przez nią, czy można wyobrazić sobie działo takiej wielkości, by jego odskok zdolny był wytworzyć modyfikacyę w położeniu obecnego bieguna, modyfikacyę wartości 23°28’?
„Tak jest, jeśli działo lub działa, użyte na ten cel, będą zbudowane w rozmiarach, wymaganych przez prawa mechaniki, albo jeśli w razie, gdyby działa nie były dostatecznej wielkości, wynalazcy posiadają materyę wybuchową o tyle potężną, by nadała pociskowi szybkość, konieczną do poruszenia ziemi z miejsca.
„Otóż, biorąc za podstawę działo o dwudziestu siedmiu centymetrach marynarki francuzkiej, które wyrzuca pocisk o stu ośmdziesięciu kilogramach z szybkością pięciuset metrów na sekundę, dając kanałowi tego działa rozmiar o sto razy zwiększony, a w całej objętości o milion razy, działo to wyrzuciłoby pocisk o stu ośmdziesięciu tysiącach tonn. Jeśliby, prócz tego, proch miał szybkość, wystarczającą, by nadać pociskowi chyżość pięć tysięcy sześćset razy większą od chyżości zwykłego prochu armatniego, rezultat pożądany byłby otrzymany. W istocie, z szybkością dwóch tysięcy ośmiuset kilometrów na sekundę można się było nie obawiać, by pęd pocisku, spotkawszy się na nowo z ziemią, powrócił rzeczy do pierwotnego stanu. Przy takiej szybkości możnaby było w ciągu sekundy odbyć podróż z Paryża do Petersburga.
„Otóż, na nieszczęście dla spokoju i bezpieczeństwa ziemi całej – wyda się nadzwyczajnością czytelnikom naszym – J. T. Maston i jego koledzy posiadają materyę wybuchową potęgi niezrównanej, o której proch, użyty do wysłania pocisku Kolumbiady do księżyca, nie da nawet słabego wyobrażenia. Kapitan Nicholl wynalazł go. Jakie są substancye, wchodzące w jego skład, znajdujemy tego zaledwie jakieś ślady w kajecie J. T. Mastona; ogranicza się on na określeniu tego cennego materyału palnego nazwą meli-melonitu.
„Wiemy tylko tyle, że wytwarza się on przez oddziaływanie pewnych substancyj organicznych i kwasu azotowego. Proch, z tych substancyj wytworzony, powstaje tak, jak bawełna strzelnicza, z kombinacyj, a nie ze zwyczajnego zmieszania pierwiastków palnych i podtrzymujących palenie.
„Jednem słowem, czemby nie był ten materyał palny, skoro posiada potęgę, wystarczającą, by wyrzucić pocisk, ważący sto ośmdziesiąt tysięcy tonn, poza sferę przyciągania ziemi, jest widocznem, że odskok, jaki on nada działu, wywoła następujące skutki: zmianę osi, przeniesienie bieguna o 23°28’, prostopadłość nowej osi ponad planem ekliptyki. Ztąd wynikną katastrofy, tak strasznie zagrażające mieszkańcom ziemi.
„Wszelakoż jedna jedyna szansa pozostaje ludzkości, szansa, która daje jej możność uniknienia następstw operacyi, która ma sprowadzić takie zmiany w warunkach geograficznych i klimatycznych kuli ziemskiej.
„Czyż jest możliwem sporządzić działo takich rozmiarów, żeby było o milion razy większe od zwykłego działa o dwudziestu siedmiu centymetrach? Pomimo niesłychanych postępów przemysłu metalurgicznego, który buduje mosty na rzekach Tay i Forth, wiadukty Garabit i wieże Eiffel, czy można przypuścić, by inżynierowie mogli wytworzyć tak olbrzymią machinę, nie mówiąc już o pocisku o stu ośmdziesięciu tysiącach tonn, który ma być rzucony w przestrzeń?
„O tem wolno wątpić. W tem oczywiście jest jedna z przyczyn, dla których usiłowania Barbicane and Co. spełzną prawdopodobnie na niczem. Wszakże pozostaje tu wolne pole do domysłów i przypuszczeń bardzo niepokojących, gdyż, podług wszelkiego prawdopodobieństwa, nowe Stowarzyszenie zabrało się już do dzieła.
„Podaje się do wiadomości, że wyżej wymienieni Barbicane i Nicholl opuścili Baltimore i Amerykę. Wyjechali przeszło dwa miesiące temu. Dokąd się udali?… Niezawodnie do owego nieznanego punktu kuli ziemskiej, gdzie wszystko już być musi przygotowane do tej złowrogiej operacyi.
„Gdzie się to miejsce znajduje? Jest to dla wszystkich tajemnicą, a skutkiem tego niepodobnem jest ścigać tych zuchwałych „złoczyńców” (sic), którym się zachciewa wywracać świat do góry nogami, pod pozorem wyzyskiwania na swą korzyść jakichś kopalń urojonych.
„Owo miejsce było widocznie oznaczone w kajecie J. T. Mastona, na ostatniej jego karcie, która streszczała jego prace; to jest rzeczą niezawodną. Ale ta kartka została poszarpaną zębami wspólnika Impeya Barbicane, a wspólnik ten, osadzony obecnie w więzieniu w Baltimore, odmawia stanowczo jakiegokolwiek wyjaśnienia.
„Takiem więc jest obecne położenie. Jeśli prezes Barbicane zdoła sfabrykować swe potworne działo i pocisk, jeśli operacya przez niego zamierzona dopełni się w warunkach wyżej wymienionych, stara oś zostanie zmienioną i za sześć miesięcy ziemia ulegnie następstwom tego „zbrodniczego zamachu” (sic).
„W tym celu został obrany dzień, w którym wystrzał ma zdziałać zupełny i niechybny skutek; wstrząśnienie, wywarte w tym dniu na ziemską elipsoidę, będzie podniesione do maximum mocy.
„Będzie ono miało miejsce w dniu 22 września, we dwanaście godzin po przejściu słońca przez południk miejsca x.
„Dalsze szczegóły są znane: 1) że strzał będzie dany przez armatę milion razy większą od armaty dwudziestu siedmiu; 2) że ta armata będzie nabitą pociskiem o stu ośmdziesięciu tysiącach tonn; 3) że ten pocisk będzie miał szybkość początkową dwóch tysięcy ośmiuset kilometrów; 4) że strzał będzie dany w dniu 22 września, we dwanaście godzin po przejściu słońca przez południk danej miejscowości. Czy z tych wszystkich szczegółów można wywnioskować, gdzie znajduje się owo miejsce x, w którem ma się odbyć operacya?
– „Oczywiście nie! – odpowiedzieli członkowie komisyi śledczej.
„Istotnie, nic nie upoważnia do robienia wniosków, gdzie się znajduje ów punkt x, bowiem w pracy J. T. Mastona niema najmniejszej wzmianki o miejscu kuli ziemskiej, przez które ma nowa oś przechodzić, a mówiąc innemi słowami, w jakim punkcie będą położone nowe bieguny ziemi. O 23°28’ od starego bieguna – niech i tak będzie! Ale na jakim południku, tego już stanowczo określić niepodobna.
„A zatem niemożliwem jest odgadnąć, które kraje będą podwyższone, a które zniżone skutkiem zmiany poziomów oceanów, – które z lądów zamienią się w morza, a które morza na lądy.
„A jednakże ta zmiana poziomu będzie bardzo znaczną podług obliczeń J. T. Mastona: Z chwilą wstrząśnienia powierzchnia morza przybierze kształt bryły kulistej, kręcącej się około nowej osi biegunowej, a poziom warstw płynnych zmieni się prawie na wszystkich punktach globu.
„W istocie, przecięcie się linij poziomu morza dawnego i nowego – dwie powierzchnie, których osie się spotykają – składać się będzie z dwóch linij krzywych, których oba plany będą przechodzić przez jednę prostopadłą w stosunku do planu dwóch osi biegunowych, a odnośnie przez dwie podzielone linie kąta dwóch osi biegunowych.
„Z tego wszystkiego wynika, że zmiana poziomu morza może dojść do 8,415 metrów różnicy z dawnym poziomem i że w niektórych punktach globu terytorya będą o tę ilość zniżone lub podwyższone. Ilość ta zmniejszać się będzie stopniowo aż do linij demarkacyjnych, dzielących glob na cztery segmenty, na granicy których poziom nie ulegnie żadnej zmianie.
„Należy wziąć pod uwagę, że stary biegun będzie również zatopiony pod 3,000 metrów wody, z powodu, że się znajduje w mniejszej odległości od środka ziemi wskutek spłaszczenia sferoidy. Zatem kraje, nabyte przez North Polar Practical Association, powinnyby były być zatopione, a tem samem niemożliwe do wyzyskania. Wypadek ten został przewidziany przez Barbicane and Co. – i obserwacye geograficzne, wyprowadzone z ostatnich odkryć, pozwalają twierdzić, że istnieje na biegunie północnym płaszczyzna, ciągnąca się na wyniosłości 3,000 metrów.
„Co zaś do punktów globu, w których poziom zmieni się o 8,415 metrów, to jest co do terytoryów, które ulegną niszczącym tego następstwom, nie trzeba nawet ważyć się określać ich. Najbystrzejsi inżynierowie nie zdobędą się na to. W tem równaniu jest niewiadoma, której żadna formuła nie wydobędzie. Jest to właśnie owo położenie punktu x, gdzie strzał będzie miał miejsce, a w ślad za tem wstrząśnienie… Otóż to x jest tajemnicą inicyatorów tego nieszczęsnego przedsiębiorstwa.
„Z tego wszystkiego wynika, że mieszkańcy ziemi, mieszkający pod jakimbądź stopniem szerokości, winni dla własnego interesu starać się odkryć tę tajemnicę, gdyż są wszyscy bez wyjątku zagrożeni knowaniami Barbicane and Co.
„Niniejszym zawiadamia się mieszkańców Europy, Afryki, Azyi, Ameryki, Australii i Oceanii, że w interesie własnego bezpieczeństwa winni śledzić wszelkie prace, mające związek z balistyką, jak np. lanie armat, fabrykowanie prochu i pocisków, któreby były prowadzone w ich okolicach i za ich wiedzą; że powinni również zwracać baczność na obecność jakichkolwiek cudzoziemców, których zjawienie się mogłoby być podejrzanem; i nakoniec, że obowiązani są zawiadomić o tem niezwłocznie członków komisyi śledczej w Baltimore, Maryland, U.-S.-A.
„Oby sprawiły nieba, iżby wieść pożądana nadeszła przed 22 września roku bieżącgo, dniem, który grozi zakłóceniem porządku, ustanowionego w ziemskim systemie.”
Rozdział XII
W którym J. T. Maston zachowuje bohaterskie milczenie.
ak tedy, po armacie, rzucającej pocisk na księżyc, ma nastąpić armata, zmieniająca oś ziemską! Nic, tylko armaty! jedne i te same armaty! Ależ chyba tylko to jedno mieści się w mózgach tych artylerzystów z Klubu Strzeleckiego. Czy ich opanowała mania kanonierska, i to w najwyższym stopniu? Czy z armaty chce im się zrobić ultima ratio tego padołu? Czyż ta brutalna machina jest wszechwładczynią świata? Czyż tak, jak prawo kanoniczne rządzi teologią, tak prawo kanonierskie ma być najwyższym kierownikiem praw przemysłowych i kosmologicznych?
Tak jest! musimy przyznać, że armata była narzędziem, które wszechwładnie opanowało umysł prezesa Barbicane i jego kolegów. Tak jest, nikt bezkarnie nie może poświęcić całego życia balistyce. Po odbyciu próby z Kolumbiadą na półwyspie Florydy, nic dziwnego, że zaświtała im w głowie armata potworna miejscowości… x. Czy nie zdaje się nam, że słyszymy ich donośne głosy, komenderujące:
– Celuj prosto w księżyc!… Ognia z armaty numer pierwszy!
– Zmieniaj oś ziemi… Ognia z armaty numer drugi!
Oczekując z trwogą tej komendy, cały świat miał ochotę zakrzyknąć:
– Do Charenton, szaleńcy!… Ognia z armaty numer trzeci!…
W istocie, zamierzona przez nich operacya usprawiedliwiała tytuł tego dzieła.
Bądź-co-bądź, ogłoszenie noty, zredagowanej przez komisyę śledczą, sprawiło wrażenie, które opisać pióro jest niezdolne. Przyznać trzeba, że to, co ona zawierała, nie było wcale uspokajającem. Z obliczeń J. T. Mastona wynikało, że problemat najwyższej mechaniki został rozwiązany we wszystkich swych danych.
Operacya, na którą się ważyli prezes Barbicane i kapitan Nicholl – było to zbyt widocznem – miała niechybnie sprowadzić najopłakańsze zmiany w ruchu obrotu dziennego. Nowa oś miała zastąpić starą… A wiadomem już było, jakie następstwa musiały wyniknąć z tej zamiany.
Tak więc owo znakomite dzieło Barbicana i jego wspólników zostało ostatecznie osądzone, przeklęte, podane na publiczną ohydę. Tak na Starym, jak na Nowym Lądzie, członkowie rady administracyjnej North Polar Practical Association mieli od tej chwili tylko przeciwników i wrogów zajadłych. Stronnicy, których posiadali pomiędzy wartogłowami Stanów Zjednoczonych, byli bardzo nieliczni.
Prawdę powiedziawszy, z punktu widzenia bezpieczeństwa osobistego, prezes Barbicane i kapitan Nicholl mądrze zrobili, opuszczając Baltimore i Amerykę. Gdyby nie to, niechybnie wybiłaby dla nich ostatnia godzina. Trudno bezkarnie grozić tysiąc czterystu milionom ludzi, burzyć i wywracać do szczętu ich nawyknienia, zaprowadzając jakieś cudackie zmiany w warunkach mieszkalności ziemi, trwożyć i zagrażać ich życiu sprowadzeniem klęski powszechnej i niepowetowanej.
Teraz zaciekawiało to wszystkich, jakim sposobem dwaj członkowie Klubu Strzeleckiego potrafili tak zniknąć bez śladu? Jakim sposobem rzeczy i osoby, niezbędne do tej operacyi, mogły zostać wyprawionemi, nie zwróciwszy niczyjej uwagi? Setki wagonów – gdyby przewóz odbywał się koleją, setki okrętów – gdyby obrano drogę morzem, nie starczyłyby na przewiezienie ładunków kruszcu, węgla i meli-melonitu. Zrozumieć zgoła nie można było, jakim sposobem wyjazd ten mógł się odbyć incognito. Tak jednak było niezaprzeczenie. Po ścisłem śledztwie dowiedziano się, że ani jedna fabryka metalurgiczna, ani jedna fabryka wyrobów chemicznych obu Lądów nie dostała żadnego obstalunku. Było to niepojęte, a jednak prawdziwe! Wszystkie te zagadki przyszłość miała wytłumaczyć… Przyszłość – ale czy miał jej kto doczekać?
Wszakże, jeśli prezes Barbicane i kapitan Nicholl, ulotniwszy się tajemniczo, czuli się zupełnie bezpiecznymi, zato ich wspólnik, J. T. Maston, siedząc, jak należy, pod kluczem, powinien był wszystkiego się obawiać od zajadłości publicznej. I cóż wy na to? Ani mu to w głowie było! O, jakże godnym zachwytu był ten rachmistrz w swym uporze! Tak, był on ukuty z żelaza, tak jak część jego ręki od łokcia do pięści. Stałości jego nic zmienić nie zdoła.
Z głębi komórki, którą zajmował w więzieniu w Baltimore, sekretarz Klubu Strzeleckiego zatapiał się w kontemplacyi wewnętrznej, śledził oczyma duszy swych towarzyszy, z którymi, niestety, nie mógł być razem. Wywoływał w wyobraźni postać prezesa Barbicane i kapitana Nicholl, widział ich robiących przygotowania do olbrzymiego dzieła w tym nieznanym zakątku kuli ziemskiej, gdzie nikt ich pracy przeszkodzić nie zdoła. Widział ich fabrykujących ową ogromną machinę, kombinujących melo-melonit, wytapiających pocisk, który słońce zaliczy wkrótce do rzędu swych satelitów. Ta nowa planeta otrzyma czarowną nazwę Scorbitty, a będzie to dowodem szacunku i rycerskiego hołdu, należnego bogatej kapitalistce z ulicy New-Park. I J. T. Maston obrachowywał dnie, zbyt krótkie podług jego zdania, które go zbliżały do dnia, przeznaczonego na wystrzał.
Były to początki kwietnia. Za dwa miesiące i pół gwiazda dzienna, zatrzymawszy się w chwili przesilenia na Zwrotniku Raka, cofnie się aż do Zwrotnika Koziorożca. W trzy miesiące później przejdzie linię równikową na jesiennem porównaniu dnia z nocą. Z chwilą tą skończy się panowanie pór roku, które od milionów wieków tak jednostajnie i tak niemądrze następowały jedna po drugiej w ciągu każdego roku. To już ostatni raz w roku 189… ziemska sferoida ulegnie tej nierówności dni i nocy. Od tej chwili ta sama równa ilość godzin będzie przedzielać wschód od zachodu słońca, bez względu na to, czy to będzie ten lub inny horyzont kuli ziemskiej.
Doprawdy, to było dzieło wspaniałe, nadludzkie, boskie! J. T. Maston, lubując się niem, zapominał nawet o posiadłościach podbiegunowych i o eksploatacyi kopalń starego bieguna, widział tylko następstwa kosmograficzne tej przedziwnej operacyi. Główny cel nowego Stowarzyszenia malał, zacierał się wobec zmian, które miały przekształcić postać świata.
Ale, jak naprzekór, świat nie chciał zmienić postaci. Bo czyż ona nie była zawsze młodą i świeżą, taką, jaką mu dał Stwórca w pierwszych chwilach bytu!
Co zaś do J. T. Mastona, ten, samotny i bezbronny w głębi swej celi, stawiał opór naciskowi, który nań wywierano. Członkowie komisyi śledczej przychodzili do niego codzień, ale nic wymódz nie zdołali. Wtedy to John Prestice powziął myśl zużytkowania wpływu, który możeby się okazał skuteczniejszym, niż presya, przez nich wywierana. Mówimy tu o mrs. Evangelinie Scorbitt. Nie było tajemnicą dla nikogo, do jakiego poświęcenia zdolną była ta przezacna wdowa wtedy, gdy szło o jakąkolwiek, choćby najlżejszą odpowiedzialność J. T. Mastona, i jak tkliwem i bez granic było jej uczucie dla znakomitego matematyka.
Otóż więc, po długich naradach, członkowie komisyi śledczej umyślili upoważnić mrs. Evangelinę Scorbitt do odwiedzania więźnia tak często, jak jej się będzie podobało. Alboż ona narówni z innymi mieszkańcami kuli ziemskiej nie była zagrożoną odskokiem potwornego działa? Przecież jej wspaniały pałac na New-Park nie miał być ochroniony od ostatecznej katastrofy, tak samo jak nędzna chałupka robotnika lub wigwam indyanina z wielkich łąk. Przecież tak samo szło tu o jej życie, jak o życie ostatniego z samojedów lub z wyspiarzy Oceanu Spokojnego. To właśnie dał jej do zrozumienia prezes komisyi śledczej i prosił ją o użycie swego wpływu na umysł J. T. Mastona.
Jeśli ten zdecyduje się nakoniec przemówić, jeśli zechce powiedzieć, w jakiej miejscowości prezes Barbicane, kapitan Nicholl – i oczywiście liczna eskorta osób im towarzyszących – robią przygotowania, będzie jeszcze czas na to, by puścić się w pogoń za nimi, odszukać ich ślady, a tem samem położyć koniec niepokojom, popłochowi i trwodze całej ludzkości.
Tak więc mrs. Evangelina Scorbitt uzyskała wstęp do więzienia. Pragnieniem jej najgorętszem było ujrzeć J. T. Mastona, którego ręce policyantów wyrwały z dostatniego i wykwintnego otoczenia, jakie miał w swem mieszkaniu.
Wszelako źle znali energiczną Evangelinę ci, co ją sądzili niewolnicą słabostek ludzkich! I gdyby w dniu 9 kwietnia, w dniu pierwszych odwiedzin mrs. Scorbitt, jakie niedyskretne ucho znalazło się było u drzwi więziennej celi, oto coby to ucho z niepomiernem zdziwieniem usłyszało:
– Nakoniec widzę cię, drogi Mastonie!
– Aa, to pani, mrs. Scorbitt?
– Tak, to ja, po czterech, po długich czterech tygodniach rozłączenia…
– Tak, istotnie, po dwudziestu ośmiu dniach, pięciu godzinach i czterdziestu pięciu minutach – wyrzekł J. T. Maston, spojrzawszy na swój zegarek.
– Nakoniec jesteśmy znowu razem!…
– Ale jak się to stało, że cię wpuścili do mnie, droga mistress Scorbitt?
– Wpuścili mnie pod warunkiem, że użyję wpływu, jaki winnam mieć nad człowiekiem, który jest przedmiotem mego bezgranicznego przywiązania!
– Jakto?… Evangelino! – wykrzyknął J. T. Maston. – Ty zgodziłaś się dawać mi podobne rady!… Myślałaś, że zdradzę mych kolegów!…
– Ja? drogi Mastonie!… Czyż mnie tak źle oceniasz! Ja!… miałabym ci radzić, byś poświęcił honor osobistemu bezpieczeństwu!… Ja!… miałabym cię skłonić do postępku, któryby okrył wstydem życie, poświęcone szczytnym badaniom wyższej mechaniki!
– Tak to co innego, mistress Scorbitt. Odnajduję w tobie szlachetną akcyonaryuszkę naszego Stowarzyszenia. Nie!… jam nigdy nie wątpił o zacności twego serca!
– Dzięki ci, drogi Mastonie!
– Co do mnie – mówił dalej, – rozgłosić naszę pracę, objawić, w jakim punkcie kuli ziemskiej nastąpi nasz zdumiewający wystrzał, sprzedać, że tak powiem, tę tajemnicę, którą na szczęście zdołałem ukryć w najbardziej ukrytym zakątku mej istoty, pozwolić tym barbarzyńcom puścić się w pogoń za naszymi przyjaciółmi, przerwać prace, które mają być naszą nagrodą i chlubą!… Nigdy!… lepiej umrzeć!
– Wzniosły Mastonie! – wyrzekła mrs. Evangelina Scorbitt.
I doprawdy, te dwie istoty, tak ściśle jednym i tym samym zapałem połączone – i obie zarówno postrzelone – stworzone były na to, by się rozumieć.
– Nie! nigdy nie dowiedzą się nazwy kraju, który moje obliczenia wskazały im, a których sława przejdzie do nieśmiertelności – dodał J. T. Maston. – Niech mnie zabiją, jeśli są żądni mej krwi, ale mi nie wydrą mej tajemnicy!
– I mnie niech zabiją, niech umieram z tobą! – zawołała mrs. Evangelina Scorbitt. – Ja również milczeć potrafię…
– Na szczęście, Evangelino droga, oni nie wiedzą, że posiadasz tę tajemnicę!
– Więc sądzisz, najdroższy, że byłabym zdolną zdradzić ją dlatego, że jestem tylko kobietą! Zdradzić wspólników naszych i ciebie!… Nie, mój przyjacielu, po sto razy nie! Niech ci niegodziwcy zbuntują przeciw tobie ludność wsi i miast, niech świat cały wtargnie w bramy więzienia, by cię z niego wywlec, i wtedy się nie ulęknę, nie opuszczę cię i będziemy mieli tę ostatnią pociechę, że umrzemy razem…
Jeśli śmierć we dwoje może być pociechą, to czyż J. T. Maston mógł pragnąć słodszej nad śmierć w objęciach mrs. Evangeliny Scorbitt!
Na tem się kończyła rozmowa, ile tylko razy przezacna niewiasta przyszła odwiedzić więźnia.
A gdy ją członkowie komisyi śledczej pytali o skutek widzenia się, odpowiadała:
– Dotąd żaden! Być może, z czasem, nie tracę nadziei…
O, chytrości kobieca!
Z czasem, być może – mówiła. Ale ten czas uciekał wielkiemi krokami. Tygodnie upływały jak dnie, dnie jak godziny, godziny jak minuty.
Maj nadszedł w końcu. Mistress Evangelina Scorbitt nie wymogła nic na J. T. Mastonie, a tam, gdzie ta wpływowa kobieta nie osiągnęła celu swych zachodów, wszystkie usiłowania musiały spełznąć na niczem. Czyż zatem należało już wyczekiwać z zimną krwią straszliwego ciosu i nie marzyć nawet o nadziei ocalenia?
Otóż nie! W podobnem położeniu rezygnacya jest nie na dobie! To też delegaci mocarstw europejskich stali się więcej niż zazwyczaj natrętnymi. Poprostu między nimi i członkami komisyi śledczej zawiązała się walka, nieustająca ani na chwilę. Dopieroż komisya była w opałach! Wszyscy ci reprezentanci starej Europy obsypywali ją zażaleniami. Nawet Jakób Jansen, mimo swej holenderskiej flegmy, dał się im we znaki. Pułkownik Borys Karkow wyzwał na pojedynek sekretarza rzeczonej komisyi i zranił, co prawda lekko, swego przeciwnika. Co zaś do majora Donellan, ten, jeśli się nie bił ani na szpady, ani na pałasze z nikim – bo to nie jest zwyczajem w Wielkiej Brytanii, – zato jednak, sekundowany przez swego sekretarza Dean’a Toodrink’a, wymienił kilkanaście kułaków w walce na pięści z Williamem S. Forsterem, flegmatycznym depozytaryuszem stokfiszów, człowiekiem podstawionym przez North Polar Practical Association, który zresztą, co prawda, nie był wcale wtajemniczony w ten interes.
W istocie, świat cały sprzysiągł się na to, by amerykanów Stanów Zjednoczonych uczynić odpowiedzialnymi za czyny jednego z ich pełnych sławy synów, Impeya Barbicane. Ni mniej, ni więcej – mówiono już o cofnięciu posłów i ministrów wierzytelnych, upełnomocnionych przy tym bezrozumnym waszyngtońskim rządzie, i o wydaniu mu wojny.
Biedne Stany Zjednoczone! Z pewnością ofiarowałyby nie wiem co za możność pochwycenia Barbicane’a and Co. Nadaremnie protestowały wobec mocarstw Europy, Azyi, Afryki i Oceanii, że dają każdemu z nich carte blanche do przyaresztowania go; nie słuchano ich nawet. A tu tymczasem ani sposobu wyśledzić, w jakim zakątku świata prezes i jego koledzy zajmowali się ową przeklętą operacyą.
Na wszelkie tłumaczenia mocarstwa obce niezmiennie odpowiadały:
– Macie w ręku J. T. Mastona, ich wspólnika, a ponieważ J. T. Maston wie, gdzie się obraca Barbicane, zatem zmuście do przemówienia J. T. Mastona.
Zmusić do mówienia J. T. Mastona! To mi dopiero zadanie! Równie łatwem byłoby wydrzeć choć słówko z ust Harpokratesa, bożka milczenia, lub głuchoniemego z New-Yorkskiego Instytutu.
I tak rozjątrzenie rosło z dniem każdym w miarę wzrastającego powszechnego niepokoju: niektóre praktyczne umysły przypomniały sobie, że średniowieczna tortura miała swą dobrą stronę, jak naprzykład kleszcze oprawcy, szarpanie rozpalonemi obcęgami za piersi, topiony ołów, tak skuteczny w rozwiązywaniu języka najupartszym, olej wrzący, badanie zapomocą wody, przywiązywanie do belki i zrzucanie z nią razem delikwenta. Dlaczegóżby nie spróbować tych środków, które sprawiedliwość ongi i z dobrym skutkiem używała, i to w okolicznościach nierównie mniejszej wagi, w sprawach, tyczących się jednostek i obchodzących tylko pośrednio ogół?
Ale, przyznać musimy, iż środki te, które usprawiedliwiały dawne obyczaje, nie mogły być użyte pod koniec wieku swobody i tolerancyi, – wieku, tak nacechowanego ludzkością, jak wiek dziewiętnasty, – wieku, w którym wynaleziono fuzye repetyery dalekonośne, kule siedmio-milimetrowe, – wieku, który w stosunkach międzynarodowych używa granatów z menilitu, roburitu, bellitu, panklastitu, meganitu i innych materyj, kończących się na itu, które wszystkie razem wzięte nie są niczem w porównaniu do meli-melonitu.
J. T. Maston tedy nie potrzebował się obawiać tortur zwyczajnych, ani nadzwyczajnych. Jedyna deska ratunku mieściła się w nadziei, że skoro pojmie ciążącą na jego barkach odpowiedzialność, zdecyduje się może przemówić; a jeśli będzie się upierać do końca, to kto wie, może traf, przypadek odkryje tajemnicę.